27 marca 2017

Komu Amerykanie nie przyjdą z pomocą?

(Fot. Reuters / Staff / File Photo)

Egipt jest jednym z kluczowych elementów amerykańskiej układanki na Bliskim Wschodzie. Jego kontrolowana przez Waszyngton stabilność daje gwarancję realizacji dwóch strategicznie ważnych z perspektywy kolejnych amerykańskich administracji celów – trzymania w szachu Arabii Saudyjskiej oraz podtrzymania egzystencji Izraela, dla którego Egipt pod kontrolą stanowi bezpieczną flankę. Destabilizacja państwa położonego nad Nilem postawić mogłaby pod dużym znakiem zapytania możliwość dalszej realizacji każdego z tych zadań. Dziś jednak ten najludniejszy kraj arabski pod względem gospodarczym stacza się po równi pochyłej. Dlaczego tak jest i czemu miałoby to interesować czytelnika w Polsce?


Podstawowym problemem gospodarczym Egiptu jest jego waluta. Przez lata powiązana z dolarem amerykańskim, przeszacowana, czyniła kraj mało konkurencyjnym a społeczeństwo zubażała. Dawała natomiast olbrzymie wpływy z turystyki. Pod tym względem akurat egipska oferta – choć droższa niż mogłaby być – wciąż dla gości z Zachodu jawiła się jako niezwykle atrakcyjna. Pierwsze problemy nastąpiły w 2011 roku. Kolejne – w następnych latach przeplatanych rewolucjami, strajkami, atakami terrorystycznymi oraz innymi wydarzeniami, które w opinii wielu potencjalnych wczasowiczów wymazały Egipt z listy lokalizacji wymarzonych do spędzenia urlopu. Kluczowy dla gospodarki kraju sektor turystyczny załamał się.

Wesprzyj nas już teraz!

Prezydent kraju, Abd al Fattah al-Sisi miał jednak szczęście. Znalazł sponsora w postaci Arabii Saudyjskiej, która w dużej mierze finansowała to, co można nazwać egipskim planem Morawieckiego. Uwzględnia on łańcuch gigantycznych inwestycji infrastrukturalnych, mających być kołem zamachowym gospodarki (Egipcjanie, na ziemiach których stoją dziś piramidy, mają kompleks na punkcie wielkich inwestycji – inwestują więc w wielkie projekty budowlane, Polacy, z kompleksem zaścianka, zainwestowali w nowe technologie; wspólnym mianownikiem tych wiekopomnych planów strategicznych jest wydawanie pieniędzy, których się nie ma). Wśród nich była budowa nowej stolicy administracyjnej kraju czy olbrzymi projekt poszerzenia Kanału Sueskiego. Mankamentem egipskiego planu Morawieckiego, podobnie jak rzecz ma się w przypadku jego polskiego odpowiednika, było pochodzące z zewnątrz źródło jego finansowania. Jak wiadomo, sponsor płaci, sponsor wymaga. A Arabia jest wymagającym sponsorem.

Wiele zatem przełknąć musiała administracja egipska, by za saudyjskie pieniądze utrzymać się na swoich stołkach, a i Saudowie na niejedno przymykali oko, by możliwie daleko utrzymywać od władzy znienawidzone Bractwo Muzułmańskie. Miarka przebrała się jednak w październiku 2016 roku. Wówczas przedstawiciel Kairu zagłosował na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ na korzyść rosyjskiego projektu rezolucji pokojowej, której kategorycznie sprzeciwiała się Arabia Saudyjska. W odpowiedzi na ów akt, kontrolowana przez saudyjski rząd spółka Aramco zerwała kontrakt na dostawy ropy naftowej do Egiptu. Skończyły się także wszelkie inne subsydia płynące z Rijadu. Rzucając egipskiemu prezydentowi w twarz podpisanymi umowami, Saudowie ostentacyjnie „temu panu” podziękowali.

 

Inflacja w kosmosie

Działania podejmowane w ostatnim czasie przez egipskich speców od finansów przypominają zawracanie Nilu kijem. Wynika to z faktu, że Egipt, jako importer większości niezbędnych artykułów, włącznie z żywnością, nie mógł pozwolić sobie na nadmierne osłabienie własnej waluty kosztem innych. Prowadziłoby to do skokowego wzrostu cen towarów na lokalnym rynku, co – biorąc pod uwagę ubóstwo egipskiego społeczeństwa – stanowiłoby dla egipskich elit rządzących prostą drogę do politycznego grobu. Z drugiej strony, utrzymywanie przeszacowanej waluty nie było możliwe z uwagi na topniejące rezerwy walutowe i rosnący w gigantycznym tempie dług publiczny (Egipt od kilku lat odnotowuje deficyty budżetowe na poziomie kilkunastu procent PKB).

W roku 2016 funt egipski gwałtownie tracił na wartości dwukrotnie – po raz pierwszy w marcu ubiegłego roku (o czym pisaliśmy tutaj). Kolejne załamanie nastąpiło w listopadzie 2016 r., a więc krótko po zerwaniu dostaw ropy naftowej przez Arabię Saudyjską. Tym razem jednak nie chodziło o kilkunastoprocentową dewaluację. Rząd, nie mając chyba wyboru, poszedł na całość i uwolnił kurs waluty, czym w ciągu doby doprowadził do spadku jej wartości z poziomu ok. 8,8 EGP/USD do poziomu ok. 15,5 EGP/USD. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Inflacja wystrzeliła w kosmos, a w styczniu obecnego roku wskaźnik inflacji bazowej CPI (r/r) osiągnął pułap 31 procent przy wyraźnie rosnącej tendencji (dane: Bank Centralny Egiptu – Centralny Bank Egiptu ). Egipt stanął na krawędzi.

 

Kair zmienia sojuszników

Sytuacja, w jakiej znalazł się prezydent al-Sisi, była nie do pozazdroszczenia. Biorąc pod uwagę niepopularność polityka pośród dużej części społeczeństwa egipskiego oraz trudną sytuację gospodarczą kraju, jego pozycja (czy wręcz utrzymanie się przy władzy i… życiu) uzależniona została w całości od poparcia z zewnątrz. Odcięcie dostaw ropy naftowej wiązało się z utratą jednego ważnego sojusznika-sponsora. Bezkrólewie w USA oznaczało niepewność co do łaski drugiego protektora.

Egipt znalazł się w palącej potrzebie importu surowców energetycznych, a także zapewnienia dopływu walut obcych (dewiz) i pożyczek na pokrycie gigantycznego zadłużenia. Kwestia finansowania nie pozostawia wątpliwości. Wyjście z paradygmatu Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego i sieci zachodnich banków oznaczałoby definitywne wypisanie się Egiptu z klubu amerykańskich sojuszników na Bliskim Wschodzie.

W handlu międzynarodowym administracja egipska ma więcej swobody w działaniu. Po strukturze zakupów egipskiego rządu widać proces dryfu Kairu od obecnych sojuszników w jedynym możliwym kierunku sojuszników zaprzeszłych. Gaz ziemny Egipt kupuje dziś od Rosji (choć jest spora szansa, by sam stał się samowystarczalnym producentem tego surowca). Ropa naftowa pochodzi z Iraku, coraz bardziej uzależnionego od Iranu. Broń, choć kupowana głównie w USA i Europie Zachodniej, to w coraz większym stopniu staje się także domeną Rosji. Zacieśnianiu ulegają także relacje z Chinami. Dzieje się to poprzez międzyrządową umowę swapu walutowego. Porozumienie pozwoli Egiptowi na eksport swoich dóbr i usług do Kraju Środka a w przyszłości z pewnością otworzy szerzej drogę nad Nil tamtejszym firmom.

Egipt dryfuje zatem – niewykluczone, że wbrew woli lokalnej administracji rządowej – w kierunku przeciwnym do amerykańskiego obozu politycznego. Stany Zjednoczone jednak wciąż mają interes w tym, by utrzymywać u władzy niepopularnego i nieporadnego generała. Dzieje się tak właśnie dlatego, że jest on niepopularnym i nieporadnym generałem, co więcej, najprawdopodobniej zawdzięczającym swoje stanowisko waszyngtońskiemu Departamentowi Stanu. Choć realia ekonomiczne pchają go w przeciwnym kierunku, prezydent Egiptu wciąż uporczywie trzyma się tej protekcji. Żaden inny partner nie będzie bardziej od Amerykanów zainteresowany utrzymaniem go przy władzy. O takie „aktywa” niełatwo.

 

Ktoś za to zapłaci

Próba utrzymania przy władzy egipskiej soldateski z obecnym liderem Abd al-Fattahem al-Sisim na czele będzie dużo kosztować i wcale nie musi zakończyć się powodzeniem. Jako się rzekło, Egipt potrzebny jednak będzie Amerykanom jako przeciwwaga dla Arabii Saudyjskiej i bezpieczna flanka dla Izraela. Innymi słowy, kontrola nad Kairem jest dla Stanów Zjednoczonych jednym z niezbędnych dla utrzymania prymatu w regionie elementów bliskowschodniej układanki. Składa się na nią więcej kosztownych składników.

Do miliardów dolarów, jakie amerykański Departament Stanu ulokować będzie musiał w podtrzymanie przy życiu egipskiej administracji należy dodać bowiem miliardy kroplówki ekonomicznej i militarnej przeznaczanej na potrzeby innych amerykańskich „sojuszników” w regionie, takich jak Liban, Jordania czy Izrael. Żadne z tych państw bez olbrzymich subsydiów amerykańskich, pożyczek i dostaw broni nie ma na Bliskim Wschodzie racji bytu. Inwestycje te będą niezbędne, aby Waszyngton mógł dalej realizować w regionie postawione przed sobą cele.

W obliczu gospodarczego słabnięcia Stanów Zjednoczonych, zauważalnego wyraźnie od co najmniej 2007 roku, oraz w obliczu koncentracji wysiłku militarnego w basenie Oceanu Spokojnego, bardzo prawdopodobną staje się teza o nieangażowaniu się USA w sprawy Europy. Amerykanie nie są w stanie grać na trzech fortepianach. Z jednego strategicznego celu będą musieli zrezygnować, innymi słowy odpuścić sobie Japonię, Izrael lub Polskę. Wkrótce Amerykanie jednego ze swoich sojuszników zawiodą w potrzebie. Oby ten zorientował się w porę.

 

 

 Ksawery Jankowski



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie