9 kwietnia 2020

Kto zabił Chrystusa – katolickie fakty i lewicowe mity

Niektórzy żydowscy naukowcy próbowali odzyskać Pana Jezusa dla judaizmu. Żeby to zrobić musieli zanegować przekazy ewangeliczne, a to stało się możliwe w chwili, kiedy uznano, że to co przekazane skrywa to co prawdziwe. Przekaz jest maską, za która ukrywa się prawdziwa treść. Historyk nie jest związany tekstem, ale, tak jak psychoanalityk lub marksistowski ekonomista, bada, co się za tekstem kryje, jak interesy doprowadziły do jego powstania, kto chciał na nim skorzystać, przeciw komu i za czyją sprawą tekst powstał. Tak jak za uczuciami kryje się nieświadomość, za prawami walka klas, tak za przekazem religijnym skrywa się dążenie do dominacji – mówi w rozmowie z Tomaszem D. Kolankiem Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.

 

Jak wyglądała sytuacja społeczna, polityczna, kulturowa i religijna w Izraelu, kiedy po jego ziemiach stąpał Syn Boży? Czy Izraelici byli wówczas jedną, skonsolidowaną, zbudowaną na tej samej tożsamości wspólnotą czy raczej byli podzieleni?

Wesprzyj nas już teraz!

Tym, co w największym stopniu wpływało na sytuację Żydów w czasach Pana Jezusa, był brak suwerenności narodowej – podległość Rzymowi. Od czasów uprowadzenia do niewoli babilońskiej w 586 roku przed Chr. Izrael krótko tylko cieszył się faktyczną niezawisłością, wywalczoną krwawo w zmaganiach z Syryjczykami. Od 63 roku przed naszą erą, kiedy to Jerozolimę zdobył Pompejusz Wielki i wszedł do Świętego Świętych datuje się ścisłe podporządkowanie Judei i Galilei Rzymowi. W 40 roku przed Chr. Senat ogłasza Heroda królem Judei, trzy lata później faktycznie zdobywa on władzę. Od tej pory jest wiernym sprzymierzeńcem najpierw Marka Antoniusza, później Oktawiana Augusta. Po śmierci Heroda cesarz dzieli jego królestwo na cztery części, jednak nieustanne niepokoje, powstania i walki zmuszają Rzymian do usunięcia z tronu Archelaosa, najstarszego syna Heroda i do wprowadzenia tam swoich bezpośrednich rządów w 6 roku po Chr.

 

W czasach Pana Jezusa Judeą rządzą prefekci rzymscy, a ich stolicą jest Cezarea Nadmorska. Izrael jest wewnętrznie podzielony na wiele osobnych grup, stronnictw i frakcji. Rzymska władza opiera się na przymierzu z miejscową arystokracją, do której należą kapłani. Kontrolują oni świątynię i stanowią oparcie dla rządów rzymskich. Mimo że teoretycznie stanowisko najwyższego kapłana jest dziedziczne, od czasów Heroda, który zabił ostatniego z Hasmonejczyków, arcykapłanów mianuje każdorazowo władca. Kapłani i arcykapłani to kilka potężnych rodów, klanów faktycznie współrządzących w Jerozolimie i Judei.

 

Od połowy II wieku przed Chr. coraz większą rolę zaczynają odgrywać faryzeusze, czyli „czyści” – grupa, można by powiedzieć, gorliwych świeckich. Początki ich działalności sięgają buntu Machabeuszy, zapewne tak jak i esseńczycy faryzeusze nie chcieli się zgodzić z hellenistycznym stylem sprawowania władzy przez Hasmoneuszy. Nie należąc z reguły do rodów kapłańskich, choć takie przypadki też się zdarzały, starają się w codziennym życiu zachowywać przepisy kapłańskie. Ogromną wagę przywiązują do tradycji starszych oraz przekazów i interpretacji prawa przechowywanego i przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Wybitni faryzeusze mają swoich uczniów, szkoły i frakcje. Najbardziej znane w czasach Pana Jezusa to szkoła Hillela – jej zwolenników można by określić mianem liberałów – i szkoła Szammaja – szamaici, czyli rygoryści.

 

Znaczącą grupę wśród faryzeuszy stanowią zeloci, a więc zwolennicy zbrojnego powstania i bezpardonowej rozprawy z Rzymianami. Pierwsze takie powstanie wybucha w 6 roku po Chr, ale opór wobec Rzymian pojawiał się już wcześniej w czasach rządów Heroda. Wielu faryzeuszy jest wówczas zelotami: uważają, że prawdziwa gorliwość powinna pociągać za sobą rozprawę z poganami, bowiem ich obecność na świętej ziemi Izraela jest dla nich niemal formą bluźnierstwa.

 

Wreszcie kolejną frakcją są esseńczycy, o których najwięcej mówią pisma i znaleziska z Qumran.

 

Wszystkie grupy charakteryzuje ekskluzywizm, silne poczucie żydowskiej odrębności i przekonanie, że poganie są nie tylko bałwochwalcami, ale że są też rytualnie nieczyści. Wszyscy oczekują też nadejścia nowej epoki, kiedy to panowanie pogan legnie w gruzach. Jak bardzo silna była ta niechęć do Rzymian pokazują pisma kumrańskie, opowiadające o eschatologicznej wojnie synów światłości z kittim, czyli poganami-Rzymianami.

 

Która z tych grup była najbardziej wpływowa? Czy potrafiłby Pan wskazać elementy z głoszonych przez nie nauki, które były zgodne i niezgodne z tym, co przekazał nam Pan Jezus?

Z pewnością w sensie politycznym najbardziej wpływowa grupą byli saduceusze, czyli kapłani. Z kolei jeśli chodzi o wpływ na lud, to dominowali faryzeusze. Największym szacunkiem z kolei cieszyli się esseńczycy.

 

To, co przekazał nam Pan Jezus było w dużej mierze częścią wspólnego, żydowskiego dziedzictwa: szacunek do przekazów Pism, Proroków; wiara w jednego Boga; przekonanie, że Izrael jest ludem wybranym i ukochanym przez Boga; przekonanie, że Bóg zawarł z Izraelem przymierze; że Mojżesz był prawdziwym nauczycielem i należy mu się posłuszeństwo. Wiara w to, że u kresu czasów Izrael zatriumfuje nad poganami, że niedługo nadejdzie wyzwolenie i odpłata. Widać to wyraźnie w Psalmach Salomona.

 

Większość Żydów w czasach Pana Jezusa sądziła, że Bóg ześle im Mesjasza przywódcę politycznego, który rozgromi pogan i zniszczy ich panowanie. Tymczasem Pan Jezus przyszedł przede wszystkim po to, by uwolnić Żydów i pogan od grzechu – był prawdziwym Barankiem Bożym, który złożył siebie w ofierze i w ten sposób zawarł Nowe Przymierze, przepowiedziane przez proroka Jeremiasza. Występując jako prawdziwy, jednorodzony Syn Boży Pan Jezus dokonał też radykalnej reinterpretacji nauk moralnych przekazanych przez Mojżesza. Najlepiej widać to w Kazaniu Na Górze, kiedy to Jezus mówi, że nie należy odpowiadać złem na zło, ale przeciwnie – uczy miłości do nieprzyjaciół. W ogóle pokazuje tam wyraźnie, na czym polega jego królestwo ducha i czym różni się od królestw politycznych i świeckich.

 

Dlaczego w zdecydowanej większości Żydzi oczekiwali, tak jak pan powiedział, „zbawiciela politycznego”, który wyzwoli Izrael spod rzymskiego panowania, a nie kogoś takiego jak Jezus Chrystus – Syna Bożego, który uwolniłby ich z niewoli grzechu?

W taki sposób większość odczytywała dawne proroctwa i zapowiedzi.

 

W czasach Pana Jezusa powszechne było przekonanie, że nowy władca świata przyjdzie ze Wschodu. Pisze o tym Józef Flawiusz, który właśnie w tej wierze upatruje jednego z powodów, dla których wybucha powstanie antyrzymskie. Podobne oczekiwanie pojawia się również wśród pogan.

 

W pewien sposób to naturalne: jeśli głównym problemem człowieka są nierówności społeczne i ucisk polityczny, to zbawiciel musi okazać się politykiem – królem, panem, władcą, żołnierzem, zdobywcą. Tylko ktoś, kto ma siłę, może zmusić możnych do posłuszeństwa. Tylko ktoś, kto dysponuje potęgą, może złamać pychę wielkich i utrzymać zło w karbach.

 

Jednak uważne badanie pism Proroków pokazywało, że obok tej koncepcji świeckiego wybawiciela pojawiła się też inna, głębsza, duchowa, zgodnie z którą nie chodziło o wybawienie polityczne, ale duchowe. Co to znaczy wybawienie duchowe? Na czym ono dokładnie miało polegać? Bóg zapowiedział, że sam przybędzie do swojego ludu, że pokaże mu swoją twarz. Jak to jednak miało wyglądać? W Księdze Daniela mówiło się, że z nieba zstąpi Królestwo od Boga, jednak na czym miało ono polegać? Jak pogodzić różne, mogło się wydawać, sprzeczne ze sobą proroctwa?

 

Na pewno oczekiwanie na świeckiego Mesjasza, Wodza, Wyzwoliciela dominowało. Widać to też doskonale podczas wojny żydowskiej, która wybuchła w 66 roku po Chr. Powstańcy aż do końca byli przeświadczeni, że Bóg przybędzie im z pomocą i rozgromi wrogie wojska. Jeszcze w ostatniej chwili, kiedy rzymski żołnierz wrzucił pochodnię do świątyni, w której wybuchł pożar najgorliwsi wierzyli, że właśnie teraz przyjdzie Jahwe. Dlatego wiele tysięcy zelotów zgromadziło się na dziedzińcu świątyni i rzucało się w ogień, sądząc, że Bóg nie dopuści do klęski. Można powiedzieć, że chcieli oni wymusić na Bogu działanie, że próbowali Go zaszantażować. W ich oczach wizja Ukrzyżowanego była czymś nie do przyjęcia. Bóg musiał zwyciężać i gromić, a nie umierać w hańbie.

 

Ktoś zapyta: dlaczego tak się działo? Odpowiedź jest prosta – ponieważ taka jest natura człowieka. Znacznie łatwiej dostrzec mu zło poza sobą, w różnych strukturach zewnętrznych, w innych ludziach, niż w sobie. Bóg zaś postanowił uzdrowić człowieka w tym co najgłębsze, uzdrowić samą jego duszę. Nie stosunki prawne i polityczne, ale duszę. Złożyć siebie w ofierze nieporównywalnie bardziej skutecznej niż ofiara tysięcy kozłów, baranów i cielców, którą składano w Świątyni.

 

Kiedy Żydzi wysunęli pod adresem Pana Jezusa pierwsze oskarżenia? Kiedy pojawiły się pierwsze głosy, że musi zostać srogo ukarany za to, co głosi i czyni?

Praktycznie od początku, od chwili kiedy wystąpił publicznie, część Żydów, szczególnie faryzeusze, patrzyli na Niego podejrzliwie i z niepokojem. Nie mogli Mu wybaczyć tego, że stał się ich konkurentem do „rządu dusz”, nie mogli uznać, że ma On autorytet większy od tego, na który powoływali się oni sami.

 

Dlatego też Ewangelia według św. Marka od początku mówi o tym, że faryzeusze szemrali i że oskarżali Pana Jezusa o bluźnierstwo. Pomijali wielkie czyny, których dokonywał Pan Jezus. Zamiast dostrzec działanie Ducha widzieli aktywność Belzebuba. Ten konflikt narastał, w Jerozolimie stał się konfliktem śmiertelnym.

 

O tym, że należy się pozbyć Galilejczyka, mówi dokładnie Ewangelia według św. Jana, która przytacza słowa Kajfasza: lepiej jest, by jeden człowiek ginął za lud.

 

Saduceusze bali się, że popularność Pana Jezusa może doprowadzić do wybuchu rozruchów. Faryzeusze zaś nie mogli pogodzić się z tym, że Pan Jezus podkopuje ich autorytet i nie jest im posłuszny. „Nauczał jak ten, który ma władzę” – krytykowali. W ich świecie nie było już miejsca dla proroków.

 

Czy rzeczywiście istniał zwyczaj dotyczący uwalniania na święto Paschy jednego skazanego?

Tak piszą Ewangelie. Do tej pory udało się wykazać, że podobne zwyczaje obowiązywały w tym czasie w Egipcie. Na taki obyczaj wskazuje również pewien fragment Talmudu.

 

Nie bardzo wiadomo, dlaczego ewangeliści mieliby wymyślić opowieść o Barabaszu. Co niby mieliby przez nią osiągnąć? Pamiętajmy, że pierwszymi czytelnikami Ewangelii nie byli żyjący w XX i XXI wieku krytycy, ale współcześni Pana Jezusa i apostołów, tak Żydzi z Judei i Galilei, jak z diaspory oraz poganie. Jaki sens miałoby opowiadanie im o obyczaju, który był czymś nieznanym i obcym? Tym bardziej że, jak słusznie zauważył Geza Vermes, autor, którego na pewno nie można podejrzewać o sprzyjanie chrześcijaństwu, zwolnienie Barabasza nie ma decydującego znaczenia dla przebiegu procesu.

 

Czy śmierć przez ukrzyżowanie była w tamtym czasie czymś „wyjątkowym” czy też był to „normalny” rodzaj kary?

To zależy, co rozumiemy przez „wyjątkowość” i „normę”. Sama śmierć na krzyżu była stosowana pierwotnie przez Persów, później ten okrutny rodzaj tracenia przestępców przejęli od nich Kartagińczycy, a od niech z kolei Rzymianie. Kwestie te szczegółowo i dokładnie omawia Martin Hengel w książeczce zatytułowanej właśnie Ukrzyżowanie.

 

Z pewnością była to kara straszna, hańbiąca, poniżająca. Rzymianie stosowali ją wobec niewolników i przestępców niskiego stanu, a także wobec buntowników – na masową skalę używali jej podczas wojny żydowskiej, co opisuje Józef Flawiusz.

 

Różne były sposoby jej wykonania – niekiedy przestępców przybijano do krzyża, kiedy indziej przywiązywano ich do niego, wbijając gwoździe lub gwóźdź w nogi. Skazaniec powoli się dusił, niekiedy mógł umierać nawet kilka dni.

 

W przypadku wielu straceńców zanim przybito ich do krzyża biczowano ich – był to stały rytuał śmierci.

 

Skazańców przybijano na krzyżach zwykle w widocznych miejscach, na rozstaju dróg – ich śmierć miała odstraszać innych.

 

Żadna inna śmierć nie może być porównana z umieraniem na krzyżu. Obywateli rzymskich ścinano, w tradycji żydowskiej znane było kamienowanie, wieszanie, uduszenie. Śmierć miała krótki, gwałtowny przebieg. W przypadku krzyża chodziło o coś dokładnie innego: o maksymalne poniżenie, pohańbienie, zdruzgotanie wręcz i podeptanie skazańca, o wystawienie go na widok publiczny a także o poddanie go najbardziej długotrwałym męczarniom.

 

Przez wieki symbolem chrześcijaństwa był krzyż Chrystusa oraz… odwrócony krzyż św. Piotra będący wyrazem pokory pierwszego papieża, który nie chciał zostać ukrzyżowany w taki sam sposób jak Pan Jezus. Obecnie jednak odwrócony krzyż jest kojarzony z satanizmem i  oznacza zaprzeczenie dogmatowi chrześcijańskiemu – a zwłaszcza zaprzeczenie Chrystusa, czyli Antychrysta. Co się stało, że ten wspaniały symbol został nam ukradziony i to w dodatku przez wyznawców szatana? Dlaczego chrześcijanie się o niego nie upominają? Dlaczego nie walczą o przywrócenie jego tradycyjnego znaczenia – pokory?

Szczerze mówiąc moja wiedza na temat satanistycznych symboli jest ograniczona. Jest natomiast faktem, że zgodnie z prastarą tradycją Piotr został ukrzyżowany głową zwróconą w dół, ku ziemi. O takiej formie ukrzyżowania pierwsze wspominają apokryficzne Dzieje Piotra, napisane po roku 170. Następnie informacja ta pojawia się u Orygenesa i świętego Hieronima.

 

W Dziejach to sam Piotr miał poprosić oprawców o taką formę ukrzyżowania, gdyż nie był godzien umrzeć w taki sposób jak Zbawiciel. „Proszę was, o kaci, abyście ukrzyżowali mnie głową w dół, a nie inaczej” – miał według Dziejów powiedzieć apostoł. O ile sam przekaz jest późny, to z pewnością Rzymianom znana była taka forma zadawanie mąk. W Pociesze dla Marcji Seneka pisał: „Widzę tam krzyże, nie tylko jednego rodzaju, lecz skonstruowane na różny sposób: na niektórych ofiary mają głowy zwrócone w dół ku ziemi; na innych nabite są na pal ich wnętrzności; na innych ich ramiona są rozciągnięte wzdłuż osi horyzontalnej”.

 

O tym, że Rzymianie stosowali karę ukrzyżowania na masową skalę i że często przytwierdzali nieszczęśników do krzyża w różnych, czasem bardzo wyszukanych pozach, albo po to, by zwiększyć ich cierpienia, albo po to, by dodatkowo nasycić żądzę okrucieństwa, wspominają różne źródła z tamtego okresu. Pisze o tym choćby żydowski historyk Józef Flawiusz, przy okazji opisywania oblężenia Jerozolimy przez wojska Tytusa. Również i Tacyt wspominając o zabójstwach chrześcijan pisze w sposób, który sugeruje, że patrzący czerpali uciechę z oglądania przytwierdzonych do drzewiec ciał męczenników zawieszonych w różnych pozach.

 

W każdym razie z tego samego mniej więcej okresu co przekaz apokryficznych Dziejów Piotra pochodzi fragment z Orygenesa, gdzie też wspomina się o ukrzyżowaniu apostoła głową w dół. Wielki Aleksandryjczyk wspomina, że Piotr „został ukrzyżowany, zgodnie ze swoim życzeniem z głową na dół”.

 

Dzisiejsi komentatorzy wskazują, że w przypadku Piotra musiała to być bolesna, ale stosunkowo szybka śmierć. O ile ukrzyżowany w pozycji pionowej godzinami walczył z napadami bezdechu i dusił się raz po raz, umierając niekiedy po wielu dniach czy to z wyczerpania, czy wskutek zawału serca, Piotr, ukrzyżowany głową ku ziemi, musiał szybko stracić przytomność.

 

Dzisiejszym ludziom trudno dostrzec, że taka forma ukrzyżowania, głową w dół, wyrażała pokorę. Wynika to z ogólnej utraty sensu czci i ofiary.

 

Kiedy pojawiły się pierwsze interpretacje Nowego Testamentu mówiące, że Ewangelie tak naprawdę nie mówią nam tego, w co przez stulecia wierzyli chrześcijanie? Kiedy „wybitni teologowie” zaczęli nam tłumaczyć, że autorzy Ewangelii albo byli antysemitami, albo po prostu przeinaczyli fakty, albo wszystko wymyślili, żeby obarczyć Izrael odpowiedzialnością za śmierć Pana Jezusa?

Pierwsza wielka próba reinterpretacji przekazów Ewangelii pojawiła się w połowie XVIII wieku, w pracach Hermanna Samuela Reimarusa. On sam nie opublikował jednak swoich pism. Zrobił to później niemiecki poeta, dramatopisarz, Lessing.

 

Reimarus, tak jak i inni oświeceniowi filozofowie, odrzucał z chrześcijaństwa wszystko co nadprzyrodzone: cuda, zmartwychwstanie, całkowicie negował możliwość Bożego objawienia. W pewnym sensie wytyczył on drogę całej późniejszej, liberalnej, racjonalnej krytyce. Jak odrzucić cuda? Trzeba je odpowiednio wyjaśnić i zredukować. Podobnie Objawione, zewnętrzne Słowo Boga może być jedynie wynikiem ludzkiego wysiłku, skutkiem pracy ludzkiej świadomości. Do naturalnego świata człowieka nie może się przedostać żaden promień ze świata nadprzyrodzonego, w tym co naturalne nie może się pojawić najmniejsza choćby szczelina.

 

Dla Reimarusa Pan Jezus jest przede wszystkim Żydem rewolucjonistą, w żadnym razie nie założycielem Kościoła. Wszystko co przeczy religii zgodnej z rozumem, czyli w istocie humanistycznemu agnostycyzmowi, zostało wymyślone przez uczniów później, po śmierci Pana Jezusa. On sam przygotowywał powstanie przeciw Rzymowi, ostatecznie stracił swoje marzenia na krzyżu.

 

W tych pierwszych pismach oświeceniowych wyraźnie widać już znaki tego, co będzie cechą charakterystyczną całej krytyki racjonalnej: przeciwstawienie Jezusa teologii jego uczniów, czyli podział na Jezusa historii i Chrystusa wiary. Podobnie odrzucenie tego co specyficznie chrześcijańskie i nowe na rzecz judaizmu. Wreszcie uznanie, że uczniowie Pana Jezusa spreparowali na nowo jego doktrynę.

 

Dzisiejsi liberalni teologowie nie mówią wprawdzie o oszustwie i kłamstwie uczniów. Wolą raczej opowiadać o nieświadomym rozwoju, o procesie anonimowego formowania i przekazu – efekt jest dokładnie ten sam. Przekazy opowiadające o życiu i czynach Pana Jezusa mają być efektem późniejszego rozwoju, które poszczególni autorzy ewangeliczni rzutowali w przeszłość. Ewangelie byłyby zatem zapisem świadomości kościelnej z końca I wieku po Chr. Między nimi a prawdziwym Panem Jezusem, takim, jaki żył w latach 30. I wieku stałby nieusuwalny, nie dający się zburzyć ani obalić mur. Prawdziwy Pan Jezus mógł być właśnie nauczycielem moralności, w zależności od szkoły krytycznej liberalnym rabinem, albo wędrownym kaznodzieją, albo, przeciwnie, nieudanym, rozczarowanym rewolucjonistą, żydowskim powstańcem. Ilu autorów, tyle szkół i tyle koncepcji.

 

Wieki XIX, XX i XXI usiane są wręcz wrakami kolejnych koncepcji i teorii. Wszystkie są całkiem arbitralne. To logiczne: skoro uznaje się, że prawdziwą miarą nie są teksty i przekazy ewangeliczne, to każdy krytyk sam dobiera sobie dowolnie, które fragmenty uznaje za prawdziwe, a które nie. Do tego dochodzi jeszcze modne obecnie poszukiwanie rzekomo zwalczających się szkół i stronnictw: św. Piotra, św. Pawła, św. Jakuba, św. Marii Magdaleny. Mamy do czynienia, co się tyczy krytyki liberalnej, z prawdziwie wolną amerykanką. Każdy profesor może obalić i ogłosić dowolną teorię.

 

Niestety, od lat 60. w ten wir dowolności i chaosu zostali wciągnięci bibliści i teologowie katoliccy. Wielu z nich tak bardzo chce zetrzeć z siebie piętno „katolicyzmu”, że próbuje stawiać tezy bardziej radykalne od swoich protestanckich kolegów po fachu.

 

Z przerażeniem odkryłem, kiedy wiele lat temu zacząłem dokładnie badać te sprawy, że dla współczesnych biblistów znacznie większe znaczenie niż prawda i rzetelność ma opinia ich kolegów i opinia środowiska. Najgorszą rzeczą, jaką sobie można wyobrazić w tym środowisku,  jest podejrzenie, że nie jest się dość postępowym, że jest się zbytnio przywiązanym do tego co „przezwyciężone” – do wiary i apologetyki. Ponoć Kant wszystko to przezwyciężył. To sprawia, że wielu zwykłych wiernych może mieć kompletny mętlik w głowach: raz po raz na rynku pojawiają się książki profesorów ważnych uczelni, zwykle wsparte kampanią medialną i marketingową, które mają wydawać się naukowe i słuszne. To, że są to często po prostu wymysły i głupoty do zwykłych ludzi nie dociera. W jaki sposób zresztą zwykły wierny mógłby przeciwstawić się tezom i opiniom, które są mu przedstawiane jako naukowe, obiektywne, bezstronne, za którymi stoi autorytet tytułu naukowego danej uczelni, znanego wydawnictwa? Kiedyś mógłby się schronić i odwołać do pism ortodoksyjnych badaczy katolickich, ewentualnie konserwatywnych protestantów. Dzisiaj wierny sam musi szukać. Nie może po prostu ufać.

 

Jak niewiele tak naprawdę zmieniło się w tej całej rzekomo racjonalistycznej „nauce” pokazuje historia badań krytyki biblijnej. Wystarczy porównać niezwykle popularną obecnie książkę o Jezusie Jezus Zelota Rezy Aslana z tezami Reimarusa i jego Wolfenbuetteler Fragmente, albo odkrycie profesora Frieda z osiemnastowieczną tezą o tym, że Jezus sam wyszedł z grobu. Nic nowego pod słońcem. Zmieniła się jedynie skala i styl: stare kłamstwa rozpowszechnia się dziś na skalę masową i przedstawia je jako powszechne i niepodważalne ustalenia nauki. To jest śmieszne i żałosne. Co nie zmienia faktu, że tak się dzieje.

 

Co ciekawe praktycznie aż do końca XIX wieku mało kto podważał to, że Jezus został skazany na śmierć przede wszystkim wskutek nacisku władz żydowskich i przy wsparciu ludu. Dopiero uruchomiona przez Marksa, Nietzschego i Freuda logika podejrzeń, dopiero wzrost żydowskiej samoświadomości narodowej i sukcesy ruchu syjonistycznego zmieniły tę sytuację.

 

Niektórzy żydowscy naukowcy próbowali odzyskać Pana Jezusa dla judaizmu. Żeby to zrobić musieli zanegować przekazy ewangeliczne, a to stało się możliwe w chwili, kiedy uznano, że to co przekazane skrywa to co prawdziwe. Przekaz jest maską, za która ukrywa się prawdziwa treść. Historyk nie jest związany tekstem, ale, tak jak psychoanalityk lub marksistowski ekonomista, bada, co się za tekstem kryje, jak interesy doprowadziły do jego powstania, kto chciał na nim skorzystać, przeciw komu i za czyją sprawą tekst powstał. Tak jak za uczuciami kryje się nieświadomość, za prawami walka klas, tak za przekazem religijnym skrywa się dążenie do dominacji.

 

Oczywiście, zakłada się, że jedynymi realnymi motorami i pobudkami człowieka mogą być chciwość, żądza władzy, dominacja erotyczna, pragnienie mocy. Rzeczywistości nie ma, są tylko interesy i pragnienia. To, co przekazane, zostało zachowane ze względu na specyficzny układ sił, to czego nie ma, zostało przemilczane, może wręcz stłumione.

 

Ponieważ po śmierci Pana Jezusa władza przeszła w ręce św. Piotra, św. Jana i św. Jakuba, brata Pańskiego, a potem św. Pawła, na temat Pana Jezusa zostały przechowane tylko te informacje, które odpowiadały jego najważniejszym uczniom. Później także i oni zaczęli walczyć ze sobą, dlatego w pismach chrześcijańskich i Nowym Testamencie nie przechowała się wrażliwość św. Jakuba, brata Pańskiego, a realny i niedający się przezwyciężyć konflikt św. Piotra i św. Pawła został starannie ukryty. Jak powiedziałem, wszystko to są tezy wzięte z sufitu, wymyślone po to, żeby nie stawiać czoła temu, co najbardziej niewygodne: Słowu Boga i Jezusowi, Synowi Bożemu.

 

Pan pytał o to, kiedy „wybitni teolodzy” zaczęli nam tłumaczyć, że autorzy Ewangelii albo byli antysemitami, albo po prostu przeinaczyli fakty, albo wszystko wymyślili, żeby obarczyć Izrael odpowiedzialnością za śmierć Pana Jezusa. Takie próby podejmowano już od końca XIX wieku, pokazują to m.in. kolejne wydania dzieł wielkiego żydowskiego historyka Heinricha Graetza. O ile w pierwszym wydaniu nie ma on wątpliwości, że odpowiedzialność za śmierć krzyżową Jezusa ponoszą władze i lud żydowski, to później jego stanowisko się zmienia. Trzeba pamiętać, że mimo utraty wiary i odchodzenia od religii ojców Pan Jezus dla XIX wiecznych liberałów wciąż był postacią pozytywną. BA! Wydawał się być pierwszym, prawdziwie oświeconym, niechętnym sztywnej religijnej ortodoksji i doktrynerstwu nauczycielem. Tak pisał o nim już pod koniec XVIII wieku w Religii w obrębie samego rozumu Kant. Podobnie było na początku i w pierwszej połowie XX wieku, kiedy to zaczęły się próby odzyskania Galilejczyka dla żydowskiej tradycji narodowej, co widać też w pracach Jeana Justera.

 

Prawdziwy atak na Ewangelie nastąpił dopiero po drugiej wojnie światowej. To wtedy bardzo wpływowi autorzy żydowscy – Jules Isaac, Paul Winter, Geza Vermes – uznali, że w treści ksiąg Nowego Testamentu, szczególnie ewangelii i opisów Pasji można odnaleźć sformułowania i tezy jawnie antysemickie. Pierwszych dwóch jest w Polsce praktycznie nieznanych, mimo, że to właśnie Isaac dzięki spotkaniu z Janem XXIII miał w decydujący sposób wpłynąć na zmianę katolickiego nauczania. Podobną role odegrała książka Wintera poświęcona Procesowi Jezusa. Miała ona ponoć totalnie wstrząsnąć kardynałem Agostinem Beą, jednym z najważniejszych postaci na Soborze Watykańskim II. Był on współtwórcą i redaktorem dwóch przełomowych dokumentów soborowych, Dignitatis Humanae i Nostra Aetate.

 

Musi uderzać, kiedy dziś czyta się książki Isaaca i Wintera, jak pełno w nich antychrześcijańskich uprzedzeń, jadu i wrogości. Jak łatwo atakują oni ewangelistów, jak szybko i bez dania racji oskarżają ich. Szczególnie ten pierwszy autor wręcz bucha nienawiścią do autorów świętych pism. Kiedy pierwszy raz czytałem jego książki Jezus i Izrael, Nauczanie pogardy. Chrześcijańskie korzenie antysemityzmu oraz Czy antysemityzm ma chrześcijańskie korzenie? nie mogłem uwierzyć własnym oczom. W książkach tych można znaleźć dokładnie to, co autor zarzuca swoim oponentom: irracjonalną i wściekłą wręcz wrogość wobec wszystkiego co katolickie. W ogóle myśl, że ktoś może widzieć w świętym Mateuszu czy świętym Janie prekursorów „ostatecznego rozwiązania” wydawała mi się nie do przyjęcia. Niemożliwe, mówiłem sobie, żeby takie teksty były traktowane poważnie. Psychologicznie, zważywszy tragedię osobistą tego autora, jego rodzina zginęła podczas wojny we Francji, można zrozumieć, że później szukał on winnych i obciążał odpowiedzialnością za zbrodnie Hitlera całą tradycję i Kościół, ale jak to możliwe, pytałem siebie, żeby takie rojenia uznawano za poważne?  A jednak im więcej czytałem i im dokładnie poznawałem rozwój krytyki biblijnej po II wojnie światowej widziałem, że to ja byłem w mniejszości, a ludzi pokroju Isaaca traktowano jako mędrców, naukowców, badaczy, odkrywców. Że antychrześcijańskie uprzedzenie jest tolerowane i uznawane za formę bezstronności. Były to początki zjawiska holokaustianizmu. Wyraźnie było widać, jak coraz mniejsze znaczenie miało rzetelne badanie faktów, a coraz bardziej istotna stawała się chęć dostosowania się do oczekiwań mediów, do wezwań różnych światowych autorytetów. Faktycznie, co brzmi przerażająco dla każdego, kto książki Isaaca i Wintera czytał, ich postrzeganie przeszłości zadomowiło się w Kościele.

 

Na jakiej podstawie ci wszyscy „wybitni teologowie” wyciągają tego typu wnioski? Czyżby mieli dostęp do jakichś nieznanych nam źródeł, których nie chcą ujawnić?

Nie ma żadnych dodatkowych źródeł, które mogłyby wpłynąć na ocenę rzeczywistości w pierwszych dziesięcioleciach I wieku po Chr. Wiemy dokładnie tyle, co przed wiekami.

 

Jedynymi nowymi, istotnymi dokumentami, jakie pojawiły się w ostatnich kilkuset latach to słynne pisma z Qumran. Nie mają one bezpośredniego związku z naszą oceną tego, co wydarzyło się na Golgocie, ale dostarczają wielu dodatkowych wskazówek, potwierdzających rzetelność ewangelistów. Bardzo dobrze pokazał to niemiecki uczony Otto Betz. Zauważył on choćby, że w tekstach kumrańskich można znaleźć fragmenty, które pokazują, że również Żydzi w okresie machabejskim stosowali karę śmierci przez ukrzyżowanie. Widać też w nich wyraźnie, jak ważną rzeczą był ekskluzywizm i przekonanie, że poganie są gorszym, chciałoby się powiedzieć, gatunkiem ludzi. To właśnie dzięki pismom znalezionym w Qumran widać, że kiedy Jezus mówił w Kazaniu na Górze o tym, że starszym powiedziano, że należy nienawidzić nieprzyjaciół, to wprost odwoływał się do odziedziczonej, żydowskiej tradycji.

 

Nowi teologowie ulegają po prostu modzie lub dostosowują się do holokaustianizmu. Muszą przecież wykazać dwie rzeczy: absolutną niewinność Żydów w historii i pierwotną, wyssaną z mlekiem matki, jeśli mogę się tu posłużyć zwrotem zapożyczonym od jednego z izraelskich polityków, antysemicką nienawiść chrześcijan do Żydów. Dlatego opisy faktów przedstawiają jako konstrukty. Raporty stają się produktami wyobraźni chrześcijan. Nawet jeśli wszystkie cztery ewangelie i niektóre listy św. Pawła wskazują na winę władz żydowskich, to nie ma to znaczenia. Nie ma też znaczenia to, że wszyscy najważniejsi chrześcijanie w I w. byli Żydami lub jak św. Łukasz poganami uznającymi tradycję biblijną za własną. Tak nie mogło być, więc nie było. Chrześcijańscy autorzy uczestniczyli w zmowie, albo, co też ich nie usprawiedliwia, dali się zwieść potrzebie oczerniania Żydów. Przekazy, jak już mówiłem, czyta się przeciw nim. To, co przekazane, musi zostać odrzucone, bo zostało zachowane. Liczy się to co stłumione, nieprzejawione, niewypowiedziane. Można dowolnie żonglować słowami, zmieniać sens niektórych sformułowań, wycinać te, które są niewygodne. Rezultat i tak od razu jest ustalony: to nie Żydzi, nie władze, elity, nie większość ludu doprowadziły do śmierci Jezusa, ale Rzymianie. Jeśli Ewangelie piszą co innego, tym gorzej dla nich.

 

Ciekawe, że podejście skrajnie inne od tego, które było wcześniej typowe dla tradycji żydowskiej i które tak trafnie i precyzyjnie opisał Peter Schaefer, wybitny znawca Talmudu z uniwersytetu w Princeton. Wykazał on ponad wszelką wątpliwość, że od samego początku tradycja żydowska ostro i jednoznacznie polemizowała z przekazami chrześcijańskimi. Jezusa należało pokazać jako oszusta, zdrajcę, wichrzyciela, jako czarodzieja i maga, jako człowieka, który chciał zwieść Izrael na manowce. Był on nieuważnym uczniem rabinów, uczniem pełnym chuci i pożądania, kimś, kto zasłużył na potępienie i odrzucenie, kimś przeznaczonym do znoszenia wiecznych cierpień i męczarni w piekle, do taplania się w gorących ekskrementach. Talmud zawiera w sobie radykalną kontr-narrację w stosunku do Ewangelii. Pokazuje też skrajną nienawiść i wrogość wobec nowej religii Chrystusa: lepiej umrzeć, uczy się w nim, niż przyjąć uzdrowienie z rąk chrześcijanina.

 

Nie, żadnych nowych źródeł, które kazałyby współczesnym zmienić obraz przekazany przez Ewangelie nie ma.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

 

Rozmowa stanowi fragment książki pt. „Czas szaleństwa czy czas wiary? O kryzysie z Kościele, fałszywym ekumenizmie, myślicielach nowej lewicy i czasach ostatecznych z Pawłem Lisickim rozmawia Tomasz D. Kolanek”. Przedmowę napisał Krystian Kratiuk.

 

 

Czas szaleństwa czy czas wiary?

Autor: Paweł Lisicki, Tomasz D. Kolanek

Wydawnictwo: Arcana

Rok wydania: 2019

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 292

Format: 14.8 x 21.0 cm

Numer ISBN: 978-83-65350-49-7

Polecamy także nasz e-tygodnik.

Aby go pobrać wystarczy kliknąć TUTAJ.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie