26 listopada 2018

Kto jest winny podwyżkom cen prądu? Politycy na usługach ekologistów

(Fot. Daniel Dmitriew / FORUM )

Tak jak obligatoryjnym elementem systemu komunistycznego była nacjonalizacja i kolektywizacja, tak samo obowiązkową częścią eurokracji poza dotacjami jest zwalczanie globalnego ocieplenia poprzez redukcję emisji dwutlenku węgla do atmosfery oraz nadmierne opodatkowanie paliw. Niestety, i jedno, i drugie ma swoje daleko idące negatywne konsekwencje.

 

Można wymienić wiele czynników, które kształtują zbyt wysokie – jak na kieszenie Polaków – ceny energii elektrycznej. Przyczynia się do tego brak liberalizacji i prywatyzacji branży energetycznej i górniczej, a co za tym idzie, brak konkurencji rynkowej i zbytnia ingerencja ze strony polityków, która ma negatywny wpływ na oba sektory. Nieudolne zarządzanie w warunkach oligopolu podnosi z jednej strony ceny węgla (o ok. 30 proc. w ciągu ostatnich dwóch lat), a z drugiej same koszty wytwarzania energii. Sytuacji nie polepsza fakt, że węgiel jest towarem wyjątkowo mocno obciążonym różnorakimi podatkami. Jednak gwałtowny wzrost hurtowych cen energii elektrycznej w ostatnim czasie bezpośrednio wynika przede wszystkim ze wzrostu cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla, które w ciągu ostatniego 1,5 roku podniosły się o 300 proc. – Oczywiście wzrost kosztów CO2 będzie tym czynnikiem dominującym, jak również zmiennym w czasie, ponieważ ceny hurtowe zmieniają się niemal codziennie w jedną lub w drugą stronę – mówi Piotr Ludwiczak, kierownik Biura Prasowego Grupy Enea. – Cenę warunkuje uwolniony handel emisjami przez podmioty finansowe w Europie, które traktują handel emisjami jako kolejne źródło dochodu – wyjaśnia poseł Kukiz’15 Krzysztof Sitarski, zastępca przewodniczącego sejmowej Komisji ds. Energii i Skarbu Państwa.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tak więc prawda jest taka – czego nie chcą wprost przyznać niektórzy politycy – że gdyby nie było unijnej polityki energetyczno-klimatycznej, której celem jest eliminacja podstawowego surowca w polskiej energetyce, to nie byłoby problemu podwyżki cen energii elektrycznej w Polsce. W ten sposób Unia Europejska idzie po trupach i wymusza na Polsce szybką transformację w kierunku budowy instalacji opartych o odnawialne źródła energii, mimo tego, że w przypadku Polski jest to koszt niemożliwy do udźwignięcia przez gospodarkę i osoby prywatne. Niestety, Brukseli to nie interesuje. – Unia Europejska jest nastawiona totalnie na dekarbonizację. Brnie w tym kierunku, bo w interesie państw zachodnich jest zlikwidowanie energetyki opartej na węglu. Ze względu na specyfikę polskiego rynku energii i w pewnym stopniu osamotnienie nas w tej kwestii jesteśmy troszeczkę nie na przegranej pozycji, ale w trudnej sytuacji – uważa poseł Sitarski. – Europejski rynek obrotu emisjami zwiększa koszt wytwarzania energii w Polsce, która jest uzależniona od energetyki konwencjonalnej – dodaje.

 

Leśnie gospodarstwa węglowe

Polskie władze mają pomysł, jak rozwiązać ten patowy konflikt z Brukselą. – Wielofunkcyjna i zrównoważona gospodarka leśna, która będzie elementem neutralności klimatycznej. To projekt „Leśne gospodarstwa węglowe”. Chodzi o kompensację skutków wytwarzania energii elektrycznej przez energetykę konwencjonalną poprzez zwiększanie zdolności lasów przez nasadzanie odpowiednich gatunków drzew i można w ten sposób wykreować zdolność pochłaniania przez lasy w naszym państwie emisji CO2 – tłumaczy poseł Sitarski. Jednak Unia Europejska musiałaby się na to zgodzić, co nie jest takie oczywiste.

 

Na razie rząd obiecał, że częściowo będzie rekompensował zbyt wysokie rachunki za prąd. – Minister energii zapowiadał początkowo ochronę najuboższych energetycznie gospodarstw domowych. Teraz deklaruje wolę wyrównania wzrostu kosztów wszystkim gospodarstwom domowym, a także małym i średnim przedsiębiorcom – mówi Daria Kulczycka, dyrektor Departamentu Energii i Zmian Klimatu Konfederacji Lewiatan. – Rozmawiałem z ministrem Tchórzewskim i na ten moment nie ma jeszcze decyzji, czy dopłata będzie indywidualna dla każdego odbiorcy bądź koszty będą refinansowane dla sprzedawców zobowiązanych w momencie wystawiania faktów dla odbiorców. Duże prawdopodobieństwo graniczące z pewnością jest niepodejmowanie różnicowania ze względu na dochody odbiorców indywidualnych – ministerstwo bierze pod uwagę wszystkich bez względu na dochód, bo różnicowanie rachunków i koszty z tym związane zabrałyby cały efekt finansowy tej koncepcji – doprecyzowuje poseł Sitarski, dodając, że w grę wchodzi kwota 2 mld zł, które musi znaleźć minister na program dopłat do rachunków indywidualnych. Niestety, rekompensaty oznaczają, że koszt absurdalnej unijnej polityki klimatyczno-energetycznej zostanie przesunięty z barków indywidualnych odbiorów energii na podatników, czyli de facto poniosą go te same osoby, tylko w nieco inny sposób. Zamiast w rachunkach za prąd – zapłacą w podatkach. A rząd PiS przy okazji będzie się chwalił na lewo i prawo, jakim to jest dobroczyńcą Polaków, bo „za nich” reguluje koszt podwyżki, co jest zwykłą manipulacją. No ale mało kto będzie rozumiał te „szczegóły”?

 

Polska jest członkiem Unii Europejskiej, więc zamiast rynku mamy centralne sterowanie i interwencjonizm państwowy, poprzez który politycy głęboko sięgają do kieszeni Polaków, by wdrażać swoje urojone pomysły. Sztuczne utrzymywanie i dotowanie produkcji energii z tzw. źródeł odnawialnych zniekształca sygnały rynkowe, które w normalnych warunkach mówiłyby, czy długoterminowe inwestowanie w OZE ma ekonomiczny sens, czy też nie. Działania na tym rynku są wyłącznie wymuszane prawnie lub są reakcją na wprowadzenie czy anulowanie programów dotacyjnych i ulg podatkowych.

 

Tymczasem nie mają one większego sensu nawet z punktu widzenia oficjalnego celu, czyli walki z tzw. globalnym ociepleniem. Nawet gdyby emisje przez ludzi dwutlenku węgla do atmosfery miały wpływ na ocieplanie się klimatu, co nie zostało naukowo udowodnione, to i tak redukcja tego gazu przez Unię Europejską nawet do zera w niewielkim tylko stopniu poprawiłaby sytuację. Otóż jak informuje oficjalna strona organizatora szczytu klimatycznego COP 24 w Katowicach, „Unia Europejska odpowiada jedynie za ok. 11% globalnych emisji CO2 i udział ten stale maleje. Nawet więc, gdyby zredukowała swoje emisji do zera, to bez globalnego porozumienia, negatywne procesy nie zostaną zatrzymane”. Jednocześnie doszłoby do zarżnięcia niektórych gospodarek Unii. Opartej na energii atomowej Francji czy Litwy nie, ale na energii węglowej Polski czy Czech – już tak.

 

Winowajcą unijna akcyza

Ceny prądu w dużej mierze nie zależą od nas, choć wzrost nastąpił na własne życzenie i jest rezultatem dobrowolnego członkostwa w Unii Europejskiej. Z kolei ceny paliw uzależnione są od dwóch czynników: ceny ropy na rynkach światowych, która – podobnie jak prawa do emisji CO2 – jest bardzo zmienna oraz wysokiego opodatkowania, które wymusiła na Polsce również Bruksela. Po ostatnich obniżkach cen ropy naftowej na rynkach światowych koszt tego surowca stanowi teraz mniej niż 30 proc. ceny benzyny i oleju napędowego, które tankujemy na stacjach benzynowych. Natomiast najwięcej w cenie paliwa jest podatków – aktualnie w benzynie ok. 52 proc., a w oleju napędowym 46 proc. I to wynika z unijnej dyrektywy.

 

Problem polega na tym, że w przy aktualnym kursie euro polska akcyza od benzyny bezołowiowej jest na minimalnym poziomie unijnym (359 euro za 1000 l), jednak już w przypadku oleju napędowego akcyza jest niższa niż unijne minimum (330 euro za 1000 l). W związku z tym dopiero dołożenie opłaty paliwowej powoduje, że opodatkowanie diesla lekko, bo o 7 gr przekracza unijne minimum. Tak więc będąc w zgodzie z unijnymi regulacjami, ceny paliw w Polsce mogłyby być tylko troszkę niższe – o kilka groszy opłaty paliwowej i w sytuacji obniżenia VAT do 15 proc. Wtedy – przy aktualnych cenach ropy – benzyna i olej napędowy na stacjach mogłoby być tańsze o około 30-40 groszy na litrze. Ale nie można też zapominać o wynikającym z unijnych regulacji obowiązku dodawania do paliw biokomponentów, który również podnosi ich cenę oraz najnowszym „prezencie” PiS opłacie emisyjnej od paliw, która zacznie obowiązywać od nowego roku.

 

Warto byłoby wziąć przykład z Filipin. Otóż kiedy w maju br. rosły ceny ropy na rynkach światowych, tamtejszy rząd ogłosił możliwość zawieszenia pobierania akcyzy. No ale Filipiny mogą tak działać, bo są państwem suwerennym, a nie członkiem Unii Europejskiej.

 

Tak więc, żeby w Polsce móc realnie obniżyć opodatkowanie paliw, najpierw trzeba by opuścić Unię Europejską. Żądanie znacznej obniżki opodatkowania paliw równa się de facto żądaniu polexitu.

 

W ostatnich tygodniach mamy do czynienia, co prawda, z niewielkimi, ale jednak spadkami cen na stacjach benzynowych. Nie ma w tym zasługi ani Unii Europejskiej, ani polskiego rządu, a wyłącznie jest to skutek niższych cen ropy na rynku światowym – od początkowych dni października cena baryłki ropy obniżyła się o 1/3. A tymczasem na 26 listopada – wzorem Francji, Belgii czy Bułgarii – zaplanowano protesty przeciwko… rosnącym cenom paliw. O co chodzi, skoro w ostatnim czasie spadają ceny benzyny i oleju napędowego? Czyżby był to jednak protest polityczny, wymierzony w rząd, wymyślony w związku z wygaszaniem konfliktu z Brukselą na tle reformy sądownictwa? Dla przypomnienia, w 2012 r. za rządów premiera Donalda Tuska ceny 95-oktanowej benzyny sięgały 5,9 zł/l. Nie przypominam sobie protestów z tamtego czasu.

 

Tomasz Cukiernik

 

 

 

Zobacz także:

 

Tomasz Cukiernik „Socjalizm według Unii”

 

Socjalizm według unii

 

Tomasz Cukiernik „Dziesięć lat w Unii”

 

Dziesięć lat w Unii

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie