30 marca 2021

Kto i dlaczego chce wybielić faryzeuszy? Paweł Lisicki o nowoczesnej teologii prożydowskiej

(źródło: screen z filmu „Pasja”)

– Wszystkie Ewangelie są zgodne co do tego, że pierwszymi wrogami Pana Jezusa jeszcze w Galilei byli faryzeusze, że to oni pierwsi zaczęli obwiniać Go o bluźnierstwo i przypisali Mu opętanie. W Jerozolimie pałeczkę przejmują kapłani i arcykapłani, którzy mają przewagę w Wysokiej Radzie. Razem z faryzeuszami doprowadzają do procesu i skazania na śmierć Jezusa, następnie wnoszą wspólnie oskarżenie przeciw Niemu do Piłata i obstają przy Jego śmierci – mówi w rozmowie z Tomaszem D. Kolankiem Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.

 

Z bólem serca muszę przyznać, że coraz częściej pojawiają się zarzuty, że Kościół przez wieki niesłusznie przypisywał winę za śmierć Pana Jezusa faryzeuszom. Jak Pan ocenia tego typu głosy zarówno po stronie lewicowej jak i po stronie przedstawianej jako strona konserwatywna? Może to oni mają rację, skoro w tej kwestii podziały praktycznie nie istnieją? Może faryzeusze faktycznie nie byli wrogami Jezusa i w jego procesie nie odegrali znaczącej roli? Może to „eksperci” stawiający takie zarzuty mają rację, ponieważ potrafią czytać to, czego w Piśmie Świętym nie ma, a my się mylimy, ponieważ opieramy się na „późniejszej tradycji nie mającej oparcia w Nowym Testamencie”?

Wesprzyj nas już teraz!

Właśnie, to jest najbardziej smutne, że w operacji wybielania faryzeuszy bierze udziału wielu ważnych, rozsądnych i przenikliwych autorów. W przypadku racjonalistów i przeciwników chrześcijaństwa sprawa jest jasna: chcą zniszczyć wiarygodność przekazów, chcą oskarżyć Kościół, podważyć sens jego misji i posłania. Ale co powiedzieć o teologach, myślicielach konserwatywnych, którzy po Soborze Watykańskim II też próbują dostosować się do nowego „paradygmatu”?

 

Podam przykład, który mnie bardzo poruszył. Od wielu lat uważam, że jednym z najważniejszych autorów piszących obecnie na tematy religii, Kościoła, początków chrześcijaństwa jest niemiecki dziennikarz i teolog Michael Hesemann. Pamiętam, jakie wrażenie na mnie zrobiły jego książki o „Religii Hitlera” czy o Piusie XII. Z podobną rzetelnością pisał o Jezusie z Nazaretu, o świętym Pawle, Matce Bożej. Obok Petera Seewalda i Paula Baadego to w tej chwili najlepsze pióro katolickie w Niemczech. Miał też bardzo dobre, bliskie kontakty z Janem Pawłem II i Benedyktem XVI, często się do ich nauk odwołuje. To modelowy przykład katolika wiernego naukom Soboru i jednocześnie ortodoksyjnego.

 

Otóż w swojej książce, „Die Jesus-Tafel” najpierw stwierdził, kilka razy zresztą, że należy rozstać się z przekonaniem o odpowiedzialności Żydów za potępienie Jezusa. „Jego [Jezusa – przyp.] właściwymi przeciwnikami nie byli Żydzi, także nie faryzeusze, lecz saduceusze, partia arcykapłanów. Ta grupa, która jako jedyna i wyłącznie musi odpowiadać za śmierć Jezusa, istniała jedynie do momentu zniszczenia świątyni w roku 70, dokładnie czterdzieści lat lub przez jedno pokolenie biblijne po tym jak dokonało się ukrzyżowanie. Obecny judaizm jest w dużej mierze ukształtowany przez faryzeizm. Kościół katolicki  od Soboru Watykańskiego II rozwinął w sobie świadomość fałszywego antysemityzmu minionych wieków, który ostatecznie doprowadził do Auschwitz”. Zdaniem Hesemanna z tą fatalną tradycją ostatecznie zerwał Jan Paweł II, kiedy to 10 kwietnia 1998 roku wypowiedział podczas wielkopiątkowej modlitwy w Koloseum pamiętne słowa o „Żydach, którzy tak długo byli przez nas [chrześcijan – przyp.] krzyżowani”.

 

Jak widać, tych kilka zdań zawiera w pełnym tego słowa znaczeniu typową holocaustiańską religię: chrześcijanie przez wieki „krzyżowali Żydów”, Auschwitz jest efektem wielowiekowego antysemityzmu obecnego w Kościele.

 

Powtarzam: to ideologiczne przeświadczenie, przyjęte przez wielu katolickich teologów, jest następnie rzutowane w przeszłość. Aby możliwy był dialog i porozumienie z obecnymi reprezentantami judaizmu, który opiera się na faryzeizmie, trzeba jedynie usunąć odpowiedzialność faryzeuszy za wrogość do Pana Jezusa i za Jego śmierć. W przypadku teologów liberalnych, różnych racjonalistów sprawa jest prosta: twierdzą oni, mówiłem, że Ewangelie to zapis późny, że można w nich znaleźć nie prawdę historyczną, ale że pokazują one stan świadomości Kościoła u kresu wieku I po Chr., który walczył z ówczesną Synagogą. Ewangeliści włożyli Jezusowi w usta słowa, których nigdy nie powiedział i opisali zdarzenia, które nigdy nie miały miejsca. Posłużyli się nim, można powiedzieć, w swoich rozgrywkach z Żydami, z rabinami, którzy po upadku Jerozolimy byli jedynymi autorytetami dla Żydów. Tak wygląda to w przypadku racjonalistów i liberałów.

 

Jednak w oczywisty sposób takiej opinii nie podzielał Józef Ratzinger/Benedykt XVI i piszący w takim samym duchu Hesemann. Papież mówił wyraźnie, że ufa Ewangeliom, a Hesemann jedną trzecią swojej książki poświęcił wykazaniu wiarygodności historycznej Ewangelii…

Dokładnie. Wskazał, że zostały napisane przed rokiem 62 po Chr., że zawierają opinie i informacje zebrane od naocznych świadków, że są doskonale osadzone w realiach i kontekście swoich czasów. Jak zatem, pytam, można podtrzymywać to przeświadczenie – Ewangelie zawierają prawdziwy opis historycznych zdarzeń i jednocześnie utrzymywać, jak to expresis verbis zrobił niemiecki autor, że za śmierć Jezusa wyłączną odpowiedzialność ponoszą saduceusze? To jest coś tak niesłychanego, że aż kilka razy przeczytałem to zdanie, myśląc, że może się pomyliłem. Wychodzi bowiem na to, że właśnie Ewangelie – te do których można mieć zaufanie; te, które przekazują autentyczny obraz życia i czynów Jezusa – jednoznacznie piszą, wielokrotnie i bez żadnej wątpliwości, najpierw o wrogości faryzeuszy do Pana Jezusa a następnie o ich bezpośrednim udziale w procesie i skazaniu Galilejczyka.

 

Jak powszechnie wiadomo ewangeliści posługują się wymiennie określeniami uczony w Piśmie i faryzeusz. To naturalne, ponieważ w czasach Pana Jezusa te dwa określenia były stosowane w stosunku do tej samej grupy. Otóż najstarsza Ewangelia św. Marka, na samym początku, w trzecim rozdziale wspomina, że:

„Wszedł znowu do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: Stań tu na środku!. A do nich powiedział: Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić? Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: Wyciągnij rękę!. Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić” (3, 1-6).

 

Faryzeusze zatem od chwili, kiedy dotarła do nich wieść o Panu Jezusie postanawiają go zabić – pisze św. Marek. Są oni też tymi, którzy jako pierwsi postanowili w nieprzejednany sposób uważali, że Jezus jest czarodziejem i wysłannikiem złych mocy:

„Natomiast uczeni w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili: Ma Belzebuba i przez władcę złych duchów wyrzuca złe duchy.

 

Wtedy przywołał ich do siebie i mówił im w przypowieściach: „Jak może szatan wyrzucać szatana? Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać. I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać. Jeśli więc szatan powstał przeciw sobie i wewnętrznie jest skłócony, to nie może się ostać, lecz koniec z nim. Nie nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże, i wtedy dom jego ograbi. Zaprawdę, powiadam wam: wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego. Mówili bowiem: Ma ducha nieczystego” (3, 22 -30).

 

Dokładnie tak samo, wymieniając uczonych w Piśmie na faryzeuszy, przedstawia to św. Mateusz: „Lecz faryzeusze mówili: Wyrzuca złe duchy mocą ich przywódcy” (9, 34). Dalej, podobnie: „Faryzeusze zaś wyszli i odbyli naradę przeciw Niemu, w jaki sposób Go zgładzić” (12, 14).

 

To samo podaje św. Łukasz, który pisze, że faryzeusze i uczeni w Piśmie widząc cuda Pana Jezusa „wpadli w szał i naradzali się między sobą, co by uczynić Jezusowi” (6, 11). Tak samo dalej pisze św. Łukasz, że „słuchali tego wszystkiego chciwi na grosz faryzeusze i podrwiwali sobie z Niego” (16, 14).

 

Takich cytatów można przytoczyć więcej. Wniosek jest jednoznaczny: wszyscy ewangeliści pokazują, że pierwszymi, którzy postanowili zgładzić Pana Jezusa byli faryzeusze, że nienawidzili go od początku prowadzenia przez Niego działalności publicznej i że twierdzili, że jest opętany przez diabła. To oni zadają Mu podchwytliwe pytania, to oni starają się zastawić nań pułapkę. Według Ewangelii głównymi przeciwnikami Pana Jezusa w Galilei są faryzeusze. Nie tylko jednak toczą z nim spory, ale też zamyślają Jego śmierć.

 

To samo widać podczas procesu w Jerozolimie. Oczywiście, ponieważ w Sanhedrynie lub innymi słowami w Wysokiej Radzie najważniejszą pozycję zajmowali saduceusze, arcykapłani, to oni mogą doprowadzić do procesu i wyroku skazującego. Jednak Ewangelie pokazują, że co się tyczy skazania Pana Jezusa obie grupy, normalnie się zwalczające, ściśle ze sobą współpracowały.

 

Według św. Marka „za dwa dni była Pascha i Święto Przaśników. Arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jak by Jezusa podstępnie ująć i zabić” (14, 1). Następnie do Ogrójca przybywa Judasz. „I zaraz, gdy On jeszcze mówił, zjawił się Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim zgraja z mieczami i kijami wysłana przez arcykapłanów, uczonych w Piśmie i starszych” (14, 43). Galilejczyka prowadzą do domu arcykapłana: „A Jezusa zaprowadzili do najwyższego kapłana, u którego zebrali się wszyscy arcykapłani, starsi i uczeni w Piśmie” (14, 53). To „arcykapłani i cała Wysoka Rada szuka świadectwa przeciw Jezusowi”, to cała Wysoka Rada Go skazuje na śmierć i następnie doprowadza do wydania Piłatowi. „Zaraz wczesnym rankiem arcykapłani wraz ze starszymi i uczonymi w Piśmie i cała Wysoka Rada powzięli uchwałę. Kazali Jezusa związanego odprowadzić i wydali Go Piłatowi” (15, 1).

 

To samo dokładnie przekazują św. Mateusz i św. Łukasz. Nie mniej wyraźnie potwierdza to Jan. Po tym, jak Jezus wskrzesił Łazarza, „niektórzy z nich [obecnych – przyp.] udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił. Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Wysoką Radę (…)” (11, 46, 47).

 

Św. Jan opisuje wystąpienie Kajfasza, w którym ten mówi, że  lepiej, żeby jeden człowiek zginął za lud i kończy: „Tego więc dnia postanowili Go zabić” (11, 53). Kto? Arcykapłani i faryzeusze. Tak samo wreszcie, wspominałem już o tym, oddział mający ująć Jezusa zostaje wysłany „od arcykapłanów i faryzeuszów” (18, 2).

 

Niech to nam wystarczy. Dokładnie pokazuję znaczenie terminu „Żydzi” u św. Jana w książce „Czy Jezus jest Bogiem?”, a rolę i stosunki między faryzeuszami a saduceuszami w „Kto zabił Jezusa?”. Jednak ta garść cytatów była niezbędna, żeby pokazać, przykro mi to powiedzieć, niedorzeczność stanowiska, zgodnie z którym za śmierć Jezusa odpowiadają wyłącznie saduceusze.

 

Nie rozumiem nie tylko, że można tak twierdzić, ale jeszcze mniej pojmuję, że taką opinię może wygłaszać ktoś, kto jednocześnie uznaje Ewangelie za źródło rzetelnej wiedzy i przekonuje nas, co do ich prawdziwości. To się zwyczajnie w głowie nie mieści…

Dokładnie! Wszystkie Ewangelie są zgodne co do tego, że pierwszymi wrogami Pana Jezusa jeszcze w Galilei byli faryzeusze, że to oni pierwsi zaczęli obwiniać Go o bluźnierstwo i przypisali Mu opętanie. W Jerozolimie pałeczkę przejmują kapłani i arcykapłani, którzy mają przewagę w Wysokiej Radzie. Razem z faryzeuszami doprowadzają do procesu i skazania na śmierć Jezusa, następnie wnoszą wspólnie oskarżenie przeciw Niemu do Piłata i obstają przy Jego śmierci.

 

Po prostu nie pojmuję jak można to wszystko pominąć? Jak można nie zauważyć? Jak można uznać za niebyłe? Załóżmy na chwilę, że wszystko to, co tu pokazałem to faktycznie wyraz uprzedzeń ewangelistów. Co jednak zrobić ze świadectwem św. Pawła, który po śmierci Pana Jezusa, on, faryzeusz, prześladował chrześcijan? Jak u licha można mówić, że faryzeusze ze śmiercią Pana Jezusa nie mieli nic wspólnego, skoro św. Mateusz, św. Marek, św. Łukasz i św. Jan pokazują jednoznacznie coś przeciwnego, a św. Paweł wspomina, że jako faryzeusz przed swoim nawróceniem w drodze do Damaszku wobec wyznawców Chrystusa używał przemocy? Jak to nazwać? Jak nazwać postawę, zgodnie z którą można tak bardzo odrzucać, naginać i pomijać święte teksty i wszystko to po to, żeby prowadzić dialog i walczyć z rzekomo zakorzenionym w Kościele antysemityzmem? Autorzy takich tez muszą konsekwentnie ignorować zasadę sprzeczności i Logos.

 

Jednak co mi po ich deklaracjach, co mi po opowieściach o tym jak bardzo są przywiązani do Pisma i co mi po ich wywodach na temat wiarygodności Nowego Testamentu, skoro w tak kluczowym momencie nagle o wszystkim co mówili zapominają i każą mi przyjmować ideologiczne, propagandowe stanowisko, zgodnie z którym mam winić za śmierć Jezusa jedynie saduceuszy?

 

Pytam czy nie jest to gorsza forma nadużycia rozumu niż ta, którą spotykam u zaprzysięgłych racjonalistów? Ci przynajmniej nie udają. Nie twierdzą, że Ewangelie przekazują prawdziwe opowieści tylko po to, aby niewygodne usuwać. Nie ukrywają swoich intencji. Są wrogami Kościoła i tyle. Ale co mam powiedzieć o przyjaciołach, o wyznawcach, o tych, którzy chwalą i bronią, a w kluczowym momencie podają tyły i rozpierzchają się? Którzy tak subtelnie i elastycznie przedstawiają swoje stanowisko, że niszczą już w samym źródle możliwość rozumowania. Cóż to za prawdziwa opowieść, która opowiada nieprawdę?

 

W związku z powyższym muszę zapytać, którą z interpretacji Męki Pańskiej uważa Pan za najbardziej kuriozalną?

To bardzo trudne pytanie, bo jest ich tyle, że nie sposób chyba powiedzieć, która jest najbardziej niedorzeczna.

 

Być może kiedyś najbardziej zaskoczyło mnie dziełko jednego z żydowskich autorów, Haima Cohna, nota bene sędziego Sądu Najwyższego Izraela, który utrzymywał, że to najwyżsi kapłani i sanhedryn próbowali ocalić Pana Jezusa przed rzymskimi siepaczami. Niestety, Pan Jezus miał nie skorzystać z ich pomocy i oferty, i samemu pójść na stracenie. W ogóle wszyscy niemal współcześni interpretatorzy stają na głowie, byle tylko ograniczyć i pomniejszyć winę żydowską.

 

Są zasadniczo trzy główne stanowiska, co się tyczy śmierci Jezusa. Zgodnie z pierwszym za jego śmierć odpowiadali po prostu Żydzi, zgodnie z drugim pospołu Żydzi i pognie, a z trzecim Rzymianie. Warto przypomnieć, że jeszcze w latach 60. Blinzler pokazywał, że zwolenników tego trzeciego stanowiska niemal nie ma, bo brak dla niego podstaw w źródłach. Otóż źródła się nie zmieniły, ale zmieniło się dziś powszechne nastawienie i dlatego stanowisko mające najsłabsze oparcie w źródłach jest najbardziej powszechne.

 

Jak silna to presja i jak trudno się jej oprzeć pokazują niestety również opisy Męki i procesu Jezusa przedstawione przez Benedykta XVI/Józefa Ratzingera. Wspomniałem o tym we wstępie do drugiego wydania książki „Kto zabił Jezusa?”. Musi uderzać, jak bardzo ówczesny papież stara się ograniczyć rolę Żydów w procesie i oskarżeniu Pana Jezusa. Z jednej strony wielokrotnie i chętnie korzysta ze źródła, jakim była Ewangelia według św. Marka. Z drugiej kiedy przychodzi do omówienia odpowiedzialnych za wyrok śmierci nagle używa tekstów św. Jana, pisząc o kapłanach i arystokracji świątynnej. Ale przecież nasze najstarsze historyczne źródło, Ewangelia św. Marka, podaje wyraźnie: „Oni zaś wszyscy wydali wyrok, że winien jest śmierci” (14, 64).

 

Najważniejsze w tym są słowa „wydać wyrok” i „oni wszyscy”. To nie tylko jakaś grupa arystokratów, ale cały Sanhedryn, składający się też z faryzeuszów „wydał wyrok, że [Jezus – przyp.] winien jest śmierci”. Doskonale uchwycił to przed laty Blinzler, kiedy pokazał, że przekaz ten mówi o formalnym wyroku śmierci wydanym przez najwyższy organ władzy żydowskiej na Pana Jezusa.

 

W ogóle nie mogłem pozbyć się wrażenia, a mówię to z ogromnym smutkiem, bo bardzo chciałbym się mylić, bardzo bym chciał, żeby mój sąd okazał się nieprawdziwy, że autor „Jezusa z Nazaretu”, książki ważnej, w wielu miejscach wspaniałej i przenikliwej, co się tyczy przebiegu i śmierci Galilejczyka uległ presji i starał się ograniczyć rolę faryzeuszy wśród oskarżycieli. A przecież wszystkie Ewangelie, także z Ewangelią św. Jana, podkreślają, że stanowili oni ważną i wpływową grupę wśród sędziów Sanhedrynu.

 

Ewangelia św. Marka pokazuje, że konflikt między nimi a Panem Jezusem miał miejsce od początku jego misji, że to oni pierwsi oskarżyli go o bluźnierstwo. Jak to się zatem stało, że ich rola wśród tych, którzy oskarżają i skazują zostaje tak pomniejszona? Nie umiem sobie tego wytłumaczyć inaczej niż względami politycznymi.

 

To do faryzeuszy nawiązuje obecna tradycja rabiniczna. Nic zatem dziwnego, że papież, któremu tak zależało na dialogu ze środowiskami żydowskimi starał się nie utrudniać go i maksymalnie obciążyć kapłanów i arystokratów świątynnych.

 

Wraz z rokiem 70. zniknęli oni raz na zawsze z powierzchni ziemi. Nie ma już przecież tradycji saducejskiej. Z powodów politycznych zatem łatwiej było powiedzieć, że za śmierć Pana Jezusa odpowiadają arystokraci świątynni i kapłani, a nie faryzeusze. To drugie twierdzenie, znacznie bardziej historycznie prawdopodobne zmusiłoby przecież papieża do następnego pytania: czy odwołujący się do tradycji rabinicznej, wywodzącej się od faryzeuszy, którzy są sprawcami śmierci Zbawiciela, nadają się jako partner dla dialogu? Wiem, brzmi to strasznie, ale nie mogę po prostu sprzeniewierzyć się głosowi sumienia, które każe mi zadać to pytanie: czy na ołtarzu dobrych relacji ze współczesnymi Żydami papież nie złożył prawdy historycznej?

 

Powtarzam, nie chciałbym, żeby ta teza była prawdziwa i wolałbym się po stokroć mylić, ale przecież fakty są niezbite: Ewangelie wyraźnie mówią nie o małej grupce arystokratów i ich nielicznych zwolennikach, stronnikach Barabasza, ale wskazują na to, że cały Sanhedryn wydał na Pana Jezusa wyrok śmierci, a następnie jego reprezentanci w oparciu o ten wyrok udali się do Piłata i wnieśli oskarżenie. W jaki zatem sposób papież, który korzysta z przekazów św. Marka w innych punktach nagle w najważniejszym pomija jego słowa?

 

Najbardziej zapewne bulwersującą częścią rozważań Benedykta była krytyka św. Mateusza. Warto dosłownie przytoczyć słowa papieża. Mówił on o „fatalnym w skutkach poszerzeniu wzmiankowanego przez św. Marka ochlos”, które znajduje się u św. Mateusza. Następnie dodał, że „w sposób poprawny rzeczywistość historyczna przedstawiona jest u św. Jana i św. Marka”. Zdaniem Benedykta cały lud nie mógł domagać się śmierci Pana Jezusa. Powtórzmy to raz jeszcze: zdaniem Benedykta św. Mateusz dokonał „fatalnego w skutkach poszerzenia”, bo „w sposób poprawny rzeczywistość historyczna przedstawiona jest u św. Jana i św. Marka”.

 

To w istocie niebywałe! Wynika z tego, mówiąc zwykłym językiem, że zdaniem Benedykta św. Mateusz popełnił poważny błąd! W żadnym razie nie powinien był przecież pisać o całym ludzie, który domagał się śmierci Pana Jezusa, a jedynie o zwolennikach Barabasza. Jeśli to co pokazali św. Marek i św. Jan zostało przedstawione poprawnie, a to co napisał św. Mateusz było „fatalnym w skutkach poszerzeniem” to wynikałoby z tego, że św. Mateusz zafałszował rzeczywistość i zrobił to w sposób szkodliwy. Wychodzi zatem na to, że dla papieża Pismo przestało być najważniejszą miarą i normą, bo, dokładnie tak jak to robili i robią liberalni teologowie, wyrywa on jedne teksty Pisma przeciw drugim.

 

Do tej pory katoliccy teologowie starali się pokazywać zgodność, a nie przeciwstawność opisów i świadectw ewangelicznych. Podobnie sądzili, że jeśli św. Mateusz, który zapewne pisał później, dodał coś do opisu św. Marka, to miało to na celu wyjaśnienie i uwyraźnienie a nie „fatalne w skutkach poszerzenie”. Gdyby tak posługiwać się tekstami Ewangelii jak zrobił to Benedykt w tym przypadku, odnośnie winy Żydów, łatwo byłoby zanegować i inne nauki. Wszędzie tam, gdzie dwóch ewangelistów mówi coś innego, można by było próbować, jak robią liberalni teologowie, budować opozycje i faktycznie w ogóle unieważniać przekaz.

 

Tyle, że jak pokazałem, św. Mateusz nie pozostaje w żadnej sprzeczności ze św. Markiem. Tak samo jak św. Marek wie, że Sanhedryn skazał Pana Jezusa. Podobnie i św. Jan wyraźnie mówi, że Judasz przybył pojmać Pana Jezusa „otrzymawszy kohortę oraz strażników od arcykapłanów i faryzeuszów” (18, 3). Wbrew temu co pisze Benedykt, opisy Ewangelii św. Mateusza, św. Marka i św. Jana doskonale do siebie pasują. Wszędzie tymi, którzy wydają wyrok śmierci są żydowskie elity: kapłani, faryzeusze i świeccy arystokraci pospołu. Wszędzie widać tę samą wrogość ludu, która jest zapewne skutkiem wydanego wyroku. Jeśli św. Marek pisze o tłumie, a św. Mateusz o ludzie, to nie mamy do czynienia z żadnym „fatalnym w skutkach poszerzeniem”, ale z dopełnieniem i dookreśleniem.

 

Św. Mateusz pisze o „całym ludzie”, bo zebrany przed Piłatem tłum właśnie „cały lud reprezentował”. Oskarżenie Pana Jezusa o bluźnierstwo nie było dziełem świątynnych arystokratów i zwolenników Barabasza, ale właśnie całego ludu i reprezentującego go faryzeuszów. Nawet jeśli w pretorium nie znajdowali się wszyscy Żydzi, co oczywiste, to wszyscy uznawali Sanhedryn za najwyższy sąd religijny i polityczny. Żeby dowieść prawdziwości swoich słów Benedykt musiałby znaleźć przykłady sprzeciwu wobec decyzji Sanhedrynu. Tymczasem pisze, że św. Marek wiernie przedstawił rzeczywistość historyczną i pomija słowa św. Marka, że Sanhedryn, najwyższa instancja sądowa i religijna Izraela skazał Pana Jezusa na śmierć za bluźnierstwo.

 

Czy wolno tak szatkować Pisma i wybierać z nich to, co odpowiada naszej tezie? Czy dlatego, że szuka się podstaw do dialogu i porozumienia, można wygrywać jednego ewangelistę przeciw drugiemu?

Rozumiem, że to pytanie retoryczne. Obaj doskonale wiemy, że stwierdzenie, iż to Sanhedryn w imieniu całego ludu skazał Pana Jezusa na śmierć krzyżową  bardzo by utrudniało dialog międzyreligijny i z pewnością naraziłoby Benedykta na krytykę i być może oskarżenia o antysemityzm. „Problem” w tym, że jest ono po prostu prawdziwe. Koniec, kropka! I jak każda prawda jest po prostu niewygodne.

 

Doskonale rozumiem, jakie były efekty takich badań. Zamiast pozytywnych opinii i pochwał – wystarczy przeczytać artykuły i tytuły największych gazet i portali – byłoby potępienie. Można by usłyszeć o ciasnocie, braku otwarcia, niezrozumieniu potrzeb, o uprzedzeniach. Może o współwinie za holocaust. Może o odwiecznej rzekomo chrześcijańskiej nienawiści. Ale czy takie oskarżenia nie byłyby potwierdzeniem słuszności? Czy dążąc do prawdy należy ulegać i poddawać się opinii tłumów? Czy w zamian za dobre przyjęcie wśród wielkich tego świata – przypomnę pochwały jakimi Benedykta za to co napisał obsypał premier Izraela Beniamin Netanjahu – warto naginać rzeczywistość?

 

W ogóle trzeba chyba przyznać, że sytuacja, w której papież nazywa słowa św. Mateusza „fatalnym w skutkach poszerzeniem” i wskazuje, że zniekształcają one rzeczywistość historyczną, są czymś niezwykłym. Co jest dla nas miarą? Słowa św. Mateusza, że „cały lud zawołał >>krew jego na nas i na dzieci nasze<<” czy twierdzenie papieża, że to późniejsze, fatalne, nieszczęsne i nieprawdziwe odwrócenie faktów? Komu mam bardziej wierzyć? Czy św. Mateuszowi, który pisał kilkadziesiąt lat po śmierci Pana Jezusa, czy papieżowi, który interpretuje ten tekst dwa tysiące lat później?

 

Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć, że w tym konkretnym przypadku Benedykt nie uległ holocaustianizmowi. Że faktycznie usunął – bo czym innym jest nazwanie fragmentu św. Mateusza fatalnym w skutkach poszerzeniem – niewygodne słowa i że zrobił tak po to, aby Kościoła nie oskarżać o przyczynienie się do holocaustu?

 

Powtarzam, nie wiem jak to możliwe. Jak mam rozumieć wówczas natchniony i nieomylny charakter Pisma? Jak mogę przyjąć, że Ewangelie nieomylnie i prawdziwie przekazały mi to co naprawdę miało miejsce, skoro w tej tak ważnej, kluczowej sprawie – przebiegu procesu Pana Jezusa i zachowania się tłumów w Jerozolimie – jeden z najważniejszych świadków miał tak wypaczyć prawdziwy obraz? Komu mam teraz ufać? Ale idźmy dalej.

 

Jeśli Benedykt ma rację, że św. Mateusz „fatalnie w skutkach poszerzył” pojęcie tłumu i zniekształcił sytuację historyczną, którą poprawnie przedstawili św. Jan i św. Marek, to czy mogę ustrzec się przed innym wnioskiem, a mianowicie takim, że również „fatalnie w skutkach poszerzał” on inne pojęcia?

 

Prosty przykład. Jak wiadomo XVI rozdział Ewangelii św. Mateusza przedstawia słynną scenę przekazania św. Piotrowi władzy kluczy. W odpowiedzi na wyznanie Piotra Pan Jezus mówi: „Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała – przyp.], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie»” (16, 18-19).

 

Jak wiadomo słowa te są jednym z głównych świadectw Nowego Testamentu uzasadniających władzę papieską. Być może to w ogóle najważniejszy, z tego punktu widzenia, tekst Nowego Testamentu. Nigdzie indziej Pan Jezus nie mówi o powierzeniu św. Piotrowi tak wielkiej władzy i nigdzie tak wyraźnie nie definiuje, na czym ta władza polega. Śmiało można powiedzieć, że bez tych słów, bez tych dwóch wersów inaczej wyglądałyby dzieje Kościoła i z pewnością inny zasięg i charakter miałaby władza papieży.

 

Nic dziwnego, że wszyscy przeciwnicy Rzymu w dziejach mieli z tymi słowami ogromny kłopot i próbowali albo je usunąć, albo nadać im nowe znaczenie. Otóż słowa te podaje tylko św. Mateusz. Gdyby miarą prawdziwości były Ewangelie św. Marka i św. Jana, tak jak to ma być w przypadku opisu Pasji, słowa Jezusa też można by uznać za „fatalne w skutkach poszerzenie” znaczenia „Petros”, czyli skały. I powiedzieć, że rzeczywistość historyczną lepiej oddał św. Marek i św. Jan, którzy o takich słowach Pana Jezusa w ogóle nie wspominają. Można by powiedzieć, że powstały one pod koniec I wieku, jak zdaje się też przyjmować Benedykt, i są efektem walki o władzę zwolenników św. Piotra z jakąś inną bliżej nieokreśloną grupą – uczniów św. Pawła, św. Jakuba, św. Jana?

 

Znowu, przed koniecznością logiczną się nie ucieknie. Żadne dialektyczne skoki, żadne sofistyczne zabawy, wytrychy i sztuczki nie obronią nas przed jedynym, koniecznym i niepodważalnym wnioskiem: jeśli św. Mateusz raz „fatalnie w skutkach poszerzył znaczenie” jednego pojęcia, to mógł to zrobić również w przypadku innych pojęć. Skoro w jednym przypadku odwołujemy się, jako do autentycznych źródeł, do św. Marka i św. Jana, to możemy się do nich odwołać również w następnych przypadkach.

 

Krótko: ilekroć św. Mateusz nie zgadza się wprost z pozostałymi świadkami możemy zasadnie podejrzewać, że dokonał „fatalnego w skutkach poszerzenia” jakiegoś pojęcia.

 

Przed takim rozumowaniem nie można uciec. Jest ono tak samo ścisłe i niepodważalne, co się tyczy świadectw ewangelicznych co świadectw sądowych, kryminalnych i wszelkich innych, gdzie tak ważne jest ustalenie wiarygodności. Dlatego nic dziwnego, że w procesach, w których tak wiele zależy od świadectwa, prokurator lub obrońca próbują wykazać, że dany świadek jest lub nie jest wiarygodny. I obie strony wiedzą, że jeśli wykaże się chociaż raz, że świadek w innej sprawie się mylił, zmyślał, poszerzał znaczenie, to jego wiarygodność legnie w gruzach.

 

Tak jest dokładnie i w naszym przypadku: jeśli Benedykt ma rację, że św. Mateusz opisując scenę przed pretorium zamiast napisać o tłumie zwolenników Barabasza napisał o „całym ludzie”, któremu dodatkowo przypisał słowa, które nie zostały wypowiedziane „Krew jego na nas i na dzieci nasze”, to równie dobrze rację mogą mieć inni autorzy, którzy odrzucają świadectwo św. Mateusza odnoszące się do kwestii władzy papieskiej. Wskutek tego jednego posunięcia – zanegowania wiarygodności św. Mateusza – dogmatyczna tradycja Kościoła zostaje zachwiana. Nagle katolicy z krainy światła trafiają wprost do jaskini cieni.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

Powyższa rozmowa stanowi fragment książki pt. „Czas szaleństwa czy czas wiary? O kryzysie z Kościele, fałszywym ekumenizmie, myślicielach nowej lewicy i czasach ostatecznych z Pawłem Lisickim rozmawia Tomasz D. Kolanek”. Przedmowę do publikacji napisał Krystian Kratiuk.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(17)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie