18 października 2018

Księża i ich kaci. Pamiętajmy o niezłomnych duchownych

(fot. Marek Musial / Forum)

19 października 1984 r. ksiądz Jerzy Popiełuszko po raz ostatni stanął przed ołtarzem. W kościele pw. Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy odprawił Mszę świętą, a następnie poprowadził nabożeństwo różańcowe.

 

Wierni rozważali tajemnice bolesne. Ksiądz Jerzy wzywał Matkę Bożą jako Bolesną Królową Polski. Mówił do zgromadzonych, jakby przeczuwając to, co miało nadejść już niedługo:

Wesprzyj nas już teraz!

„Obowiązek chrześcijanina – to stać przy prawdzie, choćby miała ona wiele kosztować. Bo za prawdę się płaci. Tylko plewy nic nie kosztują, za pszeniczne ziarno prawdy trzeba czasami zapłacić”.

 

Preludium

Już we wrześniu 1939 r. na polskich Kresach Wschodnich z rąk komunistów zginęło dziewięciu księży katolickich i kilku kleryków.

Część zamordowali żołnierze Armii Czerwonej, innych miejscowi bojówkarze. Zginęli m.in.: ks. Romuald Chłopecki w Kołomyi, ks. Bolesław Fedorowicz w Stolinie na Polesiu, jezuita o. Mariusz Skibniewski w Przyłbicach k. Lwowa, ks. Jan Kryński w Zelwie.

 

W następnych miesiącach, do czerwca 1941 r., w zaborze sowieckim brutalne samosądy zastąpiła czerwona „machina sprawiedliwości”. W tym czasie z wyroków sądów straceni zostali księża: Antoni Bułat, Adam Bogdanowicz, Jerzy Jaglarz, Czesław Kaniak, Jan Kisiel, Jerzy Moskwa, Stanisław Zientara, a także słowacki ksiądz Jan Kellner Brinsko. Kilkunastu aresztowanych kapłanów „zaginęło” bez wieści; w łagrach zmarło ich co najmniej 20. Eksterminacji poddano kapelanów Wojska Polskiego – ks. płk Józef Panaś zginął w trakcie przesłuchania, ks. gen. Karol Bogucki zmarł w łagrze w Kazachstanie, 27 kapelanów rozstrzelano w Katyniu, Twerze i Charkowie.

 

W pierwszych tygodniach wojny niemiecko-sowieckiej, w czerwcu i lipcu 1941 r. Sowieci zabili 42 polskich duchownych. Ginęli oni w więzieniach w  Wilejce, Oszmianie, Łucku, Lwowie, Tarnopolu i Złoczowie, podczas „marszów śmierci” więźniów z Berezwecza do Ułły i z Mińska do Borysowa, również w swych miejscach zamieszkania (jak ośmiu dominikanów z Czortkowa, zamordowanych przez miejscowych Żydów służących w NKWD).

 

Również w następnych latach przybywało męczenników, takich jak o. Stanisław Szulmiński SAC (zmarł w łagrze, w którym pozostał dobrowolnie po ułaskawieniu, by nieść pociechę duchową więźniom), czy ks. Paweł Chomicz, pełniący obowiązki Apostolskiego Administratora Leningradu (stracony za nielegalne odprawianie Mszy św.). 

 

Ogółem w latach 1939-1945 naliczono 270 polskich duchownych rzymskokatolickich zamordowanych i zmarłych w wyniku represji sowieckich.

 

Pogromcy kleru

W Polsce, podobnie jak we wszystkich krajach zainfekowanych przez komunizm, obok rzeszy patriotów, których opór należało złamać, marksiści znaleźli grono wiernych sługusów i naśladowców.

 

Prawdopodobnie pierwszym kapłanem, zamordowanym w tzw. Polsce Ludowej, był ks. Michał Pilipiec, kapelan AK i wikariusz w Błażowej. Bezpieka aresztowała go 4 grudnia 1944 r. i poddała okrutnemu śledztwu. Cztery dni później został wywieziony do lasów głogowskich k. Rzeszowa i tam zastrzelony wraz z trzema parafianami.

 

Następne lata przyniosły dziesiątki zabójstw na kapłanach. W Kraśniku „nieznani sprawcy” zastrzelili ks. Stanisława Zielińskiego, kapelana NSZ. W Płokach bojówka PPR zamordowała ks. Michała Rapacza. Podczas rewizji na plebanii w Libiążu ubecy zabili ks. Franciszka Flasińskiego. W Kielcach milicjant zastrzelił na ulicy ks. Stanisława Ziółkowskiego, b. kapelana AK – w momencie, gdy ten zmierzał do szkoły uczyć religii.

 

Szczególnie drastyczna była zbrodnia na ks. Janie Szczepańskim z Rzeźnicy Bychowskiej – kapłana uprowadzono, a następnie bito, wyrywano mu paznokcie, wykłuto oczy, wyrwano język, wykastrowano, postrzelono, a na koniec – wciąż żywego – utopiono w rzece.

 

Kilkunastu księży stracono z wyroków sądów, m.in. ks. ppor. Kazimierza Łuszczyńskiego, szefa PAS NZW w Lublinie; ks. mjra Rudolfa Marszałka, kapelana WP i NSZ; jezuitę Władysława Gurgacza, kapelana Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej. Inni umierali w więziennych celach, jak ks. Zygmunt Jarkiewicz, ks. Franciszek Gzik czy ks. Zygmunt Kaczyński.

 

Tylko do 1953 r. polskojęzyczni komuniści zamordowali 37 księży i 54 zakonników. Swoją porcję zbrodni dołożyli żołnierze Armii Czerwonej i funkcjonariusze NKWD, którzy w latach 1945-47 na ziemiach powojennej Polski zgładzili 123 osoby duchowne.

 

Przemiany polityczne, jakie nastąpiły po październiku 1956 roku przyniosły znaczące złagodzenie represji. Jednak sytuacja wciąż była daleka od normalności, czego dowodem choćby śmierć ks. Romana Kotlarza z Pelagowa, który w czerwcu 1976 roku ośmielił się wystąpić w obronie robotniczego protestu w Radomiu. Kilkakrotnie ciężko pobity przez „nieznanych sprawców”, zasłabł podczas odprawiania Mszy i zmarł w szpitalu 18 sierpnia tego roku.

 

Droga

Jerzy Popiełuszko, rodem z podsuchowolskich Okopów, już w liceum podpadł przedstawicielom „władzy ludowej”.

 

Dyrektor szkoły, człek opłacający zajmowane stanowisko wzmożoną ideologiczną czujnością, był wielce wzburzony nieskrywaną religijnością ucznia. Z tego też powodu wielokrotnie wzywał rodziców chłopca na rozmowy ostrzegawcze. Groźby i perswazje nie na wiele się zdały. Po maturze świeżo upieczony absolwent szkoły średniej zdecydował się wstąpić do seminarium duchownego.

 

Już po pierwszym roku studiów został powołany do wojska, do specjalnej jednostki dla kleryków. Dwa lata brutalnych szykan nie złamały go. Po zakończeniu służby powrócił do seminarium, pomyślnie ukończył studia, został kapłanem.

 

Gdy przyszło gorące lato 1980 roku, ksiądz Jerzy był wikarym w kościele pw. św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Za zgodą władz kościelnych udał się do robotników strajkujących w Hucie Warszawa, służąc im opieką duchową. Po ogłoszeniu stanu wojennego pomagał represjonowanym. Na organizowane przezeń comiesięczne Msze za Ojczyznę ściągały tysiące ludzi, by wysłuchać odważnych kazań młodego kapłana. Na tę chwilę wnętrze i dziedziniec kościoła św. Stanisława Kostki stawały się prawdziwie wolną Polską.

 

Zbrojne ramię Partii

Komuniści nienawidzili księdza Jerzego. Był pilnie śledzony, co najmniej czterech jego znajomych, w tym jeden duchowny, donosiło nań regularnie, w zamian za judaszowe srebrniki.

 

Otrzymywał anonimowe listy grożące śmiercią. Sprzedajni dziennikarze opluwali go w telewizji i gazetach. Próbowano oskarżyć go o nielegalne przechowywanie broni (za co groziło 8 lat więzienia), podrzucając mu do mieszkania materiały wybuchowe i amunicję, zaraz wykryte podczas rewizji przez wiedzionych nieomylnym węchem funkcjonariuszy.

Próby zastraszenia nie dały rezultatów, zatem ktoś podjął radykalną decyzję. Funkcjonariusze, którym zlecono mord, byli młodymi ludźmi, pełnymi zapału i antykościelnej żarliwości. Ich ambicja szła w parze z kreatywnością. Sypali jak z rękawa pomysłami, w jaki sposób zabić człowieka niewygodnego dla władz. Narady toczone przez nich w służbowych pokojach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przypominały rozmowy mafijnych „cyngli”.

 

Zrazu planowali wyrzucić księdza z pędzącego pociągu. Potem doszli do wniosku, że lepsze będzie upozorowanie wypadku samochodowego. Wszak wystarczy zwykły kamień, celnie ciśnięty w przednią szybę samochodu wiozącego kapłana – pojazd z pewnością wyląduje w przydrożnym rowie. Jeśli nawet pasażerowie przeżyją, to zaraz spłoną w podpalonym samochodzie. Zapobiegliwi funkcjonariusze przygotowali na tę okazję cały kanister paliwa.

Ten zamach, przeprowadzony 13 października 1984 roku, nie powiódł się. Rzucony kamień chybił celu. Sześć dni później mordercy spróbowali ponownie. Nieco zmodyfikowali plan działania.

 

W mroku

Modlitwa różańcowa w bydgoskim kościele Polskich Braci Męczenników dobiegała końca. Wokół świątyni zapadały ciemności.

 

Czuć było narastające napięcie, jakby wszyscy spodziewali się nadciągającego dramatu. Gospodarze usilnie prosili księdza Jerzego o pozostanie, oferując mu gościnę i nocleg. Odmówił tłumacząc, że nie zdążyłby na poranną Mszę w swoim żoliborskim kościele. Pożegnał się z księżmi i wiernymi, po czym odjechał w mrok.

 

Nazajutrz telewizja nadała informację o uprowadzeniu księdza przez „nieznanych sprawców”. Jedenaście dni później zakomunikowano o wyłowieniu jego zwłok z zalewu pod Włocławkiem.

 

Wiadomo, że samochód z księdzem Jerzym został zatrzymany niedaleko Górska przez trzech funkcjonariuszy SB, przebranych w mundury milicji drogowej. Na temat przebiegu uprowadzenia, okoliczności zabójstwa oraz zleceniodawców zbrodni powstało szereg hipotez. Zapewne upłynie jeszcze sporo czasu nim dowiemy się, jaka była prawda, co było wymysłem żądnych rozgłosu dziennikarzy, co zaś stanowiło celową dezinformację ze strony tajnych służb.

 

Bez wątpienia księdza Jerzego torturowano z wyszukanym bestialstwem. Jego zwłoki były tak zmasakrowane, że podczas ich oględzin znajomi kapłana mieli ogromne trudności z identyfikacją ofiary. Całe ciało zamordowanego pokryte było sińcami, okolice nosa i oczu stanowiły czarną plamę. Palce u rąk i nóg wyglądały na zmiażdżone, włosy były o wiele rzadsze niż za życia, a język zamienił się w krwawą miazgę. Lekarz dokonujący sekcji był wstrząśnięty; oświadczył, że w całej swej karierze zawodowej nie widział takich obrażeń wewnętrznych.

 

Do tego duchowny został przemyślnie skrępowany – każde poruszenie rąk czy nóg powodowało zaciskanie się pętli na szyi. Mimo to w skatowanym kapłanie wciąż tliło się życie, gdy słudzy wojującego ateizmu wtłaczali go w obciążony kamieniami wór, który zaraz cisnęli w czarną toń.

 

Sezon na księdza

Komunistyczne władze próbowały wyjaśnić zbrodnię na ks. Popiełuszce rzekomą samowolą kilku funkcjonariuszy SB. Wszakże akcja przeciw kapłanowi z Żoliborza wcale nie były wyjątkowa.

 

Również podczas innych działań przeciw środowiskom kościelnym i opozycyjnym podwładni Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka wielokrotnie dopuszczali się działań bandyckich. Były porwania, pobicia, oblewanie płynami żrącymi, podpalenia samochodów i mieszkań, nie wspominając o „zwykłym” rozpowszechnianiu oszczerstw czy próbach skłócania parafian. Z aktywnością bezpieki wobec kleru mogły być związane niewyjaśnione do dziś zgony kapłanów.

 

8 maja 1983 r. w poznańskim szpitalu, na skutek ran odniesionych w wypadku samochodowym, skonał o. Honoriusz Kowalczyk OP, duszpasterz środowisk akademickich. Ów dominikanin zdobył rozgłos w stanie wojennym, odprawiając Msze za Ojczyznę oraz organizując pomoc dla internowanych. Wielokrotnie otrzymywał  anonimowe pogróżki. W czynnościach śledczych, jakie milicja podjęła w sprawie jego wypadku, po latach stwierdzono liczne nieprawidłowości, mogące sugerować chęć zatuszowania sprawy.

 

13 sierpnia 1984 r. w gdyńskim szpitalu zmarł w wyniku doznanych obrażeń ks. mjr rez. Antoni Kij, były kapelan 1 Armii Wojska Polskiego, znany z odważnych, patriotycznych kazań. Został on uprowadzony, przetrzymywany przez sześć dni i skatowany przez „nieznanych sprawców”.

 

27 lutego 1985 r. na plebanii w Klimontowie śmierć dopadła proboszcza, ks. Stanisława Palimąkę. Wg oficjalnej wersji doszło do nieszczęśliwego wypadku – ksiądz miał zostać zgnieciony przez własny samochód, który stoczył się nań z garażu (z 12-metrowego podjazdu o nachyleniu 12 stopni). W następnej dekadzie wznowiono śledztwo, które ujawniło błędy w podjętych niegdyś czynnościach dochodzeniowych. Jeden ze świadków (były funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej) stwierdził wprost, że ks. Palimąkę zamordowali milicjanci.

 

W 1989 roku, gdy ogłupiały ze szczęścia naród zachwycał się obradami Okrągłego Stołu, a prominentni przedstawiciele tzw. „opozycji konstruktywnej” zacieśniali swe polityczno-biznesowe oraz towarzysko-wódczane więzi z komunistami, w tajemniczych okolicznościach zginęło aż trzech kapłanów, zaliczanych przez władze PRL do elitarnego grona antykomunistycznych „księży-ekstremistów”:

 

– 21 stycznia w Warszawie „nieznani sprawcy” zamordowali ks. Stefana Niedzielaka, twórcę Sanktuarium Poległych na Wschodzie oraz animatora Stowarzyszenia Rodzina Polska – Rodzina Katyńska;

– zaledwie dziewięć dni później w białostockich Dojlidach rozstał się z życiem ks. Stanisław Suchowolec (przyjaciel ks. Popiełuszki), rzekomo w wyniku zatrucia tlenkiem węgla. Od 1986 r. ks. Suchowolec regularnie odprawiał w Białymstoku Msze za Ojczyznę i z tego powodu był śledzony przez bezpiekę. „Nieznani sprawcy” już wcześniej podejmowali próby jego zamordowania, m.in. przecinając przewody hamulcowe i poluzowując śruby w kole jego samochodu;

 

– 11 lipca w Krynicy Morskiej znaleziono zwłoki ks. Sylwestra Zycha, byłego więźnia politycznego PRL. Podobnie jak w poprzednich wypadkach, podjęte śledztwo pełne było niejasności, co wzbudziło naturalne podejrzenia o chęć ukrycia sprawców zbrodni.

 

Prawo do lęku

Dziś nazywani są Księżmi Niezłomnymi, choć za życia z pewnością przepełniały ich ludzkie rozterki i wahania. Nieobcy był im strach przed szykanami i uwięzieniem, zaś wizja tortur i śmierci mogła napawać przerażeniem, rozdzierającym włókna duszy niczym płacz Jezusa w Ogrojcu. A jednak dokonali wyboru, płacąc straszliwą cenę za wierność prawdzie. Bo przecież, jak stwierdził ksiądz Jerzy w swoim ostatnim rozważaniu różańcowym:

 

„Chrześcijanin musi pamiętać, że bać się trzeba tylko zdrady Chrystusa, za parę srebrników jałowego spokoju”.

 

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie