18 listopada 2017

Ksiądz Boniecki a grzechy cudze. Dlaczego Kościół musi czasem karać?

(fot. Michal Fludra/NurPhoto/FORUM)

Ponowne ukaranie księdza Bonieckiego przez przełożonych nie powinno dla nikogo być powodem do triumfu, radości czy satysfakcji. Postawa księdza Adama stanowi bowiem smutne odzwierciedlenie olbrzymiego kryzysu Kościoła naszych czasów. A z niego cieszyć mogą się jedynie wrogowie Kościoła.

 

Owszem, decyzja przełożonych księdza Bonieckiego o ponowieniu zakazu wypowiedzi medialnych była potrzebna i jest ze wszech miar słuszna. Ale triumfalizm pewnej części publiczności, przejawiający się w zjadliwych komentarzach, już tak słuszny nie jest.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ksiądz Boniecki został bowiem ukarany przymusowym milczeniem nie dlatego, że krytykował obecny rząd i nie dlatego, że nie podoba mu się na przykład Marsz Niepodległości. W tych sprawach możemy mieć przecież, jako katolicy (w tym i duchowni), zupełnie różne poglądy. Krakowski kapłan stał się obiektem wzmożonej uwagi swoich władz ponieważ istniało ogromne prawdopodobieństwo, że jego słowa wywołują zgorszenie i przyczyniają się do wyboru drogi grzechu przez innych! A to już w żaden sposób nie jest do pogodzenia z powołaniem kapłańskim.

 

Przypadek redaktora „Tygodnika Powszechnego” nie jest w naszych czasach odosobniony. W Kościele są bowiem przecież i inni kapłani wypowiadający się w podobny sposób co ksiądz Boniecki. Są jezuici, których życiowym celem wydaje się wywołanie skandalu każdym facebookowym wpisem, jest biskup pozwalający wykorzystywać autorytet kościelnej hierarchii do walki politycznej i szerzenia antychrześcijańskich poglądów, są księża na siłę starający się poprzeć każdy postulat środowisk jawnie wrogich wobec Kościoła. Ksiądz Boniecki, dzięki swojemu wiekowi, wieloletniej obecności medialnej i sznytowi intelektualisty jest kimś w rodzaju duchowego ojca tej frakcji w Kościele.

 

Grupa ta rozrasta się. Od jej prominentnych członków możemy usłyszeć, że „kompromis aborcyjny jest godny i sprawiedliwy”. Że Kościół „nie powinien wtrącać się do polityki” (chyba, że w sprawie Trybunału Konstytucyjnego). Że krytykowanie in-vitro to „gnębienie ludzi”. Że mówienie prawdy o homoseksualizmie to „wyrzeczenie się Chrystusa”. I wiele innych poglądów, które bardzo podobają się wrogom Kościoła.

 

Jest to przyczynianie się do cudzych grzechów. Taka formuła – w dobie postprawdy nieco już zapomniana – istnieje w nauce Kościoła, jest wyszczególniona w Katechizmie, który podaje:

Ponosimy odpowiedzialność za grzechy popełniane przez innych, gdy w nich współdziałamy:

– uczestnicząc w nich bezpośrednio i dobrowolnie;

– nakazując je, zalecając, pochwalając lub aprobując;

– nie wyjawiając ich lub nie przeszkadzając im, mimo że jesteśmy do tego zobowiązani;

– chroniąc tych, którzy popełniają zło.

 

Przecież to oczywiste, że wszystkiego tego dokonują przedstawiciele frakcji księdza Bonieckiego, w tym on sam. Czyż bowiem nie tym było chronienie bluźniercy Nergala? Czyż nie tym były ciepłe słowa o samobójstwie, jako o czynie odważnym i niemal bohaterskim? Czyż nie tym była pochwała pomysłu usuwania krzyży z Sejmu? A takich wypowiedzi było przecież o wiele, wiele więcej.

 

Jakie mogą być tego konsekwencje? Nie dość, że przyczynia się to do wzrostu akceptacji dla bluźnierstw, nie dość, że autorytet duchownego podważa sens obecności symboli chrześcijaństwa w sferze publicznej, to może spowodować jeszcze konkretne ludzkie tragedie. Czy doprawdy tak trudno wyobrazić sobie dobrego, ale nie dość odpowiednio uformowanego chrześcijanina, który w ramach jakiegoś kolejnego protestu dokona samobójstwa? Bo przecież nawet księża to pochwalają, to znaczy, że nie jest to grzech! Takie pomysły są bezpośrednią pochodną skrajnie nieroztropnych postaw kapłanów!

 

Dlatego od wieków w Kościele obowiązuje zasada posłuszeństwa wobec przełożonych, którzy to mają obowiązek strzec zasad przez Kościół głoszonych. Czynią to, rzecz jasna, z różnym skutkiem. Ale posiadają pewne narzędzia, które powinny służyć do polepszania komunikacji z wiernymi i prób stałego ich nawracania. Jednym z nich jest zakaz wypowiedzi w mediach – wypowiedzi, które mogą dotrzeć do milionów, u tysięcy wywołać zgorszenie, u setek przyczynić się do grzechu, u jednostek – nawet do grzechu najcięższego.

 

Po to istnieje w Kościele możliwość chwilowego pozbawienia kogoś głosu. By nie szerzył głupstw, w które łatwo jest uwierzyć. By nie przyczynił się do cudzych grzechów. I aby sam mógł swoje błędy, w większym skupieniu, przemyśleć.

 

Dlatego decyzja przełożonego prowincji Marianów była potrzebna. Ksiądz Boniecki – z sobie tylko znanych powodów – nie chciał zmienić postawy mimo szansy, którą mu podarowano. A kolejny zakaz jest dla niego kolejną szansą.

 

Przy okazji ponownego ukarania krakowskiego kapłana znów potwierdziło się, że żaden z przedstawicieli Kościoła nie powinien ufać środowiskom walczącym z nauczaniem Kościoła. Ksiądz Boniecki i jego przyjaciele z „Tygodnika Powszechnego” twierdzą bowiem, że kapłan padł ofiarą manipulacji – środowiska LGBT chwaliły się od kilku dni, że kapłan poparł wszystkie ich starania. Na stronach „TP”, czytamy, że to nie prawda i manipulacja. To kolejna nauczka – podobną przeżyli kapłani, którzy zaufali na przykład „Gazecie Wyborczej”. Powyzłośliwiali się na jej łamach na temat przełożonych i nauki Kościoła, a redaktorzy już po paru tygodniach zapomnieli o tymczasowych znajomościach z kapłanami. Ci zaś zostali sami – skłóceni z wiernymi, przełożonymi i opuszczeni przez zwodzących ich fałszywych przyjaciół.

 

Ale droga do powrotu na słuszną ścieżkę pozostaje otwarta dla każdego z nich. Daj Boże, by zechcieli z niej skorzystać.

 

 

Krystian Kratiuk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie