21 września 2020

Ks. prof. Tadeusz Guz: neomarksistowska, genderowa i nihilistyczna opcja laicyzmu

(Fot. PCh24 TV)

Na przestrzeni wieków, począwszy od ustanowienia urzędu apostolskiego, tj. powołania Apostołów przez Jezusa Chrystusa jako prawdziwego Boga i zarazem prawdziwego człowieka w Drugiej Osobie Boskiej Trójcy Przenajświętszej oraz powołania ich współpracowników, czyli kapłanów, trwa zmaganie z jednej strony o zachowanie świętości zarówno samych urzędów hierarchicznych, jak też i ich ludzkich podmiotów, a z drugiej strony o odparcie ataków ideologicznych, których celem jest częściowa lub całkowita ich relatywizacja poprzez relatywizowanie ich Boskiego źródła, czyli Kapłaństwa Chrystusowego – pisze ks. prof. Tadeusz Guz w pierwszych słowach wstępu do książki Laicyzm potępiony przez papieży” wydanej przez Stowarzyszenie „Polonia Christiana”.

 

Poniżej prezentujemy jedynie ósmy punkt obszernego wprowadzenia pt.

Wesprzyj nas już teraz!

O różnych formach ideologii laicyzmu w nowożytnych wiekach – perspektywa filozoficzno-religijna, 

pióra ks. prof. Tadeusza Guza

 

Neomarksistowska, genderowa i nihilistyczna opcja laicyzmu globalnej rewolucji seksualnej jako synteza próby totalnej dekonstrukcji rzeczywistości Boskiej i ludzkiej, niebiańskiej i kosmicznej, wiecznej i czasowej, duchowej i materialnej oraz każdego innego typu, i to ze względu na ideologiczny postulat sakralizacji nicości jako nicości na przykładzie myśli Maksa Horkheimera

 

Horkheimer, który wywarł chyba największy wpływ na ukształtowanie się neomarksizmu nowej lewicy, był do końca przekonany o „niezbędności” „nauki Marksa i Engelsa”, pomimo tego, że od czasu do czasu nazywał socjalizm „totalitarnym barbarzyństwem”, „przejściem do obłędu” i „bożkiem”. Jeszcze przed końcem życia Horkheimer wyrażał w jednym z wywiadów udzielonych włoskiemu dziennikowi ogromny „szacunek dla Marksa jako wielkiego myśliciela”, chociaż uznał ostatecznie jego filozofię za „niewystarczającą”. Dlaczego? Sądzę, że m.in. z racji obecności zbyt wielu elementów pseudoreligijnych w myśli Marksa – także w odniesieniu do ich pojęcia małżeństwa i rodziny, które miałyby doświadczyć ostatecznie jakiejś „teistycznie” pojętej „rajskiej przyszłości duszy na tym lub na innym świecie”. Z tymi resztkami teizmu, względnie z „teologicznym charakterem historii”, trzeba zerwać, brzmi teza Horkheimera oraz wszystkich najbardziej wpływowych przedstawicieli szkoły frankfurckiej aż po Jürgena Habermasa, który z litości dopuszcza koegzystencję z jednej strony liberalno-socjalistycznego państwa, a z drugiej strony religii i Kościoła, ale w gruncie rzeczy jest przekonany o nadejściu przyszłości, która zlikwiduje zarówno religię chrześcijańską, jak też każdą inną, oraz moralność jako coś z istoty swojej tylko przejściowego. Dopiero w jednym z ostatnich wywiadów przed śmiercią Horkheimer ma wątpliwości, czy „proces likwidacji religii” nie powinien w obliczu wyzwań czasu i historii wzbudzić „poważnego namysłu”, bo przecież, stwierdza w tym samym wywiadzie, „bez każdej teologicznej bazy zdanie, że miłość jest lepsza niż nienawiść”, jest niemożliwe do „uzasadnienia”. W 1967 r. Horkheimer powiada, że obecność prawdy o Bogu, który stworzył świat, nadawała „wiedzy ideę sensu”, która jest „usunięta z nauki”.

 

Konkretyzując swoją myśl na temat małżeńsko-rodzinny, Horkheimer zrywa najpierw ze „wszystkim zabobonno-mistycznym, dogmatycznym, ze wszystkim kościelnym”, traktując je jako „najciemniejszą moralność Kościoła” i dosłownie „obłęd”, i dodając: „Nie chcemy należeć do głupców, którzy pozwalają sobie zepsuć pobyt przez zatrzymanie się w »Domu Bożym« ideologicznego świata pozoru”, opanowanego przez takie „wyobrażenia” chrześcijańskie jak „to o stworzeniu świata, narodzinach Chrystusa i oczekiwanym końcu świata”. Zdania „Bóg jest w niebie”, „Bóg stworzył świat”, czy też „każdy z nas posiada nieśmiertelną duszę” są dla neomarksizmu tylko tak zwanymi prawdami, których „cała treść”, podobnie jak treść „wyobrażeń o moralności” jest uwarunkowana li tylko poprzez „psychiczne przepracowanie ziemskich spraw” i z tej racji są one sprzeczne z „nauką” pojętą naturalnie materialistycznie. Religia jest dla nowej lewicy, tak jak dla psychoanalizy Zygmunta Freuda, jedynie produktem ludzkiej fantazji i psychiki, czyli „zapośredniczonymi odbiciami ziemskich stosunków pracy” i niczym więcej. Jeżeli zatem ktoś utrzymuje wiarę w Boga jako istotę pozaziemską, słusznie według neomarksizmu podpada pod ostrze „uzasadnionej krytyki”. Horkheimer chwali protestantyzm, który wyzwolił „człowieka” spod obowiązku „posłuszeństwa wobec Kościoła”.

 

Horkheimer zrywa także konsekwentnie z „normatywnym charakterem »więzów krwi«”, czyli z rodziną oraz z „posłuszeństwem” rodzinnym, które zalicza do „najciemniejszych ideologicznych bożków”. O swojej matce i ojcu pisze tak: „Moja matka jest aktywną i złą, mój ojciec przyjął tchórzliwą i cierpliwą postawę małego grzesznika i bohatera pantoflowego”. W tym sądzie Horkheimer – wówczas 31-letni – zapewnia, że nie są to wyznania „czternastoletniego chłopca”, który wypowiada takie słowa w „afekcie”, a więc któremu brak odpowiedniego stopnia świadomości i wolności, wprost przeciwnie, wyznaje: „Nie pozwolę sobie przemycić poprzez tradycyjną atmosferę nastawienia, jakoby pomiędzy moimi rodzicami a mną mogło istnieć duchowo coś innego aniżeli jedna nieprzekraczalna i nudna przepaść, która w rzeczywistości jest nie do wypełnienia”. „Idealizowanie autorytetu ojcowskiego, jakoby pochodził on z Boskiego planu, z natury lub z rozumu, okazuje się przy bliższej analizie przemienieniem instytucji uwarunkowanej gospodarczo”, podsumowuje Horkheimer i zarazem przy końcu życia przyznaje, że „autorytet ojca wszędzie w rozwiniętych państwach zanika”, ponieważ w tych krajach zamiera wiara w „Boga, często nazywanego Ojcem”.

 

Matka, jako kobieta, powinna się wreszcie uwolnić od „monogamicznego” małżeństwa, uniemożliwiającego wyżycie się w „czystej zmysłowości”, od „ojca jako głowy rodziny”, od męża jako jedynego „żywiciela” rodziny. Sama kobieta powinna uniezależnić się od męża finansowo, podjąć pracę zarobkową poza domem i pozwolić się całkowicie z relacji małżeńsko-rodzinnych emancypować. Jeżeli zatem kobieta „rezygnuje z każdego sprzeciwu”, to jest ona sama według nowej lewicy „winna”. Później Horkheimer ubolewa nad „urzeczowieniem kobiety” w procesie ekonomii, kobieta „nie podchodzi z miłością do swoich dzieci w tworzeniu atmosfery w rodzinie”, gdy „podejmuje pracę zawodową i staje się aktywnym członkiem społeczeństwa”, to nie daruje „małym dzieciom miłości i duszy”.

 

Neomarksizm w postaci ideologii genderyzmu stoi na stanowisku, że „dziecko w rodzinie mieszczańskiej niczego nie doświadcza o jej uwarunkowaniu i zmienności. Ono bierze jej relacje jako naturalne, konieczne i wieczne, ono fetyszyzuje”, czyli ubóstwia „postać rodziny, w której wzrasta. Uchodzi uwadze dziecka coś istotnego o jego własnej egzystencji”, o czym informuje „teoria socjalistyczna”, a mianowicie, że „człowiek” jest produktem „stosunków społeczno-ekonomicznych” i „dopiero wtedy”, argumentuje Horkheimer, człowiek bezpowrotnie „traci wiarę w naturalność jego uwarunkowań”. Posłuszeństwo według nauki katolickiej „łamie własną wolę dziecka”, mniema neomarksizm, i prowadzi do „wewnętrznego przymusu”, zamiast wychowywać do wolności. „Rozwój społeczny” wraz ze zniszczeniem rodziny „niszczy jedyne miejsce bezpośrednich relacji pomiędzy ludźmi”, niszczy „zdrową rodzinę”, w której każdy dzieli „radość i cierpienie z drugim”. A co wchodzi w miejsce rodzinnych więzów? „Wspólne rewolucyjne interesy”, a więc walka jednych przeciwko drugim aż do przelewu krwi, ponieważ ani sam człowiek, ani jego małżeństwo i rodzina nie są dla socjalistycznej mentalności „boskimi instytucjami”. Później Horkheimer przyznaje, że „rozpad rodziny i jej funkcji powoduje wzrastającą rolę zakładów ochrony i wychowania dzieci i młodzieży”, które jest coraz bardziej „pożądane, ale coraz trudniejsze”. Horkheimer w obliczu kryzysu rodziny przyznaje, że prawdziwe „kształcenie nie jest tylko wiedzą, lecz kształcenie oznacza, jeżeli dobrze myślę, że pewne idee, myśli, zdolność do miłości, zasady moralne są wpajane w człowieka od najmłodszych lat”, co w obliczu tego kryzysu musi przejąć „nauczyciel”, którego „odpowiedzialność jest nieporównywalnie większa, aniżeli w minionych stuleciach” i słusznie zalicza się do „najważniejszych zawodów w tym społeczeństwie”, które powinno „cenić zawód nauczyciela w szkole, wychowawcę, a także profesora na uniwersytecie bardzo wysoko”. 

 

Rodzinę według neomarksizmu należy zniszczyć także dlatego, że właśnie ona spośród „wszystkich instytucji społecznych” wywiera największy wpływ na „uwrażliwianie jednostki na autorytet”, zapominając przy tym, że sama rodzina jest „wytworzoną” przez „relacje społeczne”. Autorytet posiada wprawdzie według neomarksizmu „produktywny” aspekt, ale przede wszystkim „hamuje ludzką moc rozwoju w historii”. Nowa lewica pojmuje ostatecznie autorytet jedynie negatywnie, jako „poddanie się obcej instancji”, co jest według niej „sprzeczne” z dobrem człowieka jako jednostki.

 

„Regulacja seksualnych relacji w ramach związków płciowych, rodziny” nie jest uwarunkowana według Horkheimera ani przez Boga-Stwórcę, ani przez naturę, lecz wyłącznie „ekonomicznie” i „historycznie”, stąd jeśli ludzie dojdą na pewnym etapie do innych wyobrażeń o życiu seksualnym, np. homoseksualnych, to mogą je według nowej lewicy urzeczywistniać bez żadnych religijno-moralno-prawnych ograniczeń, bowiem one wszystkie są wytwarzane przez materię i historię, czego wiele przykładów mamy dzisiaj – nawet w tak światłym ustawodawstwie niektórych wysoko cywilizowanych krajów Europy, które zalegalizowały np. związki homoseksualne na równi z małżeństwem, co jest typowym przejawem globalnej rewolucji seksualnej.

 

Po co to wszystko? Czyli po co tak systemowa negacja wszystkiego, począwszy od Bytu Pana Boga, poprzez Kościół święty, jego sakramenty, naukę, prawo, moralność etc.? Wydaje się, iż genderyzmowi, względnie neomarksizmowi czy postmodernizmowi chodzi już tylko o jedno, o sakralizację nicości, tzn. o najradykalniejszą postać laicyzmu, jakiej jeszcze nigdy nie było w historii świata.

 

Ks. prof. Tadeusz Guz

 

Powyższy tekst jest fragmentem wprowadzenia do książki

„Laicyzm potępiony przez papieży”

wydanej przez Stowarzyszenie Polonia Christiana.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie