26 czerwca 2014

Niedziela w Sarajewie

(Ilustracja z włoskiej gazety "La Domenica del Corriere" autorstwa Achille Beltrame, 1914 r. Fot. The Art Archive/Forum.)

Arcyksiążę Franciszek Ferdynand umierał. Krew tryskająca z przestrzelonego gardła szybko zabarwiała czerwienią galowy mundur. Mimo że uchodziło z niego życie, zwrócił się w stronę żony. Leżała bezwładnie na jego kolanach, a na jej białej sukni rosła szkarłatna plama…

 

Kiedyś kanclerz Otto von Bismarck miał się wyrazić, że Europa ponownie zapłonie z powodu „jakiegoś przeklętego błazeństwa” na Bałkanach.

Wesprzyj nas już teraz!

Istotnie, ta część kontynentu stale kipiała niczym wulkan. Jednym ze stale dymiących kraterów był problem Bośni i Hercegowiny.

 

Zwycięstwo Rosji nad Turcją w wojnie lat 1877-1878 doprowadziło do istotnych zmian na bałkańskiej szachownicy. Słabnące imperium osmańskie otrzymało kolejny cios. Powiększyły się posiadłości Rosji, Serbii, Czarnogóry i Rumunii, wyrosła niepodległa Bułgaria. Z tureckiego tortu uszczknęły swój kąsek również Austro-Węgry, obejmując za zgodą mocarstw na 30 lat administrowanie Bośnią i Hercegowiną. W 1908 roku, gdy mandat wygasł, Wiedeń dokonał formalnej aneksji prowincji, zyskując w ten sposób 50 tysięcy kilometrów kwadratowych powierzchni, dwa miliony ludności oraz… ogromne kłopoty. Pozyskany region był niezwykle biedny, a przy tym ogromnie niestabilny. Stanowił prawdziwe Bałkany w pigułce, mikrokosmos narodów i religii.

 

Tymczasem u południowych granic imperium Habsburgów tworzyła się lokalna potęga. Państwo serbskie miało ambicje stać się pierwszoplanowym graczem w regionie. Przez kilka stuleci Turcy próbowali okiełznać ten wojowniczy lud chrześcijan. Nie odnieśli sukcesu, choć przelali rzeki krwi. Serbia zrzuciła muzułmańskie jarzmo, a na początku XX wieku wyrosła na lidera państw bałkańskich. Dzięki wygranym wojnom z Turcją i Bułgarią (1912-1913) umocniła jeszcze swą pozycję.

 

Władcy w Belgradzie mieli swoje marzenia. Pragnęli aby ich ojczyzna stała się zalążkiem wielkiego kraju Słowian Południowych – oprócz Serbów również Chorwatów, Słoweńców, Bośniaków, Czarnogórców, Macedończyków… Chcieli zjednoczyć z macierzą wszystkie tereny zamieszkałe przez Serbów, także te administrowane przez Austro-Węgry. Również ziemie Bośni i Hercegowiny, gdzie ponad 40 proc. ludności przyznawało się do narodowości serbskiej.

 

Pułkownik „Apis”

W Serbii znalazła się grupa patriotów, która nie poprzestała na samym snuciu wizji i wygłaszaniu szumnych deklaracji. Pułkownik Dragutin Dimitrijević, szef wywiadu Sztabu Generalnego, był niewątpliwie człowiekiem czynu.

Dimitrijević, człek potężnej postury, kipiący energią, jeszcze w młodości otrzymał przydomek „Apis” (od imienia świętego byka z mitologii egipskiej). W 1903 roku brał udział w antykrólewskim spisku, zakończonym zamordowaniem panującego władcy, Aleksandra I Obrenowicia i jego małżonki Dragi. Ów mord wyniósł na tron Piotra I z konkurencyjnej dynastii Karadziordziewiciów.

„Apis” piął się po szczeblach kariery wojskowej, z czasem zdobywając stanowisko szefa służb wywiadowczych. Współtworzył tajne stowarzyszenie „Zjednoczenie lub Śmierć”, znane bardziej jako Czarna Ręka. Wstąpiło doń 2,5 tysiąca zaangażowanych patriotów, głównie młodych oficerów.  Wielu ludzi w państwie, łącznie z królem i członkami rządu, z obawą obserwowało potężniejące wpływy Dimitrijevicia. Jego imperium nie widniało na żadnej mapie świata, o jego istnieniu wiedzieli tylko nieliczni wtajemniczeni, a przecież stale rosła jego potęga.

 

Od czasu zabójstwa królewskiej pary pułkownik „Apis” zasmakował w „mokrej robocie”. Morderstwa i akty terroru podniósł do rangi użytecznych narzędzi polityki zagranicznej. Wkrótce na terenie Bośni i Hercegowiny policja austriacka jęła raportować o niepokojach szczególnie wśród młodzieży, o tworzeniu się tajnych organizacji, o nieuchwytnych emisariuszach przenikających przez granice, o próbach przerzutu literatury wywrotowej i broni. W końcu odnotowano zamachy na przedstawicieli władz.

To ludzie pułkownika „Apisa” rozpoczęli walkę o Wielką Serbię.

 

Wyzwanie

Na wiosnę 1914 roku prasa Austro-Węgier poinformowała obszernie o planowanej wizycie następcy tronu w Bośni i Hercegowinie. Oficjalnie arcyksiążę Franciszek Ferdynand miał uświetnić swą osobą coroczne manewry wojskowe. W dniu 28 czerwca dostojny gość odwiedziłby stolicę prowincji – Sarajewo.

Ową wizytę, a szczególnie wybór jej terminu Serbowie potraktowali jako zniewagę i prowokację. Właśnie w tym dniu planowali uroczyste zakończenie obchodów rocznicy bitwy na Kosowym Polu (stoczonej 15 czerwca 1389 roku), kiedy to rycerstwo serbskie, broniące Europy przed hordami islamu, poniosło straszliwą klęskę. Ponadto wszyscy mieli w pamięci, że przed laty, 28 czerwca 1881 roku, Serbia została zmuszona do podpisania upokarzającego układu, podporządkowującego politykę zagraniczną Wiedniowi.

 

Pułkownik „Apis” podjął rękawicę rzuconą jego ojczyźnie. Uruchomił agentów Czarnej Ręki. Ci natychmiast nawiązali kontakt z bojownikami tajnej organizacji Młoda Bośnia. Nieco naiwni idealiści młodobośniaccy, pozujący na anarchistów i burzycieli Starego Ładu, doskonale odpowiadali planom „Apisa”. Konspiratorom przekazano plany wizyty arcyksięcia w Sarajewie. Dostarczono również broń – cztery pistolety, sześć bomb oraz pigułki z trucizną, których zamachowcy mieli użyć w wypadku schwytania przez policję.

 

Informacje o planowanym zamachu dotarły do serbskich sfer rządowych i wywołały tam zaniepokojenie. Nikt nie śmiał wystąpić otwarcie przeciw potężnemu szefowi służb specjalnych, wszakże podjęto próbę uratowania jego ofiary. Ambasador Serbii w Wiedniu przekazał Leonowi Bilińskiemu, ministrowi skarbu Austro-Węgier oraz namiestnikowi cywilnemu Bośni i Hercegowiny, oględnie sformułowane ostrzeżenie o możliwym zamachu. Minister Biliński sporządził stosowną notkę i zadbał o doręczenie jej arcyksięciu, ten jednak zbagatelizował problem.

 

Wielki Wyrównywacz

„Bóg stworzył ludzi, ale to Samuel Colt uczynił ich równymi” – mawiano w Ameryce, z atencją wyrażając się o wynalazcy słynnego rewolweru bębenkowego.

Po jakimś czasie za oceanem objawił się kolejny genialny konstruktor broni palnej. Kim był Samuel Colt dla broni bębenkowej, tym John Moses Browning stał się dla pistoletów samopowtarzalnych. Powszechne uznanie wzbudziło jego „cudowne dziecko” (rychło miało się okazać, że jedno z wielu) – pistolet Model 1900. Była to broń celna, poręczna, a przy tym łatwa do ukrycia. Po zawarciu kontraktu z belgijską firmą Frabrique National w Liège wyroby Browninga zalały Europę. Nazywano je powszechnie „belgijkami’, „efenkami” czy po prostu „browningami”. Używali ich stróże porządku, szacowni obywatele oraz świat przestępczy. Upodobali je sobie również różnej maści rewolucjoniści, także na ziemiach polskich.

 

Od dłuższego już czasu sam wyraz ‘Browning’ budzi przestrach – a jednak nie ma dnia, żebyśmy o nim nie słyszeli albo nie czytali w gazetach. Tysiące ludzi padło z jego lufki, innych tysiące aresztowano za samo posiadanie niebezpiecznej broni – pisał tygodnik „Świat” (1906), by następnie przejrzyście przedstawić zalety tego nadzwyczajnego oręża: Siła strzału: na odległość 10 metrów pocisk przebija 4 deski sosnowe grubości 2,5 centymetrów każda; na odległość 200 metrów jeszczeż dwie takie deski…

 

Sam wynalazca nie spoczął na laurach i rychło wystąpił z nowymi pomysłami. Szczególną uwagę przykuł jego Model 1910. Miał on prostszą budowę, był o wiele przyjaźniejszy dla użytkownika, a co najważniejsze mógł strzelać nabojami 9 mm Court (znanymi też jako 9×17 mm Browning, vel .380 ACP), znacznie silniejszymi i skuteczniejszymi od dotychczasowych browningowskich 7,65 i 6,35 mm. W takie właśnie pistolety pułkownik „Apis” wyposażył bojowników Młodej Bośni, którzy udali się do Sarajewa.

 

Ta ostatnia niedziela

Niedziela 28 czerwca 1914 roku była słoneczna. Całe Sarajewo skąpane było w złocistym blasku. Z samego rana do miasta zawitali dostojni goście. Przybyli arcyksiążę Franciszek Ferdynand, następca tronu i generalny inspektor armii austro-węgierskiej, wraz z małżonką Zofią.

Książęca para dotarła do miasta pociągiem. Na dworcu kolejowym oczekiwali miejscowi notable. Rychło w stronę centrum wyruszyła kawalkada sześciu samochodów. Goście zasiedli w luksusowym kabriolecie Gräf & Stift. Pragnęli odbyć przejażdżkę w odkrytym pojeździe, zatem płócienny dach samochodu został złożony.

 

Wizyta początkowo przebiegała bez przeszkód, mimo zaangażowania niezwykle skromnych sił porządkowych. Nad bezpieczeństwem gości czuwało zaledwie 120 funkcjonariuszy policji. Policjanci byli rozstawieni co około 100 metrów. W razie nieszczęścia nie mieli szans na podjęcie skutecznej interwencji.

 

Książęca para prezentowała się wspaniale. Arcyksiążę w galowym mundurze generała kawalerii, w czapce ozdobionej zielonym pióropuszem, z rzędem lśniących orderów na piersi był widoczny z daleka. Księżna Zofia wystąpiła w białej sukni i w takimże kapeluszu. Zgodnie z życzeniem arcyksięcia, kawalkada limuzyn posuwała się powoli.

 

Na ulice miasta wyległy wiwatujące tłumy. Niestety, na trasie przejazdu oczekiwało również, rozstawionych pojedynczo, pięciu zamachowców. Wydawało się, że zwerbowanie do akcji młodych, niedoświadczonych idealistów przesądzi o niepowodzeniu przedsięwzięcia. Aż trzech konspiratorów zawahało się i nie podjęło ataku na samochód arcyksięcia. Potem tłumaczyli się w śledztwie, że nie mieli pewności, czy ich ofiarami nie padną również osoby postronne.

 

Nie miał takich skrupułów Nedeljko Čabrinović, 19-letni czeladnik drukarski, który cisnął bombę w automobil arcyksięcia. Bomba trafiła w tył pojazdu, uderzając w złożony płócienny dach. Odbiła się (wedle niektórych to sam arcyksiążę strącił ją stamtąd ręką), spadła na jezdnię i eksplodowała z hukiem, uszkadzając następny samochód i raniąc wiele osób. Kierowca arcyksięcia dodał gazu, wywożąc dostojną parę z zagrożonej strefy.

Po zamachu arcyksiążę spotkał się w ratuszu z sarajewskimi notablami. Nie szczędził gospodarzom cierpkich słów.  Następnie wyraził chęć odwiedzenia w szpitalu rannych ofiar zamachu.

 

O godzinie 11.00 kawalkada znalazła się na skrzyżowaniu ulic Franciszka Józefa z Nabrzeżem. Kierowca samochodu arcyksięcia zatrzymał się, w przekonaniu, że pomylił trasę. Wtedy to do automobilu podbiegł Gawriło Princip, niespełna 20-letni student. W jego dłoni zalśnił pistolet – browning Model 1910. Z odległości 1,5 metra oddał dwa strzały. Pierwszy pocisk trafił bezbłędnie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, przebijając tętnicę szyjną i uszkadzając kręgosłup. Drugi, przeznaczony dla gubernatora Oskara Potiorka, chybił celu, uderzył w karoserię samochodu, zrykoszetował, po czym ugodził w bok księżnę Zofię. Obie rany były śmiertelne.

 

Arcyksiążę Franciszek Ferdynand umierał. Krew tryskająca z przestrzelonego gardła szybko zabarwiała czerwienią galowy mundur. Mimo że uchodziło z niego życie, zwrócił się w stronę żony. Leżała bezwładnie na jego kolanach, a na jej białej sukni rosła szkarłatna plama.

„- Zofio! Zofio! Nie umieraj! – wyrzęził arcyksiążę. – Musisz żyć dla naszych dzieci!

Potem osunął się w ramiona przyjaciół. Usłyszeli jeszcze jego szept. Dziedzic korony siedem razy powtórzył słowa:

„- To nic…”

 

Ogień na niebie

Do Belgradu wieść o zamachu dotarła wieczorem. W mieście wciąż trwały obchody rocznicy bitwy na Kosowym Polu. Uroczystości natychmiast przerwano. Zamknięto również teatry, odwołano zabawy. Nastała długa, niepokojąca cisza.

Wydawało się, że w tej chwili zamarła również cała Europa. Jednak pozorny spokój i bezwład nie zmyliły nikogo. Wszyscy w napięciu wyczekiwali odgłosów nadciągającej burzy.

 

William Szekspir napisał kiedyś:

Gdy mrą żebracy – nie widać komet,

Po śmierci książąt – niebo samo płonie.

 

Uroczystości pogrzebowe arcyksięcia Franciszka Ferdynanda były zadziwiająco ciche i skromne. Wszakże w niewiele dni od jego śmierci miała zapłonąć cała ziemia.

 

Andrzej Solak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie