25 listopada 2014

Królik o imieniu BOL-o, czyli wybory hybrydowe

(fot. Krzysztof Kuczyk/FORUM )

Pułkownik-prezydent Władimir Putin prowadzi od lutego br. agresywną wojnę przeciw Ukrainie, którą nazwano nowym typem wojny – wojną hybrydową. Jednym ze znamion tego konfliktu było pojawienie się na Krymie „zielonych ludzików”, ubranych w rosyjskie mundury, które „można kupić w każdym sklepie”. Tymczasem w Polsce od niedawna mamy nową generację wyborów – wybory hybrydowe.

 

Ich wynik ogłaszany jest przez Państwową Komisję Wyborczą w stanie dymisji. Dochodzi wówczas do pomyłek, dane procentowe z rozpisaniem na partie – wybory do sejmików – podawane są przez przewodniczącego PKW mimochodem, na wyraźne naciski dziennikarzy. Towarzyszy temu cała galaktyka „nieprawidłowości” i „kłopotów z systemem” – od razu przypomina się PRL-owski slogan o „błędach i wypaczeniach”– mnogość tzw. głosów nieważnych i skokowy wzrost poparcia dla PSL.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wspólna Mowa BOL-a

 

W rezultacie w sejmikach wygrywa Blok Obywatelsko – Ludowy (BOL-o), czyli koalicja PO i PSL. Radość z tego, jak to ujął nieoceniony Grzegorz Schetyna, że „wszystko zostało w koalicyjnej rodzinie” przyćmiewa BOL-owi opozycja, a konkretnie „podpalacze Polski”, pogrążający nasz kraj – i samych siebie – w odmętach pożaru. Odmęty te oczywiście nie gasną, wszak są to odmęty szaleństwa.

 

Opozycja najwyraźniej nie dorosła do demokracji. Słuszne oburzenie obywateli z powodu nieprawidłowości w procedurze głosowania – przejdźmy w tym miejscu na chwilę na Mowę Wspólną mainstreamu – zostało wykorzystane przez środowiska ekstremistyczne, które „godzą w ustrój i sojusze”, a jak stwierdziła premier Ewa Kopacz, „uderzają w fundamenty demokracji”. Innymi słowy: „zdrowy protest robotniczy” przejęty przez „antysocjalistyczną ekstremę”. Czy gdzieś to już słyszeliśmy?

 

Swoją drogą postępowanie PKW to koronny dowód na to, że zaniechana w III RP dekomunizacja nie byłaby – jak mówiono od początku we Wspólnej Mowie – „cofnięciem Polski o dekady” i „pogrążaniem się w polskim piekle”, ale właśnie wielką szansą modernizacyjną. Szefem Krajowego Biura Wyborczego był przecież sędzia Czaplicki, który już w drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku instruował obywateli PRL jak właściwie głosować.

 

Także obserwowana w ostatnich dniach narracja mediów rządowych sensu largo, dokładnie powiela motyw obecny w propagandzie peerelowskiej po 13 grudnia 1981 roku. A więc przede wszystkim próba gry na, zawsze przydatnym w działaniach propagandowych, strachu. „Kaczyński chce wyprowadzić ludzi na ulice”, „chce [ten sam J.K.] doprowadzić do dewastacji Warszawy”, „liczy na burdy”.

 

Poczucie strachu ma dodatkowo wzmocnić posługiwanie się kłamliwymi analogiami historycznymi. Próbkę dał prezydent Bronisław Komorowski, który udzieliwszy wywiadu rządowej telewizji, porównał opinie wyrażające wątpliwość co do rzetelności wyborów z… prasową nagonką na prezydenta Narutowicza. Wie o czym mówi, gdy chodzi o nagonki na urzędującą Głowę Państwa. To on bowiem słowami „jaki prezydent, taki zamach” skomentował swego czasu incydent ostrzelania w Gruzji samochodu prezydenta Lecha Kaczyńskiego

 

To nie politycy…

 

Kolejna metoda deprecjonowania głosów krytykujących działania PKW, to ciągłe operowanie sloganem „to nie politycy będą decydować o wyborach”. Chodzi przede wszystkim o wyrobienie w opinii publicznej wrażenia, że domagający się powtórki wyborów do sejmików, to faceci chorzy na władzę i prący do niej, choćby po trupach. Slogan jest kłamliwy, bo w końcu to politycy – posłowie, senatorowie oraz prezydent – decydują o kształcie ordynacji wyborczej, kodeksu wyborczego, a nawet o uchwaleniu konstytucji.

 

Jeżeli już we Wspólnej Mowie mainstreamu przyznaje się politykom wpływ na kształt prawa wyborczego, to tylko po to, aby dokonać kłamliwego podsumowania, że „wszyscy politycy są winni zaistniałym nieprawidłowościom”. Bez wskazania, iż od siedmiu lat mamy w parlamencie konkretną większość.

 

Kolejny slogan, którym operuje się w Mowie Wspólnej to przekonanie, że „wybory jeszcze się nie skończyły, a oni [„podpalacze”] już chcą ich unieważnienia”. Przemilcza się zarazem fakt, że zaraz na początku „polskiej wolności”, w 1989 roku coś takiego właśnie się stało i bez zmrużenia oka zaaprobowali to Bronisław Geremek i Adam Michnik, dziś tak wenerowani przez prezydenta Komorowskiego. Chodzi mianowicie o zgodę tzw. opozycji na zmianę ordynacji wyborczej w trakcie wyborów czerwcowych, w związku z „upadkiem” listy krajowej. W tym kontekście śmiało można powiedzieć, że jako jedyny konsekwentnie zachowuje się tutaj Jarosław Kaczyński, który aprobował działania „opozycji” w 1989 roku, a dzisiaj domaga się skrócenia kadencji samorządów, co zresztą jest o niebo bardziej w prawie, aniżeli zmiana ordynacji wyborczej między pierwszą a drugą turą.

 

O czym się milczy?

 

Ważne jest również to, o czym się nie mówi i czego się nie pokazuje – a więc istota rzeczy. Dlaczego PKW tak długo drukowała wybory właśnie do sejmików? Odpowiedź jest prosta: w sejmikach rozdziela się dotacje unijne. To poszczególne zarządy województw, ukształtowane wedle podziału mandatów w sejmikach, decydują o przepływie setek milionów euro i o tysiącach miejsc pracy dla krewnych i znajomych królika o imieniu BOL-o. Dlatego właśnie ze „szczególną starannością” należało, przezwyciężając wszelkie „kłopoty z systemem”, policzyć głosy i rozdzielić mandaty właśnie w województwach. W mediach rządowych pojawia się bardzo mało informacji o kompetencjach sejmików, a jeśli już – podawane są na poślednich miejscach.

 

Podobnie media te milczą o licznych demonstracjach przeciw skręceniu wyborów. Zamiast tego w prime time – jak to miało miejsce w miniony weekend – mamy gorący temat: wywiad z Miss Świata z 1989 roku.

 

Jak żyć?

 

No, dobrze – ale jak żyć w krainie BOL-a? Poszukując odpowiedzi na to pytanie, dochodzimy do kwestii kolejnej szansy, przed jaką stanęła największa partia opozycyjna. Po raz pierwszy od ponad czterech lat PiS ma szansę na przyciągnięcie – niekoniecznie w wąskim, partyjnym sensie – tysięcy ludzi zatrwożonych sytuacją w kraju. Po raz pierwszy taka szansa pojawiła się tuż po smoleńskiej katastrofie. Partyjny aparat w tzw. terenie skutecznie nie dopuścił wówczas wielu ludzi chętnych do podjęcia aktywności publicznej.

 

Być może teraz, po kilku latach pojawia się szansa na powstanie sui generis ruchu obywatelskiego sprzeciwu wobec działającego „na bezczela” BOL-a. Może tysiące ludzi zgłosi się na mężów zaufania, albo złoży akces do jakieś innej formy politycznego zaangażowania. W próżni zawieszone pozostaje jednak zasadnicze pytanie: czy PiS rzeczywiście tego chce? Czy chce odsunięcia od władzy BOL – a, czy też zadowala się rolą, którą mu przeznaczono – recenzenta i wiecznej opozycji? Dotychczas wszak wiele nadarzających się szans PiS zaprzepaszczał, jak się wydaje, na własne życzenie.

 

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie