4 września 2012

Kościół, nowoczesność, sztuka i kicz. Po raz pierwszy

(Caravaggio, <i>Wieczerza w Emaus.</i> Repr. Wikimedia Commons)

Sztuka – ta „przodująca”, ta „współczesna” – oderwała się od swojej sakralnej funkcji jako funkcji głównej. Stała się zabawką samych artystów i wielbicieli formy, z czasem zaś i apostołów różnych nowych wiar. Przede wszystkim – specyficznej wiary w sztukę samą jako taką.

Wesprzyj nas już teraz!

 

I. Konflikt

Bywa, że w okolicy takich wydarzeń i takich polemik wybija na wierzch anegdota, której bohaterem bywa (bo bywają także inni) Jan Styka, polski malarz czasów fin de siècle. Ów Styka ostentacyjnie manifestował swoją pobożność, a malując Chrystusa, notorycznie ponoć klęczał. I wówczas właśnie usłyszeć miał głos z nieba: „Wy Styka! Wy mnie nie malujcie na kolanach, tylko dobrze!”.

 

To uderza w momentach kryzysu i konfliktu. Zanim uderzy się w Kościół inaczej – uderza się pośrednio. Wtedy na przykład, gdy powstaje kolosalny posąg Chrystusa Króla w Świebodzinie albo gdy Krakowskim Przedmieściem przechodzi ubrana w dziwaczne szatki procesja zwolenników intronizacji Chrystusa Króla: Jego wizerunek, jak i stroje uczestników tej inicjatywy, wielu wydawały się po prostu kiczowate, co wyszydzano. 

 

Mówi się zazwyczaj wtedy: komu potrzebne są te gigantyczne kicze? Czy wiara koniecznie musi manifestować się posągami ustawianymi publicznie, i to takimi posągami? Co to komu pomoże? Komu to służy?

 

Odżywa też zaraz powyższa anegdota o malarzu Styce. Co ciekawe, jej pierwszym propagatorem miał być Tadeusz Boy-Żeleński, znany antyklerykał i niepobożniś. Problem jednak w tym, że Styka naprawdę wielkim malarzem był – żadnym amatorem! I wielką karierę zrobił – i to w Stanach; a inni mu zazdrościli. Boy zaś, jako wspomniany antyklerykał, nic innego wytknąć Styce nie mógłszy, uderzył w „nieartystowskiego” artystę bronią kpiny.

 

Kpiny tym łatwiejszej, że przecie obecnie nieomal „każdy artysta wie”, iż to, co nabożne, musi być kiczowate, tudzież naiwne. To się samo przez się rozumie. Ergo, sztuka Styki musiała być kiczowata. Dlatego anegdota się przyjęła, powtarzano ją chętnie i powtarza się ją do dziś. Najlepszy dowód, że ja sam usłyszałem ją po raz pierwszy z ust żarliwego kapłana, który Stykę (nie znając chyba w ogóle jego sztuki) obśmiał (na marginesie innych, słusznych skądinąd wywodów, a nie w głównym nurcie wypowiedzi). Po latach zobaczyłem dzieła Styki i zdumiałem się – były to naprawdę świetne obrazy!

 

II. Przyprawianie gęby

Tak przedstawia się rzekomy konflikt sztuki z wiarą oraz artystów z Kościołem. Podczas rozgrywania takiego konfliktu z obu stron dobywa się przeróżnych argumentów i zadaje się przeróżne pytania. Są w tej dyskusji zdania ciekawe, ale często chodzi o to głównie, żeby Kościołowi w łatwy sposób przyprawić gębę propagatora kiczu i sztuki niedobrej…, a jak można, i to można łatwo, to czemu tej gęby Mu nie przyprawić?

 

Pojęcie kiczu wydaje się mieć tutaj ważną rolę do odegrania. Łatwo nim szafować. Łatwo nim oskarżać…, a tak naprawdę… no właśnie.

 

Ale powoli. Nie podam tu i teraz, i od razu – definicji kiczu. To za chwilę. Jeszcze trochę cierpliwości.

 

III. Sztuka i Kościół

Dlaczego tak łatwo wyszydza się rzekomy (i prawdziwy) kicz kościelny? Dlatego, że Kościół w sposób podświadomy wciąż zajmuje w naszym świecie miejsce szczególnie związane ze sztuką. Dlatego, że po prostu oczekuje się od Kościoła czegoś, co jest wielką sztuką. Wszak większość dawnych, wielkich dzieł sztuki znajdowała się bądź znajduje się w świątyniach, albo też owe dzieła sztuki wręcz świątyniami. Wielu biskupów i papieży było wielkimi mecenasami sztuki; sztukę tworzono kiedyś przede wszystkim w Kościele, dla Kościoła, za sprawą Kościoła.

 

Dopiero po pewnym czasie sztuka (ta „przodująca”, ta „współczesna”) oderwała się od swojej sakralnej funkcji jako funkcji głównej. Stała się zabawką samych artystów i wielbicieli formy, z czasem zaś i apostołów różnych nowych wiar. Przede wszystkim – specyficznej wiary w sztukę samą jako taką.

 

Od zawsze bowiem sztuka wiązała się z kultem Czegoś Niewyrażalnego, Czegoś Nadprzyrodzonego… Stąd to przecież wyniknął biblijny zakaz wykonywania wizerunków ludzi i zwierząt. Na koniec zaś, w czasach nam bliższych, przylgnęła do kultu samej siebie, ewentualnie do kultu swoich twórców. Kościół przestał jej być potrzebny, natomiast cały czas potrzebna jej była i jest siła, którą bierze ona ze swej magicznej wręcz zdolności – wyrażania Czegoś Niewyrażalnego Inaczej.

 

IV. Dziejów rozwodu Kościoła ze sztuką punkt pierwszy, czyli sztuki przedstawiającej upadek

Oderwanie sztuki od Kościoła nastąpiło niejako w dwu etapach. Wpierw, jako się rzekło, zaczęto wielbić samą zręczność, artyzm, artystę (zawsze cenionych, ale mniej więcej od wieku XVI szczególnie). Ponadto – co chyba znacznie ważniejsze – w wieku XIX doszło do utraty przez rzeźbę i malarstwo monopolu na realistyczne przedstawianie Niewyrażalnego. Wcześniej wszak jedynie w dziełach malarstwa i rzeźby można było oglądać wierne a złudne odbicie rzeczywistości, która często była tą Inną Rzeczywistością, Rzeczywistością Świętą, a jednocześnie mamiła zmysły niezwykłym realizmem, iluzją przedstawienia. Można by rzec, że podówczas iluzja wspomagała wiarę.

 

Jednak po wynalezieniu fotografii (nie mówiąc o filmie i innych mediach tego rodzaju) to się nagle zmieniło. Wszelkie obrazy – w tym właśnie i obrazy święte – przestały posiadać monopol na iluzję. A ponadto ich iluzja okazała się gorsza od fotografii; co wszyscy zauważyli. Fotografia „odbija” wszak rzeczywistość znacznie dokładniej niż jakikolwiek obraz, a nadto – fotografię robi się szybciej i prościej, niźli wykonują swoje dzieła malarz, rysownik, rzeźbiarz.

 

Efekt był taki, że święte obrazy i figury stojące na ołtarzach przestały wywierać wrażenie swoją siłą iluzji i w jakimś sensie przestały być „wiarygodne” jako „portrety” świętych – bo każdy widział (czego nie wiedział i nie widział we wcześniejszych stuleciach), iż nie są i nie będą nigdy wiernymi „fotografiami” Boga i świętych.

 

V. Dziejów rozwodu Kościoła ze sztuką punkt drugi, czyli sztuka obca kultowi

Z drugiej zaś strony dzieje sztuki europejskiej w ogóle potoczyły się odtąd w innym kierunku. Skoro bowiem zaistniała fotografia i artyści zrozumieli, że nie mogą i nie mają po co konkurować z nią na polu odtwarzania rzeczywistości – zaczęli więc poszukiwać innych atutów i innych celów dla swojej sztuki niż tylko niewolnicze „odzwierciedlanie” wizerunku stworzenia. Jak grzyby po deszczu powstawać zaczęły nowe prądy w sztuce, które w ogóle od tego „odzwierciedlania” odeszły. Pojawił się kubizm, surrealizm, wszelakie abstrakcje et caetera.

 

Tym samym sztuka tworzona dla Kościoła stanęła na rozdrożu. Dzieła wyobrażające postacie świętych i dzieje historii świętej nadal były Kościołowi potrzebne, ale – jako się rzekło – utraciły swój atut „realności przedstawienia”. Przestały wydawać się tak „prawdziwe”, jak dawniej się wydawały; nadto zaś w oczach intelektualnych elit przestały być „nowoczesne”, czyli modne. Podsumujmy: to, co było nadal użyteczne dla Kościoła – przestało być uważane za wybitną sztukę; natomiast to, co uważano za nowoczesne i modne, użytecznym dla Kościoła być przestało.

 

Automatycznie poczęło się wydawać, że współczesna świątynia chrześcijańska i jej wyposażenie nie będą odtąd czymś ważnym z perspektywy dziejów sztuki. Że w ogóle stracą moc bycia wybitnymi dziełami.

 

VI. Próby sojuszu z nowoczesną sztuką

Ten niby ostateczny rozbrat sztuki i Kościoła budził w wielu chrześcijanach wewnętrzny sprzeciw. Jak to! Czyż artyści uznawani za najlepszych – jak niegdyś Michał Anioł i Caravaggio – nie będą już mogli tworzyć sztuki chrześcijańskiej? Odpowiedź nie okazała się jednoznaczna, mimo że owi uznawani za najlepszych artystów byli teraz często niewierzący, a ich dzieła miały się raczej nijak do wiary i do kanonów sztuki kościelnej.

 

Powstała bowiem idea, aby Kościół mimo wszystko powrócił do roli wielkiego mecenasa sztuki, zapraszając współczesnych, „wielkich” artystów (choćby niewierzących, lecz sławnych) do wykonywania dzieł sztuki sakralnej. Dzieł w opinii świata poważnych, nowoczesnych, które znów postawią świątynię chrześcijańską w centrum dziejów sztuki.

 

W ten właśnie sposób Chagall i Le Corbusier zaczęli płodzić dla Kościoła. Kaplica Notre-Dame-du-Haut w Ronchamp i klasztor dominikański Sainte-Marie-de-la-Tourette, wpisany na listę francuskich narodowych zabytków sztuki, przeszły do legendy. Odwiedzają je rzesze turystów.

 

Ale… No właśnie, jest jedno ale…

 

Jacek Kowalski

Ciąg dalszy nastąpi…

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie