20 sierpnia 2020

Koronawirus i grzechy przeciwko życiu

(źródło: pixabay.com)

Chociaż smuci, to jednak nie dziwi głos biskupa Damiana Muskusa, który na swoim facebookowym profilu przeciwstawił bohaterskich lekarzy i pielęgniarki ludziom zadającym niepoprawne pytania w sprawie wirusa. Co jednak przeoczył krakowski hierarcha?

 

„Uczestnicy powstania warszawskiego byli bohaterami, więc nie można krytykować decyzji o jego wybuchu”; „papież Jan Paweł II poparł wstąpienie Polski do Unii Europejskiej, zatem musimy do niej wejść” – ileż to razy spotykaliśmy się z tego rodzaju tezami. Argumentacja „z autorytetu”, „z bohaterstwa”, „ze współczucia” jest bardzo wygodna bo zwalnia z krytycznego myślenia i zamyka dyskusję, na czym – bezdyskusyjnie – korzystają jej uczestnicy, oszczędzając czas. Jest także skuteczna, bo silnie oddziałuje na emocje. Te zaś, zwłaszcza w dzisiejszym zmysłowym świecie, mają niejednokrotnie decydujący wpływ na nasze decyzje. Ćwierć biedy gdy chodzi o kupno lodów, nowych butów albo nawet suplementu diety. Gorzej jeśli stawką jest wybór składu parlamentu, prezydenta bądź też sprawy jeszcze poważniejsze. O ile w tym przypadku nabierzemy się na pozory i reklamowy lukier, skutki będą dużo bardziej doniosłe. Doświadczamy ich na co dzień chociażby w postaci bezobjawowej prawicy i niepraktykujących katolików, mających niestety istotny wpływ na zbiorowe oraz indywidualne życie nas wszystkich.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Powierzchowne sądy wygłaszane pod wpływem dominujących prądów kulturowych czy politycznych albo też narracji narzucanych z siłą rwącej rzeki przez największe media, mają jednak więcej z emocjonalnego szantażu niż racjonalnego rozumowania. Ich wszechobecność sprawia wrażenie nieomylności, zwłaszcza gdy są uwiarygadniane pozornym pluralizmem opinii. Każdy, kto wygłasza twierdzenia przeciwne, automatycznie spychany jest na margines wyznaczany piętnem oszołomstwa, ciemnogrodu, wyznawania spiskowych teorii o reptilianach, marsjanach i płaskoziemcach. Pod sztafażem wolności słowa mamy do czynienia z przejściowo aksamitnym reżimem fałszywej poprawności.

 

Takim tematem, którego ujednolicony ogląd usilnie narzucany jest nam przez globalną narrację, pozostaje już od wielu miesięcy koronawirus. Serwisy informacyjne przez cały ten okres rozpoczynają się od mrożących krew w żyłach statystyk zakażeń i zgonów. Zakażenie nie oznacza choroby? Zmarli poważnie cierpieli na inne dolegliwości? Ogólna śmiertelność bynajmniej nie wzrosła, a wręcz przeciwnie – spadła? To wszystko „nieistotne” drobiazgi, na które w czasach szalejącej pandemii nie ma co przecież zwracać uwagi.

 

Nikt poważny, włącznie z naukowcami i lekarzami gruntownie krytycznymi wobec światowej blokady sanitarnej, raczej nie kwestionuje faktu, że koronawirus może u niektórych osób przyczynić się do poważnych powikłań, zaś u ludzi podatnych, na przykład mocno osłabionych i nieodpornych, nawet do śmierci. Tak samo zresztą jak powracająca co roku sezonowa grypa. Po wielu miesiącach „stanu nadzwyczajnego” zafundowanego nam przez elity rządzące nietrudno jednak przeoczyć, że prognozowana katastrofa jest – dzięki Bogu – przynajmniej na polskim gruncie zaledwie faktem medialnym, którego roztropny człowiek nie powinien mylić z rzeczywistością. Jest jednak również faktem społecznym, poprzez nałożone nam wszystkim często nielogiczne i tym samym niekonsekwentnie stosowane, ale surowe ograniczenia.

 

Restrykcje dotknęły bardzo dotkliwie także Kościół. Owszem, zdarzały się chwalebne wyjątki kapłanów, którzy – chociaż w konspiracji – nie zamknęli przed wiernymi drzwi świątyń nawet w apogeum reżimu, następującym akurat w okolicach Wielkiej Nocy. Jednak ogół katolików pozbawiony był udziału w wielkopostnych rekolekcjach i Triduum Paschalnym. Co gorliwsi (wobec reżimu) biskupi posunęli się do tego by utrudniać wierzącym dostęp do sakramentów. Wraz z upływem czasu coraz częściej pojawia się w naszych codziennych dyskusjach pytanie: czy władze pozwolą nam na świętowanie Bożego Narodzenia jak Pan Bóg przykazał?

 

Obecnie gołym okiem widoczny jest także odpływ wiernych uczestniczących we Mszy Świętej i nabożeństwach już po złagodzeniu sankcji. Część nieobecnych przyzwyczaiła się do praktyk wirtualnych, niektórym zapewne trudno znieść nakazy długotrwałego samopodduszania się maskami.

 

Nie można więc powiedzieć, że Kościół bez szwanku zniósł dotychczasowe obostrzenia. Ich pełne skutki poznamy po dłuższym czasie, zwłaszcza, że prawdopodobnie mamy za sobą dopiero pierwszy etap blokady. Coraz więcej przesłanek wskazuje na to, że szykowana jest kolejna jej odsłona, do czego usilne przygotowania trwają. Jaskółki już przyleciały – w postaci masowych testów w domniemanych ogniskach zbrodniczego koronawirusa, a w ślad za nimi rosnących statystyk; systemu alarmowego oznaczonego żółtymi i czerwonymi strefami, groźnymi pomrukami i kiwaniem palcem w kierunku niepokornych obywateli. Wszystko to następuje tuż po szczęśliwie przeprowadzonych i, co najważniejsze, zwycięskich wyborach, do których mieliśmy zgodnie maszerować bez żadnych obaw o zarażenie.

 

W całym tym chaosie i pandemii strachu, będącego zresztą przyczyną kolejnych społecznych antagonizmów – tym razem na tle stosowania się bądź nie do wymogów reżimu – wierni tradycyjnie wypatrują wskazówek od ludzi Kościoła, szczególnie duchowieństwa. Jednak, summa summarum, ogół duchowieństwa bez szemrania uznał świecką jurysdykcję nad świątyniami i katolickim kultem. Zaledwie w drodze wyjątku ukazują się głosy tak doniosłe i mocne jak wystąpienia arcybiskupa Carla Marii Vigano, upatrującego źródeł i inspiracji światowego reżimu sanitarnego w siłach antychrześcijańskich i w istocie rzeczy antyludzkich. Z należną refleksją i merytoryczną odpowiedzią nie spotkał się także majowy apel „W obliczu poważnego kryzysu”, podpisany przez liczne grono duchownych, naukowców i ludzi katolickich mediów.

 

W całej tej sytuacji chociaż smuci, to jednak nie dziwi głos biskupa Damiana Muskusa, który na swoim facebookowym profilu przeciwstawił bohaterskich lekarzy i pielęgniarki ludziom zadającym niepoprawne pytania w sprawie wirusa. Czytamy tam między innymi:

 

„Na drugim biegunie [względem walczących ze śmiercionośna zarazą – dop. MW] stoją ci, którzy wprowadzają w błąd opinię publiczną i używają swojego autorytetu dla głoszenia fałszywych tez, mówiących o spiskach, o tym, że pandemia jest wymysłem wrogich Kościołowi sił. Trzeba powiedzieć głośno i wyraźnie, że są to głosy świadczące o skrajnej nieodpowiedzialności. Są to głosy, które występują przeciwko życiu”.

 

Nota bene, cały wpis hierarcha zatytułował słowami: „Nowy grzech przeciwko życiu”. Ktoś złośliwy skomentowałby: „do starych się przyzwyczailiśmy i już nam tak bardzo nie przeszkadzają”, ale nie idźmy w to. Dosyć nam wiedzieć, że do nowego katalogu przewin, obejmującego na przykład grzechy ekologiczne i nieprzyjmowanie muzułmańskich imigrantów, doszła nam kolejna – krytyka oficjalnej wersji o koronawirusie.

 

„Nie słuchajmy samozwańczych proroków czasu pandemii” – pisze krakowski hierarcha, dodając, że „są to głosy świadczące o skrajnej nieodpowiedzialności. Są to głosy, które występują przeciwko życiu. Lekceważenie tego zagrożenia i wprowadzanie ludzi w błąd jest grzechem przeciwko życiu. Jest grzechem przeciwko piątemu przykazaniu Nie zabijaj!. Trudno uwierzyć, że tego typu twierdzenia padają z niektórych uniwersyteckich katedr czy kościelnych ambon”.

 

Dobrze, że ksiądz biskup mimochodem przyznał, iż wśród krytyków światowej histerii znaleźli się też uczeni. Niestety nie wziął pod uwagę, że słabość ich głosu niekoniecznie wynika z przyczyn merytorycznych, lecz raczej z tego, iż zostali zakrzyczani. Jako nieliczni nie boją się też występować pod własnymi nazwiskami, ryzykując swoją zawodową przyszłość, co jasno pokazują losy niektórych spośród nich.

 

Dobrze, że ksiądz biskup napisał o grzechach przeciwko życiu, ale potrzebne jest tu małe dopowiedzenie. O systemowych, zgubnych skutkach koronaparaliżu służby zdrowia, która już wcześniej ledwo dyszała; o ludziach w nagłej medycznej potrzebie czekających na pomoc aż do uzyskania wyników testów na wirusa; o tych nieszczęśnikach, których ze względu na koronapanikę odsyłano od szpitala do szpitala (niektórzy tego nie przeżyli).

 

Obyśmy – włącznie z hierarchami naszego Kościoła – w strachu przed oficjalną zarazą nie przeoczyli tej, która nam naprawdę zagraża. W odróżnieniu od koronawirusa – nie ludziom dojrzałym i w podeszłym wieku, lecz tym najmłodszym. Wylewa się na nasze ulice i nawet przed świątynie, ale dostrzegli ją i zareagowali na nią tylko nieliczni biskupi.

 

Marcin Wisławski

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie