9 października 2012

Czego się boi katolik „otwarty”?

Erupcja fobii i lęków, demonstracja ekskluzywizmu połączonego z pogardą dla innych katolików, a nawet – kroczenie po cienkiej granicy herezji. Tak można by w skrócie podsumować krakowskie spotkanie „katolików otwartych”, zorganizowane pod auspicjami „Tygodnika Powszechnego”.


Spotkanie miało miejsce w Krakowie, jednak chyba nie ze względu na siedzibę „Tygodnika Powszechnego”. Miejscem zjazdu fanów tej orientacji w polskim Kościele była bowiem aula przy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia – miało to być jak mniemam wyjątkowo mocne podkreślenie przynależności do rzekomo istniejącego „Kościoła łagiewnickiego” czytelników Znaku, Więzi i TP.

Wesprzyj nas już teraz!

Na początek spostrzeżenie: otóż grupa nazywająca sama siebie „katolikami otwartymi” narzeka na osamotnienie ze strony… kleru. Podobno głos „otwartych” nie jest wśród księży słyszalny. To szczególnie ciekawe, biorąc pod uwagę przychylność mediów, na czele z własną telewizją, która za wielkie pieniądze prywatnego koncernu, zapraszała wszak najbardziej postępowych księży, znanych z pierwszych stron największych gazet. Co prawda, czasem w Religia TV (bo o niej mowa) nie dało się zauważyć, że osoba występująca przed kamerą rzeczywiście jest księdzem, gdyż ani jej język, ani prezentowany światopogląd, ani strój wreszcie szczególnie na to nie wskazywały. Stroniący od afiszowania się z sutanną, czy nawet koloratką kapłani szli zresztą w ślady używającego skrótu „ks” przed nazwiskiem ostatniego szefa stacji.

W każdym razie „otwarci” bardzo martwią się, że są zakrzyczani przez środowiska konserwatywne i ludowe. Szczególnie mocno utyskiwano na tą część Kościoła, która odważa się sprzeciwiać władzy – temat marszu „Obudź się Polsko” wywoływał przerażenie na twarzach zebranych gości.  Ale to nie wszystko. Według katolików otwartych – którzy mają przecież swą koncesjonowaną posadkę w niemal każdym mainstreamowym medium – są oni atakowani ze wszystkich stron, nie tylko przez konserwatystów. Powołano się na cytaty z Tomasza Terlikowskiego, Kingi Dunin i Tomasza Lisa (tego ostatniego uznano za… centrystę!), które miały świadczyć o tym, iż być katolikiem otwartym w Polsce jest trudniej, niż noszącą jeansy amerykańską blondynką – w Arabii Saudyjskiej. No comments.

Dużo więcej niż o atakach w wielkich mediach (być może szybko uznano tezę za ośmieszającą jej autora) mówiono o „zagrożeniu” ze strony konserwatywnych katolików. Jeden z prelegentów, Jerzy Sosnowski odważył się zasugerować, iż ta część ludu Bożego traktuje „otwartych” jako tzw. „też katolików”. Z wielką estymą w głosie zakomunikował zebranym, że jest zupełnie odwrotnie. Że to właśnie „otwarci” są katolikami (w domyśle prawdziwymi, takimi jak trzeba), a wszyscy inni, mogą być ewentualnie „też katolikami”. Inny z występujących, Bartłomiej Sienkiewicz, o ludziach z marszu „Obudź się Polsko” powiedział, że są jak „alkoholik pośród śmietnika” i zaapelował, by z nimi nie walczyć, ale pomagać.

Sosnowski podkreślał, że „otwarci” mają już dość krępującej ich sytuacji. Wyjaśniał, że w Warszawie wielokrotnie czuł się zmuszony, by wyjść z kościoła przed homilią i wrócić na credo – taki oto wybiórczy supermarket zdaje sobie robić z Kościoła pisarz. Co symptomatyczne, mówiąc o kościele „nacjonalkatolickim” – wrzucając do tego worka wszystkich, którzy popierali wspomniany marsz – powoływał się na opinie swoich znajomych z …. Krytyki Politycznej. Przyznał również, że jednym z najpiękniejszych momentów w jego mistycznym kontakcie z religią było to, gdy szedł do komunii świętej przy muzyce „Stairway to Heaven” Led Zeppelin. Wprost szydząc z czytelników i redaktorów pisma „Egzorcysta” ironizował, że nikt z obecnych wówczas przy nim ludzi nie został opętany. Pytanie tylko, skąd ta pewność?

Redaktor Marek Zając stwierdził natomiast, że gdyby Apostołowie na początku Kościoła nie byli „katolikami otwartymi”, chrześcijaństwo byłoby dziś znane tylko historykom – badaczom herezji z połowy pierwszego wieku! Te słowa powinny wzbudzić szczególną uwagę wśród zebranych – tak się jednak nie stało, mimo iż zdają się stawiać pod znakiem zapytania wiarę w Kościół ich autora. Dodatkowo red. Zając, mówiąc o swoim optymizmie, z jakim patrzy w przyszłość „katolicyzmu otwartego”, użył sformułowania „rewolucyjny zapał”. Owe rewolucyjne zapędy – jak twierdził – wyczuwał także wśród publiczności. No cóż, że progresizm jest rewolucją w Kościele (tak samo zabójczą jak bolszewizm w świecie politycznym) to żadna nowość, ale z tym zapałem jest dziś raczej kiepsko, o czym będzie dalej.

Niemniej jednak deklaracja Marka Zająca została ciepło przyjęta przez widownię. Dobrego samopoczucia słuchaczy nie zmąciło nawet kolejne zdanie, które wypowiedział – miejmy nadzieję, że nie na poważnie – nazbyt chyba rozpędzony paliwem krakowskich oklasków redaktor. Odnosząc się do marszu w obronie TV Trwam, mówił o „krzyczącym tłumie”, aby stwierdzić w końcu (mówiąc cały czas o ludziach, którzy przyjechali do Warszawy bronić katolickich mediów), że „krzyczący tłum jest też na kartach Ewangelii, i odgrywa bardzo ważną rolę w ukrzyżowaniu Jezusa”… Piękne, otwarte porównanie, nieprawdaż?

Spotkanie ujawniło zasadniczy, paranoidalny wręcz problem – katolicy otwarci otwarcie przyznają, że są otwarci, ale… na wrogów Kościoła. Źródła problemów świata, w którym przyszło nam żyć, szukają nie w ateizacji, laicyzacji, barbaryzacji i relatywizacji wszystkiego, co drogie było wszystkim znanym nam świętym. To nie zewnętrzny wróg Kościoła jest problemem numer jeden tej grupy – jest nim katolik konserwatywny, ewentualnie „katolik ludowy”, który traktuje katechizm serio, starając się przestrzegać wszystkich jego zapisów, a nie wybierać sobie przykazań na chybił trafił. Jerzy Sosnowski, stale narzekając na inne środowiska obecne w Kościele, w pewnym momencie wziął nawet w obronę… zewnętrznych, otwartych wrogów Kościoła, stwierdzając, iż przez nich może przemawiać Duch Święty. O uczestnikach warszawskiego marszu nikt tak nie powiedział – to chyba najlepiej pokazuje, jak głęboko wlała się w serca tych zwolenników otwarcia i tolerancji nienawiść do „ciemnogrodzian”.

Jak bardzo logika Sosnowskiego bliska jest innym osobom z reprezentowanego w sobotę w Łagiewnikach środowiska, pokazuje fakt, iż do debaty o katolicyzmie zaproszono redaktor z „Gazety Wyborczej”, głównego organu antykościelnej nagonki. Aleksandra Klich orzekła, że to właśnie katolicyzm otwarty ma być solą ziemi, a przecież… soli nie musi być bardzo dużo. Dodała również tajemniczo – o co nie dopytał nikt z zebranych – że posiada „trochę inną, własną wiarę” więc „szkoda jej czasu na słuchanie biskupów, którzy mówią coś, co może być zgodne z religią, ale nie jest zgodne z jej wiarą”. Czy potrzebny jakiś komentarz?

Na spotkaniu próbowano również zanegować biblijny zapis o tym, by mowa nasza była prosta: „tak, tak, nie nie”. Redaktor naczelny „Charakterów” Bogdan Białek snuł rozważania o tym, jak to w życiu najwspanialsze jest poszukiwanie, a ludzie, którzy znają z góry odpowiedzi, nie mogą tego poszukiwania doświadczyć. Według niego, Pan Jezus rzadko odpowiadał na pytania, a częściej je zadawał (redaktor nie słyszał chyba o pytaniu retorycznym). Białek zadeklarował wreszcie, że ma w nosie to, co robią inni katolicy, więcej – że ma w nosie także… swojego biskupa i jego poglądy, a liczy się z nim tylko wtedy, kiedy musi coś załatwić w kurii, jak w urzędzie. Redaktorzy poprawnych politycznie pism katolickich nie mają odwagi posunąć się na łamach własnych czasopism do takich sformułowań – wszak takie czasopismo może trafić do rąk biskupa. Ale na spotkaniu, na które z założenia przybywają jedynie przyjaciele „Tygodnika Powszechnego”, można mówić prawdę o sobie, czyli o mających w nosie Kościół interesantach, żyjących i tworzących nie dla chwały Pana, ale dla własnego, doraźnego interesu.

Niektórzy „katolicy otwarci” zdają sobie jednak sprawę, że ich letniość to wielka wada – wyznał to w Łagiewnikach socjolog Jakub Wygnański. Stwierdził, że „otwarci” nie potrafią się tak zorganizować, jak katolicy występujący w obronie TRWAM czy w innych sprawach. Nazwał swoje środowisko „niemotami”. Trudno nie przyznać mu racji –  katolicki progresywizm nie ma przyszłości. Dość powiedzieć, że młody portal PCh24.pl ma kilkukrotnie wyższą średnią oglądalność, niż likwidowana właśnie Religia TV, dostępna na niemal wszystkich kablówkach i we wszystkich platformach satelitarnych, w którą miliony pchał medialny gigant – ITI.

Warto w tym miejscu przypomnieć historię i upadek francuskiego „Témoignage chrétien” – gazety o chwalebnych początkach, która stała się jednak gościnną trybuną dla głównych teologów posoborowego progresywnego katolicyzmu. Dziś czytelnicy tygodnika to wyłącznie prenumeratorzy, pismo bowiem systematycznie zmniejszało sprzedaż, aż w końcu zniknęło z kiosków. To właśnie jeden z redaktorów tygodnika, Philippe Clanché potwierdził, że główny problem polega na tym, że „czytelnicy starzeją się (…) nie przekazują wiary ani swych przekonań nowym pokoleniom. Tym samym nie przekazali im również prenumeraty”. Wypada wyrazić nadzieję (graniczącą z pewnością), że podobny los czeka również wszystkie media, zatrudniające uczestników łagiewnickiego spotkania. Chyba, że ich kierownicy i pracownicy przestaną karmić się nienawiścią do wszystkiego, co wielkie i piękne w Kościele. Czego im życzymy.

Krystian Kratiuk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie