12 listopada 2013

Dyktat kotylionów, czyli na co komu niepodległość?

(Fot. G. Myślińska/Forum)

Niepodległość sprowadzona do kotylionów i wesołego marszu prezydenta Bronisława Komorowskiego traci heroiczny wymiar i staje się popkulturową wydmuszką nie wiedzieć na co komu w ogóle potrzebną.

 

A w międzyczasie wpaść też na jakiś marsz, na przykład ten prezydencki – „Razem dla Niepodległej”. Bo przecież, jak refleksyjnie stwierdził pan prezydent, Święto Niepodległości powinno łączyć, a nie dzielić. Jaka jest recepta na to, by się łączyć? Trzeba znaleźć trochę czerwonego i białego materiału, zrobić kotylion dowolnej wielkości i według przepisu państwa Komorowskich, po czym przypiąć go sobie do piersi i dumnie pójść za panem prezydentem w podobno apolitycznym marszu „Razem dla Niepodległej”. Oto jak można upamiętnić okupioną krwią naszych przodków niepodległość.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Peace and love?

 

Idzie przecież o to, by było pokojowo i miło. Prezydencki minister, prof. Tomasz Nałęcz, gdy ogłaszał rok temu inaugurację „Razem dla Niepodległej”, twierdził, że jest to wydarzenie oderwane od codziennej polityki, którego celem jest jednoczenie ludzi wokół idei upamiętnienia niepodległości. Użył nawet zabawnej frazy, że w takim wydarzeniu mogliby wziąć udział zarówno prof. Jan Żaryn jak i Sławomir Sierakowski. Jednym słowem: pokój i miłość.

 

To oczywiście pozór. Chociażby w tym roku prezydent Komorowski nie pozostawił żadnych złudzeń, że jego marsz jest dla tych, którzy uważają, że Polska jest dzisiaj niepodległa. W trakcie przemówienia na Placu Piłsudskiego stwierdził bez ogródek, iż uczestnicy „Razem dla Niepodległej” będą okazywać radość za tych, którzy – tutaj wkradł się protekcjonalny ton – nie potrafią jeszcze cieszyć się z wolności. Tłumacząc to na ludzki język: są tacy wariaci w tym kraju, którym nie podoba się to, do czego doszło w 1989 roku, którzy nie kleją kotylionów i nie robią ze Święta Niepodległości pikniku.

 

A że warto zrobić z tego Święta piknik zapewniła, jak gdyby idąc prezydentowi w sukurs, „Gazeta Wyborcza”, której publicysta cieszył się, że dzisiaj młodzi ludzie nie traktują 11 listopada jako dnia skierowanego „przeciwko komuś”, ale jako dzień „dla wszystkich”. Oczywiście zaraz dodał też, że ci „wszyscy” to cała Polska minus ONR i Obóz Narodowy.

 

Retoryka lewicowych liderów opinii, plus prezydenckie pomysły upamiętniania 11 listopada to zwyczajna, pacyfistyczna papka serwowana na zimno w sosie ideologii o końcu państwa narodowego i początku epoki, w której wszyscy ludzie są braćmi. Tymczasem ani Piłsudski ruszający z Oleandrów, ani Dmowski w Paryżu ani też Paderewski z niepodległościowym memoriałem u prezydenta Wilsona nie pracowali z myślą o tym, by całemu światu darować polską niepodległość, ale by wyrwać to, co polskie trzem zaborcom. Nie było więc mowy o miłości i pokoju, ale o wojnie, a w końcu o twardej i ryzykownej grze dyplomatycznej, w której inne państwa postrzegane były jako zacięci rywale.

 

Cenne jak karabin

 

Bez zrozumienia 11 listopada jako zamknięcia pewnego etapu walki o niepodległość trudno zrozumieć wartość tego dokonania, gdy po 123 latach niewoli Polska nagle pojawiła się na mapie Europy. To płomień pamięci o tym dniu dał potem energię polskim żołnierzom, którzy w dwa lata później mężnie stawili czoła nawałnicy ze Wschodu, ratując nie tylko Ojczyznę, ale także całą Europę przed zalewem – jak trafnie ujął to Kazimierz Janusz opierając się na Feliksie Konecznym – cywilizacji stepowo-bizantyjskiej. Gdyby wtedy warszawiacy miast modlić się pełni wiary i nadziei oraz wspierać ze wszystkich sił wojenną mobilizację zaczęli kleić kotyliony, to o żadnym wielkim zwycięstwie nie byłoby dzisiaj mowy.

 

Pamięć o 1918 roku pozwalała też z otwartą przyłbicą stawać przeciwko Niemcom i sowieckiej Rosji w 1939 roku, dawała nadzieję na zwycięstwo, która to stymulowała Polaków do budowania imponujących struktur państwa podziemnego, z armią, parlamentem, sądownictwem, tajną oświatą, opieką społeczną i prasą. Gdyby nie świadomość, że tylko walka z wrogiem i gotowość do poświęcenia może dać niepodległość, nie byłoby dzisiaj mowy o fenomenie zakonspirowanego państwa.

 

Jak wielką wagę ma to, co zdobyte krwią i wielkim poświęceniem uzmysławia reakcja żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej, gdy Amerykanie nakazali im złożyć broń. Poruszające i symptomatyczne jest wspomnienie tej chwili przez żołnierza Brygady Świętokrzyskiej Jerzego Jaksy-Maderskiego „trudno było uspokoić i przekonać załamanych żołnierzy. Ostatnia zbiórka z bronią. Ostatni raport przed dowódcą Brygady i… idzie kompania za kompanią jakby na pogrzeb, rzucając na rosnący stos połamane karabiny i pogniecione zamki! Łzy z oczu i cichy jęk wyrywa się z piersi niejednego partyzanta. Zanim rzuci – całuje tak krwawo zdobywaną broń, tuli ją do piersi jak dziecko własne! Oto nagroda za lata walki, trudów, zmagań! Za przelaną krew! Za śmierć kolegów!”.

 

Bez świadomości trudu, z jakim nasi przodkowie wydzierali z bronią w ręku niepodległość z gardzieli trzech państw zaborczych, nie ma szans na to by 11 listopada stał się dla współczesnych pokoleń datą symbolizującą realną i bezcenną wartość. Unowocześniany i uatrakcyjniany kolejnymi „piknikami” staje się 11 listopada dniem imprezy w którym wszyscy „normalni” idą z prezydentem Komorowskim, a „wariaci” maszerują z narodowcami. I tak w ludzkiej świadomości rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości nie różni się niczym od festiwalu w Opolu – ktoś zaśpiewa, ktoś zatańczy a premier przebiegnie nawet w maratonie. Nie wiadomo już do końca czemu służy „normalnym” Narodowe Święto Niepodległości. Grillowaniu? Spacerowaniu? Leniuchowaniu z piwem w dłoni?

 

Problemem dla nich są natomiast „wariaci”, którzy oddają głośno i dobitnie hołd Żołnierzom Wyklętym, którzy bez kotylionów, ale za to z biało-czerwoną flaga i hasłem „Bóg, Honor, Ojczyzna” na ustach idą co roku ulicami stolicy. W końcu pod taką flagą i z takim hasłem na ustach umierali za niepodległość nasi przodkowie. Chyba, że prezydent do spółki z medialnymi tuzami udowodnią jakimś cudem, że niepodległość zdobywano z kawałkiem śmiecia na piersi.

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie