22 sierpnia 2016

Demokracja a śmierć kultury i sztuki

„Nigdy nie zmienia się styl w muzyce bez przewrotu w zasadniczych sprawach politycznych”, zauważył Platon w IV księdze „Państwa”. To samo można odnieść do innych dziedzin sztuki i kultury. Zachodni świat przed demokratyczną i egalitarną rewolucją pojmował piękno i działalność artysty inaczej niż dzisiejsze społeczeństwo masowe. Skutki politycznej i społecznej rewolucji odczuwamy jednak do dziś – jednym z nich jest powszechność brzydoty.  


Tradycyjne społeczeństwo cechuje się hierarchicznością. Na jego szczycie stoi majętna elita. Jej rola polega na dbaniu o dobro całej wspólnoty – zarówno w aspekcie politycznym jak i społeczno-kulturowym. Jeśli dana civitas przepojona jest duchem chrześcijańskim, to klasa wyższa nie wykorzystuje swojej pozycji do wyzysku mniej uprzywilejowanych, lecz podnosi je na swój poziom.

Wesprzyj nas już teraz!

Doskonale obrazuje to sztuka i kultura. Dzięki posiadanym majątkom i czasowi wolnemu arystokracja czy monarchowie zamawiają u znajdujących się pod ich patronatem artystów dzieła sztuki, dzięki czemu rozsławiają swe imię i zaspokajają pragnienie piękna. Przykłady historyczne są tu niezliczone.

 – Związek między monarchią i arystokracją, a rozkwitem sztuki jest oczywisty – mówi dla portalu „Polonia Christiana” profesor Jacek Bartyzel. – Potwierdzają go wszystkie epoki, a przykłady wsparcia artystów przez monarchów czy elity społeczne są tak liczne, że aż trudno wybierać. Ograniczmy się więc do niektórych:  eupatrydzi ateńscy i Fidiasz; książęta Akwitanii i trubadurzy; dwór w Szampanii i Chretien de Troyes oraz cykl Graala; Medyceusze i sztuka renesansu; Karol V i Tycjan; Habsburgowie hiszpańscy wspierający teatr i malarstwo barokowe; a także Ludwik Bawarski i Wagner – dodaje uczony.

 

Wolny czas, jakim cieszy się arystokracja pozwala jej na rozwijanie wysublimowanego smaku, przekazywanego następnym pokoleniom. Jak twierdził  XIX wieczny francuski myśliciel polityczny Alexis de Tocqueville na łamach „Demokracji w Ameryce”, w społeczeństwach arystokratycznych artyści tworzą tylko dla wymagających klientów. W efekcie powstają głównie dzieła najwyższej jakości, a koszty i szybkość wykonania niewiele się liczą.

Przeznaczona na masowy użytek „produkcja” obrazów, rzeźb czy innych dzieł w zasadzie nie istnieje. Zdaniem francuskiego  myśliciela zwykli ludzie wolą ich już nie posiadać, niż dostawać wyroby tandetne czy  przeciętne. To skutek wpływu, jaki wywierają na nich arystokraci. 

„W arystokracjach powstaje niewiele obrazów, lecz są one wspaniałe, w krajach demokratycznych maluje się znaczną liczbę nieznaczących dziełek. W tych pierwszych pomniki wykonuje się z brązu, w tych drugich – z tynku” – pisał Tocqueville.  

Demokratyczna rewolucja i jej brzydota

Jak jednak zauważył wspomniany myśliciel, demokracja i rynek zmieniają to podejście do sztuki. Piękno przestaje być głównym celem. Bożkiem staje się wygoda oraz użyteczność, a głównym motywem – zysk. Ten zaś da się zwiększyć dzięki taniej produkcji dla masowego odbiorcy. Dawni arystokraci posiadający nabyty przez pokolenia dobry smak ubożeją. Nie są już w stanie pełnić roli mecenasów sztuki. Artyści kierują się ku masowemu odbiorcy, zwiększając ilość swoich wytworów. Ma to swoje dobre strony, jednak jakość na tym traci. Część z tych „demokratycznych” wytworów pretenduje do miana luksusowych. Służą one bardziej zaspokajaniu snobizmu, niż potrzeb czysto estetycznych. Do prawdziwej doskonałości im daleko.

W społeczeństwie demokratycznym i liberalnym elit albo nie ma, albo przestają one poczuwać się do swojej roli mecenasów sztuki. Warstwa arystokratyczna jest często zniszczona lub upodlona. Niekiedy dochodzi do tego za sprawą wywłaszczenia lub radykalnej działalności redystrybucyjnej. W innych przypadkach propaganda sprawia, że elity dążą do przeciętności, przypochlebiają się masom i ulegają wulgaryzacji. To zjawisko – potępiane przez brazylijskiego katolika, prof. Plinio Corrêę de Oliveira w „Rewolucji i kontrrewolucji” – sprawia, że drzwi do umasowienia kultury otwierają się szeroko. Na scenę wkracza państwo, przejmując rolę elit i starając się utrzymać artystów. Upolitycznienie sztuki najlepiej widać na przykładzie krajów totalitarnych. Jednak i w demokracjach trudno wierzyć, że aktualna władza oprze się pokusie wykorzystania publicznych środków do realizacji swoich celów.

Demokracja i związana z nią mentalność nie pozostają bez wpływu na kulturę i sztukę. Wynika to po pierwsze ze wspomnianego już egalitaryzmu i niszczenia odpowiedzialnych elit oraz umasowienia „produkcji” dzieł twórczych. Po drugie zaś z relatywizmu skłaniającego do przekonania, że prawda, dobro i piękno są przedmiotem głosowania i chwilowego kaprysu ludu. W takich warunkach trudno utrzymać tradycyjną koncepcję piękna jako czegoś obiektywnego. W efekcie zostaje ono – w najlepszym razie – zrównane z brzydotą. Efekt ten narasta w warunkach multikulturalizmu, gdy w ramach jednego państwa koegzystują na równi kultury wyznające odmienne poglądy na prawdę, dobro i piękno. Dobitnym przykładem są tu muzułmanie z przyczyn religijnych negujący pewne przejawy tradycyjnej sztuki Zachodu.

Demokratyczny upadek kultury i sztuki – rys historyczny

Spoglądając na historię możemy dostrzec to nieprzypadkowe powiązanie między demokratyzacją, a upadkiem kultury i sztuki. „Wszelkie zmiany dotykające literaturę naszych czasów rozpoczęły się wraz z owymi podziemnymi siłami, które wybuchły w rewolucji francuskiej. Chociaż większa część XVIII wieku była okresem zmagania się różnych tendencji, to dopiero rewolta romantyków ostatecznie dopełniła zwycięstwa”, zauważył amerykański konserwatysta Richard Weaver w książce „Idee mają konsekwencje” z 1948 r.* Rewolucja demokratyczna szła więc w parze z rewolucją we wnętrzu człowieka, opisaną przez prof. Plinio Corrêę de Oliveira w „Rewolucji i Kontrrewolucji”. W świecie zewnętrznym zrewoltowane masy obalały monarchów, a w ludzkich wnętrzach nieopanowane uczucia i namiętności obalały współpracujący z Bożą Łaską rozum. 

Cytowany we wspomnianej książce Richarda Weavera Laurence Sterne, twórca prądu literackiego zwanego sentymentalizmem stwierdził, że to pióro rządziło nim, a nie odwrotnie. Apogeum tej rewolty przeciw rozumowi i zarazem tradycyjnym instytucjom przypadło na początek XIX wieku. Wówczas to – zauważa amerykański konserwatysta – „na czoło wysunął się impuls buntu przeciwko konwencjom i instytucjom. Czy to był Wordsworth penetrujący mowę prostych ludzi i usiłujący odczytać zwyczajną twarz natury czy to Byron deklamujący na ruinach Rzymu czy też Shelley demaskujący przeklętą wiarę najplugawszy pomiot czasu, temat wyzwolenia od rozumu i form wprowadzony do kultury europejskiej święcił triumfy”.

Degeneracja sztuki i kultury przebiegała jednak stopniowo i – co ciekawe – w różnym tempie w zależności od dziedziny. Nie wszędzie rozpoczęła się wraz z Rewolucją Francuską. Jak twierdził Richard Weaver w muzyce upadek nastąpił stosunkowo późno. W oświeceniowym XVIII wieku dominowała bowiem klasyka, na czele z Mozartem. Twórczość autora „Requiem d-moll” stanowi zdaniem amerykańskiego konserwatysty „jedną z najszczęśliwszych ilustracji tego, co można uczynić z wolności i prawa”.

 

Niepokojące aspekty dostrzega konserwatysta „dopiero” w dziełach Ludwika van Beethovena. Nadmierny indywidualizm i dynamizm jego twórczości nie pozostają bowiem bez związku z sympatiami genialnego skądinąd kompozytora dla Rewolucji Francuskiej.

 

XIX stulecie to okres degeneracji muzyki, a jego głównym przejawem było odejście od formy symfonicznej, odzwierciedlającej społeczny ład i harmonię. Rosyjski kompozytor Modest Musorgski uznawał wręcz obecną w niej dominację pierwszych taktów za odzwierciedlenie rządów arystokracji nad resztą społeczeństwa.

 

Apogeum muzycznego buntu przeciw rozumowi nadeszło zdaniem autora „Idee mają konsekwencje” wraz z jazzem. Autor „Idee mają konsekwencje” dostrzegał w nim wyraz tryumfu histerycznego rozemocjonowania nad rozsądkiem i przyzwoitością. Gatunek wyrażający „pogardę i wrogość dla tradycyjnego społeczeństwa i obyczajów” powstały wśród nizin społecznych, u ludzi nieznających nut zyskał poparcie także świadomych wrogów cywilizacji zachodniej. W jazzie „wyższe centra uporządkowania zostały zniszczone po to, by już nic nie mogło powstrzymać niższych instynktów w pijanym tańcu”. W tym świetle nie dziwi, przekonuje konserwatysta, że ten gatunek odegrał istotną rolę w walce o równość i wolność.

 

Cóż amerykański konserwatysta powiedziałby o rock n’rollu, muzyce pop czy innych przejawach współczesnej muzyki, gdzie wielkie pieniądze idą w parze z jeszcze większą moralną pustką? Nietrudno się chyba domyślić.

 

Podobnie rzecz się ma z malarstwem. Któż dziś oskarżałby za jego degenerację impresjonizm? Tymczasem Richard Weaver uznał ten nurt za przejaw rewolucji w sztuce, wyrażającej się choćby w odejściu od ograniczenia przez formę reprezentowaną przez kontur. Uznano, że nie istnieje on w naturze, zatem nie ma sensu go odtwarzać. Samo skupienie się na widoku, krajobrazie stanowiło przejaw nadmiernego zainteresowania światem zewnętrznym, materią, kosztem zapomnienia o godności człowieka.   

 

Jednak w porównaniu z XX i XXI-wiecznymi ekscesami impresjonizm jawi się jako nieszkodliwy, do tego stopnia, że jego krytycy narażają się na śmieszność. Nawet jeśli stanowił on krok ku obecnej destrukcji sztuki i piękna, to owo powiązanie trudno dostrzec na pierwszy rzut oka. Tymczasem podobnie jak  indywidualistyczne i romantyczne aspekty twórczości XIX wiecznych twórców muzyki poważnej mogły – wskutek długiego procesu – przyczynić się do nadejścia ery jazzu i rocka, tak impresjonizm mógł zapoczątkować proces degeneracji sztuki. Jeśli chodzi o ogromne znaczenie tych prądów w nowoczesnym świecie wystarczy przypomnieć „Fontannę” Marcela Duchampa. Ten pisuar podpisany przez artystę „R. Mutt 1917” został uznany w 2004 r. przez 500 ekspertów za najbardziej wpływowe dzieło sztuki XX wiecznej.

 

Warto też wspomnieć o amerykańskich malarzach należących do nurtu ekspresjonizmu abstrakcyjnego (abstract expressionists).  Jackson  Pollock, Robert Motherwell , Mark Rothko i Willem de Kooning byli skrajnych  lewicowcami, wspieranymi podczas Zimnej Wojny przez… CIA.  Służby Stanów Zjednoczonych uznały bowiem – jak pisał w 1995 r. Frances Stonor Saunders na łamach „The Independent” – że ta sztuka wolna od kanonów piękna i tradycyjnej etyki posłuży do…walki propagandowej z komunizmem. Miała przekonać ulegających syreniemu śpiewowi komunizmu i socjrealizmu, że w krajach republikańskich i kapitalistycznych również jest miejsce na wolność twórczą. Owszem jest – jednak najczęściej oznacza ona kpinę z piękna.

W XX stuleciu upadek stale się pogłębiał. I tak na przykład w 1999 r. dwóch nagich mężczyzn wskoczyło na usiane prezerwatywami łóżko i stoczyło na nim walkę na poduszki. Nie byłoby w tym nic godnego uwagi, gdyby nie fakt, że działo się to w londyńskiej Tate Gallery z inicjatywy ponoć wybitnej współczesnej artystki Tracy Emin. Brudne łóżko zostało sprzedane na londyńskiej aukcji w 2014 r. za 2,2 miliona funtów. Dla przeciętnego odbiorcy niewtajemniczonego w mroczne arkana sztuki współczesnej to absurd. Ideowi demokraci mają jednak odmienne zdanie. Według Jonathana Jones’a z „The Guardian” rock’n’roll, twórczość Pollocka i Tracy Emin „oddają wolność i energię życia w kraju, gdzie wybierasz swoich przywódców i gdzie możesz o nich mówić to, co myślisz”.

 

Czy istnieje remedium ?

 

Egalitaryzm społeczny i demokratyczna mentalność oznaczają zatem śmierć kultury i sztuki. Powrót do hierarchicznego ustroju politycznego i społecznego niekoniecznie musiałby od razu doprowadzić do ożywienia kultury, jednak niemal na pewno by nie zaszkodził.  Nawet jednak bez pełnego odejścia od obecnego (nie)ładu można pielęgnować klasyczną ideę piękna. Wszystko dzięki właściwemu korzystaniu z pozostałych jeszcze wolności obywatelskich przez rodziny, uczelnie i niewywłaszczone jeszcze elity społeczne. Niezbędny jest także powrót do chrześcijaństwa oraz związanej z nim idei obiektywnego piękna. Bez tego nawet najbardziej wyrafinowana kultura i sztuka nie pomoże człowiekowi wznieść się do kontemplacji Stwórcy i stworzenia.

 

 

Marcin Jendrzejczak

 

*Cytaty z książki Richarda Weavera „Idee mają konsekwencje” pochodzą z:

 

 R. Weaver, Idee mają konsekwencje, przeł. Barbara Bubula, Warszawa 2010, Wydawnictwo Prohibita. W niektórych ich fragmentach autor tekstu dokonał zmian stylistycznych.

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(1)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie