23 września 2020

Demokracja, koalicje, przepychanki – na co nam to wszystko?

(Fotograf:Adam Chelstowski/Archiwum:Forum)

Czy zdobywając w polskich wyborach parlamentarnych ponad 8 milionów głosów i zyskując samodzielną większość można w ciągu niespełna roku stanąć nad polityczną przepaścią i mieć w perspektywie utratę władzy? I czy może się to stać nie z powodu potężnego załamania gospodarczego, a nagłej decyzji o zaprzeczeniu wszystkim swoim dotychczasowym obietnicom skierowanym wobec własnego, wiernego elektoratu wiejskiego? Niemal każdy obserwator życia publicznego jeszcze kilka tygodni temu powiedziałby, że to niemożliwe. A jednak… demokracja swoją niestabilnością zaskakuje nawet jej największych entuzjastów.

 

Kryzys w dotąd dość stabilnej koalicji zwanej Zjednoczoną Prawicą jak na dłoni pokazuje wszystkie wady systemu demokratycznego. Chodzi o postawę prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, który nagle i niespodziewanie postanowił „wziąć w obronę” wybrane gatunki zwierząt – oczywiście kosztem rolników i przedsiębiorców tworzących w Polsce miejsca pracy. „Piątka dla zwierząt” oznacza jednak nie tylko cios w polską wieś i wypowiedzenie przez PiS wojny własnemu „żelaznemu elektoratowi”, ale także potężne naruszenie fundamentalnych zasad dotyczących swobody działalności gospodarczej i prawa własności. A to właśnie owa „Piątka” – jak wynika z medialnych doniesień – okazała się jednym z głównych powodów napięć w obozie władzy.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Oto bowiem, w myśl nowych przepisów firmowanych przez Jarosława Kaczyńskiego, przedsiębiorcy prowadzący dotąd legalną działalność będą musieli zwinąć interes. Nagle, niespodziewanie, w ciągu kilku miesięcy. Kredyty? Inwestycje? Miejsca pracy? Nieważne. Nieważne są także inne branże, które – choć tym razem niedotknięte zmianami – mogą odczuwać potężne obawy o swoją przyszłość. Skoro bowiem teraz w oparciu o widzimisię prezesa dokonano rewolucji w branży produkującej futra i mięso, to co będzie w przyszłości? Cóż… inwestowanie w państwie tak niestabilnym prawnie zaczyna nabierać cech hazardu, a przecież zdecydowana większość ludzi traktuje swoje firmy jako sposób utrzymania rodziny, a nie jak okazję do ryzykownej gry w kasynie.

 

To jednak nie koniec, gdyż „Piątka dla zwierząt” Jarosława Kaczyńskiego daje ekologom potężne uprawnienia stanowiące de facto ograniczenie prawa własności. „Zieloni” będą bowiem mogli – bez wyroku sądu – odbierać właścicielowi jego zwierzę. Wystarczy, że same organizacje autorytatywnie uznają, iż działanie właściciela zagraża zdrowiu lub życiu zwierzęcia. Aktywistom ma towarzyszyć policjant, strażnik gminny lub weterynarz, a za całą akcję zapłaci właścicieli, chyba że koniec końców interwencja zostanie uznana za nieuzasadnioną. Czy jednak w obliczu prozwierzęcego skrętu partii rządzącej można w ogóle liczyć w tej materii na sprawiedliwe traktowanie i brak faworyzowania aktywistów? Niech każdy odpowie sobie sam…

 

Upór prezesa PiS w dążeniu do „zielonej” rewolucji natrafił jednak na opór. Przeciw była garstka posłów KO, zdecydowana większość PSL-Kukiz’15 i cała Konfederacja, jednak najliczniejszą opozycję Jarosław Kaczyński znalazł we własnym klubie, co doprowadziło do politycznego kryzysu. Politycy PiS-u sprzeciwiający się woli prezesa zostali zawieszeni, zaś los koalicji tworzonej wraz z Solidarną Polską i Porozumieniem stanął pod znakiem zapytania.

 

Najpierw – tuż po głosowaniu nad „Piątką dla zwierząt” – padały mocne, stanowcze słowa, a poseł Marek Suski mówił nawet, że „byli koalicjanci powinni pakować biurka”. Potem doszło do obustronnego wyciszenia, np. na konferencji prasowej ton złagodził także Zbigniew Ziobro. Rozmowy na temat przyszłości Zjednoczonej Prawicy trwały kila dni, a społeczeństwo otrzymywało bardzo nieprecyzyjne komunikaty dotyczące przyszłości władzy w Polsce, co zrodziło poczucie potężnej destabilizacji życia publicznego. I choć – koniec końców – liderzy obozu władzy doszli do porozumienia, to niesmak pozostał, zaś opanowanie nastrojów w polityce nie dało Polsce tak potrzebnej dziś stabilności ekonomicznej i społecznej. Wszak cały czas dziesiątkom tysięcy ludzi w oczy zagląda widmo konieczności zakończenia prowadzenia swojej działalności.

 

Owa fatalna w skutkach niestabilność gospodarcza, ale też społeczna i polityczna, nie stanowi jednak wypadku przy pracy. To konsekwencja, a wręcz kwintesencja demokracji. Mówimy bowiem o ustroju, którego istotnym elementem jest zmiana: zmiana rządzących po wyborach i zmiana przepisów w zgodzie z ich ideologią – w tym nawet wprowadzanie rewolucyjnego zamętu w sprawach fundamentalnych, wyrastających z prawa naturalnego i jako takich niepodlegających zmianie. To właśnie w demokracji możliwe jest ogłoszenie, że „małżeństwem” jest – wbrew logice, tradycji i ludzkiej naturze – związek dwóch mężczyzn, natomiast człowiekiem nie jest człowiek w prenatalnej fazie życia. To też w tym pokracznym systemie można z dnia na dzień uznać, że coś, co od wieków było legalną i godną formą działalności gospodarczej i utrzymywania swoich rodzin, nagle staje się czymś „niemoralnym”, a poparcie dla zmiany staje się wręcz warunkiem do uznania kogoś za „dobrego człowieka”.

 

Inna sytuacja obowiązuje natomiast w systemach tradycyjnych, z katolicką monarchią na czele. Tam pewne prawa zwyczajowe mogły – nawet w formie niespisanej – funkcjonować przez setki lat. Dotyczyło to tak rozwiązań regulujących stosunki władcy z poddanymi (którzy cieszyli się zdecydowanie większą wolnością niż w teoretycznie wolnościowej demokracji) czy relacji z Kościołem, jak i samorządów branżowych czy przywilejów dla konkretnych gmin lub miast. Podobnie sytuacja wyglądała z granicami jednostek administracyjnych (województwa, księstwa, ziemie, hrabstwa, etc.), które wyrastały z odległej historii i tworzyły organiczne społeczności lokalne. Król zaś – i to niezależnie czy w republikańskiej Rzeczypospolitej czy Francji epoki ancien regime – nie mógłby pozwolić sobie na nieustanną zmianę prawa.

 

Spójrzmy chociażby na współczesną, demokratyczną Polskę, gdzie regularnie podnosi się podatki i wprowadza rozmaite nowe opłaty i daniny oraz na XVIII-wieczną Francję, gdzie wszechwładny – przynajmniej w powszechnej opinii – król Ludwik XVI musiał w roku 1789 pierwszy raz od 175 lat zwołać Stany Generalne, aby zreformować finanse państwa i oficjalnie wprowadzić nowe podatki. Podobnież i w szlacheckiej Rzeczypospolitej podniesienie podatków bez zgody płacących byłoby niemożliwe. Natomiast we współczesnej demokracji w okresie od wyborów do wyborów rządzący mający większość w parlamencie mogą zrobić wszystko – od zakazania wybranych działalności gospodarczych, przez drastyczne podniesienie danin publicznych, po absurdalne zaprzeczanie prawu naturalnemu.

 

Który więc z tych systemów jest naprawdę wolnościowy – monarchia oparta na tradycji czy liberalna demokracja?

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie