4 stycznia 2021

Komu zależy na promocji Joe Bidena wśród katolików?

(fot. MIKE SEGAR / Reuters)

Uważny czytelnik zapewne zauważył pojawiającą się na łamach katolickich (lub przeznaczonych dla katolików) mediów niepokojącą tendencję do ocieplania wizerunku prezydenta-elekta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena. Czy traktowanie zadeklarowanego zwolennika aborcji i propagatora tęczowej agendy z taryfą ulgową można usprawiedliwiać jedynie faktem, że sam uważa się za katolika?

 

O ile nie powinny nas dziwić peany na cześć Demokraty ze strony lewicowych „Więzi”, „Tygodnika Powszechnego” czy „Deonu” (tytułem „W niedzielę Trump odpoczywał, grając w golfa; Biden poszedł na mszę”, redaktorzy jezuickiego portalu przeszli już samych siebie), to zastanawia obecność tego zjawiska na łamach Katolickiej Agencji Informacyjnej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Oficjalny serwis polskiego episkopatu obok artykułów o charakterze dyskusyjnym, gdzie podnoszone są potencjalne „wady” i „zalety” nowej prezydentury, prezentuje absolutnie jednoznaczne w swoim wydźwięku teksty. „Prezydent-elekt Joe Biden regularnie uczestniczy w Mszach św.”, „Joe Biden – drugi w historii katolik został 46. prezydentem Stanów Zjednoczonych”, „Czy relacja Franciszka z Bidenem będzie podobna do relacji Jana Pawła II i Reagana?”, „Katolik Joe Biden w Białym Domu?” – tymi artykułami KAI buduje pozytywny obraz zwycięzcy tegorocznych wyborów w USA.

 

Rzeczywiście, sam Biden wielokrotnie odwoływał się do swojej katolickiej wiary, „dającej mu siłę” w tragicznych momentach życia. Regularnie uczęszcza na Msze Święte i – jak mówił podczas jednej z kampanii wyborczych – odmawia różaniec. Przyjmuje też Komunię Świętą. Jednak Biden jest także politykiem. I o ile indywidualną relację z Bogiem powinniśmy zostawić jego własnemu sumieniu, to nie można przejść do porządku dziennego gdy w działalności publicznej hołduje poglądom sprzecznym z nauczaniem Magisterium.

 

Kwestia życia i śmierci

Zwróćmy uwagę na kwestię aborcji, która ze względu na swój jednoznaczny z katolickiego punktu widzenia charakter, stanowi doskonały miernik zgodności poglądów z wyznawaną wiarą. Jaki zatem stosunek polityczny do zabijania nienarodzonych posiada sam Joe Biden?

 

Demokrata od lat znany jest z poparcia dla „prawa kobiety do wyboru”, jednak radykalizacja proaborcyjnych poglądów w ostatnich latach jest w jego przypadku czymś niezwykle zdumiewającym. Kandydując na fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych, zapowiedział walkę o „utrzymanie legalnego dostępu do aborcji”, którą zamierza toczyć na najwyższych szczeblach władzy sądowniczej. – Jeśli wygramy wybory prezydenckie, wycofamy kandydata do Sądu Najwyższego pana Trumpa – mówił w kontekście wybieranych przez poprzedniego prezydenta sędziów o poglądach pro-life. Przewaga liczebna zwolenników pełnej ochrony życia w Sądzie Najwyższym mogłaby doprowadzić do odwrócenia wyroku w sprawie Roe vs. Wade, na mocy którego w 1973 r. zalegalizowano aborcję na terenie wszystkich stanów USA.

 

Nawet gdyby odwrócenie zgubnego w skutkach orzeczenia się udało, administracja Bidena zapowiedziała wprowadzenie rozwiązań na poziomie federalnym, znacznie utrudniających osiągnięcie większego zakresu prawnej ochrony życia. Przykład, jak takie postanowienia działają w praktyce znajdziemy w stanie Nowy Jork, gdzie Demokraci przegłosowali dostępność „aborcji na życzenie” do 9 miesiąca ciąży.

 

Biden zapowiedział odwrócenie – jak to określają amerykańskie liberalne media – „zasady kneblowania”, wprowadzonej przez Ronalda Reagana w 1984 r. i przywróconej w 2017 r. przez Donalda Trumpa. W skrócie, zasada polega na tym, że organizacja otrzymująca rządowe fundusze nie może angażować się w świadczenie usług aborcyjnych, doradztwo ani nawet promocję w zakresie prawa aborcyjnego.

 

Środowiska globalistyczne upatrują w osobie Bidena nadziei na odwrócenie procesu zainicjowanego przez Donalda Trumpa blokowania promocji „praw kobiet” i „praw reprodukcyjnych” (będących eufemistycznym określeniem aborcji i in vitro) na arenie międzynarodowej. Dotychczasowa administracja, wraz z blokiem kilkudziesięciu państw skutecznie zatrzymywała inicjatywy środowisk pro-aborcyjnych w ONZ mających na celu uznanie „międzynarodowego prawa do aborcji”. Bardzo prawdopodobne, że również i w tej kwestii prezydent-elekt nie pójdzie w ślady poprzednika.

 

Podsumowując, abstrahując od jego prywatnych poglądów, decydując się na start w kampanii prezydenckiej, Joe Biden stanął w jednym szeregu z ludźmi nie mającymi problemu z prawem dopuszczającym zabijanie niemal urodzonego dziecka. A wygrywając wybory stał się zakładnikiem nie tylko wyborców o proaborcyjnych poglądach, ale przede wszystkim wielkich podmiotów czerpiących ogromne zyski z haniebnego procederu i finansujących Demokratów od lat.

 

Niech przemówi Kościół

W ocenie działalności prezydenta-elekta z pomocą przychodzi nam Katechizm Kościoła Katolickiego, który w art. 2270 mówi: „Formalne współdziałanie w przerywaniu ciąży stanowi poważne wykroczenie. Kościół nakłada kanoniczną karę ekskomuniki za to przestępstwo przeciw życiu ludzkiemu”. Jeżeli za współudział uznamy również lobbowanie na rzecz proaborcyjnego prawa, to przepisy Kościoła nie pozostawiają wiele miejsca do interpretacji.

 

W podobnym duchu wypowiadał się Jan Paweł II w encyklice „Evangelium Vitae”; „Stanowczy nakaz sumienia zabrania chrześcijanom, podobnie jak wszystkim ludziom dobrej woli, formalnego współudziału w praktykach, które zostały co prawda dopuszczone przez prawodawstwo państwowe, ale są sprzeczne z Prawem Bożym. Z moralnego punktu widzenia nigdy nie wolno formalnie współdziałać w czynieniu zła” (EV, 74).

 

A co dopiero współtworzyć takiego prawa! W 2004 r. ówczesny prefekt Kongregacji Nauki i Wiary, kard. Joseph Ratzinger wysłał list do episkopatu w USA, domagający się stanowczych reakcji ze strony hierarchów w przypadku udzielania Komunii Św. proaborcyjnym politykom. Jak wynika z „raportu McCarricka”, wtedy list określony przez zhańbionego byłego kardynała, przestępcę i homoseksualnego drapieżnika „zemstą Ratzingera” skutecznie zmarginalizowano.

 

Nic dziwnego, że dzisiaj nawet wśród samego amerykańskiego episkopatu występuje podział dotyczący stosunku do postaci prezydenta-elekta. Konferencja Episkopatu USA (USCCB) powołała nawet osobną komisję do spraw relacji z nową administracją. Natomiast pytanie kogo słuchać będzie nowy prezydent? Potępiających jego proaborcyjne praktyki bp Stricklanda i kard. Burke’a, czy może spieszącego (zanim ogłoszono oficjalne wyniki) z gratulacjami szefa USCCB bp Gomeza? Jednak bardzo prawdopodobne, że dużo do powiedzenia będzie miał w tej kwestii świeżo mianowany kardynał, arcybiskup Waszyngtonu, Milton W. Gregory, który Bidenowi „nie odmówi udzielenia Komunii Św. na terenie swojej diecezji”.

 

Bo klucza według którego o Joe Bidenie piszą podległe poszczególnym episkopatom redakcje należy szukać w samym Watykanie.

 

Wyznawcy kompromisów?

Stosunek do działalności Demokraty nie jest na najwyższych szczeblach Stolicy Apostolskiej tak jednoznaczny jak moglibyśmy przypuszczać. Pamiętamy słynne słowa wygłoszone przez jednego z architektów nowej rzeczywistości, prof. Jeffreya Sachsa, który podczas trwającej w Watykanie konferencji ukazywał administrację Trumpa jako „największe zagrożenie” dla globalnego porządku. Całej wypowiedzi z zafrasowanym obliczem na twarzy przytakiwał bp Marcelo Sánchez Sorondo, wysoki watykański urzędnik i doświadczony dyplomata. Wybór na prezydenta Joe Bidena jest dla globalistów, żywotnie zainteresowanych włączeniem do swojej agendy Kościoła, prawdziwym „błogosławieństwem”.

 

W Kościele od dłuższego czasu prężnie działają środowiska, dla których dialog, kompromis w imię dobra wspólnego czy zapisy Porozumienia Paryskiego ws. globalnego ocieplenia będą zawsze miały pierwszeństwo przed zapewnieniem prawnej ochrony życia nienarodzonych. Czy niektórzy przedstawiciel Stolicy Apostolskiej pracują nad ociepleniem wizerunku amerykańskiego prezydenta wśród katolików? Czy taki proces znajduje odzwierciedlenie również w Polsce? Nie można tego wykluczyć.

 

W Polsce również mieliśmy do czynienia z podobnym kandydatem na prezydenta. Co prawda Szymon Hołownia – bo o nim mowa – nie proponuje rozszerzania proaborcyjnego prawa, ale twardo stoi na stanowisku zachowania obecnego „kompromisu”. Przyjmujący codziennie Komunię Świętą polityk (jak jakiś czas temu deklarował) konsekwentnie wzbrania się przed działaniem na rzecz ochrony życia. W jego opinii paradygmat demokratyczny wymaga, aby prezydent „wszystkich Polaków” nie narzucał swoich poglądów siłą, ponieważ w tym kraju „nie mieszkają tylko katolicy”. Pierwszeństwo przed zapewnieniem prawnej ochrony życia każdego Polaka mają natomiast w jego agendzie „dobro wspólne”, dialog społeczny, przeciwdziałanie wykluczeniu czy walka z kryzysem klimatycznym. W tych sprawach Hołownia niewiele różni się od swojego amerykańskiego odpowiednika.

 

„Jestem gotów zaakceptować doktrynę mojego kościoła [o tym, kiedy zaczyna się życie] osobiście, jednak nigdy nie będę narzucał tego każdej innej osobie” – mówi o sobie Biden. Jednak obecny prezydent USA nie poprzestaje na nienarzucaniu swoich poglądów innym. On otwarcie zapowiada partycypowanie w ustanawianiu sprzecznego z moralnością katolicką prawodawstwa. A jak stwierdzał w cytowanej już encyklice Jan Paweł II, „w przypadku prawa wewnętrznie niesprawiedliwego, jakim jest prawo dopuszczające przerywanie ciąży i eutanazję, nie wolno się nigdy do niego stosować „ani uczestniczyć w kształtowaniu opinii publicznej przychylnej takiemu prawu, ani też okazywać mu poparcia w głosowaniu” (EV, 73).

 

Dotyczy to także promocji – także tej medialnej – proaborcyjnych polityków. A ocenę ich moralności znajdziemy w siódmym rozdziale Ewangelii według św. Mateusza, werset dwudziesty pierwszy.

 

 

Piotr Relich

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(10)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie