1 kwietnia 2019

Kompromitacja „dobrej zmiany”. Słowacja przeciw genderowej Konwencji, a Polska bierna

(Źródło: pixabay.com + REUTERS/Kacper Pempel/FORUM)

Parlament Słowacji wezwał rząd w Bratysławie do wstrzymania ratyfikacji genderowej Konwencji stambulskiej. W ten sposób politycy z niewielkiego państwa pokazali swoim sąsiadom z północy jak to się robi. Niestety PiS wciąż pozostaje bierny, a ideologiczny dokument Rady Europy nadal nad Wisłą obowiązuje.

 

Patrząc na skład słowackiego parlamentu widzimy rozdrobnienie i podziały. W Radzie  Narodowej zasiadają przedstawiciele kilku partii, a rząd tworzy dość egzotyczna na pierwszy rzut oka koalicja socjaldemokratycznego SMER-u, nacjonalistycznej SNS oraz formacji węgierskiej mniejszości narodowej Most-Híd.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Mimo tego aż 101 deputowanych słowackiego parlamentu (ze 133 obecnych podczas głosowania) poparło uchwałę zalecającą rządowi wstrzymanie ratyfikacji Konwencji stambulskiej. To więcej niż liczy sobie koalicyjna większość. Politycy – zarówno rządzący jak i część opozycyjnych – wyrazili chęć zablokowania ratyfikacji groźnego dokumentu, gdyż – jak słusznie zauważali – jego treść stoi w sprzeczności z Konstytucją kraju, która definiuje małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. Ponadto Konwencja błędnie definiuje płeć.

 

Roztropność polityków z niewielkiego bądź co bądź kraju oraz ich odwaga manifestująca się w sprzeciwie wobec dokumentu akceptowanego przez większość państw tworzących Radę Europy stanowią wzór do naśladowania. Śladem deputowanych z Bratysławy podążać powinni politycy rządzący w Warszawie, a warunki, by sprzeciwić się ideologii gender, mamy lepsze niż Słowacy.

 

O ile bowiem możemy upierać się, że w Warszawie rządzi koalicja, o tyle podmiotom tworzącym Zjednoczoną Prawicę bliżej do siebie pod względem ideowym niż partiom stojącym za słowackim rządem: socjaldemokratom, narodowcom i mniejszości narodowej. Ponadto nasz kraj posiada – powiedzmy to wprost – więcej argumentów i narzędzi, by sprzeciwić się ideologicznej dyktaturze „tęczowych”. Mimo tego ciągle nad Wisłą obowiązuje dokument ratyfikowany głosami PO i lewicowych posłów SLD oraz Palikota.

 

Dlaczego? Albo politycy PiS-u odstają od swoich słowackich kolegów pod względem roztropności i męstwa, albo kierują się wyłącznie własnym interesem politycznym, a nie dobrem narodu, albo… popierają treść Konwencji stambulskiej. Byłoby to jednak o tyle kompromitujące, że Prawo i Sprawiedliwość zwyciężyło w wyborach roku 2015 jako partia obrońców rodziny, stronników cywilizacji chrześcijańskiej, formacja inspirująca się nauczaniem Kościoła. Dziś – tak jak od 3,5 roku – nic nie stoi na przeszkodzie, by genderowa Konwencja „antyprzemocowa” została wypowiedziana. PiS ma większość w parlamencie i swojego prezydenta. Nie można mieć też żadnych wątpliwości, że politycy obecnie rządzący Polską wiedzą, czym grozi obowiązywanie w naszym kraju dokumentu – wszak gdy był ratyfikowany, liderzy Prawa i Sprawiedliwości wyrażali się o nim krytycznie. Mimo tego na horyzoncie nie widać nawet cienia dobrej zmiany.

 

Czy więc politycy PiS-u są najzwyklejszymi w świecie tchórzami, którzy ze strachu przed krytyką w TVN, „Wyborczej” czy na zachodnioeuropejskich salonach nie są gotowi do zmian idących pod prąd głównemu nurtowi? Ostatnie lata pokazały, że partia Jarosława Kaczyńskiego walczyć potrafi, gdy chce. Wojna o sądownictwo jest tego najlepszym przykładem.

 

Pozostaje więc cynizm i polityczna kalkulacja – i ten powód bierności wobec Konwencji stambulskiej wydaje się najprawdopodobniejszy. Ale czy chęć uspokojenia relacji z Brukselą, by przypodobać się niektórym wyborcom, usprawiedliwia tak głębokie zaniedbanie, jakim jest pozostawienie w mocy groźnych zapisów? Czy dla sukcesu w wyborach wolno akceptować dokument, który – zdaniem Rzecznika Praw Obywatelskich – zobowiązuje Polskę do organizacji „tęczowych piątków” (szczególnie, że PiS wygrał wybory krytykując Konwencję)? Czy piękne hasła o obronie polskich dzieci wystarczą, gdy kolejne samorządy otwierają polskie szkoły przed homoseksualnymi deprawatorami?

 

Decyzja słowackiego parlamentu powoduje, że politycy PiS-u mają powody, by spalić się ze wstydu. Wszak coś, czego oni – politycy mieniący się jako prawicowi i katoliccy – nie zrobili przez kilka lat, wykonał parlament niedużego kraju i to głosami nie tylko konserwatystów i narodowców, ale także lewicy! Co więcej, słowaccy deputowani dokonali tego potrzebnego i odważnego czynu pomimo faktu, że niemalże w tym samym czasie społeczeństwo wybrało na prezydenta osobę o poglądach postępowych. Ciężko więc mówić o działaniu pod sondaże. Trudno również twierdzić, że Słowacja może bez konsekwencji „podskakiwać” europejskiej lewicy i liberałom – wszak to kraj mniejszy, a więc bez wątpienia silniej uzależniony od Brukseli niż Polska. Nie był to zresztą pierwszy „numer”, jaki Słowacy wywinęli siłom postępu. Rząd Roberta Fico (socjaldemokraty z przeszłością w Komunistycznej Partii Czechosłowacji!) był przecież przeciwny unijnym „kwotom” imigrantów. To wszystko nie przeszkodziło jednak Bratysławie kolejny raz pokazać, że suwerenność to stan ducha, zaś rodzinę oraz dzieci można i trzeba chronić ponad podziałami.

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie