13 października 2014

Naukowy lunapark

„Gazeta Wyborcza” uraczyła nas ostatnio wzruszającą historią badań przeprowadzonych przez polskie naukowczynie. Rezultaty nie pozostawiają złudzeń: związki homoseksualne są lepsze i szczęśliwsze niż obdarzone dziećmi małżeństwa!

 

Co ciekawe, lektura raportu pokazuje, że dziennikarze tym razem całkiem zgrabnie przedstawili przekonania autorek, dlatego ich zacytuję. Podstawowe pytanie brzmi: jak to się stało, że mimo kilkudziesięciu lat badań potwierdzających niezmiennie, iż najkorzystniejsze dla dzieci jest wychowywanie przez biologicznych rodziców w trwałym, niskokonfliktowym związku małżeńskim, nagle okazuje się zgoła co innego – najszczęśliwsze są te, które utraciły co najmniej jedno z rodziców? W końcu z pewnością w tak ważnej kwestii zastosowano dobór losowy i badano wszelkie dostępne, obiektywne dane? Otóż nie.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Gazeta utrzymuje: „W przypadku osób nieheteroseksualnych nie można zastosować metody próby losowej, bo nie ma bazy osób LGBT a losowanie z całości populacji jest niemożliwe, bo osób LGBT jest ok. 5 proc.”.

 

Oczywiście, realia rzetelnych badań naukowych wyglądają odmiennie. Próbę losową z całości populacji można stosować zawsze, wymaga to jednak odpowiedniego nakładu pracy i finansów. Zrobił to np. Mark Regnerus w badaniach, których wyniki okazały się nieprzystające do wyidealizowanego, sielankowego obrazu homoseksualnego rodzicielstwa. Obrazu uzyskiwanego właśnie za pomocą doboru uznaniowego. Można się spierać. Metoda kuli śnieżnej jest stosowana w nauce. Jednak, jak ostrzega socjolog rodziny Steven Nock, poziom błędu, jaki wprowadza ta metoda doboru próby, jest znaczący statystycznie. Oznacza to, że nie można na podstawie takich badań wnioskować o całości populacji, a wyłącznie o małym jej wycinku.

 

Problem polega na tym, że omawiane  badania z pewnością wykorzystywane będą po to, by uzasadnić wprowadzenie w Polsce praw dających parom jednopłciowym przywilej adopcji i wychowywania dzieci. W takim wypadku nie możemy poprzestawać na metodologii, w której łatwo uzyskać wyniki udowadniające konkretną tezę.

 

Przy okazji warto przypomnieć, że osób nieheteroseksualnych, jak wykazują niezmiennie badania prowadzone na całym świecie, jest zaledwie między 1,5 a 2 procent populacji, nie pięć! A zatem powtarzana w kolejnych mediach informacja o dwóch milionach par jednopłciowych wychowujących w Polsce dzieci oznacza, hmmm, łagodnie mówiąc, naginanie rzeczywistości.

 

Brak doboru losowego to niejedyny mankament metodologiczny. Problemem jest metoda badawcza polegająca wyłącznie na samoocenie, z pominięciem jakichkolwiek obiektywnych kryteriów oceny. W badaniu brakuje także nawet grupy kontrolnej, czyli nie zadano tych samych pytań osobom żyjącym w trwałych związkach małżeńskich.

 

Jak czytamy dalej, „Wśród przebadanych osób 58 proc. miało wyższe wykształcenie (średnia dla Polski to 40 proc.), osób do 30 lat było 60 proc., a 76 proc. badanych oceniło swoją sytuację materialną jako „dobrą” (w całej populacji – 40 proc.).” A więc, jak w analogicznych analizach z innych krajów, badanie przeprowadzono na dobrze zarabiających osobach z wyższym wykształceniem. Oznacza to, że możemy w tej chwili powiedzieć tyle: „zamożne osoby z wyższym wykształceniem, żyjące w związkach jednopłciowych czują się szczęśliwe”.

 

Chciałabym zwrócić uwagę na rzeczywiście istotny fakt, który wyszedł na jaw przy okazji: „Średnia trwania badanych związków to cztery lata”. I już ta jedna informacja pokazuje, dlaczego związek homoseksualny nie służy dobru dzieci. Te przechodzą kolejne etapy rozwojowe łatwiej, są pewniejsze swej tożsamości płciowej, lepiej radzą sobie w nauce, rzadziej cierpią na zaburzenia emocjonalne i stają się lepiej funkcjonującymi dorosłymi, jeśli wychowywane są w swojej naturalnej rodzinie, przez rodziców w trwałym związku. Jak już wspomniałam, jest to potwierdzane wieloma badaniami prowadzonymi od dziesięcioleci. Nawiasem mówiąc, „trwały związek” jest tam definiowany jako utrzymujący się „od urodzenia dziecka do osiągnięcia przez nie dorosłości” a nie, jak u autorek omawianego badania: „co najmniej sześć miesięcy”.

 

Każdy inny model (rozwód rodziców, wychowywanie przez samotnego rodzica, śmierć rodzica, itp.) powoduje znaczące pogorszenie warunków wychowania dzieci, ich zdrowia psychicznego, zdolności wchodzenia w znaczące relacje miłości w dorosłości, zwiększa podatność na uzależnienia. 

 

Skoro średni czas trwania związku homoseksualnego wynosi cztery lata (w świetle badań przeprowadzanych w innych krajach: 2-3 lata), oznacza to dla dziecka traumę uczestnictwa w  rozpadzie kolejnego związku „rodzica” 3-4 razy w okresie między narodzinami a osiągnięciem prawnej dorosłości. Nie ma możliwości, by mogło obyć się tu bez negatywnych śladów na psychice.

 

Oczywiście, można się spodziewać retoryki w stylu: „a co z tzw. heterykami, który się rozwodzą, z rodzinami patchworkowymi, itp.?”. Taka argumentacja służy jednak zepchnięciu dyskusji na tor poboczny. Fakt jest taki: każda homoseksualna „rodzina” może powstać wyłącznie wskutek odebrania komuś dziecka.

 

Wersja ekstremalna i już praktykowana to dzierżawienie ciała kobiet, by kupić od nich dziecko (surogatki) czy aprioryczne pozbawienie dziecka ojca (in vitro dla kobiecych par). Opcją w Polsce najczęściej stosowaną jest wnoszenie w kolejne związki jednopłciowe dzieci z rozbitych związków heteroseksualnych. Wersja na pozór najbardziej humanitarna: adopcja („przecież lepiej, by dziecko miało dwie kochające mamy niż żeby wychowywało się w domu dziecka”) w praktyce – jak to pokazuje doświadczenie Wielkiej Brytanii – oznacza wybór niestabilnej pary homoseksualnej na rodziców adopcyjnych a pozbawianie prawa do adopcji stabilnych, szczęśliwych par heteroseksualnych pod pretekstem, że będą wychowywać dzieci w duchu „homofobii”.

 

Oczywiście, badanie ma swoje zalety. Pokazuje na przykład, że pary złożone z osób dobrze zarabiających z wyższym wykształceniem czują się w swych związkach szczęśliwe i wysoko oceniają swoje umiejętności rodzicielskie. A zatem możemy odłożyć na bok rozpowszechnioną wizję par homoseksualnych jako nieszczęśliwych i powszechnie przez wszystkich dyskryminowanych. Wygląda na to, że radzą sobie całkiem dobrze. 

 

Byłoby oczywiście wspaniale, gdyby autorki udostępniły dane źródłowe (tak jak to uczynił Mark Regnerus, zresztą jako jedyny w badaniach nad homoseksualnymi parami wychowującymi dzieci). Jeszcze lepsze byłoby przeprowadzenie rzeczywiście rzetelnych badań pozwalających na ocenę całości populacji rodziców wychowujących dzieci w związkach jednopłciowych.

 

Na razie musimy pamiętać: badanie, choć jest ciekawostką dającą wgląd w pewien specyficzny wycinek rzeczywistości, nie może służyć jako podstawa podejmowania jakichkolwiek decyzji w zakresie polityki, np. przyznawania parom homoseksualnym przywileju adopcji dzieci.

 


Bogna Białecka

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie