31 lipca 2014

Kluzik-Rostkowska jak Julian Apostata

(fot. Tomasz Adamowicz/FORUM)

Deklaracja wiary nauczycieli, choć nie została zgłoszona przez żadne znaczące środowisko, wywołała pośród lewaków i w obozie rządzącym prawdziwą burzę. Zdaniem przedstawicieli tych środowisk państwo, które notabene według ministra Sienkiewicza praktycznie nie istnieje, powinno decydować o sumieniach ludzi. Nie do pomyślenia dla nich jest, by lekarz czy nauczyciel kierował się innym kodeksem niż ten, który zostanie narzucony ustawami chwilowej demokratycznej większości. W przeciwnym razie powinien zostać zwolniony. Podobne próby podejmowano jednak już w starożytnym Rzymie. Okazały się one krótkotrwałe, a osąd historii – zdecydowanie negatywny.


Przerażeniem na ewentualną deklarację wiary nauczycieli zareagowała m.in. prof. Magdalena Środa. Jej zdaniem walka lekarzy i nauczycieli o wolność sumienia jest przejawem fundamentalizmu religijnego inspirowanego przez żądnych władzy i luksusu biskupów, którym ulegają oportunistyczni politycy. W Środowej wizji Polski państwem rządzą biskupi, a szkołą katecheci. „Czy zna pan nauczyciela, który sprzeciwiłby się szkolnemu katechecie? Oni są ważniejsi niż dyrektorzy, bo za nimi stoi ksiądz, a za księdzem biskup. To potężna już nie tylko ale rzeczywista władza” – straszy Środa w rozmowie z Michałem Gąsiorem z natemat.pl. Jej zdaniem deklaracja wiary oznacza cofnięcie do (jakżeby inaczej) Średniowiecza i „śmierć nauki”. Środa grzmi: „deklaracja powinna być zabroniona. Każdy, kto ją podpisze, powinien tracić pracę”!

Wesprzyj nas już teraz!

Na marginesie warto zauważyć, że w omawianym wywiadzie prof. Środa dość niechętnie wypowiada się o minister edukacji narodowej Joannie Kluzik-Rostkowskiej, sugerując, że jako osoba ponoć wierząca i chcąca utrzymać się w polityce nie podejmie żadnych kroków przeciwko katolickim nauczycielom. Jak do tej pory wszystko wskazuje na to, że niestety i w tym przypadku Środa nie ma racji, Joanna Kluzik-Rostkowska w ostrych słowach potępiła bowiem deklarację wiary. W rozmowie z Kamilem Sikorą z natemat.pl powiedziała, że jej uchwalenie byłoby „bardzo niebezpieczne” i ponowiła swoje ostrzeżenie przed wojnami religijnymi. – Uważam, że szkoły i dzieci trzeba chronić przed wojnami religijnymi. Chyba też pan to czuje, że jeśli zaczyna się wojnę religijną w szkole, to konsekwencje mogą być niewyobrażalne – powiedziała. Powołała się na Kartę nauczyciela i neutralność światopoglądową. Dla dobra dzieci, oczywiście.

 

 

Propozycja wiary została przedstawiona przez nieznanego do tej pory blogera Janusza Górzyńskiego. Jak pisze sam autor na blogu janusz.neon24.pl, jest to na razie wersja robocza. W obecnym kształcie pozostawia – przyznajmy – sporo do życzenia. Zastanawiające, że niszowa propozycja przedstawiona przez mało znanego blogera stała się nagle celem ogólnopolskiej nagonki. 

Neutralność nie istnieje

Problem polega na tym, że coś takiego jak neutralność światopoglądowa nie istnieje. W niektórych miejscach odniesień do światopoglądu nie da się uniknąć. Dowodzi tego sama Karta Nauczyciela, która w artykule 6 zobowiązuje nauczyciela do zobowiązująca nauczyciela do promocji „idei demokracji”. Powstaje pytanie – dlaczego jakiś ustrój polityczny, może nienajgorszy, ale i niekoniecznie najlepszy ma być koniecznie popierany przez nauczycieli. Dlaczego nauczyciel, który jest np. zwolennikiem monarchii konstytucyjnej ma kształtować u uczniów postaw opartych na demokracji? Dlaczego takie postawy ma kształtować np. nauczyciel chemii, który polityką się nie interesuje i żadnego konkretnego rozwiązania ustrojowego popierać nie zamierza? Dlaczego rodzice nie będący zwolennikami jakiejś demokratycznej ideologii mają finansować szkolnictwo zajmujące się swego rodzaju polityczną propagandą? Szkoła jest zideologizowana już teraz i gra nie toczy się o to, by zachowała jakąś światopoglądową neutralność, lecz aby osoby nie zgadzające się z ideologią dominującą nie były marginalizowane.

Magdalena Środa, minister Kluzik-Rostkowska i inne dyżurne autorytety nie są jedynymi, które zwalczają nauczycieli nie wstydzących się katolickiej wiary i odmawiają im prawa do pracy w szkołach. Czynili to przed nimi bolszewicy, czynili rewolucjoniści różnej maści. Postawa ta ma już zresztą długą tradycję, sięgającą Cesarstwa Rzymskiego, a konkretnie czasów Juliana Apostaty. Panujący w latach 361-363 cesarz początkowo praktykował politykę tolerancji religijnej. Jednak, jak pisze Marcel Simon w klasycznej pracy „Cywilizacja wczesnego chrześcijaństwa” liberalizm ten nie potrwał długo. Jednym z najbardziej niesławnych posunięć Juliana był ogłoszony w czerwcu 362 r. edykt szkolny. Zgodnie z nim chrześcijańscy nauczyciele zostali uznani za niepowołani do nauczania o autorach klasycznych, gdyż… nie wierzyli w tych samych bogów, co oni. W efekcie zostali zmuszeni do wyrzeczenia się wiary, bądź swoich posad i zazwyczaj decydowali się na drugą opcję. Edykt Juliana uchodzi za pierwszy przypadek, gdy władza świecka zaczęła rościć sobie prawo do kierowania procesem edukacji. „Edykt szkolny wywołał wielkie wrażenie. Nie aprobowali go nawet co światlejsi poganie: Ammian Marcelin gani jego nietolerancję i wyraża życzenie, aby dokument ten na zawsze utonął w niepamięci”, pisze francuski historyk. Tak też się stało – został on odwołany w 394 r. Zarządzenie cesarza, w wyniku którego wielu znakomitych nauczycieli utraciło pracę tylko dlatego, że przyznali się do Chrystusa, zostało już osądzone i potępione przez historię. Miejmy nadzieję, że podobny los czeka działania polskich epigonów niesławnego cezara.

 

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie