4 lutego 2015

Klęska i hańba na Krymie

Przed nami kolejna siedemdziesiąta rocznica polskiej klęski. Rok temu minęło siedem dekad od wybuchu i upadku Powstania Warszawskiego, na początku lutego przypada identyczna rocznica obrad konferencji Wielkiej Trójki – Stalina, Roosevelta i Churchilla – w Jałcie na Krymie, w dniach od 4 do 11 lutego 1945 roku.

 

A przed nami jeszcze kolejne „klęskowe” rocznice: w marcu aresztowania przez Sowietów przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, w maju zwycięskiego przede wszystkim dla Stalina zakończenia drugiej wojny światowej, w czerwcu zaś powołania w Moskwie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej (już sama nazwa to wybitne osiągnięcie sowieckiej maskirowki) i ogłoszenia wyroku w moskiewskim „procesie”, aresztowanych wcześniej przywódców Polski Podziemnej.

Wesprzyj nas już teraz!

Każde z tych wymienionych wydarzeń, które miały miejsce po lutym 1945 roku, jest związane z ustaleniami konferencji jałtańskiej. Patrząc na jej owoce nie sposób przyznać racji Stanisławowi Cat-Mackiewiczowi, który pisząc w Londynie pod świeżym wrażeniem upublicznienia rezultatów obrad w odniesieniu do kwestii polskiej, stwierdził, że „sprawa polska skutkiem tej wojny znalazła się na dnie największej klęski, jaka nas w ciągu dziejów spotkała”. Bezpośrednim zaś rezultatem Jałty była – jak pisał Cat – „zgoda Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych na unicestwienie niepodległości Polski i współdziałanie tych dwóch państw w procesie aneksji Polski przez Rosję”.

Aliancka kapitulacja

Ot i wszystko – można by powiedzieć. Słowa publicysty oddają przecież istotę rzeczy. Warto jednak podkreślić rozmiar sowieckiego sukcesu. W Jałcie w odniesieniu do kwestii polskiej poruszane były trzy tematy: powojenne granice, polityczny kształt rządu oraz przyszłe wybory parlamentarne.

We wszystkich tych kwestiach Stalin osiągnął sto procent tego, co chciał. W sprawie granic uzyskał potwierdzenie ustaleń z Teheranu (listopad-grudzień 1943), gdy „wiodące demokracje Zachodu”, a przy okazji nasi alianci zgodzili się na oddanie Sowietom ponad połowy terytorium swojego polskiego sojusznika, w zamian za bliżej nieokreślone nabytki terytorialne na zachodzie, kosztem pokonanych Niemiec.

Te ustalenia powtórzono w Jałcie. Terytorialnie zasięg zdobyczy sowieckich kosztem Polski niczym nie różnił się od tego, co Stalin wynegocjował z Hitlerem w sierpniu 1939 roku. Ważne jest jednak, by pamiętać, że o ile sprawę naszej wschodniej granicy na tzw. linii Curzona („odchyleniami w niektórych regionach od pięciu do ośmiu kilometrów na korzyść Polski”) ustalono w Jałcie jako pewnik, to „znaczne nabytki terytorialne na północy i zachodzie” – ich zasięg – „należy odłożyć do czasu konferencji pokojowej”. Zauważmy więc, że Polska – na co zgodzili się nasi zachodni alianci – została postawiona w podobnej roli, co Niemcy. Pewnikiem jest tylko strata terytorium.

Rola była podobna, ale nie identyczna z Niemcami. Polska bowiem utraciła o wiele więcej swojego terytorium aniżeli państwo, które wespół z Sowietami rozpętało we wrześniu 1939 roku drugą wojnę światową.

Skoro na taki status Polski godzili się Churchill i Roosevelt, jakże o wiele łatwiej było propagandzie sowieckiej miesiąc po Jałcie przekonywać opinię publiczną „wolnego świata”, że właśnie aresztowani w Pruszkowie przywódcy Polski Podziemnej to w istocie „faszyści kolaborujący z Niemcami”. „Pożytecznych idiotów” nie brakowało, a oprócz tego – co dzisiaj wiemy z ustaleń komisji odsądzanego od czci i wiary senatora Josepha  McCarthyego – swoje znaczenie miał fakt naszpikowania sowiecką agenturą najbliższego otoczenia amerykańskiego prezydenta.

W tym kontekście nie dziwi kolejne zwycięstwo odniesione przez Stalina w Jałcie, tym razem w odniesieniu do konstrukcji politycznej nowej władzy w Polsce. Sowieci mogli być już pewni zwycięstwa w momencie, gdy USA i Wielka Brytania zgodziły się na dyskutowanie na temat „przyszłego rządu polskiego”. Tak jakby nie istniał legalny, uznawany przez Londyn i Waszyngton rząd RP nad Tamizą.

Za tym poszły kolejne kapitulacje. A więc przyjęcie sowieckiej koncepcji, że nowy rząd nie będzie powstawał „od zera”, ale podstawą dla jego tworzenia będzie tzw. rząd tymczasowy powołany w kraju przez komunistów na rozkaz Stalina 31 grudnia 1944 roku. Był to w istocie PKWN pod inna nazwą. Dalej zaś zaakceptowano sowiecką frazeologię, że wspomniany „rząd tymczasowy” będzie rozszerzony poprzez „włączenie do niego przywódców demokratycznych z kraju i spośród Polaków przebywających na obczyźnie”.

Już przytaczany tutaj Stanisław Cat-Mackiewicz zwrócił uwagę, jak bardzo ogłoszony po krymskiej konferencji komunikat Wielkiej Trójki „pisany jest frazeologią i pojęciami wziętymi z propagandy sowieckiej”.

Nigdzie wyraźniej tego nie widać jak właśnie we fragmencie o platformie politycznej „nowego rządu polskiego”. Wiadomo było przecież od lat, że sowieckie pojmowanie słów „demokracja i demokratyczny” jest zupełnie odmienne od rozumienia tych pojęć przez ludzi cywilizacji zachodniej. Dla Sowietów terminy te oznaczały po prostu wiernych wykonawców poleceń Stalina oraz istniejącego do 1943 roku Kominternu. Z kolei „faszystą” był każdorazowy przeciwnik Stalina, a w tym konkretnym przypadku każdy, kto w jakikolwiek sposób sprzeciwiał się zamiarowi sowietyzacji Polski.

Mówiono także w Jałcie o wyborach w Polsce. Tutaj także Stalin dostał to, co chciał. Nie określono bowiem żadnego, nawet przybliżonego terminu wyborów (np. dwa – trzy miesiące po ustaniu działań wojennych w Europie) i zaakceptowano sowiecką wersję porozumienia, które zapowiadało przeprowadzenie w Polsce „wolnych i nieskrępowanych wyborów w najbliższym możliwym terminie”.

Rzecz jasna, „najbliższy możliwy termin” oznaczał czas, w którym władza sowiecka nad Polską będzie miała za sobą pierwszy etap konsolidacji, gdy odpowiednio „rozmiękczy się” opozycję i przeprowadzona zostanie próba generalna – pod okiem sowieckich „doradców” (jeszcze wtedy nie było serwerów) – dochodzenia do właściwego wyniku wyborów. Dlatego „wolne, nieskrępowane” wybory odbyły się dopiero w 1947 roku (cudzysłów jak najbardziej uzasadniony) pół roku po próbie generalnej systemu zliczania głosów, jakim było osławione referendum z 1946 roku („3 x Tak”).

Zdrada

Cat-Mackiewicz, który nie miał żadnych złudzeń co do tego, jak fatalnym wydarzeniem dla Polski była Jałta, podkreślał jednocześnie, że „o konferencji w Jałcie trzeba mówić z politykami, a nie z prawnikami, moralistami czy poetami”, iż nie należy „wszczynać procesu prawnego przeciwko rządowi i parlamentowi angielskiemu, skoro wiadomo jest, że o sprawach politycznych decydują procesy polityczne, a nie procesy prawne”.

Pełna zgoda. Nie sposób jednak zapomnieć, że ze słowem „Jałta” podobnie jak ze słowem „Monachium” łączy się słowo „zdrada”. Może jeszcze w większym stopniu na to skojarzenie zapracowała sobie konferencja krymska, gdzie razem z Polską (która w przeciwieństwie do Czechosłowacji w 1938 roku od sześciu lat walczyła) oddano pod władzę totalitarnego mocarstwa Bałtów oraz całą Europę Środkową.

Dokładne parytety rozpisał Churchill ze Stalinem na karteczkach, podczas wizyty brytyjskiego premiera w Moskwie w 1944 roku. Churchill – ten sam, który w 1938 roku gromił kapitulantów z Monachium, że „mieli do wyboru hańbę lub wojnę, wybrali hańbę, ale wojna ich nie minie”. A w lutym 1945 roku zanim złożył swój podpis pod ustaleniami konferencji ze Stalinem i Rooseveltem, wychylał w dawnym pałacu letnim rosyjskich carów toast za toastem „za zdrowie Marszałka Stalina”.

Traktat sojuszniczy z Polską z 25 sierpnia 1939 roku, który zawierał klauzulę zakazującą umawiającym się stronom zawierania jakiegokolwiek porozumienia z państwem trzecim, które by oznaczało ograniczenie suwerenności i integralności terytorialnej partnera, okazał się być nic nie znaczącym a scrap of paper.

Zresztą „opcja jałtańska” (tj. poświęcenie Europy Środkowej na ołtarzu sowieckiej współpracy w pokonaniu Niemiec) była obecna w polityce brytyjskiej już jesienią 1939 roku, nawet wtedy, gdy obowiązywał formalny sojusz niemiecko-sowiecki (1939-1941).

A stojący nad grobem Franklin D. Roosevelt, który zmarł niespełna miesiąc po Jałcie? Kierowana przez niego administracja – podobnie jak Brytyjczycy – w odniesieniu do Europy Środkowej kierowała się „opcją jałtańską” w wyżej podanym rozumieniu. Do tego dochodził firmowy „antyimperializm” Roosevelta, tzn. sprzeciw wobec dalszego trwania Imperium Brytyjskiego po wojnie. Sceptycyzm – podzielany zresztą przez większość Amerykanów – co do pożytków z dalszego trwania Imperium Britannicum, nie kłócił się z przyzwoleniem na budowę przez Stalina sowieckiego imperium w Europie, aż po Łabę i Dunaj.

Zdrada i hipokryzja

W październiku 1944 roku (a więc już po Teheranie!) na potrzeby swojej ostatniej kampanii prezydenckiej Roosevelt przyjmował w Owalnym Gabinecie delegację Polonii amerykańskiej, mając za plecami rozwieszoną mapę Polski w granicach z 1939 roku. Tak też kazał się fotografować.

Już po zwycięskich wyborach Roosevelt spotkał się w Białym Domu z Arthurem Bliss Lanem, nowym amerykańskim ambasadorem przy rządzie RP. Na sceptycyzm amerykańskiego dyplomaty co do dobrej woli Stalina, Roosevelt zareagował zapewnieniem, że „całkowicie polega na słowie Stalina i jest pewien, że się na nim nie zawiedzie”. Nie miał też żadnych wątpliwości co do tego, że „zrozumiała jest idea Stalina, by Polska znajdująca się pod wpływem rosyjskim, miała kształt odpowiedni dla kordonu sanitarnego – przedmurza chroniącego Związek Sowiecki przed przyszłą agresją”.

Przy okazji. Czy nie warto do cennych inicjatyw dekomunizacji nazw ulic w Polsce dołączyć postulatu zmiany nazw tych ulic, które noszą nazwę tego ułomnego (przede wszystkim pod względem charakterologicznym i intelektualnym) prezydenta USA? Dla oszczędności można by przecież pójść śladem bodaj radnych z Olsztyna, którzy zamienili Franklina Delano na Theodore’a Roosevelta.

Zdrada, hipokryzja i zakłamanie

Jałta to także wielkie zwycięstwo propagandowe Sowietów. Kłamstwo pochodzące z tego właśnie źródła obecne już jest w pierwszym zdaniu pokonferencyjnego komunikatu: „W Polsce powstała nowa sytuacja w wyniku całkowitego oswobodzenia jej przez Armię Czerwoną”. „Nowa sytuacja”? Z pewnością tak. Ale nowość ta nie była przecież określana faktem wyzwolenia, tylko zamiany jednej okupacji na drugą.

I ta propaganda trwa do dzisiaj. W obronę Jałty bardzo mocno angażuje się historyczna propaganda Rosji putinowskiej. Tak było w 2005 roku, tak też będzie teraz. Dla Rosji Krym i wszystko, co na nim się odbyło, jest bardzo ważne i bardzo cenne. I odnosi się nie tylko do historii.

 

Grzegorz Kucharczyk



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie