10 sierpnia 2020

Katolik walczy! Defetyzm to krok ku poddaniu się lewakom

(FOT.Kurt Miller/Stocktrek Images/FORUM)

Rewolucja kulturowa, podmiana podstawowych znaczeń, jest faktem. Katolicy atakowani są przez lewackich rewolucjonistów z każdej strony i ataki te nie ustaną, póki wpływ Kościoła na ludzi nie zostanie zminimalizowany. Atakującemu wszystko jedno czy będzie to anihilacja czy tylko zapomniany tor historii ludzkości. Pozycja na pierwszy rzut oka zdaje się być stracona, ale nie oznacza to zgody na ostateczny tryumf rewolucji. Defetyzm części środowisk katolickich, to krok ku przepaści. I zdaje się, że część z nich ma ochotę go uczynić. Dla pozornego świętego spokoju, usprawiedliwienia siebie…? Bo wynik jest przesądzony…? Nie taka postawa przystoi katolikowi. Katolik walczy, staje w obronie Prawdy i Wiary, i pokłada nadzieję w Panu. Wie, że dopóki walczy, jest zwycięzcą (św. Augustyn). Nie rezygnuje, choćby wszyscy mówili, że jesteś szalony, bo nie jesteś do nas podobny (św. Antoni Pustelnik).

 

Gdyby przyjąć za słuszne tezy z analizy dr. Marcina Kędzierskiego „Przemija bowiem postać tego świata”. LGBT, Ordo Iuris i rozpad katolickiego imaginarium” na temat miejsca katolików w debacie publicznej (klubjagiellonski.pl), współcześni katolicy winni zaprzestać walki o Tradycję i Prawdę, bo stoją na przegranej pozycji. Rewolucja semantyczna, kulturowa, społeczna bowiem się już dokonała i wszelkie próby odwojowania chrześcijańskiej cywilizacji są skazane – wcześniej czy później – na srogą porażkę.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Po części to prawda. Bowiem rewolucja, choć zbierająca plony w Polsce nieco z opóźnieniem, ma się tu całkiem dobrze. Z lewackimi wymysłami, owszem nie walczy się łatwo, szczególnie, że przeciwnik w prosty sposób każdy merytoryczny argument obraca w łatwo strawną dla gawiedzi ideologiczną papkę. Ale to nie znaczy, że każdy przejaw oporu przynosi złe efekty. A takiej tezy można doszukać się w diagnozie eksperta Klubu Jagiellońskiego. Autor wprawdzie dostrzega wiele złych przemian. To, że udało się zmienić pojęcie miłości tak, że dziś „love is love”, że zabijanie dzieci w łonach matek, antykoncepcja, in vitro, to elementy „zdrowia reprodukcyjnego”, że nastąpił lewicowy marsz przez instytucje, że osoby deklarujące się jako wierzące są często z wiarą i religią katolicką na bakier… to fakty.

 

„Patrzę i dostrzegam walec, który zaczyna po nas przejeżdżać. Jestem kompletnie bezradny wobec tak zredefiniowanych pojęć, podobnie jak mieszkańcy Narnii, którzy, próbując przeciwstawić się nowym porządkom, byli uważani albo za groźnych przestępców, albo za wariatów. Choć zabrzmi to dla wielu jak spore nadużycie, w moim odczuciu już dziś mamy no platform ‒ mogę funkcjonować w przestrzeni publicznej jako normalny chrześcijanin tylko wtedy, kiedy albo sprowadzę moją wiarę do wymiaru prywatnego, albo przyznam, że oczekuję zmiany nauczania Kościoła w sprawach obyczajowych. Zresztą są środowiska w Kościele, które zdecydowały się pójść taką drogą. Dla mnie, jak podejrzewam i dla wielu z nas, to jednak non possumus” – napisał dr Kędzierski. Słusznie dodając, że „love is love, to koniec końców piekło już na ziemi, świat bez miłości, bo jeśli wszystko jest miłością, to tak naprawdę nic nią nie jest”.

 

Autor dodaje, że rewolucja się dokonała, a katolickiego imaginarium de facto już nie ma: sekularyzacja, niesakramentalne związki, coraz bardziej powszechna akceptacja homozwiązków, brak akceptacji wśród młodych nauczania Kościoła na temat antykoncepcji. I kwituje, że religia stała się skansenem.

 

Zdaniem dr. Kędzierskiego, wobec zaistniałych zmian, katolikom pozostał jeno spór na gruncie instytucjonalno-prawnym, co sprawiło zaszeregowanie walczących do kąta fundamentalistów religijnych. A to miało zneutralizować wszelkie działania na forum międzynarodowym. Wyjścia były dwa: ucieczka z mainstreamu – w małe, konserwatywne środowiska lub radykalizacja przekazu – co zdaniem Autora – tyko „legitymizuje lewicową opowieść o katolickich oszołomach”. I tu w analizie pojawiają się środowiska związane z Ordo Iuris.

 

Instytut jest tu ostrzegany jako wciąż niebezpieczny przeciwnik lewicowców, ale… „Ordo Iuris w społecznej percepcji osób, o których umysły toczy się walka, zostało unieszkodliwione. Wcześniej próbowano zdyskredytować ich tradycyjnym epitetem fundamentalistycznych oszołomów ze średniowiecza, ale to, jak widać, nie wystarczyło, skoro ostatecznie sięgnięto po ten najsilniejszy w Polskiej debacie oręż – zarzuty kremlowskich powiązań”. To zaś ma wieszczyć radykalizację działań Instytutu. A połączenie sił z częścią polityków Zjednoczonej Prawicy ma prowadzić do budowy „alt-rightowej” prawicy – innymi słowy fałszywej, bo z katolicyzmem mającej niewiele wspólnego.

 

 

Czy zatem katolicy mają szanse? Autor nie pozostawia tu żadnej nadziei i uważa, że nic nie da się już zrobić, bo walka z lewicowym „prawem do miłości” czy „prawami kobiet” nie ma szans na powodzenie (choć racja jest po „prawej stronie”). „Jedyne, co nam pozostaje – i co jeszcze jest akceptowalne w międzynarodowym dyskursie – to wykorzystanie języka lewicy. Próba argumentacji, jak to czynił jeden z naszych kolegów ładnych parę lat temu na łamach Pressji, że dzieci nienarodzone są queer i z tego tytułu należy im się ochrona jak każdej innej mniejszości. Sęk w tym, że takie intelektualne konstrukcje może i są atrakcyjne, ale nie mogą odwrócić trendu” – dodał.

 

Autor ocenił też, że „Odgrywanie roli ofiary i mniejszości może w najlepszym razie spowolnić ideologiczny walec. W Polsce jednak przyjęcie tej taktyki jest bardzo łatwe do zdyskredytowania – w opinii wielu żyjemy niemal w katolickim państwie wyznaniowym, w którym wierzący ortodoksi stanowią większość. Tu akurat działania partii rządzącej okazują się w praktyce katalizatorem opisanego w tym tekście procesu ubóstwienia miłości. Stąd też, i to może być dla wielu czytelników o bardziej lewicowych poglądach zaskakujące, jednym z większych przeciwników PiS-u są właśnie… środowiska katolickie”.

 

I dodał: „Przynajmniej ja, katolik działający od kilkunastu lat w sferze publicznej, obserwując kolejne roczniki studentów i studentek, czuję bezradność i poczucie przegranej. Nie mam nadziei, że po ludzku jestem w stanie coś zmienić. Co więcej, pojawienie się nowych, tożsamościowych ruchów alt-rightowych postrzegam nie w kategorii szansy, ale zagrożenia – w gruncie rzeczy nie będą się bowiem różnić od swoich ideologicznych przeciwników, gdyż jedynie utrwalą abstrakcyjność chrześcijańskiego imaginarium”.

 

Wnioski? Autor uważa, że „trzeba być gotowym na funkcjonowanie w świecie, w którym nie tylko przestaje istnieć chrześcijańsko-katolickie imaginarium, ale w którym osoby wierzące w Jezusa są poddane przeróżnym prześladowaniom”. Twierdzi też, że proces ubóstwienia miłości w końcu doprowadzi do samounicestwienia. Autor pokłada nadzieję w Bogu i dodaje, że nie musimy się lękać, „nawet jeśli nie uda się nam obronić chrześcijańskiej wizji świata”.

 

Stać z boku i krytykować?

Taka wizja katolicyzmu posiada pewne znaczące rysy. Zakłada ona bowiem rezygnację z walki z uwagi na roztaczającą się wizję nieuchronnej porażki. Tu warto sięgnąć po myśl św. Augustyna, który wskazywał, że póki walczysz, jesteś zwycięzcą. Z drugiej strony Autor, sugeruje katolikom „przeczekanie” do czasu aż Pan Bóg wszystko poukłada – może i czasem z prześladowaniami i szykanami, no ale taka jest cena. To również błędne założenie. To jak należy postępować znakomicie ujął to św. Ignacy Loyola: Tak się módl, jakby wszystko zależało od Boga i tak pracuj, jakby wszystko zależało od ciebie. Rezygnacja, defetyzm, układanie się ze „światem”, to zła droga.

 

Dziś widać jak wiele środowisk katolickich wystraszonych rozpędem rewolucji obiera tylko z pozoru bezpieczniejszą „drogę przetrwania”, łudząc się, że „nie zaczepiane: siły rewolucji nie dosięgną ich w bezpiecznej kryjówce. „Odważnie” stoją bezczynnie z boku i kreując się na katolicką elitę, z zadartym nosem mędrka sieją defetyzm i recenzują wszelkie działania kontrrewolucyjne. Owszem, zauważają procesy, ale jakby nie chcą dostrzec, że rewolucja nie dzieje się sama, że zmiany prowadzone są w sposób planowy i z wykorzystaniem bierności części tych atakowanych. A co gorsze – czasami nawet i z ich pomocą. Oto postawa „elity trwania”. Pytanie – na ile jeszcze wierzącej, katolickiej, a na ile już tylko fasadowej, zsekularyzowanej?

 

Trudno dziwić się, że ocena – z takiej pozycji – środowisk katolickich podejmujących walkę, jest łagodnie ujmując niesprawiedliwa. Snucie wizji, że oto Ordo Iuris z poziomu eksperckiego – dającego doskonałe wyniki, co widać po komentarzach lewicowych aktywistów pragnących po swojej stronie równie sprawnej organizacji – przejdzie na radykalizm religijny, nie znajduje żadnych podstaw. Brzmi to właśnie jak próba usprawiedliwienia swojej własnej bezczynności. A już wyciąganie wniosków o ostatecznej szkodliwości takiej aktywności prawników Instytutu jest zwykłym „wróżeniem z fusów” i to po rozpuszczalnej kawie.

 

Bowiem zaangażowanie i wyniki osiągane przez Ordo Iuris powodują przeniknięcie do maistreamu treści katolickich i to w dziedzinach dotąd zmonopolizowanych przez lewackie agendy. Głos katolicki jest słyszalny coraz mocniej nie tylko na krajowym, ale i międzynarodowym forum. Bowiem eksperci Instytutu nie obawiają się wchodzić z katolicką narracją nawet „do jamy smoka”. Tu nie ma kalkulacji „co wypada” – bo liczy się tylko Prawda. A radykalizm? Owszem, jest – ale lewicowy – i, co pokazują doświadczenia ostatnich dni – jest on coraz bardziej widoczny. I właśnie owa tęczowa przemoc i atak na chrześcijańską symbolikę są dowodami na merytoryczną bezradność lewicowej agendy, która swymi czynami sama zapędza się do radykalnej niszy. Dokładnie tam, gdzie Klub Jagielloński – zdaje się chętnie – widziałby Ordo Iuris.

 

Dr Kędzierski – podobnie jak rzesza lewicowych aktywistów – niestety wciąż nie pojmuje kilku rzeczy. Przede wszystkim organizacje takie jak Ordo Iuris nie muszą tworzyć mariaży z politykami, by istnieć. Ich fundamentem jest Prawda i to z tej pozycji wyprowadzane są wszelkie działania w obronie chrześcijańskiej cywilizacji. Skutecznie. To, że politycy „podpinają” się pod pewne postulaty nie świadczy o Instytucie. Politycy czynią to w wielu przypadkach, albo z braku własnego zaplecza eksperckiego, albo z przyczyn koniunkturalnych. Inną sprawą jest, że bez uruchomienia polityków wielu spraw nie da się zrealizować. Ale jeśli już, to wyłącznie w zachowaniu świata polityki można dopatrywać się źródeł dla tworzenia czegoś na krój zachodniej „alt-prawicy”, uciekającej od korzeni chrześcijańskich pod dyktando sondaży. Z pewnością nie wespół z Ordo Iuris.

 

Jest jeszcze druga sprawa. Autor na porządku dziennym przechodzi do tezy, że Instytut – na wzór lewicowców czerpiących z zagranicznych funduszy garściami – czyni tak samo, tylko cel jest inny. W ten tok myślenia wpisuje się zresztą kolportowany fałszywy zarzut o rosyjskie powiązania. To błąd. Ordo Iuris działa dzięki wsparciu tysięcy ludzi dobrej woli. Być może uświadomienie sobie, że w Polsce jest liczna grupa osób wspierających kontrrewolucję nieco zmieni obraz naszego społeczeństwa i zachęci do działań. Podejmując walkę przynajmniej dajemy sobie szansę na obronę chrześcijańskiej tożsamości.

 

Na koniec wrócę jeszcze do tezy o rzekomej dyskredytacji Instytutu. Tu Autor popełnił błąd poznawczy. Bo dotychczasowe działania i ataki sług rewolucji tylko uwiarygodniły przekaz Ordo Iuris. Instytut bowiem w każdym swym działaniu pokazuje swój profesjonalizm, zaangażowanie, a to owocuje sukcesami, a to przywraca wiarę w to, że walka nie jest daremna, a powrót do normalności w życiu społecznym, kulturalnym itd., jest możliwy. Do odwojowania jest wiele obszarów. To prawda. Ale zamiast „biadolić” trzeba działać. Zamiast trząść się ze strachu przed czekającą nas drogą, trzeba podjąć wyzwanie i uczynić pierwszy krok. Kiedy na spokojnie spojrzymy na „pole bitwy”, gdy zdefiniujemy konkretne działania w poszczególnych obszarach, okaże się, że walka jaka jest przed nami, to nie podróż w nieprzenikniony dotąd kosmos, ale ciąg bardzo konkretnych zmagań i na dobrze nam znanych polach.

 

Najgorszym zatem co dziś może uczynić strona katolicka (zaraz po przejściu na stronę przeciwnika), jest bezczynne trwanie w przekonaniu o swoim imposybilizmie wobec sił przeciwnika i oddanie mu obleganych szańców bez walki, bez najmniejszej nawet próby oporu.

 

Marcin Austyn

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie