22 sierpnia 2017

Ustawą nie zmienimy postkomunistycznej mentalności

(Fot. Andrzej Sidor / FORUM)

Jak można twierdzić, że jest się wolnym i żyć w cieniu sowieckich pomników ciemiężycieli, morderców i okupantów? Od wielu lat w kodeksie karnym jest art. 256 zakazujący propagowania ideologii totalitarnych, również komunistycznej. A czymże jest, jeśli nie propagowaniem totalitaryzmu, utrzymywanie pomników z czerwonymi gwiazdami lub nazw ulic typu Armii Ludowej czy Karola Świerczewskiego? – mówi prof. Tomasz Panfil (KUL, IPN Lublin).

 

Panie profesorze, jest Pan jedną z pierwszych osób w Polsce, która po 1989 roku podjęła udane próby dekomunizacji przestrzeni publicznej. Jak narodził się pomysł usuwania komunistycznych pomników w Sandomierzu w roku 1990?

Wesprzyj nas już teraz!

Wszystko zaczęło się w marcu 1990 roku, gdy premier Tadeusz Mazowiecki, niechętnie dokonujący zmian, dał się jednak namówić do odwołania wojewody tarnobrzeskiego – pułkownika Jaźwieca, który swe stanowisko objął zaraz po 13 grudnia 1981 roku. Ludzi autentycznie bolało to, że mieliśmy mieć „wolną Polskę”, a władzę nadal sprawują „architekci stanu wojennego”.

 

Miejsce towarzysza pułkownika zajął Władysław Liwak, prawnik ze Stalowej Woli, poseł z ramienia Komitetu Obywatelskiego.

 

Po objęciu stanowiska wojewody przez solidarnościowego posła ruszyły inne zmiany. Między innymi nasz lokalny sandomierski komitet obywatelski wnioskował o zmianę naczelnika miasta, innego nomenklaturowego czerwonego aparatczyka. Któregoś dnia marca 1990 roku Władysław Liwak przyszedł do naszego domu. Zdziwiony nie byłem, moja żona była jego rzecznikiem prasowym… Cel jego wizyty był jednak inny niż myślałem.

 

Wojewoda powiedział wówczas, że zdejmie ze stanowiska naczelnika i zapytał, czy zajmę jego miejsce. Trzy miesiące wcześniej obroniłem doktorat, miałem 27 lat i wydawało mi się, że wszystko jest możliwe. Odpowiedziałem, więc „tak” i w ten sposób zostałem „pełniącym obowiązki naczelnika miasta”.

 

Można powiedzieć, że został Pan wybrany jednogłośnie.

Poniekąd tak, ale nie do końca. Co prawda 8 marca 1990 roku przegłosowano ustawę o samorządach, ale wciąż istniał system TOAP-ów, czyli Terenowych Organów Administracji Państwowej. Naczelnik miasta czy gminy był urzędnikiem państwowym podlegającym bezpośrednio wojewodzie. Wojewoda mógł go w każdej chwili odwołać i mianować nowego i tak było w moim przypadku.

 

Nikt nie był przeciwny?

Funkcję naczelnika objąłem w bardzo „sympatycznym” okresie, kiedy z jednej strony byłem ja, a z drugiej Miejska Rada Narodowa złożona z byłych (bo ciut wcześniej wyprowadzono sztandar a partię przekształcono) członków PZPR i ZSL. Przez mniej więcej miesiąc musieliśmy ze sobą koegzystować.

 

Mówiąc wprost: oni byli zajęci uwłaszczaniem się i wiciem wygodnych, demokratycznych już gniazdek. Ja z kolei za kontaktami z nomenklaturą też za bardzo nie tęskniłem. Zresztą było co robić – inflacja wówczas wynosiła ok. 3000 proc. rok do roku. Ustawa o samorządzie przewidywała, że kadencja miejskich rad narodowych wygasa 1 maja. Wybory samorządowe z kolei zaplanowano na czerwiec, więc ze zdaniem MRN liczyć się nie musiałem. Wiedziałem, że ich kadencja wygaśnie za miesiąc, a w związku z tym że byłem „człowiekiem wojewody” oni nie mogli mi nic zrobić.

 

Gdy ich kadencja wygasła, ja zostałem sam, niczym „Pan na Włościach”.

 

Od grudnia 1989 nie było już PRL, przywrócono „Orła w koronie”, rozwiązano PZPR, wyprowadzono sztandar, a pani Szczepkowska zakomunikowała w telewizji, że 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm. Powiem szczerze, że uwierzyłem, iż żyjemy w wolnym kraju i dlatego musimy zrobić porządki po poprzednim systemie.

 

Od czego Pan zaczął?

Do zrobienia było mnóstwo, ale oprócz działań przyziemnych, należało również posprzątać „przestrzeń symboliczną”. Obok Bramy Opatowskiej ustawione było popiersie sowieckiego pułkownika Wasyla Skopenki, który rzekomo „wyzwolił” Sandomierz. Gdy zginął, kazał się pochować w Sandomierzu, i tak faktycznie się stało. Jednak popiersie, przed którym za PRL-u lokalne władze biły regularnie pokłony, to nie grób.

 

W sprawie popiersia Skopenki porozumiałem się ze Związkiem Żołnierzy AK. Odbyliśmy naradę i ustaliliśmy, że AK-owcy, świadkowie tamtych dni, ci których Skopenko jako wojenny komendant miasta ścigał i więził, złożą oficjalny wniosek i wówczas będziemy działać. Tak też się z dnia na dzień przenieśliśmy popiersie sowieckiego pułkownika z centrum miasta na jego grób, który znajduje się w Sandomierzu na cmentarzu żołnierzy radzieckich. 

 

Jak znieśli to ludzie poprzedniego systemu?

Najpierw głos zabrał Marek Siwiec. Popełnił on tekst dla „Trybuny”, w którym opisał „załganego młodego człowieka”, czyli mnie, oraz odniósł się do „powtarzanych (przeze mnie) kłamstw”. Siwiec napisał: „Żołnierze radzieccy wyzwolili Polskę i tak im teraz dziękujemy”. Potem list z do premiera Mazowieckiego w tej sprawie napisał ktoś z ambasady sowieckiej.

 

Skończyło się na tym, że kancelaria premiera przysłała list do wojewody a ten odpowiedział im w krótkich żołnierskich słowach, których nie będę przytaczał. Popiersie stało wówczas na nowym cokole przy grobie, więc trudno było się czepiać.

 

W tym czasie wzięliśmy się za drugi pomnik. Poprosiłem moich przyjaciół z Komitetu Obywatelskiego, aby złożyli pismo w sprawie usunięcia obelisku. Był to ustawiony w samym centrum miasta betonowy, czysto sowiecki obelisk z wielką czerwoną gwiazdą, datami 1941-1945 i rosyjskim napisem „Wielka Wojna Ojczyźniana”. Pomnik ten był niczym bolszewicki bagnet wbity w polską ziemię po to, żeby wszyscy pamiętali, kto tu rządzi.

 

Pismo zostało złożone, ja udzieliłem zgody z zastrzeżeniem, że miasto nie posiada „wolnych mocy przerobowych” i dlatego wnioskodawcy muszą zburzyć pomnik w „czynie społecznym”.

 

Musieli mieć ogromną radość.

I to jaką! W centrum Sandomierza przed 8 maja 1990 roku zebrała się ekipa z łomami, młotami i innym tego typu sprzętem, aby zlikwidować ten pomnik będący czystą obelgą, kpiną z prawdy i historii. Żałuję tylko, że nie poprosiłem o fragmenty na pamiątkę.

 

Przyszły wybory, które wygrywa Komitet Obywatelski. Nadszedł czas, aby zmienić nazwy ulic.

Tak jest. Nie było problemu z powołaniem specjalnej komisji Rady, której zadaniem było przejrzenie nazw ulic, wskazanie tych komunistycznych i przygotowanie propozycji nowych. Komisja została powołana niemalże natychmiast a w jej prace zaangażowało się wielu mieszkańców.

 

Postanowiliśmy, że tam gdzie będzie taka możliwość, przywrócimy przedwojenne nazwy, np. ulica Skopenki została z powrotem ulicą Opatowską. Tam zaś, gdzie były nowe osiedla, zmienialiśmy nazwy na bardziej patriotyczne.

 

Tak oto od kwietnia do września 1990 roku zrobiliśmy pełną dekomunizację Sandomierza.

 

Dlaczego w tak wielu polskich miastach i miejscowościach do dnia dzisiejszego nie udało się zdekomunizować przestrzeni publicznej?

Nie wiem Panie redaktorze, nie rozumiem tego. Jak można twierdzić, że jest się wolnym i żyć w cieniu sowieckich pomników ciemiężycieli, morderców i okupantów? Jedynym wyjaśnieniem jest chyba tylko nieprawdopodobna ignorancja decydentów. Ale też zła wola – przecież od wielu lat w kodeksie karnym jest art. 256 zakazujący propagowania ideologii totalitarnych, również komunistycznej. A czymże jest, jeśli nie propagowaniem totalitaryzmu, utrzymywanie pomników z czerwonymi gwiazdami lub nazw ulic typu Armii Ludowej czy Karola Świerczewskiego?

 

Czy Pana zdaniem obowiązująca obecnie ustawa dekomunizacyjna cokolwiek zmienia, czy też nadal będziemy świadkami tak haniebnych sytuacji, jak w przypadku poddańczego listu do ambasady Rosji w sprawie przeniesienia pomnika „Czterech Śpiących”?

Ustawa nie załatwi problemu mentalności. Człowiek peerelu, a w cięższych przypadkach homo sovieticus, wciąż będzie zasiedlał umysły wielu Polaków. Ot, choćby ostatnia sprawa w Lublinie. Historyk po KUL, pracownik IPN i członek miejskiej komisji do spraw nazewnictwa zaprotestował przeciwko zmianie nazwy ulicy z Lucyny Herc (lokalna komunistka), na ulicę majora Leonarda Zub-Zdanowicza, cichociemnego, żołnierza AK i NSZ. Mało tego – powiedział, że Zub-Zdanowicz wraz z całą Brygadą Świętokrzyską współpracował z Niemcami!

 

Pytam więc: co z tego, że jest ustawa dekomunizacyjna? Komunistycznego myślenia usunąć ustawą się nie da. Lata pracy przed nami, lata.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(1)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie