26 marca 2014

Kataklizm wyzwoli nas z tyranii

(©PHOTOPQR/LE PROGRES/Maxime Jegat/FORUM)

O protestach w obronie prawa naturalnego we Francji, dyskryminacji katolików w życiu publicznym i niemieckich kłopotach z rzymskością katolicyzmu mówi w rozmowie dla portalu PCh24.pl prof. Roman Kochnowski, politolog i niemcoznawca.


 

Wesprzyj nas już teraz!

We Francji mogliśmy obserwować szerokie protesty przeciwko instytucjonalizacji związków osób tej samej płci. Tamtejsi publicyści mówili o przebudzeniu francuskich katolików. Również w Polsce w sferze publicznej w ciągu ostatnich lat można było zaobserwować wiele społecznych inicjatyw o religijnych źródłach. Możemy mówić o religijnym przebudzeniu?


Na razie możemy mówić raczej o ocknięciu się katolickiego sumienia wobec coraz większego zła, które jest straszliwie trywializowane, wreszcie o reakcji na ewidentne poniżanie w krajach Europy Zachodniej osób wierzących i praktykujących publicznie, nie tylko w domowym zaciszu. Myślę, że pękł pierwszy szczebel politycznej poprawności. To może w przyszłości owocować odrodzeniem wartości, które poczynając od roku 1968 były w Europie skutecznie deprecjonowane. Gdyby spojrzeć na dzisiejszą scenę polityczną zachodnioeuropejskich państw, to nie odnajdziemy na niej klasycznej prawicy. Jeśli już prawica ta według niektórych ocen – z czym do końca się nie zgadzam – przybiera formę ekstremalną, jak na przykład Front Narodowy we Francji.

Obserwując realia niemieckiego życia publicznego teolog Michael Gurtner stwierdził, że mamy do czynienia rządami wolności słowa, ale z jednym wyjątkiem. Prawo to w praktyce nie obejmuje katolików.


To pytanie o sens i kształt wolności w dzisiejszej Europie. To nie jest wolność „do” a wolność „od”. Wolność „od” ma człowieka wyzwalać z wszelkich konwenansów wynikających z dekalogu. Wspólnoty protestanckie nie są poważnym przeciwnikiem, relatywizują już wszystko. Zgadzają się na ponowne błogosławieństwa rozwodników i związków jednopłciowych. Protestanci poszli na maksymalny kompromis z księciem tego świata.

W latach 90-tych będąc stypendystą w Niemczech zostałem wezwany do tablicy w temacie szkodliwości konserwatyzmu Jana Pawła II. Odpowiedzi udzieliłem dopiero w niedzielę, zapraszając tę osobę do dwukonfesyjnego miasteczka, w którym wówczas mieszkałem. W protestanckim zborze w nabożeństwie uczestniczyło może 20 osób, z których najmłodsza miała może 50 lat. W katolickim kościele, a była to druga Msza w ciągu tego dnia, obecnych było 120 osób, w tym dzieci.

Kościół jest znakiem, któremu sprzeciwiać się będą, trwa przy tradycji. Gdy mówi się o spuściźnie Jana Pawła II wskazuje się na jego nauczanie, w moim przekonaniu zasadnicze znaczenie mają tu rekolekcje wielkopostne z roku 1976 wygłoszone przez kardynał Wojtyłę dla Pawła VI i Kurii Rzymskiej. Nosiły znamienny tytuł zaczerpnięty z Ewangelii według św. Łukasza – „Znak, któremu sprzeciwiać się będą”. Było to wezwanie, choć w zawoalowanej formie, do odrzucenia kompromisu. Stąd dzisiaj Kościół, tak hierarchiczny jak i wspólnota wierzących, jest atakowany za wierność określonym wartościom. Nie ulega pokusie głoszenia antyprawdy, w myśl której – sięgając po drastyczny przykład – zbrodniarz jest bardziej pożałowania godny niż ofiara jego zbrodni.

Środowiska lewicowe i liberalne suflują Kościołowi własny program „aggiornamento”. Czasem publicznego poparcia udzielają mu tak wierni, jak i niektórzy przedstawiciele hierarchii kościelnej.

To pokusa by ulegać podszeptom księcia tego świata. Przywołajmy słowa Chrystusa wypowiedziane w obecności rzymskiego prefekta: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Nie możemy, nie mamy prawa odrzucać nadprzyrodzone wartości w imię kompromisu z tym światem. Kompromis ten w skrajnej formie zezwala na eutanazję małych dzieci. Czy uświadamiamy sobie jeszcze potworność tego systemu, który próbują nam narzucić niektóre – jak pan to ujął – środowiska.

Nie możemy w majestacie prawa skazać na śmierć i stracić zbrodniarza w rodzaju Mariusza T., ale mamy godzić się na zabicie małego dziecka w celu „skrócenia” mu cierpienia. Bł. Jan Paweł II przestrzegał przed cywilizacją śmierci, teraz obserwujemy ją w pełnym rozkwicie. To konsekwencje antywartości.

Nasz ideowy przeciwnik posługuje się rożnymi półprawdami, mówi o tolerancji, zrozumieniu i humanizmie nie dopowiadając rzeczy do końca. To sytuacja tego rodzaju, w której osoby propagujące – dla przykładu – ideologię gender mówią tylko o uprawnieniu kobiet i mężczyzn. Sam spotykam się z atakami: „Jak to, nie jesteś za tym żeby kobieta i mężczyzna mieli te same prawa?”. Odpowiadam ze śmiechem: owszem: zmywam, sprzątam, ale jednocześnie przestrzegam – zza tych pozornie równościowych haseł wyziera roześmiana twarz pedofila. Nie chcę sprowadzać rzeczy do absurdu, proszę wziąć pod uwagę rodzaj lektur zalecanych dzieciom w wieku wczesnoszkolnym, których tytułów nawet nie powtórzę – odsyłam do afery z gender w rybnickim przedszkolu.

Pokusa kompromisu jest szczególnie silna w przypadku Kościoła w Niemczech?


W Niemczech po drugiej wojnie światowej protestanci znaleźli się w defensywie. Były postaci tak wybitne jak luteranin Dietrich Bonhoeffer, ale był też nazistowski „Kościół Rzeszy”. Z drugiej stron mieliśmy tak wybitne postaci jak biskup Munster (późniejszy kardynał) Klemens August von Galen, który zagroził ekskomuniką każdemu, kto przyłożyłby rękę do dzieła eutanazji. To były osoby o wiele bardziej wyraziste. Odrodzenie niemieckiego życia, tak duchowego jak i politycznego, po drugiej wojnie światowej dokonało się za sprawą katolików. Protestanci znaleźli się w defensywie, tym bardziej, że podział na protestancką północ i katolickie południe Niemiec uległ zachwianiu. Napływ uchodźców – „wypędzonych ze Wschodu, jak mówią sami Niemcy – sprawił, że w północnych landach przybyło katolików, niosących często gorliwą wiarę. Niestety, nauczanie soborowe, którym Kościół się zachłysnął, mogło spowodować – nazwałbym to – niezdrowe fascynacje, które można podciągnąć pod pytanie „A może protestanci mają trochę racji?”. Ekumenizm zaczął przybierać dziwną formę, przestał koncentrować się na prawdzie a zaczął na kompromisie. Szacunek nie musi oznaczać rezygnacji z prawdy. Nie powinniśmy dyskutować o szóstym przykazaniu, bo ono jest jednoznaczne w wymowie, nie można nazywać grzechu „miłością inaczej”.

Niemcy mają kłopot z rzymskością ich katolicyzmu?


Profesor Grzegorz Kucharczyk wskazuje, że do pewnego stopnia – tak. Bunt Lutra był bardziej wymierzony przeciwko katolicyzmowi czy Rzymowi? Odpowiedziałbym, że przeciwko Rzymowi. Bunt ten sięgał czasów, w których cesarze Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego znajdowali się w pozycji in contra względem Kościoła. To tradycja sięgająca czasów króla Henryka IV Salickiego (1050-1106) i Fryderyka II Hohenstaufa (1194-1250).

Niemcy – nie wszyscy – mają kłopot z łacińskością Kościoła, nie jest to paradoks. Po wybuchu reformacji katolicyzm w tym kraju obejmował te tereny, które w przeszłości wchodziły w granice Cesarstwa Rzymskiego. Barbarzyńskie tereny, poczynając od prawego brzegu Renu, najszybciej absorbowały protestantyzm. To chyba nie przypadek, cywilizacja łacińska nie była tam tak dobrze zakorzeniona. Co znamienne, ruch antynazistowski – jakkolwiek sam nazizm też narodził się w Bawarii – miał korzenie wśród niemieckich katolików, choć wielu pruskich protestantów także występowało przeciwko Hitlerowi. Być może kultura łacińska na zachód od Renu dotyczyła tylko elit? Piewcy teorii volkistowskich mogli mieć racje twierdząc, że niemiecki lud jej nie przyjął, nie był nią „skażony”.

Antyrzymskie resentymenty są wyraźnie dostrzegalne tak w Niemczech, jak i we Francji i Stanach Zjednoczonych. Co mogłoby je przełamać?


Problem jest poważny. Powrót do wartości może – jestem sceptykiem – nastąpić pod wpływem kataklizmu. Nie musi to być kataklizm wojenny, może być to kryzys gospodarczy, który Zachodowi ciągle zagraża. Gospodarka oparta o wirtualny pieniądz opiera się na kruchym fundamencie. Może potrzebne jest takie katharsis by dojść do wniosku, że nie możemy żyć w wirtualnej rzeczywistości. A kreuje ona tak wspaniałość związków jednopłciowych, aborcji i eutanazji małych dzieci, jak i fałszywe wyobrażenia o ekonomice. Upadek takiej perspektywy pozwoliłby stwierdzić: król jest nagi!

Mamy do czynienia nie tylko z kreacją wirtualnego pieniądza, ale i z karykaturami w świecie polityki, nauki (np. teoria gender). Znamienny przykład: czy można sobie wyobrazić, że pozbawiona tak urody jak i głosu Maria Louise’a Ciccone zrobiłaby karierę w latach 50-tych? Nie każda młoda Amerykanka mogła się utożsamiać z Elizabeth Taylor czy Avą Gardner. W tym przypadku chodzi o osobę, z którą (po odpowiedniej obróbce) może się utożsamiać każdy. Ktoś powie, że to wyzwala z kompleksów – może, ale i zniewala. Każdy chce być jak Maria Louise’a ze wszystkimi tego konsekwencjami. Kiedy większość społeczeństwa zorientuje się, że rzeczywistość, w której tkwi jest kłamstwem, będziemy mogli spodziewać się przełomu. Dawniej takimi przełomami były kataklizmy wojenne. Uważam, że bez ekonomicznego kataklizmu na miarę Wielkiego Kryzysu nie będziemy w stanie wyzwolić się z tyranii fałszywych wyobrażeń.

Rozmawiał Mateusz Ziomber

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie