18 października 2019

Kapłaństwo kobiet, czyli o niepisanym sojuszu feministek i „wybitnych teologów”

(Fotograf: PONTUS LUNDAHL Archiwum: TT newsagency / FORUM)

W kluczowych momentach to kobiety odgrywają ważną rolę w Ewangeliach. Obok starca Symeona to prorokini Anna rozpoznaje w Panu Jezusie zapowiedzianego Mesjasza. To Matka Pana Jezusa skłania Go do dokonania pierwszego cudu w Kanie Galilejskiej. (…) To właśnie podejście do kobiet doskonale pokazuje tę inność, niezwykłość Zbawiciela, to, że wyszedł do słabszych, poniżonych, uznawanych za gorszych. To, że był tym, który schyla się nad tymi, który bardziej potrzebują troski i pamięci – mówi Paweł Lisicki w rozmowie z Tomaszem D. Kolankiem.

 

Czym różniło się podejście do kobiet, jakie prezentował Jezus Chrystus, od tego, jakie prezentowali Żydzi 2 000 lat temu?

Wesprzyj nas już teraz!

Przede wszystkim Pan Jezus uznawał i okazywał szacunek dla godności kobiet. Dopuszczał je do grona uczniów – były wśród tych, które słuchały Jego Dobrej Nowiny. W Jego wypowiedziach, inaczej niż u wielu współczesnych mu rabinów, nie sposób znaleźć pogardy, lekceważenia, wyniosłości. Kobiety tak jak mężczyźni mogą stać się członkami nowej rodziny opartej na wierze w Niego.

 

Pan Jezus nie boi się też dotyku kobiety. Niezwykle ważne z tego punktu widzenia jest jego spotkanie z kobietą cierpiącą na upływ krwi. Podchodzi ona do niego i dotyka kraju Jego szaty, bo wierzy, że zostanie uzdrowiona. „A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: Kto się dotknął mojego płaszcza? Odpowiedzieli Mu uczniowie: Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął. On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!” (Mk 5, 30-34).

 

Trzeba pamiętać, że dotykając Pana Jezusa kobieta cierpiąca na krwotok uczyniła Go nieczystym – Pan Jezus się przed tym nie wzbrania. Ta moc, która z Niego uszła, oznacza, że cud dokonał się dzięki wierze. Jezus pochwala wiarę kobiety, jej nieczystość rytualna w ogóle Go nie przejmuje.

 

W kluczowych momentach to kobiety odgrywają ważną rolę w Ewangeliach. Obok starca Symeona to prorokini Anna rozpoznaje w Panu Jezusie zapowiedzianego Mesjasza. To Matka Pana Jezusa skłania Go do dokonania pierwszego cudu w Kanie Galilejskiej. Chrystusowi towarzyszą w czasie podróży misyjnych kobiety: „Następnie wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia” (8, 1-3). To rzecz zupełnie niebywała, niezwykła.

 

Tak samo to kobieta jest wzorem pobożności – Maria „wybiera lepszą cząstkę” niż Marta i zostaje pochwalona. Inny wzór daje kobieta, wdowa, która wrzuca do skarbony swój mały grosz. Wreszcie Maria namaszcza Pana Jezusa w Betanii, a jej imię ma być głoszone na całym świecie. Kobiety też są jedynymi, które do końca wiernie trwają przy Panu Jezusie w czasie egzekucji, przy krzyżu, wreszcie odprowadzają Jego ciało do grobu.

 

Czy w całej tradycji żydowskiej nie spotkamy niczego podobnego?

Kobiety nie mogły być uczniami rabinów. Nie wędrowały z rabinami po Galilei i Judei, tylko zajmowały się wyłącznie domem. Ich wiara była uważana za niedojrzałą i nie mogła stanowić modelu.

 

To właśnie podejście do kobiet doskonale pokazuje tę inność, niezwykłość Zbawiciela, to, że wyszedł do słabszych, poniżonych, uznawanych za gorszych. To, że był tym, który schyla się nad tymi, który bardziej potrzebują troski i pamięci.

 

Jak niezwykła jest scena, kiedy to Pan Jezus zasiada w domu faryzeuszy i pozwala się do siebie zbliżyć jawnogrzesznicy, co budzi złośliwe docinki i drwiny pozostałych gości. Podobnie Pan Jezus nie pozwala skazać i stracić innej pochwyconej jawnogrzesznicy, o czym opowiada się tylko w Ewangelii św. Jana. W obu przypadkach nie oznacza to żadnej aprobaty dla grzechu, jedynie troskę i czułość. Grzech zostaje potępiony, kobiety uratowane.

 

Feministki oraz inni lewicowi ideolodzy bardzo często podkreślają, że Kościół katolicki nienawidzi kobiet i chce, żeby zawsze były zniewolone, m.in. dlatego, że za mało miejsca jest im poświęcone w Piśmie Świętym… Zastanawiam się, jaką Biblię one czytają, które Ewangelie i pisma starożytne badają oraz, w jaki sposób dochodzą do takich wniosków. Zastanawiam się i nie potrafi ę znaleźć na to odpowiedzi…

Ideologia feministyczna zasadza się na przyjęciu, że sprawiedliwość i całkowita równość są dokładnie tym samym. Nie wystarcza tu mówić o równości duchowej, której zawsze nauczał Kościół, o równości wobec Boga. Nie! Feminizm jest jedną z odmian neomarksizmu i postrzega rzeczywistość społeczną jako wynik walki płci.

 

Tak jak w oczach Marksa świat dzielił się na burżuazję (dominujących) i robotników (uciskanych) tak w oczach feministek mamy mężczyzn (z reguły białych i heteroseksualnych, dominujących) i kobiety (najlepiej lesbijki, uciskane). Tak jak dla Marksa ideałem było społeczeństwo bezklasowe, tak dla feministek bezpłciowe. Albo inaczej: takie społeczeństwo, w którym płeć będzie wybierana dowolnie, w którym płeć nie będzie miała osobnej wartości.

 

Tu oczywiście trzeba pamiętać o różnych nurtach i ugrupowaniach wśród feministek. Są takie, które uważają, że należałoby wprowadzić matriarchat i po prostu rządy kobiet, są takie, które widzą w mężczyznach przyszłości niewolników, pokutujących za męskie winy i zbrodnie z przeszłości, są takie, które sądzą, że płeć nie istnieje i wszelki podział jest szkodliwy – z tego punktu widzenia ideałem byłby ludzki osobnik obojnaczy. Tak jak wśród komunistów były różne sekty i frakcje, tak też jest z feministkami.

 

Otóż wszystkie one (właściwie wszyscy oni, bo jest też znacząca grupa męskich feministów) uważają, że pełna równość musi zakładać dopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich na równi z mężczyznami. Z ich punktu widzenia, z punktu widzenia tej chorej ideologii, to logiczne: jeśli Kościół uznaje tylko kapłaństwo mężczyzn, to tym samym wyklucza kobiety ze znaczącej części władzy. W Kościele władza i kapłaństwo są ściśle związane: tylko kapłan może szafować sakramenty, tylko kapłan zostaje biskupem i później, papieżem. Tylko ksiądz podejmuje decyzje, zarządza, administruje. Kto zatem sądzi, że Kościół to instytucja polityczna i wyznaje skrajny egalitaryzm musi dojść do wniosku, że, jak Pan powiedział, „Kościół katolicki nienawidzi kobiet i chce, żeby zawsze były zniewolone”. Dowodem na to jest wyświęcanie tylko mężczyzn i tak długo, jak Kościół nie zaakceptuje kapłaństwa kobiet i nie uzna, że papież też może być kobietą, tak długo pozostanie miejscem opresji.

 

Przecież to absurd!

Dlaczego? Przecież nie ma w tym nic nielogicznego – no może poza absurdalnym założeniem. Kto jednak je przyjmie? Świat to układ sił, pole starcia uciskających i uciskanych – musi zmierzać prostą drogą do dalszych konsekwencji.

 

Dokładnie tak też było w przypadku Marksa: przekonanie, że prawdziwe jest nie to, co widzimy i opisujemy, ale ukryta, nieujawniona walka klas, że widzą ją jedynie wtajemniczeni gnostycy (czyli komuniści), awangarda proletariatu, że to ta walka kształtuje obyczaje, prawo, religię, prowadziło do przekonania, że to ostateczne zwycięstwo społeczeństwa bezklasowego przyniesie wolność od dominacji jednych nad drugimi. Wystarczy podstawić za klasy płeć i rezultat będzie podobny. A właściwie zinterpretowane zjawiska pozwalają taki obraz przyjąć za prawdziwy: Kościół nie dopuszcza kobiet do kapłaństwa, to znaczy, że odbiera im władzę. Kościół mówi o Bogu Ojcu i Synu Bożym: a dlaczego nie o Bogu Matce i Córce Bożej?

 

Pan zapewne odpowiedziałby, że Kościół wyświęca tylko mężczyzn, bo tak mówi Tradycja, bo Chrystus wybrał Dwunastu apostołów spośród mężczyzn, bo kapłan jest drugim Chrystusem, a Chrystus był mężczyzną, bo do Boga jako do Ojca zwracał się Chrystus – tylko że wszystkie te argumenty będą przez feministki uznane za nieznaczące. Albo za przejaw braku oświecenia, albo celową, świadomą próbę zachowania obecnego status quo. Punktem wyjścia zawsze musi być bowiem obecna potrzeba radykalnej równości, totalnej równości, autokreacji.

 

No więc jak Pan może mówić o tym, że Kościół nie niewolił kobiet, skoro przecież nie dopuszczał ich do władzy? I jakie ma znaczenie to, co mówił i robił dwa tysiące lat temu Jezus z Nazaretu – to już należy do przeszłości. Owszem, należy Go docenić jako prekursora, należy rozróżnić to, co przyniósł nowego i otoczenie kulturowe, w którym przebywał. Więcej! Należy zawsze przeciwstawiać to co nowe, temu co odziedziczone, bo tylko w ten sposób uzyska się obraz prawdziwych zamierzeń Jezusa, wolnych już od ograniczeń kontekstu cywilizacyjnego i kulturowego.

 

Łatwo też zauważyć, że radykalny ruch feministyczny już od lat 60. domaga się kapłaństwa kobiet, że to jego podstawowy postulat. Został on też, trzeba pamiętać, zaakceptowany w większości wspólnot protestanckich. Oczywiście, dla protestantów nie ma kapłaństwa, pastorzy to po prostu funkcjonariusze religijni, ludzie wyznaczeni przez grupę wiernych lub w przeszłości przez rząd do wykonywania usług religijnych: czytania, nauczania, śpiewania. Pastorzy nie szafują sakramentów, pastor nie jest, jak ksiądz katolicki, drugim Chrystusem, nie dokonuje przeistoczenia, nie składa ofiary przebłagalnej. Tylko z feministycznego punktu widzenia to w ogóle nie ma znaczenia. To jakaś magia, rytuał, może celowo wymyślony po to, żeby kobietom uniemożliwić dostęp do kapłaństwa.

 

No cóż, to co Pan mówi jest najlepszym dowodem, że wszystkie lewicowe zaślepienia ideologiczne są do siebie podobne…

Prawda? Poza tym trzeba pamiętać jeszcze o jednym. Feministki są zdecydowanymi zwolenniczkami prawa do aborcji. Najbardziej radykalne wręcz uważają, że prawo do zabijania dzieci nienarodzonych ma być dowodem niezależności i podmiotowości kobiet. To straszne, ale prawdziwe. Niech Pan popatrzy, co może zrobić z głowami ideologia. Jedni mogą uznać, że do dziewiątego miesiąca życia dziecko w łonie matki to nie dziecko i nie człowiek, inni mniemają, że z człowieczeństwa wyklucza przynależność do niewłaściwej rasy, jeszcze inni mniemali, że wolno zniszczyć przezwyciężoną klasę.

 

Kościół wciąż przeciwstawia się aborcji. W ten sposób mamy kolejny dowód na jego patriarchalizm: nie pozwala, by kobiety zostały kapłankami, nie akceptuje zabijania dzieci w łonie matek.

 

Swoją drogą w ostatnich latach obserwujemy radykalizację walki feministek o prawo do zabijania dzieci poczętych…

No właśnie… Pod tym względem nasza epoka jest prawdziwie barbarzyńska.

 

Przypomnę, że w 2018 i 2019 roku kolejne stany w USA ogłosiły wprowadzenie prawa do aborcji aż do dziewiątego miesiąca ciąży! Do chwili narodzenia dziecko, które już od siódmego miesiąca może przeżyć przy pomocy medycyny nawet poza łonem matki, traktowane jest jako obojętny zbiór komórek.

 

Takie postulaty są coraz częściej zgłaszane przez feministki w Europie. Nigdy wcześniej feminizm w takim stopniu nie oznaczał poparcia dla dzieciobójstwa.

 

Naprawdę, trudno sobie wyobrazić, co mogłoby wpłynąć na tych ludzi. Jak można być tak ślepym i uznawać, że ośmio-, dziewięciomiesięczne dziecko to przedmiot? Oczywiście, dziecko jest człowiekiem już od chwili poczęcia, ale w przypadku dzieci siedmio-, ośmio-, czy dziewięciomiesięcznych to już widać.

 

Tu już nie ma żadnego usprawiedliwienia! Postęp medycyny sprawił, że nie ma tu żadnej wątpliwości. One mogą żyć poza organizmem matki. I co? Chorej ideologii to nie powstrzymuje. Ostatnie lata pokazały, że proces rewolucji feministycznej postępuje. Kościół cofa się krok po kroku. Dwa kroki w tył, jeden do przodu. A ideologia napiera.

 

Czy zna Pan może jakąś „nawróconą feministkę”, która powiedziała, że się myliła, jeśli chodzi o podejście do Kościoła, „nowej walki klas”, aborcji etc.?

Chyba Pan żartuje! Feministki są zawsze śmiertelnie poważne i zawsze całkowicie oddane sprawie. One na pewno nie mogą zmienić zdania. Żaden rewolucjonista zdania nie zmienia. Czasem myślę, że niektóre należałoby po prostu egzorcyzmować.

 

Jest aż tak źle?!

Tak. Wiem, że egzorcyzmy kojarzą się z opętańcami, z ludźmi, którzy wykonują dziwne ruchy, piana toczy się im z ust, wykrzykują dziwne, tajemnicze słowa. Szczerze mówiąc im dłużej obserwuję rozwój naszej kultury tym bardziej mam wrażenie, że w przypadku wielu tych pań i panów można mówić o klasycznym opętaniu. Tylko, że to jest opętanie ukryte, nie przejawia się w tej barokowo wspaniałej, nieco groteskowej i przerażającej formie. Jest zimne, ascetyczne, całkowicie spójne. Tłumaczenie i przekonywanie niewiele daje, bo nie ma tertium compartionis. Brakuje wspólnego punktu odniesienia, rzeczywistości.

 

Ideologowie żyją w świecie swoich rojeń. Są radykalnymi, totalnymi egotystami. Tak bardzo są wpatrzeni w siebie, tak bardzo sobą opętani, że bez egzorcyzmu nie da się ich uwolnić. Są w ręku złego ducha, diabła pychy i samostanowienia.

 

A jak wygląda sprawa, o której rozmawiamy w przypadku tzw. liberalnych hierarchów i duchownych?

No cóż… Przypomnę nieszczęsną dyskusję, która pojawiła się od początku pontyfikatu Franciszka i trwa cały czas na temat tego, czy kobiety mogą zostać kardynałami. Zwolennikami tego rozwiązania jest kilku hierarchów, teologów, np. znany i ceniony profesor Karl-Heinz Menke, członek komisji teologów badających możliwość dopuszczenia kobiet do diakonatu czy jezuita James Keenan. Ten pierwszy wprawdzie mówi (na razie) diakonatowi (czyli pierwszemu stopniowi kapłaństwa) „nie”, ale proponuje właśnie kobiety kardynałki.

 

Swego czasu o. Federico Lombardi, były rzecznik Watykanu, stwierdził, że prasowe doniesienia na temat nominacji kardynalskich dla kobiet są nonsensowne, ale… przyznał jednocześnie, że „w sensie teologicznym i teoretycznie” taka nominacja jest możliwa. „Bycie kardynałem to jedna z takich ról w Kościele, które, teoretycznie, nie wymagają wyświęcenia”, podkreślił.

 

Czyli gdyby jednak papież mianował kobietę kardynałem, to nie złamałby przypomnianej przez Jana Pawła II reguły, zgodnie z którą kobiety nie mogą być wyświęcane na kapłanów?

Ze słów rzecznika i innych zwolenników tego rozumowania wynika, że co do zasady papież ma prawo mianować kobiety kardynałami i jeśli obecnie tego nie robi, to tylko z powodów praktycznych.

 

Teoretycznie jest to możliwe. Teoretycznie – uważają teologowie – można być kardynałem, nie mając święceń kapłańskich. To oczywiście prawda, tyle że w przeszłości kardynałowie bez święceń zawsze byli mężczyznami, czyli ludźmi potencjalne przeznaczonymi do otrzymania święceń. Pomijam już kwestię historii – urząd kardynała pojawił się w IX w., sprawowali go pierwotnie proboszczowie rzymskich kościołów, którzy wybierali swego biskupa; później stał się to zaszczyt, którym papieże wyróżniali swych najbliższych współpracowników niezależnie od miejsca działalności. Zawsze byli to mężczyźni, zawsze co do zasady wyświęceni.

 

Ważniejsze jest co innego. Skoro kobieta może być – teoretycznie i teologicznie – kardynałem, to dlaczego nie może być ona papieżem? To logiczne. Jeśli papież może mianować kardynałem jedną kobietę, to może i więcej. Jeśli funkcja kardynalska nie wymaga święceń, to reguła ta odnosi się do wszystkich kandydatów i kandydatek. Dlaczego papież miałby nominować tylko jedną kobietę, a nie dwie, 10 czy choćby, tak jak w dobrze zarządzanej nowoczesnej firmie, połowę? I dalej – skoro podstawowym przywilejem kardynała jest czynne i bierne prawo wyboru papieża, dlaczego miano by pozbawić go kobiety?

 

Krótko mówiąc: jeśli Watykan uważa, że kobieta może być kardynałem, to wynika z tego, że kobieta może być też papieżem. Chyba że nominując kobietę na urząd kardynała, stworzono by okrojony, inny, gorszy, przeznaczony dla kobiet rodzaj urzędu kardynalskiego, z nazwy tylko przypominający pełnoprawny i męski. Miałyby być jak kardynałowie powyżej 80. roku życia, bez prawa głosu? To tylko wywołałoby furię feministek, które uznałyby, że chodzi tu o mydlenie oczu i fasadę.

 

Po co jest ta dyskusja? Przecież z tego co Pan mówi wynika, że faktycznie Kościół uznaje słuszność feministycznej krytyki i postanawia częściowo dostosować się do postulatów radykałów. Kapłaństwo i diakonat jeszcze nie, kardynalat już tak. Jaki sens zatem ma w ogóle badanie tego, czy kobiety były kiedykolwiek diakonami, z czego ma wynikać niemożność ich wyświęcenia? Nigdy nie mogły być też kardynałami, a jednak mówi się, że mogą nimi zostać…

Przykro mi to powiedzieć, ale rozważania wybitnych teologów w tej materii uważam za przejaw głupoty. Są użytecznymi idiotami, którzy w wojnie cywilizacyjnej występują w roli pierwszych dezerterów. Niby jeszcze bronią doktryny, ale już oczkiem mrugają, że tu i ówdzie można znaleźć szczeliny. Tu i ówdzie pokazują, że z tymi zarzutami o męską dominację jest coś na rzeczy. Straszne jest to tchórzostwo. Nigdy nie było jasnego zdefiniowania, czy kobieta może być kardynałem – mówią. A transwestyta może. Pytam: ktoś kiedyś zdefiniował, że nie? Te rozważania teologów, uznanych, cenionych, ważnych, nagradzanych, drażnią mnie bardziej niż tępe postulaty feministek.

 

Po drugie w ciągu tych kilku lat sama dyskusja o kapłaństwie kobiet nabrała rumieńców. Rzecz wydawała się rozstrzygnięta nieodwołalnie, bo przecież Jan Paweł II w 1994 roku w liście apostolskim Ordinatio Sacerdotalis stwierdził, że Pan Jezus wybrał na kapłanów wyłącznie mężczyzn, w całej historii Kościoła kobiety nigdy kapłankami nie były i Kościół nie może w żaden sposób udzielać kobietom kapłaństwa. „To rozstrzygnięcie ma być dla wszystkich wiernych Kościoła czymś ostatecznym”.

 

To samo potwierdziła później Kongregacja Nauki Wiary, która ogłosiła, że nauka ta „musi być podtrzymywana zawsze, wszędzie i przez wszystkich wiernych”.

 

Jednak jak pisał włoski komentator i publicysta, Sandro Magister, mimo tych wszystkich zakazów i jednoznacznych sformułowań, Franciszek, choć sam wcześniej potwierdził słowa Jana Pawła II, jest zwolennikiem „debaty na ten temat”.

 

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

Powyższa rozmowa stanowi fragment książki pt. „Czas szaleństwa czy czas wiary? O kryzysie z Kościele, fałszywym ekumenizmie, myślicielach nowej lewicy i czasach ostatecznych z Pawłem Lisickim rozmawia Tomasz D. Kolanek”. Przedmowę do publikacji napisał Krystian Kratiuk.

 

 

 

Czas szaleństwa czy czas wiary?

Autor: Paweł Lisicki, Tomasz D. Kolanek

Wydawnictwo: Arcana

Rok wydania: 2019

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 292

Format: 14.8 x 21.0 cm

Numer ISBN: 978-83-65350-49-7

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie