27 stycznia 2017

Merkel znowu wygra. Jeżeli nikt się nie wysadzi…

(fot.Emmanuele Contini/NurPhoto via ZUMA Press)

Kto będzie rządził Niemcami po nowych wyborach? Angela Merkel to wciąż faworyt – ale wystarczy jeden krwawy zamach przeprowadzonych przez islamskich „uchodźców”, by odebrać jej dominującą pozycję. Kanclerz próbuje teraz pozorować skręt w prawo, by nie tracić więcej wyborców na rzecz antyimigranckiej AfD.  


Zmiana nie taka nagła

Wesprzyj nas już teraz!


„Wiem, że dla nas wszystkich byłoby szczególnie trudne, gdyby potwierdziło się, że zamachowiec prosił Niemcy o ochronę i azyl. Byłoby to szczególnie odrażające względem wielu, którzy każdego dnia angażują się w pomoc uchodźcom”. Te słowa kanclerz Angeli Merkel wypowiedziane wkrótce po berlińskim zamachu wzbudziły niezadowolenie wielu liberalnych mediów. Bo dlaczego niby miałoby by być czymś „szczególnie trudnym” czy „odrażającym”, gdyby mordercą okazał się akurat uchodźca, pytali powszechnie lewicowcy. Kanclerz Merkel po prostu „oczernia” wszystkich uchodźców, sięgając po retorykę w stylu „populistycznej” Alternatywy dla Niemiec (AfD).

Czy to tylko lewicowe przewrażliwienie, wszędzie każące szukać upiorów faszyzmu i „prawicowej nienawiści”? Nie do końca. Niezależnie od celu, jaki przyświecał Merkel w cytowanej powyżej wypowiedzi, nie ulega najmniejszej wątpliwości, że kanclerz od dłuższego czasu próbuje w sprawie imigrantów delikatnie skręcić w prawo; a właściwie – stworzyć wrażenie, że w prawo skręca. Powód jest banalnie prosty. Na ogół cenionej przez większość  społeczeństwa polityki CDU nic nie podkopuje tak silnie, jak kryzys migracyjny, a zwłaszcza zamachy terrorystyczne dokonywane przez uchodźców. Dla CDU w nadchodzących wyborach ogromnym zagrożeniem będzie właśnie AfD. By przeciwdziałać utracie popularności na rzecz tej partii, Merkel musi udawać, że CDU naprawdę dba o bezpieczeństwo Niemców.


Steinbach odpływa do AfD, czyli stan gry


Po zamachu w Berlinie wszystkie sondaże wykazały wzrost poparcia dla AfD i spadek poparcia dla CDU. Niektóre o 1, inne o 2 procent. Obecnie na partię Merkel chce głosować od 32 do 36 proc. wyborców, na AfD – od 12 do 15. Jeżeli w jakikolwiek sposób nasiliłby się jeszcze kryzys uchodźczy lub doszłoby do kolejnych krwawych zamachów, dalszy spadek CDU i wzrost AfD jest więcej niż pewny. Alternatywa to dla Merkel po prostu śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie dlatego bynajmniej, by kanclerz miała wybory przegrać; CDU na pewno osiągnie najwyższy spośród wszystkich partii wynik. Istnieje jednak bardzo poważne ryzyko zawiązania koalicji przez trzy teoretycznie przegrane partie lewicowe – SPD, Lewicę i Zielonych. Niektóre sondaże tym trzem ugrupowaniom traktowanym łącznie dają bardzo dużą przewagę nad CDU. Niedawno czerwono-czerwono-zieloną koalicję zawiązano w Berlinie. Według wielu publicystów i politologów to swoisty sprawdzian przed podobnym scenariuszem po wyborach ogólnokrajowych. Tymczasem CDU, jeżeli w ogóle traci, to właśnie na rzecz w pewnej mierze podobnej programowo AfD.

Symbolem tego odpływu stanie się chyba Erika Steinbach, która niedawno ogłosiła, że po ponad 40 latach oddaje legitymację partyjną CDU i przechodzi do Alternatywy – oczywiście, na znak protestu przeciw polityce imigracyjnej. Dla zmęczonych „otwartością” kraju nie ma innego wyboru.  Niemcy, którzy mają dość islamu na własnej ziemi, nie zwrócą się przecież do jeszcze silniej od CDU opętanych liberalną utopią partii lewicowych.

Trudno mówić zresztą w ogóle o jakiejś realnej konkurencji ideowej między chadecją a socjalistami, postkomunistyczną lewicą czy Zielonymi. Czego Merkel by nie robiła, nie zapunktuje u wyborców tamtych ugrupowań, nie zrażając jednocześnie naturalnych wyborców swojej partii. Kanclerz, oprócz AfD, może konkurować wyłącznie z liberałami z FDP – niewiele jednak znaczącymi i balansującymi na granicy progu wyborczego. Stąd jedynym gwoździem do trumny Merkel może okazać się Alternatywa. Kanclerz musi się ratować, przynajmniej pozorując „skręt w prawo”.

Bawaria zabezpieczona, czyli „narodowy” Horst Seehofer


Za jeden z podstawowych instrumentów tego skrętu można uznać premiera Bawarii i szefa CSU, siostrzanej partii CDU, Horsta Seehofera. Polityk ten zgłasza nieustannie w sprawie imigrantów daleko idące propozycje, trafiające do bardziej konserwatywnego elektoratu. Z jednej strony niemieckie media wciąż opisują spory między Seehoferem a Merkel, co może działać zniechęcająco na wyborców; z drugiej – ten „narodowy” Bawarczyk może wydawać się solidnym gwarantem wywarcia na CDU pewnej presji w kierunku bardziej restrykcyjnej polityki migracyjnej, co oczywiście osłabia przynajmniej trochę siłę argumentów AfD. W ostatnich tygodniach Seehofer deklaruje, że jeżeli Merkel nie zgodzi się na górną kwotę 200 tysięcy przyjmowanych imigrantów rocznie, to w ogóle nie będzie tworzyć z nią rządu. To groźba poważna, ale zarazem silnie wabiąca nastawiony antyimigrancko elektorat. Po co głosować na nową AfD, skoro sprawdzona CSU jest tak samo antyislamska? Dla Merkel to dobry scenariusz, co w Bawarii widać jak na dłoni – tam CSU cieszy się poparciem ok. 45 proc. wyborców, podczas gdy AfD w sondażach jeszcze nigdy nie przekroczyła 10 procent.

Z terrorystami walczymy bardzo ostro…


Drugą kartą, jaką chętnie gra CDU, jest szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Thomas de Maizière. Od kilku miesięcy polityk ten w publicznych i medialnych wystąpieniach nieustannie maluje obraz „bezpiecznych Niemiec”, które buduje jakoby CDU. Niedawno na przykład  de Maizière chwalił się wielkim „sukcesem”, jakim miała być deportacja kilkudziesięciu afgańskich kryminalistów. Tak – kilkudziesięciu, spośród dziesiątek tysięcy uchodźców – przestępców. Jak papierowe było to osiągnięcie, jest oczywiste – niemniej dzięki telewizji, radiu i gazetom wspierającym władzę zostało rozdmuchane to do rangi jakiegoś przełomu w polityce azylowej. Dalej, zaledwie kilka dni temu, de Maizière wraz z szefem resortu sprawiedliwości, Haiko Maasem, ogłosił wielkie zaostrzenie walki z terrorystami. Po berlińskim zamachu to wprawdzie już nieco za późno, ale – jak mówił rezolutnie na antenie państwowej telewizji – lepiej późno niż wcale… Od teraz niechciani imigranci mają być szybciej deportowani z kraju, a ich ojczyzny mają być „aktywnie skłaniane” (czytaj: zmuszane groźbą sankcji) do ich przyjęcia; podejrzani o terroryzm będą też jakoby lepiej kontrolowani. Faktem jest jednak, że Niemcy od dawna prowadzą ostrą walkę z terroryzmem. Świadczą o tym często przebijające się do mediów informacje o udaremnionych zamachach. Nagłe zaostrzanie kursu wobec terrorystów to czystej wody propaganda po ataku w Berlinie. Prawda jest przecież brutalna: wpuściwszy do kraju milion niesprawdzonych muzułmanów po prostu nie da się zapewnić bezpieczeństwa własnym obywatelom…

…i nie boimy się nawet zarzutów o rasizm!


To rzekomo nowe, bezkompromisowe podejście władz niemieckich zaprezentowano też przy okazji tegorocznego Sylwestra. W Kolonii policjanci zatrzymali i wylegitymowali prawie tysiąc imigrantów, za jedyną podstawę swojego działania przyjmując ich nieniemiecki wygląd. To wzbudziło oczywiście krytykę skrajnych środowisk lewicowych, ale większość mediów odtrąbiła sukces. Rząd mógł pokazać, że nie obawia się zarzutów o rasizm i podejrzliwie patrzy na wszystkich arabskich i afrykańskich imigrantów. Hańba ubiegłorocznego Sylwestra, gdy uchodźcy niemal pod okiem policji spokojnie napastowali kobiety, już się nie powtórzyła. Ile w tym rzeczywistej strategii na rzecz bezpieczeństwa, a ile wyrachowanego działania przedwyborczego, można łatwo odgadnąć. Zaledwie kilka dni później w Kolonii właśnie pojawiła się sama Merkel, gdzie deklarowała twarde stanowisko wobec niechcianych imigrantów.

„Kto nie ma prawa pobytu, musi powrócić do swojej ojczyzny. Prawo jest prawem i trzeba je wcielać w życie” – grzmiała kanclerz. Kto uwierzy w tę nową narrację płynącą z ust polityk, która kilkanaście miesięcy wcześniej szeroko otworzyła granice, wpuszczając do kraju kogo popadnie? I to w sytuacji, gdy od dawna imigranci depczą niemieckie prawo, oprócz gwałtów czy prób narzucania szariatu dokonując też masowych i zupełnie bezkarnych kradzieży, zwłaszcza na dworcach wielu niemieckich miast?  

Przyszłość jest nieprzewidywalna


Kanclerz Angela Merkel liczy najwyraźniej, że wyborcy mają nie tylko wyjątkowo słabą pamięć, ale nie potrafią też dostrzec związku między przyczyną a skutkiem. Pewnie, czegokolwiek Merkel by nie zarobiła, nie uda się już wrócić do znakomitego poparcia sprzed kryzysu migracyjnego (nawet 42 proc.), ale może chociaż trochę wyrwać Alternatywie?..  Jeżeli w tym roku niemieckiej kanclerz uda się doprowadzić do kilku spektakularnych deportacji, przynajmniej teoretycznie zaostrzyć prawo azylowe, zmusić kraje Maghrebu do przyjmowania uchodźców, to, być może, wzrost AfD zostanie powstrzymany i Merkel zapewni sobie kolejną kadencję na fotelu kanclerza. Jeżeli jednak mimo wszystkich wysiłków dojdzie do kolejnych, być może jeszcze krwawszych ataków terrorystycznych, to wszystkie starania na nic. Konsekwencje obłąkańczej polityki z 2015 roku są nieprzewidywalne – i tak naprawdę wszystko może się zmienić tuż przed wyborami. Wystarczy jedna dobrze podłożona bomba, a niemiecka chadecja albo całkowicie utraci władzę, albo, osłabiona, będzie zdana na jeszcze silniejszą współpracę z socjalistami. A może Merkel dokona wielkiej rewolucji i idąc ścieżką przetartą przez Erikę Steinbach stworzy rząd z tak krytykowaną przez siebie „populistyczną prawicą”? W sytuacji głębokiego przeżarcia chadecji rakiem liberalizmu byłby to chyba sojusz bardziej egzotyczny, niż z „Zielonymi” – ale kto wie, do czego jeszcze własne błędy zmuszą niemiecką kanclerz.

Paweł Chmielewski

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie