11 lipca 2016

JOWy źródłem Brexitu

(FOT.Credit Image: © Joel Goodman/London News Pictures via ZUMA Wire/FORUM)

Podczas telewizyjnej debaty kandydatów na prezydenta Rzeczypospolitej, która miała miejsce przed wyborami w 2015 roku, Janusz Korwin-Mikke udowadniał na brytyjskim przykładzie, że system jednomandatowych okręgów wyborczych nie oddaje w pełni preferencji wyborczych społeczeństwa. Dziś widzimy jednak, że niedoszacowanie eurosceptyków i ich nieproporcjonalna obecność w Izbie Gmin wcale nie zaszkodziła sprawie. Idea została realizowana, tyle, że przez inną formację.

 

7 maja 2015 roku, a więc na 3 dni przed pierwszą turą wyborów prezydenckich w Polsce, posłów do swojego parlamentu wybierali Brytyjczycy. W Zjednoczonym Królestwie obowiązuje ordynacja bezpośrednia, a więc poddani Elżbiety wybierają konkretnego człowieka, a nie listę partyjną. Kandydat jaki w danym okręgu zbierze największą liczbę głosów zostaje deputowanym.

Wesprzyj nas już teraz!

 

System jest bardzo prosty, chociaż może sprawiać wrażenie niesprawiedliwego. Oto blisko 4 miliony głosów oddanych na Partię Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, z której wywodzi się m.in. Nigel Farage, zaowocowało… jednym mandatem dla UKIP. Trzy mandaty w Izbie Gmin zgarnęła z kolei Socjaldemokratyczna Partia Pracy, którą poparło mniej niż 100 tysięcy uprawnionych do głosowania.

 

System JOW na brytyjskim przykładzie wygląda więc absurdalnie. Jest tak jednak tylko wtedy, gdy myślimy o składzie osobowym parlamentu, o interesie konkretnej formacji politycznej, o jej sile i ilości deputowanych, a nie o realizowaniu celów, jakie przyobiecali swoim wyborcom, o przyszłości państwa. UKIP zwyciężył bowiem w zaledwie jednym okręgu, dlatego blisko 4 miliony głosów oddanych na formację nie zaowocowało realną reprezentacją w Izbie Gmin. To jednak tylko partyjna logika.

 

Zwycięska w Wielkiej Brytanii Partia Konserwatywna zgarnęła 11,3 milion głosów. Ich główny rywal – Partia Pracy – 9,3 miliona. I chociaż eurosceptycy z UKIP mają zaledwie jednego deputowanego, to ich partię poparły prawie 4 miliony Brytyjczyków. Ta liczba jest czymś znaczącym w wyspiarskim systemie wyborczym. Owe 4 miliony bez reprezentacji są gorącym oddechem na plecach konserwatystów, bądź co bądź w większości pro-unijnych.

 

David Cameron nie rozpisał referendum w sprawie opuszczenia przez Zjednoczone Królestwo Unii Europejskiej dlatego, że jest eurosceptykiem. Nie zrobił też tego z nudów, czy fanaberii. Była to chłodna kalkulacja polityczna. Owe 4 miliony mogły i mogą wszak głosować na jego formację. Wystarczyło przekonać ich, że wbrew pozorom i narracji UKIP Partia Konserwatywna również zainteresowana jest niepodległością państwa, dba o jego interes i nie jest bezrefleksyjnie pro-unijna. No i – w przeciwieństwie do UKIP – ma możliwość realnego kreowania polityki brytyjskiej.

 

Gdyby na Wyspach obowiązywał system proporcjonalny, to koledzy Nigela Farage’a zajęli by – proporcjonalnie do uzyskanego wyniku – około 12 proc. miejsc w Izbie Gmin. I koniec. Wyborcy UKIP nie mogliby niczego żądać od konserwatystów, wszak mieliby własną reprezentację. Tymczasem, gdy pozostali bez przedstawicieli, w naturalny sposób swoje naciski skierowali na deputowanych Partii Konserwatywnej.

 

To im – bezpośrednio, bo taką mają wyspiarze ordynację – wyborcy UKIP szeptali do ucha: „jesteśmy tu, są nas miliony. Nie zapominajcie o nas”. A w ramach jednego okręgu: „Są nas tysiące. Tym razem wygrałeś z laburzystą kilkudziesięcioma, może setkami głosów, ale kiedyś wyborcy mogą się od Ciebie odwrócić i do Izby Gmin wejdzie socjalista. Zrób coś dla nas, a zyskasz naszą wdzięczność. Nie głosowaliśmy na Farage’a z miłości. Interesuje nas tylko jeden z jego postulatów. Zrealizuj go, reszta nas nie obchodzi”.

 

Taki mechanizm zadziałał, gdy Cameron podejmował decyzję o referendum. Nie inaczej było w trakcie kampanii przez referendum w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej przez Zjednoczone Królestwo. Miliony wyborców UKIP, na których poparcie chrapkę ma Partia Konserwatywna, zadziałała jak płachta na byka. Dziesiątki polityków formacji nie mogło jednoznacznie odpowiedzieć się za partyjną linią anty-brexitową, gdyż obawiało się własnej przyszłości. Rządzący konserwatyści nie stanęli jasno po stronie Unii Europejskiej i z 12,6 proc. dla UKIP w roku 2015 zrobiło się blisko 52 proc. przeciwników UE. Oczywiście liczba eurosceptyków nie wzrosła w tak dynamicznym tempie. Większość z nich była ukryta w ramach elektoratu Partii Konserwatywnej, ale naciski niereprezentowanej w Izbie Gmin Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa przeważyły szalę na korzyść przeciwników obecności w Unii Europejskiej.

 

A jakiego systemu wyborczego chcemy w Polsce? Czy zabezpieczającego interesy partyjne i idealnie oddającego aktualne preferencje partyjne, czy nie do końca reprezentatywnego, ale stawiającego na sprawę zamiast na szyld? W zeszłym roku Nigel Farage był największym przegranym wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii. Z kolei jego uśmiech po ogłoszeniu wyników referendum w sprawie Brexitu przekonuje, że być może warto dać JOW-om szansę.

 

Michał Wałach




   

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie