19 czerwca 2020

Jerzy Wolak: Kino zaraża nieuleczalnie

Powrót kina możemy uznać za dokonany. Pomniejsze przybytki X Muzy już wcześniej otworzyły swe podwoje, a dyktujący filmowe gusta w Polsce dystrybutor z Tel Awiwu zapowiada swój powrót do gry 3 lipca. Po raz ostatni zatem spójrzmy wstecz, na czas pustych kin (i nie tylko – także ulic, parków, szkół i kościołów), czytając krótką refleksję z tego osobliwego okresu, pierwotnie opublikowaną na łamach magazynu „Polonia Christiana” (numer 74). Tekst ów – choć napisany w marcu – wciąż niesie treści bynajmniej nie przebrzmiałe.

 

Redakcja

Wesprzyj nas już teraz!

 

Koronawirus w Polsce najmocniej uderzył w miejsca kultu. Nie tylko katolickie. Wszystkie. Pogańskie świątynie zostały wręcz potraktowane surowiej niż kościoły, których nie zamknięto i nieliczna garstka wciąż może stosować się do słów naszego Pana, że „gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię Moje, tam Ja jestem pośród nich” (Mt 18, 20). Zwłaszcza, że piątka to więcej niż dwóch albo troje. A przybytki marności tego świata – dyskoteki, nocne kluby, kasyna, galerie, stadiony i kina – stoją na głucho zamknięte. Za jakie grzechy, dobry Boże? – pyta dziś niejeden ateista. Cóż, wydawało się wam, że jesteście nietykalni…

 

Nie byłem w kinie od ponad miesiąca – i co ciekawe, wcale mi tego nie brakuje. Więcej nawet, nie wiem, kiedy ponownie zawitam w progi którejś z synagog X Muzy, bo mi się to miejsce – w kontekście epidemiologicznym – bardzo źle kojarzy. Każdy kinoman przecież pamięta słynną scenę z „Epidemii” Wolfganga Petersena (1995), w której zawirusowane mikrokropelki śliny wykaszlnięte przez jednego z widzów seansu filmowego w pełnej sali kinowej lecą w przestrzeń, by swobodnie wirując w świetle projektora w końcu osiąść na wszystkim wokoło: ludzkich twarzach, dłoniach, włosach…

 

Tak więc, do kina chyba niełatwo będzie mi się wybrać. A do restauracji? Kto nie pamięta jeszcze bardziej dramatycznego obrazu „Contagion – epidemia strachu” Stevena Soderbergha (2011), w którym pandemia wylęgła się nie gdzie indziej jak właśnie w restauracyjnej kuchni?

 

A choćby mi nie wiem jak smakowało, z pewnością nie poproszę szefa kuchni, żeby mu uściskiem dłoni podziękować. I do Chin też nie pojadę.

 

A do Włoch? Mamma mia! Płaczę nad Italią: przede wszystkim nad nieszczęsnym Bergamo, które od lat noszę głęboko zapisane w sercu. Carissima Roma, Rzymie mój ukochany, kiedy cię znowu zobaczę? Zawsze zazdrościłem bohaterom „Rzymskich wakacji” Williama Wylera (1953), że sobie spacerują po mieście wolnym od nieprzeliczonej hordy turystów. I to nie nocą, jak w „Słodkim życiu” Federica Felliniego (1960), tylko w lazurowym świetle poranka. Na Schodach Hiszpańskich kilkoro zaaferowanych rzymian spieszących dokądś w sobie tylko znanych sprawach, przy Fontannie di Trevi zaledwie garstka przypadkowych przechodniów…

 

Ja nie znam takiego Rzymu. W pamięci mam wyłącznie tak przeogromną ciżbę ludzką, że niepodobieństwem było, aby na pamiątkowym zdjęciu nie towarzyszył nam uśmiechnięty Azjata. A kolega pragnący dopełnić pogańskiego obyczaju wrzucenia monety w toń fontannianej sadzawki (przez ramię do tyłu), nie był w stanie wyciągnąć ręki, by wziąć należyty rozmach…

 

Dzisiaj zaś uliczne kamery pokazują widoki jak niemal z „Jestem legendą” Francisa Lawrence’a (2007). Gdzie nie zajrzeć – Florencja, Sewilla, Getynga – wszędzie pustka, jakby nastąpiła jakaś inwazja porywaczy ciał, czy coś. Muszę przyznać, że na opustoszałych ulicach Krakowa czuję się trochę jak pułkownik Robert Neville. Tylko mi psa i giwery brakuje…

 

Z nielicznymi napotykanymi istotami ludzkimi (choć to nie zawsze wiadomo, bo zamaskowani) mijamy się daleka – jednako zainteresowani wzajemnym schodzeniem sobie z drogi. Jak w nomen omen „Drodze” Johna Hillcoata (2009). A może bardziej w „Ładunku” Bena Howlinga (2017)…?

 

– Nie chcę żadnych kłopotów. Rozejdźmy się w pokoju.

 

Rząd wprowadza coraz to nowe obostrzenia – dla naszego dobra oczywiście. Jak w „Seksmisji” Juliusza Machulskiego (1983). Partia rządzi, partia radzi, partia nigdy cię nie zdradzi. Właśnie kazała mi zasłonić twarz – chociaż nie jestem muzułmanką i (chyba jeszcze) nie żyjemy w kalifacie. Kontemplując zatem swe lustrzane odbicie, ważę skojarzenia: brat-bliźniak Ludwika XIV z „Człowieka w żelaznej masce” Randalla Wallace’a (1998) czy raczej Max Rockatansky z „Mad Max: Na drodze gniewu” George’a Millera (2015)?

 

– Zostańcie w domu! – nawołuje władza. Zostajemy więc, choć dla niejednego to bolesne doświadczenie. Żeby się chociaż miało sztucznego sobowtóra, takiego jak w „Surogatach” Jonathana Mostowa (2009), który nieczuły na mikroby bezpiecznie by za nas kasę robił. A tak trzeba tkwić kamieniem, i nic na to nie poradzi.

 

Może by więc terapeutycznie zacząć pisać pamiętnik? Ani się obejrzymy, jak wypadnie w nim zanotować wzorem jednego z bohaterów „Zakazanych piosenek” Leonarda Buczkowskiego (1946): „Dzisiaj moja smutna rocznica. Dzisiaj mijają dwa lata odkąd nie byłem na ulicy”.

 

Dobrze, że jeszcze można głośno mówić – nie tak jak w „Cichym miejscu” Johna Krasinskiego (2018). Dobrze, że można patrzeć – nie tak jak w „Nie otwieraj oczu” Erica Heisserera (2018). Dobrze, że nie trzeba uciekać w kosmos – jak w „Interstellar” Christophera Nolana (2014). Albo dać się zminiaturyzować – jak w „Pomniejszeniu” Alexandra Payne’a (2017).

 

Niełatwo być poza światem – jak w „Cast away” Roberta Zemeckisa (2000) – niektórych to bardzo nudzi. Mnie akurat nuda nie doskwiera. Książek mam sporo, więc gdyby na przykład w lipcu niespodziewanie spadło na nasz glob (albo przynajmniej na moją dzielnicę) drastyczne oziębienie klimatu, będzie czym palić – jak w „Pojutrze” Rolanda Emmericha (2004). Zapasów żywności i innych artykułów pierwszej (a i drugiej) potrzeby też mi nie brakuje. Oczywiście moja spiżarka nie może się równać ze skarbcem państwa Webberów z „Atomowego amanta” Hugha Wilsona (1999), ale i tak jest nie najgorzej. W końcu pamięć historyczną ma się nie od parady. Moi dziadkowie i rodzice przeżyli w sumie pięć wojen, a doświadczenie – niech mi będzie wolno zaczerpnąć trafną frazę od Byrona – „z krwią ojca spada dziedzictwem na syna”. Ja sam – że jeszcze raz posłużę się cytatem, tym razem z Andrzeja Mleczki – „co prawda na wojnie nie byłem, ale studium wojskowe to też nie przelewki”…

 

Chociaż nie, zaraz, ja też miałem swoją wojnę – tę, co to ją Jaruzelski narodowi polskiemu wydał w grudniu 1981. To dopiero były ciekawe czasy. Niezrozumiałe dla nikogo, kto tego nie przeżył. Pamiętam, jak wielokrotnie musiałem wyjaśniać Amerykanom sens filmu „80 milionów” Waldemara Krzystka (2011), a ci nijak nie byli w stanie pojąć istoty zorganizowanej wedle najlepszych gangsterskich wzorów akcji… podjęcia z banku własnych pieniędzy.

 

Dziś koleżanka zza oceanu pisze mi, że w Stanach chodzą słuchy, iż po koronawirusie sytuacja będzie przypominała tę z czasów wielkiego kryzysu sprzed bez mała wieku. Czytając jej mejle bezwiednie wyobrażam ją sobie w roli ociemniałej kwiaciarki ze „Świateł wielkiego miasta” Charliego Chaplina (1931), usiłującej zarobić parę centów na ulicach Nowego Jorku…

 

Dokąd to wszystko zmierza? Nie od dziś uważam, że w niedobrym kierunku. Może ku „Equilibrium” Kurta Wimmera (2002)? Może ku „Igrzyskom śmierci” Gary’ego Rossa (2012)? A może nagle obudzimy się na „Wyspie” Michaela Baya (2005), nad którą będzie się unosiło niedostępne „Elizjum” Neilla Blomkampa (2013)? Albo w supernowoczesnym, na pozór dobroczynnym, w istocie złowieszczym „Kręgu – The Circle” Jamesa Ponsoldta (2017)?

 

– Kończ waść, wstydu oszczędź! – powie w tym miejscu jakiś skonfundowany czytelnik. A zatem – słowami filmowego Bilba Bagginsa – „przykro mi ogłosić, że to koniec”. A po gombrowiczowsku: „i koniec, i bomba, kto”… doczytał to tego momentu, ten się z pewnością domyślił, że los kinomaniaka jest nie do pozazdroszczenia. Szkodzi ostrości wzroku i grubości portfela, a na koniec ląduje człek w domu wariatów, czy to drżąc ze strachu przed mężczyzną z wypalonym na twarzy piętnem, jak w filmie „Profesor i szaleniec” Farhada Safinii (2019), czy też święcie przekonany, jak bohater „12 małp” Terry’ego Gilliama (1995), że to on zaraził wirusem cały świat.

 

Jerzy Wolak

 

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 290 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram