26 czerwca 2020

Jerzy Wolak: Dwunastu przeciw Imperium

Kilku rybaków, jeden poborca podatkowy, jeden złodziej (i zdrajca); ludzie raczej prości i niezamożni. Niespecjalnie odważni, wojskowo niewyszkoleni, stroniący od polityki. A jednak skutecznie przemienili świat, rzucili na kolana potężne Cesarstwo Rzymskie, zasiali ziarno, które do dziś „przynosi owoc Bogu” (Rz 7, 4).

 

Apostołowie nie byli nadludźmi. Byli przeciętnymi Żydami z czasów panowania Heroda Antypasa; nawet nie mieszkańcami Jerozolimy, tylko prowincjuszami z zapadłej Galilei. Nie byli uczeni w Prawie Mojżeszowym, nie wyróżniali się szczególną pobożnością, nie brylowali w synagogach. Trudno też dopatrzeć się w nich wzorca moralności – wręcz przeciwnie, bliższe ich poznanie odsłania cały niemal katalog grzechów głównych.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Czyż bowiem nie zdarzało im się nadymać pychą? Jak choćby wtedy, gdy na drodze do Kafarnaum „posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy” (Mk 9, 34). W królestwie Bożym chcieli robić kariery – oczekiwali posad stosownych do własnego mniemania o sobie. Dwóm z nich usiłowała to załatwić przedsiębiorcza mamusia, która wprost wyłożyła sprawę przed Panem: „Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie” (Mt 20, 21). I tak byli pewni swoich kompetencji na tych stanowiskach, że na Jezusowe zastrzeżenie: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?”, odpowiedzieli bez wahania: „Możemy” (Mt 20, 22).

 

Przebywanie z kimś, kto „nawet wichrom i wodzie rozkazuje, a są Mu posłuszne” (Łk 8, 25); na czyje jedno słowo „niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają” (Mt 11, 5) – mogło przewrócić w głowie. Zwłaszcza, gdy się otrzymało udział w mocy Bożej: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy” (Mt 10, 8); gdy się samemu trochę pochodziło „po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie” (Łk 9, 6) i osobiście wyrzuciło z ludzi „wiele złych duchów” (Mk 6, 13). Kto by się po takim doświadczeniu nie poczuł superbohaterem? Szczególnie, gdy sam Pan nada człowiekowi „przydomek Boanerges, to znaczy synowie gromu” (Mk 3, 17)!

 

Trudno się zatem specjalnie dziwić, że upojeni świeżo nabytą mocą i pozycją poczuli się władni karać wszystkich, którzy nie okażą należytego szacunku ich ukochanemu Rabbuni. Kiedy Samarytanie odmówili Mu noclegu tylko dlatego, że zmierzał do Jerozolimy, oburzeni na tę jawną złośliwość ci właśnie Zebedeuszowi synowie natychmiast pospieszyli z propozycją: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?” (Łk 9, 54).

 

Jak widać, nie był im obcy gniew. Złościli się i na współziomków, którzy niepotrzebnie – ich zdaniem –zawracali głowę Panu. I nie wahali się dać im to odczuć w nieprzyjemny sposób. Jak choćby wtedy, gdy mieszkańcy wiosek, przez które przechodził Jezus, „przynosili Mu dzieci, żeby ich dotknął, lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego” (Mk 10, 13).

 

Zdarzało się, że kierowała nimi zazdrość. Opowiadali kiedyś Jezusowi: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami” (Mk 9, 38)? Byli o Jezusa wyraźnie zazdrośni – chcieli mieć Pana, Ewangelię, cuda i wszystkie te niezwykłości na wyłączność.

 

Również chciwość znalazła do nich przystęp. Kiedy podczas uczty w Betanii pewna kobieta wylała na głowę (albo, wedle innej relacji, na nogi) Jezusa drogi olejek nardowy, „uczniowie oburzali się, mówiąc: Na co takie marnotrawstwo?” (Mt 26, 8). Wraz z chciwością zbudziła się obłuda, albowiem „na to rzekł Judasz Iskariota (…): Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim? Powiedział to zaś nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano” (J 12, 4-6). Czyli do tego jeszcze defraudacja…

 

Wykazali się lenistwem intelektualnym. I nie chodzi wcale o trudność ogarnięcia umysłem zapowiedzi Chrystusowego zmartwychwstania bądź niemożność uchwycenia sensu enigmatycznych niekiedy przypowieści, ale o elementarną logikę i zdolność wnioskowania – jak wtedy, gdy „zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden mieli z sobą w łodzi”, a Jezus akurat zaczął mówić: „Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda!”, co oni puścili mimo uszu, poważnie zafrasowani brakiem żywności i „zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba. Jezus zauważył to i rzekł im: Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy? Odpowiedzieli Mu: Dwanaście. A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków? Odpowiedzieli: Siedem. I rzekł im: Jeszcze nie rozumiecie?” (Mk 8, 14-21).

 

A co się stało w chwili ostatecznej próby? „Wtedy wszyscy uczniowie opuścili Go i uciekli” (Mt 26, 56) – pomimo, iż zaledwie kilka godzin wcześniej zapewniali gorąco: „Panie, z Tobą gotów jestem iść nawet do więzienia i na śmierć” (Łk 22, 33), a ten, którego Pan nazwał Skałą i nakazał „utwierdzać swoich braci” (Łk 22, 32), trzykrotnie „począł się zaklinać i przysięgać: Nie znam tego Człowieka!” (Mt 26, 74). Nawet nie znam jego imienia! Zostawcie mnie w spokoju!

 

Wystarczy ci mojej łaski (2 Kor 12, 9)

 

Oto najbliżsi współpracownicy Jezusa Chrystusa w całej krasie własnych słabości, braków, niedomagań. Czyż to nie napawa optymizmem? Czy nie działa krzepiąco? Powinno. Niezbicie bowiem wynika z powyższego, że apostołem zostaje się nie z powodu niesłychanych przymiotów własnych, a tylko i wyłącznie z woli Boga.

 

„Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu!” – woła Paweł z Tarsu, trzynasty apostoł, który wprawdzie do grona wybranych przez Jezusa dołączył później, ale również na Jego osobiste zaproszenie – „niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców; wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga” (1 Kor 1, 26-29).

 

Można więc być prostym i słabym, można być nieuczonym i nierozgarniętym; można być nawet kolaborantem jak Lewi albo współsprawcą mordu jak Szaweł. W każdym z nich Jezus znalazł ziarenko gorczycy – „najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi, lecz wsiane wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu” (Mk 4, 31-32). Tak też się stało z wybranymi przez Pana wysłannikami (tyle bowiem znaczy greckie słowo apostolos). Ich wiara rozrosła się i wybujała – i wydała plon „trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny” (Mk 4, 8).

 

„Nie wyście mnie wybrali, ale Ja was wybrałem” – powiedział Pan swoim dwunastu, żegnając się z nimi przed męką – „i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili” (J 15, 16). Czy zatem apostołowie mieli w ogóle coś do powiedzenia w kwestii swego powołania? Owszem, każdy z nich musiał osobiście odpowiedzieć na Chrystusowe wezwanie – niczym nieskrępowanym aktem wolnego wyboru. U samego bowiem stworzenia rodzaju ludzkiego został każdy z nas wyposażony w niezbywalną wolność, która – jak czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego – „jest zakorzenioną w rozumie i woli możliwością działania lub niedziałania, czynienia tego lub czegoś innego, a więc podejmowania przez siebie dobrowolnych działań. Dzięki wolnej woli każdy decyduje o sobie” (KKK 1731). Bóg zatem nigdy niczego na nikim nie wymusza – w przeciwnym razie byłby władcą marionetek, a my nie dziećmi Jego, lecz zdalnie sterowanymi automatonami do zabawy.

 

Apostołowie mieli wybór – w każdej chwili mogli porzucić Jezusa. Czyż nie czynili tak inni uczniowie albo sympatycy Mistrza z Nazaretu? Na przykład bogaty młodzieniec, który nie udźwignął Jezusowego „Chodź za mną!”, lecz „odszedł zasmucony” (Mt 19, 21-22); albo ci, dla których „trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” (J 6, 60) – wtedy „wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodziło” (J 6, 66). A Judasz, który dosłownie w ostatniej chwili przeszedł na „ciemną stronę”?

 

Kiedy w gronie uczniów powstał rozłam na tle nauczania eucharystycznego, Jezus zapytał dwunastu: „Czyż i wy chcecie odejść?” (J 6, 67). A skoro ich o to zapytał, to znaczy, że dał im w tej kwestii wolny wybór: trwać przy Nim albo zakończyć z Nim znajomość. Oni zaś tego wyboru dokonali już wcześniej – w mniejszym bądź większym stopniu bowiem podzielali wiarę, którą zwerbalizował Szymon Piotr: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16, 16). Dlatego i w odpowiedzi na powyższe pytanie przytaknęli Piotrowej deklaracji: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga” (J 6, 68-69).

 

Przymnóż nam wiary (Łk 17, 5)

 

W postawie apostołów zachwyca wierność Chrystusowi – wierność pomimo upadku i zwątpienia, pomimo ucieczki i porzucenia Go, pomimo zaparcia się Jego. To wierność zatrzymała ich razem – mogli wszak po ucieczce z Getsemani rozproszyć się, aby się już nigdy w tym samym gronie nie spotkać. Ale ich wierność wykroczyła poza bramy śmierci – wszyscy z wyjątkiem Judasza powrócili do Wieczernika, choć „nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych” (J 20, 9). Powrócili więc przez wierność pamięci Jezusa. Acz bywała to wierność trudna – wbrew niewierności: „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 20, 25)…

 

Wierność apostołów stanowi najlepszy punkt odniesienia dla stygnących chrześcijan XXI stulecia. Dla tych, co żyją w świecie nie mniej wrogim Owczarni Chrystusowej niż ten, który otaczał dwunastu – w świecie, w którym „już działa tajemnica bezbożności” (2 Tes 2, 7) i coraz wyraźniej widać „ohydę spustoszenia zalegającą tam, gdzie być nie powinna” (Mk 13, 14). Dla tych, co wzorem Tolkienowskiego króla Théodena pytają trwożliwie (wręcz z narastającą rezygnacją): „Cóż może uczynić człowiek przeciwko tak zuchwałej nienawiści?”

 

Czy apostołowie kiedykolwiek zadali sobie takie pytanie? Ewangelie milczą na ten temat. Z pewnością jednak dzień, który dziś czcimy jako Wielką Sobotę dla nich był najczarniejszym szabatem od początku świata i mogły ich nękać rozmaite złe myśli, ale już nazajutrz ich wierność została nagrodzona spotkaniem ze zmartwychwstałym Panem. A pięćdziesiąt dni później umocnieni Duchem Świętym szeroko otworzą zamknięte strachem drzwi Wieczernika, by odważnie stanąć przeciw Imperium Romanum.

 

Dwunastu nieznanych nikomu szarych ludzi z pustynnego wygwizdowa przeciwstawi się supermocarstwu rządzącemu całym znanym im światem: biurokratycznemu molochowi, niezwyciężonym legionom, prawu arcyskutecznemu w swej surowości, „policji jawnej, tajnej i dwupłciowej”. Przeciwstawią się oni strukturom grzechu opartym na sile pieniądza i pięści – zbrojni jedynie w „miecz Ducha, to jest Słowo Boże” (Ef 6, 17). Sami padną w pierwszych potyczkach, ale ich zasiew przyniesie owoc obfity w postaci nieprzeliczonej rzeszy „błogosławionych” – jak ich nazwał Pan Jezus: „Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli” (J 20, 29). I ostatecznie w tym starciu zwyciężą – dzięki niezłomnej wierności Temu, który „zwyciężył świat” (J 16, 33). To wierność Panu szczęśliwie przeprowadzi ich „przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci” (2 Kor 11, 23).

 

Wspomina Paweł z Tarsu:

„Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. (…) W Damaszku namiestnik króla Aretasa rozkazał pilnować miasta Damasceńczyków, chcąc mnie pojmać. Ale przez okno spuszczono mnie w koszu przez mur i tak uszedłem rąk jego” (2 Kor 11, 24-33).

 

To się nazywa CV! Podobne ma zresztą każdy z dwunastu (czy raczej trzynastu). Ukrzyżowanie (również głową w dół), rozcięcie piłą, zatłuczenie kijami, obdarcie ze skóry, przerażające apokaliptyczne widzenia – niczego nie żałowali, aby „dopełniać braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24).

 

Bezkompromisowa wiara, nadzieja i miłość apostołów wkrótce wyjdzie z żydowskiego getta, z czynszowych insuli Zatybrza, z niewolniczych czworaków, by zataczać coraz szersze kręgi – nie minie kilkadziesiąt lat, a „zainfekuje” greckich filozofów, porwie rzymskich patrycjuszy, przeniknie w szeregi dumnych pretorianów. A po trzech wiekach niestrudzonej walki spocznie na cesarskim tronie. Świat podąży drogą Chrystusa.

 

Rozpoczęli tę walkę prostaczkowie Boży – podobnie jak my na pozór słabi i bezbronni wobec możnych i groźnych, gwiazd i celebrytów, wpływowych i aroganckich współczesnego świata. Podobnie jak my „ubodzy w duchu” (Mt 5, 3), podobnie ludzcy w swoich zachowaniach. Nade wszystko jednak świadomi faktu, iż człowiek prawdziwie kochający Boga może Mu ofiarować tylko jedno: własne życie. I to wcale niekoniecznie w akcie okrutnego męczeństwa, ale w codziennym zmaganiu z nieprzyjaznym otoczeniem i z samym sobą. Dzień po dniu, minuta po minucie…

 

Jerzy Wolak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie