13 grudnia 2017

Jaruzelski, jakiego nie znacie

(fot.REUTERS/Kacper Pempel/Files/FORUM)

Trzynasty dzień grudnia. Czołgi, transportery, brak łączności telefonicznej, godzina milicyjna. Porozklejane na mieście obwieszczenia WRON i wałkowane w telewizji przemówienie zamiast Teleranka. Czy generał Wojciech Jaruzelski kojarzy się nam z czymś więcej niż tylko z tymi obrazkami? Raczej nie. Warto więc te poważne zaległości z najnowszej historii Polski spróbować nadrobić.

 

Tej postaci nie da się wymazać z najnowszej historii naszego narodu. Bez względu na to, czy w szkolnych podręcznikach pośmiertnie pozostanie „generałem”, czy też czeka go degradacja do najniższego stopnia wojskowego, Wojciech Jaruzelski przez pół stulecia kształtował losy Polski i Polaków.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Tragiczna i przewrotna historia życia tego człowieka w polskiej historiografii oraz w optyce społecznej najczęściej ulega drastycznemu spłyceniu i uproszczeniu. Korzystając z 36. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, stawiam przeto hipotezę, iż my, Polacy nie poznaliśmy Jaruzelskiego ponad to, co kojarzy się z widokiem czołgów wyprowadzonych na ulice przez jego zbrojną juntę w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Aby uczynić krok w kierunku jej udowodnienia, kreślę poniższy przyczynek do oceny jego osobowości politycznej. Przyczynek, który niejednego czytelnika może wprawić w osłupienie. Zaczynajmy!

 

Wojciech Jaruzelski, czyli kto?

Spróbujmy najpierw wynotować frazy określające najważniejsze wydarzenia i konteksty z życiorysu „towarzysza generała”. Wśród nich znajdą się: ziemiańskie pochodzenie, szkoła Ojców Marianów, antykomunizm, Syberia, armia Berlinga, komunizm, Informacja Wojskowa, generał, Gomułka, inwazja na Czechosłowację, czystka antysemicka, grudzień 1970, Gierek, dyrektywy z Moskwy, karnawał „Solidarności”, Kania, stan wojenny, Jan Paweł II, Gorbaczow, Okrągły Stół, prezydentura, III RP, niedokończone procesy, nawrócenie i śmierć.

 

Już samo to proste wyliczenie pokazuje stopień skomplikowania jego osobowości. Bez dokładnego poznania politycznych, społecznych i ekonomicznych kontekstów kariery politycznej Jaruzelskiego, bez odkrycia „kuchni władzy” z okresu sprawowania przez niego najważniejszych stanowisk doby Polski Ludowej i transformacji ustrojowej, bez relacji z jego najbliższego otoczenia, szalenie trudno jest zrozumieć motywy działalności ostatniego namiestnika sowieckiej władzy nad Wisłą.

 

Politycznym szczytem, swoistą epoką Jaruzelskiego była dekada lat osiemdziesiątych. Od 1981 roku piastował stanowisko Pierwszego Sekretarza Komitetu Centralnego PZPR, w latach 1981-1985 pełnił urząd premiera, w latach 1985-1989 – Przewodniczącego Rady Państwa. Trzymał w ręku nadzór nad armią i Komitetem Obrony Kraju. Do niego należały główne decyzje w zakresie organizacji obrad okrągłego stołu.

 

Trudno się dziwić, że generał Jaruzelski kojarzony jest głównie z fatalną decyzją o wprowadzeniu stanu wojennego. Sam na to sumiennie zapracował, także przez włożenie po 1989 roku ogromu energii w obronę swoich racji i permanentne uchylanie się od poniesienia prawnej odpowiedzialności za związane z tym czyny. Dużo rzadziej odnosił się w przestrzeni publicznej do kwestii swojego życiorysu i radykalnych zmian światopoglądowych, jakich dokonywał od pierwszych lat dorosłości. Przez wiele lat w zupełnej dyskrecji pozostawała m.in. sprawa agenturalnej współpracy Jaruzelskiego z sowieckim organem represji na ziemiach polskich – Informacją Wojskową. Ta dobrowolna działalność przeciwko własnemu narodowi, podjęta została – wedle zachowanej dokumentacji – z pobudek „patriotycznych”, a faktycznie z troski o swoją karierę w komunistycznym wojsku. Zakreśliła w psychice Jaruzelskiego pierwszy horyzont ścisłej zależności od władz na Kremlu i umocniła jego postrzeganie sytuacji wewnętrznej oraz międzynarodowej zwasalizowanego kraju. Przekonany już na szlaku bojowym o potędze sowieckiej rewolucji, szybko poddał się jej oddziaływaniu i coraz głębiej – kosztem wielu skrzywdzonych ludzi – partycypował w totalitarnym systemie, licząc na przetrwanie i polepszenie bytu dla siebie oraz pogrążonej w ubóstwie rodziny.

 

Po trupach do pozycji głównego lokaja

Wojciech Jaruzelski nie stał się przez to jedynie marionetką sterowaną przez każdego, kto znajdował się nad nim choćby szczebel wyżej w hierarchii. Bacznie przyglądał się realiom komunistycznego państwa, w tym kolejnym zmianom władzy. Wyciągał z nich wnioski i nabywał umiejętności politycznych. W Warszawie z ponadprzeciętnym oddaniem popierał niemal zawsze tych, którzy w krótkiej perspektywie dochodzili do szczytu władzy i zarazem cofał to poparcie szybciej niż następował ich upadek. Po latach gen. Władysław Pożoga przyznał: „Generał przysięgał wierność Gomułce i w roku siedemdziesiątym Wiesława zdradził. Zapewniał Gierka o lojalności – nie dotrzymał zapewnienia. Wystawił do wiatru Kanię”.

 

W Moskwie natomiast ten sam człowiek był kimś zgoła innym. Przez lata wypracował tam opinię wyjątkowo wiernego i dyspozycyjnego komunisty, który potrafi łączyć interesy różnych frakcji, konsekwentnie stosować sowieckie wzorce w budowaniu przeznaczonej do przyszłej inwazji armii i który o wszystkim, co dzieje się nad Wisłą, opowiada jak na spowiedzi. Nie przypadkiem dobrze zorientowany w realiach moskiewskiej hierarchii władzy Władimir Bukowski określił go mianem „lokaja”. Widać zatem, iż o ile w kolejnych kierownictwach KPZR Jaruzelski widział świecki urząd nauczycielski, władny decydować we wszystkich sprawach politycznych, o tyle warszawska centrala partii komunistycznej stanowiła dla niego tylko temporalne pole rywalizacji o wpływy, na którym zdobywa się pozycję poprzez stopniową rekonfigurację personalną i wykonywane za aprobatą Moskwy przewroty na szczytach władzy.

 

W każdej z epok, wyznaczanych w Polsce Ludowej okresami sprawowania władzy przez kolejnych Pierwszych Sekretarzy KC PZPR, Jaruzelski budował wokół swojej osoby sieć znajomości, powiązań i zależności. Przykładem takich działań może być brutalny finał karier pułkowników Michała Dodika i Michała Sadykiewicza, a także rozwój znajomości z Czesławem Kiszczakiem. Przy obsadzie stanowisk w aparacie państwowym oraz w wojsku stawiał na ludzi o przeciętnej inteligencji i zarazem lojalnych, natomiast tych myślących bardziej samodzielnie trzymał w cieniu, żądając od nich rozmaitych opinii, analiz lub zadaniując do określonych problemów.

 

Mieszanka zdolności politycznych, przypadku i ewolucji systemu politycznego w kontrolowanej przez Związek Sowiecki Polsce doprowadziła Jaruzelskiego do szczytu władzy. I na tym szczycie chciał trwać najdłużej jak tylko byłoby to możliwe. Skoro od trzydziestu lat Nicolae Ceaușescu z powodzeniem trzymał za twarz naród rumuński, dlaczego to samo nie miałoby się udać oddanemu słudze Breżniewa? Na nieszczęście dla Jaruzelskiego, przywódca sowiecki już w listopadzie 1982 roku zmarł, a jego dwaj kolejni następcy zakończyli życie niewiele później. Strategia nowego kierownictwa KPZR na czele z Michaiłem Gorbaczowem, nadchodzące bankructwo ekonomiczne państwa oraz erozja społecznej legitymizacji władzy, wzmacniania przetrwaniem „Solidarności” oraz polityką NATO i Watykanu, postawiły na porządku dziennym problem, którego psychika Jaruzelskiego nie potrafiła rozwiązać wedle dotychczasowych reguł politycznej gry.

 

Niepożądana pieriestrojka i kolejne transformacje Jaruzelskiego

Końcówka lat osiemdziesiątych to już coraz wyraźniejszy obraz zagubienia „towarzysza generała”, dla którego stanem optymalnej stabilności była zazwyczaj kontrola i zarazem groźba eliminacji jego osoby ze strony moskiewskich mocodawców. Kres „doktryny Breżniewa” wywołał w umyśle Jaruzelskiego poważny kryzys myślenia strategicznego, swoistą chorobę sierocą, która jednak nie okazała się schorzeniem śmiertelnym. Zachował bowiem elementarną przytomność polityczną, dopasowując się do oczekiwań Gorbaczowa. Wieloletnie zabiegi o uznanie na Kremlu zaowocowały w roku 1989 po raz kolejny – Jaruzelski wówczas jawił się tam w kontekście przeobrażeń socjalizmu jako gwarant ciągłości ustrojowej i doktrynalnej poprawności kierunku reform.

 

W toku transformacji przygotowano i przeprowadzono operację „okrągły stół”. To swoiste porozumienie elit dało wynik nie w pełni satysfakcjonujący Jaruzelskiego. Owszem, trzymał on w garści podstawy reżimu i został wybrany prezydentem, ale w tle tych procesów postępowała społeczna kompromitacja partii komunistycznej, uwłaszczanie nomenklatury luzowało więzi partyjne, a liczne błędy polityczne wykonawców woli generała doprowadziły do obsadzenia stanowiska premiera przez człowieka „Solidarności”.

 

Mało tego, pozycja i funkcje ustrojowe jednoosobowej głowy państwa kompletnie rozmijały się z preferowanym przez Jaruzelskiego stylem prowadzenia polityki. Stary, zmęczony i ograniczony intelektualnie przywódca komunistyczny w warunkach adaptacji do systemu władzy reguł demokratycznych, dynamicznej kampanii wyborczej i prowadzonych transparentnie przetargów politycznych szybko zaczął się gubić. Dobitną egzemplifikacją tej postawy jest sytuacja, w której nowo wybrany prezydent wraz ze świeżo powołanym premierem Czesławem Kiszczakiem, po ponad miesiącu starań o wyłonienie rządu opartego o komunistyczną większość parlamentarną, porzucili nietuzinkowe pomysły, takie jak dodatkowe posiedzenie okrągłego stołu w celu włączenia do rządu przedstawicieli KPN i „Solidarności Walczącej”. Postawili na najprostszy wariant zakończenia kryzysu, nawet za cenę dalekosiężnych ustępstw, na jakie obaj nie wyraziliby zgody jeszcze pół roku wcześniej. Te sprowadzające się w dużej mierze do sfery psychologicznej problemy odnotowywał Mieczysław Rakowski, dostrzegali je także ludzie opozycji, jak np. Aleksander Hall. Jan Burakowski w biografii poświęconej Jaruzelskiemu określił swojego bohatera mianem „niekompetentnego człowieka zagubionego w gąszczu spraw, praktycznie niezdolnego do wykroczenia poza ramy taktyki”.

 

Generał Wojciech Jaruzelski bardzo pragnął przejść do historii jako główny autor, ojciec-założyciel i patron procesu powstania III Rzeczypospolitej. Do kreowania takiej narracji w dużej mierze wykorzystywał urząd prezydencki, ale w ostatecznym rozrachunku został przykryty „zasługami” takich postaci jak Tadeusz Mazowiecki, Lech Wałęsa, Leszek Balcerowicz.

 

Aby być dobrym „prezydentem demokratą”, trzeba było zdystansować się od zamordystycznego towarzystwa – Jaruzelski pro forma uczynił to z marszu, majestatycznie oddając partię w ręce Rakowskiego. Trzeba było także stać się dobrym kolegą dla nowej wierchuszki władzy. I tu okazało się, że od pierwszych dni urzędowania gabinet Mazowieckiego utrzymywał z prezydentem bardzo poprawne stosunki, które wiosną 1990 roku ewoluowały wręcz do poziomu lojalnej, niepisanej koalicji. Ludzie Mazowieckiego szybko „sfinlandyzowali” stosunki dyplomatyczne Polski ze Związkiem Sowieckim, za co Jaruzelski odwdzięczył się pełną spolegliwością i współpracą przy sprawach krajowych oraz w realizacji dyrektyw dyplomatycznych na kierunku zachodnim. Któż dziś pamięta, że w kwietniu 1990 roku prezydent podnosił, iż „dla ekipy premiera Mazowieckiego nie ma alternatywy – następny rząd byłby populistyczno-nacjonalistyczno-totalitarny”, natomiast w czerwcu wskazywał: „Wielkim kapitałem jest autorytet Tadeusza Mazowieckiego i społeczne poparcie dla jego rządu. Wszystko, co ten autorytet podważa – jest niebezpieczne”?

 

O tym, że psychika Jaruzelskiego wytrzyma kolejną radykalną zmianę semantyki, wiedział zapewne także Roman Malinowski. W swoich wspomnieniach zapamiętał generała jako polityka, który potrafił postawić się w dwóch różnych, sprzecznych rolach. Mówiąc o sankcjach prezydenta Stanów Zjednoczonych wobec Polski, Jaruzelski przyznał, że będąc na miejscu Ronalda Reagana, postąpiłby tak samo.

 

„Towarzysz generał” w garniturze „prezydenta demokraty” dokonał przewartościowania na jeszcze jednej płaszczyźnie – w kwestii osobistego stosunku do Kościoła i wiary katolickiej. W jego posunięciach na stanowisku Prezydenta RP trudno odnaleźć jakikolwiek element krytyki niedawnych wrogów reżimu – przeciwnie, Jaruzelski coraz częściej przyjmował publicznie retorykę katolika. Przed niemieckim reporterem Manfredem Bergerem zdobył się m.in. na stwierdzenie: „można tylko żałować, że wielkie i ważne nauki Kościoła nie są zbyt często uwzględniane i urzeczywistniane w życiu codziennym”. Złożył osobistą wizytę w Sanktuarium Najświętszej Maryi Panny w Licheniu, gdzie modlił się w ciszy. Przywiózł stamtąd obraz maryjny, który powiesił na jednej ze ścian Belwederu. Podczas innej podróży po kraju zmienił trasę przejazdu w taki sposób, by odwiedzić Jasną Górę. Wręczył tam przeorowi pieniądze na remont dachu. Innym razem kazał się zawieźć do katedry tarnowskiej, gdzie na oczach tłumów nawiedził grób arcybiskupa Jerzego Ablewicza.

 

W kontekście tych posunięć ciekawych obserwacji dokonał ówczesny Minister Stanu w Kancelarii Prezydenta Józef Kozioł. Przed przywracanymi do państwowego kalendarza obchodami Święta 3 Maja Jaruzelski radził się go w kwestii zachowania podczas Mszy Świętej. Co ciekawe, nie ujawniał interlokutorowi swojego stosunku do wiary, lecz dał do zrozumienia, iż najważniejsze dla niego jest to, jak zostanie jego zachowanie odebrane w mediach i społeczeństwie, a konkretnie – czy przeżycie Eucharystii po katolicku nie zostanie ocenione, jako polityczne „przefarbowanie się z dnia na dzień”.

 

Na każdą okazję?

Być może w tym przykładzie rozumowania ówczesnego Jaruzelskiego kryje się klucz do całej jego osobowości politycznej – zawsze starał się dostosować do panujących realiów w sposób dla niego najdogodniejszy, reszta stanowiła tylko tło i miała drugorzędne znaczenie. Dlatego awansował w stalinowskiej totalitarnej machinie, z tego powodu trzymał się blisko kolejnych przywódców zniewolonej Polski, w tym celu budował swoją reputację w Moskwie, kumulując stopniowo w swoich rękach władzę na szczeblu krajowym.

 

Jest zatem wielce prawdopodobne, że „towarzysz generał” tę władzę, jaką posiadał w połowie lat osiemdziesiątych, utrzymywałby dalej, gdyby tylko miał nad sobą niesłabnący sowiecki bat. Zarazem nie możemy też wykluczyć, iż w sytuacji, w której rywalizację o przywództwo w „Solidarności” wygrałoby inne środowisko, skupione np. wokół myśli endeckiej lub konserwatywno-liberalnej, z nimi także usiadłby do rozmów i ofiarował część władzy. Jaruzelski mógłby stać się tekturowym Pinochetem lub podróbką Reagana – jeśli takie zapotrzebowanie wygenerowałyby procesy transformujące reżim polityczny, jeśli tego wymagaliby nowi sternicy polskich spraw.

 

W charakterystykach czołowych postaci elity władzy PZPR płk. Ryszard Kukliński opisał Jaruzelskiego jako niezdolnego do podejmowania decyzji oraz wykazującego szczególną troskę o sprawy formalne i biurokratyczne. Trudno nie przyznać mu racji. Prowadząc ascetyczny styl życia, komunistyczny satrapa nie przekuwał tej prywatnej fasady na obronę jakichkolwiek imponderabiliów. Uciekał od kluczowych rozstrzygnięć, odkładał je w czasie. Jeśli już jakieś jego decyzje wpisywały się w nurt działań niepodległościowych, to działo się tak dlatego, że ich funkcja sprowadzała się zarazem do zabezpieczenia jego interesów. To wyjątkowo smutny obraz osobowości bez kręgosłupa moralnego, którego jednak nie dopełnia w sposób spójny końcówka ziemskiej wędrówki Jaruzelskiego. Czy jego prawdopodobne nawrócenie było tylko odruchem motywowanym strachem przed wiecznym potępieniem?

 

W czasie swego długiego życia Wojciech Jaruzelski zdążył być młodym katolikiem i endekiem, żarliwym komunistą i ateistą, antysemitą, dyktatorem budującym „realny socjalizm”, demokratą, obrońcą Kościoła i patronem neoliberalnych reform, wreszcie na łożu śmierci – na powrót katolikiem. Jaruzelski prawdopodobnie mógłby być każdym, gdyby mu tylko rozkazano.

 

A może chwilami żałował największych swych błędów i z determinacją szukał powrotnej ścieżki do Boga? Na to pytanie ostatecznej odpowiedzi na tym świecie zapewne nie znajdziemy.

 

Benedykt Witkowski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie