4 listopada 2020

Jakub Majewski: Wygrał czy nie wygrał?

(Fotograf: CARLOS BARRIA/Archiwum: Reuters)

Około północy w Stanach, Joe Biden ogłosił, że jest na drodze do zwycięstwa. Dwie godziny później, Donald Trump ogłosił, że zasadniczo, z dotychczasowych wyników wychodzi, że to on zwyciężył. Ale zgodnie z zapowiedziami – nie znamy jeszcze ostatecznych wyników wyborów prezydenckich. Większość amerykańskich mediów zakończyła już swoje wieczory wyborcze, bez zwycięzcy – więc co właściwie wiemy i co dalej?

 

Wybory, według raportów medialnych, pozostają zasadniczo niezdecydowane. Na razie jedno jest pewne: sondażownie które zapowiadały, że Trump zostanie ostro pokonany w większości kraju, były w błędzie. Już w tej chwili, Trump znacząco pokonał większość prognoz, które zapowiadały, że być może będzie miał zaledwie 170, maksymalnie 200 głosów elektorskich. Tymczasem, już w tej chwili Trump ma co najmniej 213 pewnych głosów. Ale, rzecz jasna, nie jest to zwycięstwo. Biden ma co najmniej 220 głosów. Tymczasem, w kilku kluczowych stanach, których Trump potrzebuje, aby zwyciężyć – nieoczekiwanie ogłoszono, że dziś wyników nie będzie, i w ogóle w niektórych miejscach wstrzymano liczenie. W każdym z nich Trump wygrywa z nawiązką.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Bez niespodzianek

 

Obydwie strony już teraz mówią o oszustwie. W swoim krótkim przemówieniu, Trump był niezmiernie – jak na swoje standardy – oględny w słowach, zaledwie sugerując, że dzieje się coś dziwnego, że ktoś dąży do „skradzenia” wyborów i że w razie czego – jego strona będzie odwoływać się aż do najwyższego sądu. Po drugiej stronie, Biden nie musiał mówić ani słowa przeciw Trumpowi – całe media mówią to za niego, powtarzając mantrę o tym, że Trump bezprawnie ogłasza się zwycięzcą i próbuje w ten sposób pozbawić praw wyborczych części elektoratu, których głosy nie zostały policzone.

 

Krótko mówiąc: jak na razie, wybory przebiegają zgodnie z planem. Tylko czyim? Paradoksalnie – póki co, obydwie strony mogą powiedzieć, że zgodnie z ich planem. Jeśli chodzi o republikanów, planem było po prostu osiągnięcie większości w kluczowych stanach – Trump nigdy nie dążył do zdobycia większości w całym narodzie, wykorzystując specyfikę systemu elektorskiego, aby uderzać precyzyjnie w tych stanach, które najbardziej się wahają, a szczególnie tych z nich, gdzie w grze jest największa ilość głosów elektorskich. Stąd bezustanny nacisk zwłaszcza na zdewastowane gospodarczo stany północy i środkowego zachodu, takie jak Pensylwania, Wisconsin, Michigan, Ohio, i tak dalej. Ta strategia, zastosowana w 2016 r., po raz kolejny przynosi efekty – ale to właśnie w trzech z tych stanów ogłoszono, że dziś wyników nie poznamy. Do tej kwestii jeszcze wrócimy.

 

Plan działania po stronie demokratów jest trudniejszy do określenia, bo nie sposób tu powiedzieć wszystkiego wprost, bez postawienia zarzutów malwersacji lub przynajmniej usiłowania malwersacji – a siłą rzeczy, trudno o dowody w tej materii. Można co najwyżej mówić o pewnej narracji, która jest powtarzana wspólnie przez demokratów i nagłaśniana przez wspomagające ich media. Przede wszystkim więc – od dawna demokraci mówili o tym, że Trump będzie próbował ograniczyć liczenie głosów korespondencyjnych, które często są ostatnimi zliczanymi. Innym elementem narracji, wychodzącym bardziej z mediów aniżeli z partii, było ostrzeżenie o „czerwonym mirażu” – jakoby to w noc wyborczą, miałoby zaistnieć złudzenie zwycięstwa Trumpa, które jednak rozwieje się w nadchodzących dniach, w miarę jak będą właśnie zliczane głosy korespondencyjne. To oczywiście nie znaczy, że demokraci nie liczyli na „zwykłe” zwycięstwo – nie od dziś wszak wiadomo, że sondaże publikuje się nie tylko po to, aby sprawdzić, jak wyglądają poglądy wyborców, ale też, aby na swój sposób „zaczarować” wynik. Aby zachęcić swoich wyborców, a zniechęcić przeciwnika. I aby zbudować oczekiwania swoich wyborców, tak aby w razie czego potem móc oskarżać przeciwnika o „cuda nad urną”. Po prawdzie: wielu zwolenników demokratów do dziś uważa, że porażki sondażowni w 2016 r. nie były porażkami, tylko właśnie dowodem malwersacji republikanów – pogląd skrzętnie podsycany przez media przez całą pierwszą kadencję Trumpa. Nie ma wątpliwości, że jeśli dziś Twitter i Facebook podważają każde słowo prezydenta w kwestii wyniku wyborczego, jest to częścią tej samej narracji.

 

Obydwie strony mogą więc faktycznie mówić swoim wyborcom, iż wszystko przebiega zgodnie z ich oczekiwaniami. Tylko co dalej?

 

Trump na ostatniej prostej?

 

Patrząc po prostu na dotychczasowe wyniki, trzeba powiedzieć wprost: Trump zwyciężył. Nie zwyciężył wprawdzie z aż taką przewagą głosów jak można byłoby się spodziewać po ostatnich miesiącach, ale tu mamy do czynienia z podobnym efektem polaryzacji podbijającej frekwencję, jak przy ostatnich wyborach prezydenckich w Polsce, gdzie Andrzej Duda pokonał Rafał Trzaskowskiego z nieznaczną przewagą, ale obydwaj kandydaci zdobyli niemal bezprecedensowe ilości głosów. W Stanach, były niektóre miejsca, gdzie jeszcze przed dniem wyborów, oddano więcej głosów (drogą tzw. wczesnego głosowania oraz głosów korespondencyjnych) niż w całych poprzednich wyborach. Tu wydaje się dziać podobnie. Trump zbiera ogromne ilości głosów – ale napędzana przez cztery lata nienawiść sprawia, że ogromnie wzrosła też ilość głosów oddawanych przeciwko niemu. I, podobnie jak w Polsce, większość wyborców Bidena zasadniczo nie głosowała na Bidena, a zaledwie przeciw Trumpowi.

 

Pisząc w tej sprawie przed kilkoma dniami, powiedziałem, iż pomimo sondaży, jestem przekonany, że Trump zwycięży, i to bardzo przekonywująco. Moje przekonanie, jak widać, było błędne. Przekonywującym zwycięstwem byłoby, gdyby Trump nie tylko utrzymał stan posiadania, ale wręcz „odbił” jakieś kolejne stany. Wierzyłem, że np. Minnesota, której stolicę tak boleśnie zdewastowały zamieszki Black Lives Matter, zagłosuje na Trumpa – bo też dochodziły stamtąd głosy (i badania!) iż w miejscach dotkniętych przez zamieszki, przewaga Trumpa była w stosunku 2:1. Jednak ostatecznie, to Biden zwyciężył w Minnesocie. Albo wspierane przez demokratów zamieszki nie zdołały wystarczająco zniechęcić wyborców do Bidena, albo polaryzacja i narracja mediów obciążająca Trumpa za całe zło (niedawno znany lewicowy intelektualista Noam Chomsky ogłosił, iż Trump jest największym kryminalistą w historii!) zmobilizowały wystarczająco głosów, aby ten efekt odwrócić.

Mimo to sytuacja jest taka: Trump, mając 213 głosów elektorskich, obecnie prowadzi ze znaczną przewagą w pięciu stanach, które dadzą mu łącznie 79 głosów – Wisconsin, Michigan, Pensylwanii, Karolinie Północnej, i Georgii. Pozwoli mu to na przekroczenie bariery 270 głosów potrzebnej do pełnego zwycięstwa, i to z nawiązką. W każdym z tych stanów, przewaga Trumpa jest na tyle znaczna, że pomimo iż np. w Pensylwanii pozostało do zliczenia nawet do 25% głosów, trudno wyobrazić sobie, aby wynik mógł się odwrócić. Wymagałoby to bowiem aby statystyczny rozkład pozostałych głosów był diametralnie odmienny od dotychczasowego. Trudno uwierzyć, że w stanie, gdzie dotychczas Trump ma przewagę 55:43 (dającą mu ponad pół miliona głosów więcej od konkurenta), pozostałe głosy będą padały w stosunku 70:30 na Bidena. W niektórych z pozostałych wymienionych tu stanów, ilość zliczonych głosów jest znacznie wyższa (w Georgii jest to ponad 90 proc.), i szanse na odwrócenie proporcji bez „cudów” są znikome.

 

Trzeba jednak zauważyć: to w Pensylwanii sąd ostatnio zadecydował, iż dopuszczalna jest zliczanie głosów korespondencyjnych nawet jeśli nie mają stempla potwierdzającego wysłanie przed dniem wyborów, i nawet jeśli… podpis wyborcy nie pasuje do podpisu w bazie danych. A prokurator generalny Pensylwanii (demokrata), miał przed paroma dniami powiedzieć, że z całą pewnością, kiedy już zostaną zliczone wszystkie głosy, Biden zwycięży – zaskakująca to umiejętność przewidywania przyszłości, zwłaszcza ze strony urzędnika, który powinien przynajmniej zachować pozory neutralności…

 

Wyborcy przemówili w urnach – teraz czas na ulicę

 

Pozostaje tylko czekać i zobaczyć czy w nadchodzących dniach ta przepowiednia się spełni – i w jaki sposób obydwie strony będą dalej działać, aby doprowadzić do pożądanego przez siebie wyniku. Nie tylko w Pensylwanii, ale również w pozostałych stanach z tej piątki. Trump musi wygrać co najmniej cztery z nich.

 

Tymczasem, już teraz dochodzą głosy o pierwszych zamieszkach w stolicy Stanów, Waszyngtonie. W ostatnich dniach można było zobaczyć w mediach i w internecie zdumiewające obrazki ze stolicy światowego mocarstwa – od piątku, stopniowo zabijano deskami i dyktą okna i fasady sklepów na głównych ulicach miasta w obawie przed bojówkami lewicy (tak, konkretnie lewicy: nikt jeszcze nie widział, aby „źli” wyborcy Trumpa cokolwiek zdewastowali, a już z pewnością nie na taką skalę). Nie będę szacował, ile czasu zajmie, aby te zamieszki się rozkręciły i jakie rozmiary ostatecznie osiągną. Dosyć jednak powiedzieć, iż w sytuacji, gdy media już teraz ostro piętnują Trumpa za „nieodpowiedzialną” czy wprost „autorytarną” proklamację zwycięstwa, przy całej narracji i histerii ostatnich miesięcy, potencjał jest naprawdę ogromny. Czas pokaże. Pewne jest tylko to, że te wybory dopiero się zaczynają.

 

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie