12 listopada 2020

Jakub Majewski: Donald Trump, wybory w USA i „prawda ekranu”

(Fot.BRIAN SNYDER/Reuters/Forum)

Nie wolno jeszcze przekreślać Trumpa – mówią rozmaici komentatorzy. Amerykański system daje wiele możliwości, aby zmienić lub unieważnić wyniki wyborów w niektórych stanach. Zgadzam się: to jest możliwe. Ale czy jest prawdopodobne, jeśli rzeczywistość ustępuje przed medialną „prawdą ekranu”?

 

Wytłumaczmy pokrótce na czym polegałaby szansa na zwycięstwo Trumpa.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Amerykańskie wybory nie wskazują bezpośrednio prezydenta, tylko elektorów, którzy potem głosują na danego kandydata. Elektorzy zostają jednak zatwierdzeni dopiero gdy wyniki wyborów w danym stanie zostaną oficjalnie zatwierdzone – a więc, póki w toku są jakiekolwiek skargi wyborcze, nie ma elektorów. Tymczasem ustawodawstwo określa nie tylko kiedy odbywają się wybory powszechne, ale również dzień, w którym odbywa się głosowanie elektorów: jest to pierwszy poniedziałek po drugiej środzie grudnia (prościej, jak widać, się nie dało). W tym roku głosowanie elektorskie wypada 14 grudnia. Jeśli do tego czasu nie będzie elektorów, to… no właśnie, co?

 

Zawiłości a zawiłości…

Na wypadek trudności z przeprowadzeniem wyborów ustawa pozwala stanom wyznaczyć „plan b”, czyli inny sposób wyłonienia stanowych elektorów. Warunek jest tylko taki, że musi to nastąpić nie później niż sześć dni przed głosowaniem elektorskim (do 8 grudnia). Tak więc każdy stan, w którym wyniki wyborów nie zostały w tym terminie zatwierdzone ze względu na skargi wyborcze może, a nawet musi, wybrać swoich elektorów inaczej. Zwykle oznacza to, że gubernator lub stanowy kongres wybiera elektorów zgodnie ze swoją partyjną afiliacją.

 

Po pomyślnym przeprowadzeniu głosowania elektorskiego wyniki nie zostają formalnie ujawnione aż do 6 stycznia kiedy to uroczyście zbierają się Prezydent, Wiceprezydent, Kongres i Senat, aby zliczyć głosy oraz naradzić się co do ewentualnych wątpliwości względem poszczególnych stanów. Gdyby takowe się pojawiły to istnieje możliwość, aby unieważnić głosy elektorskie z danego stanu. Decyzję taką – nie poddawaną głosowaniu – podejmuje przewodniczący Senatu lub Kongresu, jeśli w danym stanie ewidentnie nie udało się zatwierdzić elektorów zgodnie z prawem lub obydwaj razem jeśli stan prawidłowo zatwierdził elektorów, ale występują inne wątpliwości. Co, jeżeli tak by się stało? Jeśli żaden kandydat nie uzyska 270 ważnych głosów elektorskich to prezydenta wybiera Kongres. Nie jest to jednak bynajmniej zwykłe głosowanie. Kongres dzieli się na reprezentacje stanowe, z których każda dysponuje jednym głosem ustalanym wewnątrz tej delegacji w zależności od tego, która partia dysponuje większością w danym stanie. Tu robi się ciekawie. Choć bowiem Demokraci mają większość w Kongresie z racji na nierówną ilość reprezentantów z różnych stanów, to jednak Republikanie mają przewagę w większej ilości mniej ludnych stanów. Jeśli więc każdy stan ma jeden głos, wówczas to Republikanie dysponują większością.

 

Trump mógłby wygrać, ale…

Sytuacja jest więc skomplikowana. Owszem, teoretycznie Joe Biden zdobył większość głosów w wystarczającej ilości stanów, aby zwyciężyć. Jednak w niektórych kluczowych przypadkach ta większość jest niebezpiecznie mała – gdzieniegdzie jest to zaledwie kilkanaście tysięcy głosów – a żaden stan jeszcze nie zatwierdził ostatecznych wyników. Wykazanie nieprawidłowości w wyborach, nawet tylko w małej części danego stanu, mogłoby doprowadzić do odwrócenia wyników. Republikanie oczywiście zbierają informacje o wszelkich nieprawidłowościach i składają pozwy. W grze jest nawet Pensylwania, gdzie przedstawiane zarzuty mogłyby, jeśli sąd przyzna rację Republikanom, unieważnić wynik, który sprawił, że media ogłosiły Bidena zwycięzcą.

 

Wiele jest doniesień o zaniedbaniach, nadużyciach czy „dziwnych” wydarzeniach sugerujących wprost próby oszustwa. Ale to nie media ani nie wyborcy, tylko sądy będą oceniać wiarygodność i znaczenie tych zarzutów. Sądy zaś będą bardzo wnikliwe, a przede wszystkim bardzo ostrożne. Dotychczas jeden tylko raz, w 2000 roku, sądy wpłynęły na wynik wyborów prezydenckich, a mimo to do dziś sytuacja jest wypominana jako coś, co osłabiło cały system. Wówczas chodziło o kilkaset głosów w kilku hrabstwach. Dziś prawnicy Trumpa domagają się odrzucenia setek tysięcy głosów w dziesięciu stanach. Trudno nie dostrzec, że te wybory nie były czyste – ale czy znajdą się tak mocne argumenty, że Sąd Najwyższy zdecyduje się na tak drastyczne działania?

 

Strona prezydenta niewątpliwie zrobi wszystko, aby zwyciężyć w sądach – determinację Trumpa dobitnie pokazuje fakt, iż Biały Dom nakazał federalnym agencjom kontynuować pracę nad nowym budżetem na luty tak, jakby druga kadencja Trumpa była pewna. Jednak odwrócenie wyników w kilku stanach byłoby bezprecedensowe, co każe nam sądzić, iż jest to scenariusz wątpliwy. Bardziej realne jest po prostu przeciągnięcie procesów do 8 grudnia, tak aby niektóre stany nie mogły zatwierdzić w zwykłym trybie swoich elektorów. Wtedy mogłoby dojść do opisanej wyżej sytuacji, gdzie to Kongres dokonuje ostatecznego wyboru. Skoro Republikanie dysponują większością stanowych reprezentacji, wówczas wybór Trumpa wydawałoby się przesądzony. Tyle tylko, że nikt nie powiedział, iż Republikanie zagłosują na Trumpa. Przeciwnie, będą mieli dwa bardzo mocne powody, aby zagłosować na Bidena. Tymi powodami są przegrywana obecnie przez Trumpa wojna o narrację medialną oraz wisząca nad krajem groźba przemocy.

 

Demokratyczna „prawda ekranu”…

W ostatnich dniach amerykańscy wyborcy przecierali oczy z niedowierzaniem – widzieli jak największe stacje telewizyjne dosłownie wyłączają transmisję przemówienia Trumpa, gdy ten mówi o oszustwach wyborczych. Media już nie krytykują prezydenta tylko wprost nie dopuszczają go do głosu. Nawet Fox News, zwykle raczej skłaniające się ku Republikanom, powątpiewa w narrację Trumpa. Z kolei media społeczne, zwłaszcza Twitter – główny kanał komunikacyjny Trumpa – wprowadzają ścisłą „kwarantannę” na jakiekolwiek aluzje o oszustwach. Obecnie większość wpisów Trumpa jest bądź to blokowana bądź ograniczana w zasięgach i opatrzona specjalną adnotacją.

 

Niewątpliwie większość mediów stała od samego początku po stronie Demokratów. Można mnożyć przykłady hipokryzji: ten sam „New York Times” który w 2012 roku ostrzegał przed poważnymi problemami wynikającymi z rozszerzenia głosowania korespondencyjnego, teraz kategorycznie odrzuca jakiekolwiek wątpliwości wobec tychże głosów. Te same media, które cztery lata „wałkowały” nieudowodnione wpływy rosyjskie na zwycięstwo Trumpa w 2016 roku teraz zapewniają o krystalicznie czystym przebiegu wyborów.

 

Zwolennicy Trumpa mogą oburzać się taką stronniczością, ale co z tego? Liczy się fakt narzucenia większości kraju narracji Partii Demokratycznej – i to na długo przed wyborami. Już w pierwszej połowie roku media propagowały „wątpliwości” czy aby na pewno Trump zaakceptuje wynik wyborów (z domyślnym założeniem, że przecież na pewno przegra) i czy wojsko nie będzie musiało siłą wyprowadzić go z Białego Domu. W lipcu wspierający Demokratów think tank Transition Integrity Project (TIP) opublikował raport z „gier wojennych” analizujących potencjalne wyniki wyborów. Raport podkreślał potencjał na chaos i przemoc w każdej okoliczności, gdzie Biden nie zwycięża ze znaczącą przewagą, przyjmując za oczywistość, że to Trump jest tym, który próbuje „zniszczyć demokrację”. Ten raport, oprócz wytyczenia dalszych kroków dla Demokratów, stanowił też instrukcję obsługi dla przyjaznych mediów, pokazując w jaki sposób przedstawić działania Republikanów mające na celu weryfikację wyników jako próby pozbawienia wyborców głosu.

 

Wiedząc o tym od dawna Republikanie zrobili niewiele, aby przeciwdziałać zawczasu tej narracji ani tym bardziej budować własną. Niewątpliwe Republikanie też przeprowadzili własne analizy i prognozy, wiedzieli czego się spodziewać, bo już przed wyborami zaskarżali decyzje niektórych stanów – ale nie potrafili wytłumaczyć swoich działań, co pozwoliło tym bardziej podbudować wizerunek złych Republikanów dążących do zwycięstwa przez „wycięcie” części elektoratu. Być może przy tak ostrej wrogości mediów Republikanie po prostu nie mogli być skuteczniejsi medialnie – ale przyczyny przegranej nie są tak ważne, jak sam fakt przegranej. Obecnie nasycenie tej właśnie narracji jest takie, że nawet gdy Republikanie zdołają wykazać realne nieprawidłowości w sądzie, ogromne rzesze wyborców przyjmie to z oburzeniem jako próbę oszustwa. Chyba że w nadchodzących tygodniach ujawnią tak mocne argumenty, żeby przynajmniej Fox News uznało, że coś jest na rzeczy.

 

…I pałka za plecami

Jeżeli Republikanie nie zdołają zanegować narracji o bezapelacyjnym i czystym zwycięstwie Bidena, to do stycznia te fakty medialne ustalą się jako rzeczywistość w umysłach większości wyborców. Biden zwyciężył, zdobył większość, a każdy kto mówi inaczej to wichrzyciel lub oszust. Poza tym usłyszymy ze strony mediów, że nawet jeśli były jakieś problemy z głosami, to przecież trzeba w końcu uspokoić sytuację i tylko zwycięstwo „kandydata większości” może to zrobić. Dotychczas niewypowiedziana groźba przemocy zaledwie wisi w powietrzu, jednak jeśli sprawy będą zmierzać w niepożądanym przez lewicę kierunku, to niewątpliwie przypomną o sobie lewicowe bojówki Antify. To w takich warunkach przyszłoby Kongresowi rozważać zatwierdzenie medialnego wyboru Bidena lub zadecydowanie jednak o zwycięstwie Trumpa. Kongresmeni będą aż za dobrze wiedzieli, że zawiedzeni zwolennicy Trumpa co najwyżej będą narzekać, podczas gdy zawiedzeni zwolennicy Bidena mogą wywołać katastrofalne zniszczenia w wielu miastach (być może te zamieszki już będą faktem). Co gorsza, wiadomo też, że większość federalnych urzędników sympatyzuje z Demokratami (93 proc. stolicy głosowało na Bidena!) i jeśli Trump zwyciężyłby głosami Kongresu zamiast głosami wyborców, to wiele instytucji państwowych mogłoby praktycznie przestać funkcjonować na skutek wewnętrznego sabotażu…

 

Przed wyborami była mowa o ogromnej polaryzacji przypominającej jeszcze nie zbrojną, ale przynajmniej zimną wojnę domową z wielkim potencjałem na wybuch wojny „gorącej”. Sytuacja zasadniczo się nie zmieniła – wybuchu nie było, bo na razie Biden wygrywa, ale potencjał pozostaje. Głosując w Kongresie na prezydenta Trumpa Republikanie musieliby podjąć tę rękawicę: świadomie zrobić coś, co wywoła masowe zamieszki i sparaliżuje państwo, wiedząc przy tym, że media uczynią z nich zdrajców narodu, w internecie znajdą się ich adresy, a ich rodziny przez długie miesiące nie będą mogły czuć się bezpiecznie. Ilu z nich się na to odważy? Jedną z najbardziej dojmujących cech konserwatystów jak świat szeroki jest ugodowość w obliczu gróźb „postępowców”.

Więc owszem – druga kadencja Trumpa jest nadal możliwa, ale o ile nie nastąpi jakiś bardzo znaczący zwrot akcji i o ile jego prawnicy nie ujawnią naprawdę ważkich materiałów dowodowych, mało realna. Niemniej: jeśli w jakichś wyborach miałyby dziać się rzeczy bez precedensu, to przecież właśnie teraz. Potencjał na znaczące zwroty akcji bynajmniej nie jest wyczerpany.

 

 

Jakub Majewski

 

  

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie