4 czerwca 2018

Jak zapamiętamy spór PO-PiS?

(fot. Maciej Biedrzycki/FORUM )

Perspektywa jest absolutnie kluczowa w ocenie otaczającego nas świata. Gdy jesteśmy blisko danego zjawiska, dostrzegamy cenne szczegóły które z odległości stałyby się niewidoczne. Paradoksalnie jednak, te szczegóły mogą sprawić, iż skoncentrujemy się na drobnych różnicach, przeceniając ich wagę. Toteż nieraz się zastanawiam: jak przyszli historycy zapiszą te dzieje Polski które dla nas są teraźniejszością? Co, za sto lat, napiszą o sprawach które dziś rozpalają nasze emocje?

 

W przypadku wielkiego podziału między PO a PiS, trudno nie odnieść wrażenia, iż być może historia uzna go za… sprawę marginalną. Dziś konflikt ten jest przedstawiany w mediach jako wielki spór ideowy, o skali i natężeniu takim jak przedwojenny podział na narodowców i piłsudczyków. Ale to jest nieporozumienie. Ówczesnej narodowej demokracji można przyznać ponad pół wieku rozwoju ideowego, zupełnie odrębnego od socjalizmu, z którego wyrósł obóz piłsudczyków. Natomiast zarówno Platforma jak też Prawo i Sprawiedliwość to, w ostatecznym rozrachunku, dwa odłamy tej samej opozycji z doby PRL-u. Obydwóm grupom przewodzą ludzie, których myślenie zostało wykształcone przez te same czynniki – z jednej strony, ten sam ustrój totalitarny zostawił głębokie ślady w ich myśleniu, zaś z drugiej, ta sama podziemna prasa kształtowała ich reakcję na ten ustrój.

Wesprzyj nas już teraz!

 

O ile więc ostatecznie wykształciły się – wcale niebagatelne – różnice ideowe między tymi dwoma partiami, o tyle wciąż mają ze sobą więcej wspólnego niż chciałyby przyznać. Toteż dobrą analogię dla dzisiejszego podziału sceny politycznej można odnaleźć w podziałach doby Polski Ludowej, występujących wewnątrz totalitarnego PZPR-u.

 

Kto pamięta puławian i natolińczyków?

Rok 1956. Trwa post-stalinowska odwilż, i spór o schedę po Bierucie. O przewodnią rolę walczą dwa nieformalne odłamy PZPR-u, zwane najczęściej puławianami i natolińczykami – lub, jeśli ktoś woli bardziej dobitnie, żydami i chamami. Pierwsi, w oparciu o partyjny beton i struktury państwowe, widzieli klucz do dalszego trwania ustroju w nieznacznej liberalizacji ucisku państwowego. Drudzy, odwołując się do haseł narodowych, dążyli do budowania silnego państwa, jednak byli wrogo nastawieni do większości wyższej rangi urzędników państwowych.

 

Można oczywiście doszukiwać się analogii Platformy Obywatelskiej w puławianach, zaś Prawa i Sprawiedliwości w natolińczykach. Jednak nie o to chodzi. Zapytajmy raczej: kogo dziś w ogóle obchodzi ten spór? Zwycięstwo puławian oczywiście pociągnęło za sobą inną politykę państwową niż gdyby zwyciężyli natolińczycy. My dziś jednak widzimy, iż różnice, które wówczas musiały się wydawać ogromne, rozchodziły się o niuanse. Obydwie frakcje akceptowały PZPR, ustrój komunistyczny i oczywiście dyktatorską rolę Związku Radzieckiego jako gwaranta ich władzy. Wewnątrz tych ram, nie miało już znaczenia czy nawa państwowa skręci jeden stopień w lewo, czy jeden w prawo: lodowiec, na którym miał się w przyszłości rozbić cały ustrój, i tak już wówczas zapełniał cały horyzont; kolizji, mającej nadejść za czterdzieści lat, nie dało się uniknąć bez drastycznej akcji wykraczającej daleko poza narzucone ramy.

 

Toteż o ile głębsze rozprawy analizujące dzieje Polski Ludowej wyczerpująco opiszą ówczesny podział, o tyle szkolne podręczniki skwitują te sprawy lapidarnie: przez cały okres PRL, wewnątrz partii bezustannie trwała walka pomiędzy rozmaitymi frakcjami. Nawet konkretne nazwy frakcji pojawią się tylko w przypisie, dla uczniów pragnących wypracować szóstkę. Ostatecznie, liczą się nie frakcje, ale fakt, iż partia jako całość dalej dzierżyła władzę, uniemożliwiając realne zmiany…

 

PO-PiS, czyli piaskownica

Czytelnik być może w tym miejscu się oburzy – i to niezależnie od swoich sympatii partyjnych. Przecież… dobra zmiana! Przecież wielkie reformy w każdym niemal aspekcie państwowości – edukacja, wojsko, służba zdrowia, opieka socjalna i tak dalej. Przecież odwrót od liberalnej polityki, kurs na socjalizm. Przecież (rzekome) odrzucenie europejskich wartości, przecież… i tak dalej.

 

Nie przeczę. Różnice ideowe faktycznie są, bynajmniej nie tylko na poziomie deklaracji. Ale różnice te, z perspektywy historii, nie są znaczące. Historia to wielkie trendy, zaś skuteczna reakcja na wielkie trendy, wymaga wielkich zmian w działaniu. Tymczasem nasze partie dyskutują czy łatwiej zawrócić Wisłę wkładając kij przy lewym czy przy prawym brzegu.

 

Toteż istniejące różnice nie są tak wyraziste, aby prowadzić do faktycznie innych działań z faktycznie innymi skutkami. Jedna partia usilnie trzyma się amerykańskiej nogawki, druga wisi u niemieckiej spódnicy; obydwie zgadzają się, że Polska musi służyć interesom obcych mocarstw, że nie może być samodzielnym podmiotem. Nawet słynne Trójmorze jest reklamowane jako projekt dobry dla Ameryki. Wszak, gdyby nie było, trzeba by je zlikwidować: podobnie z resztą, gdyby okazało się szkodzić Niemcom.

 

Podobnie różnice w podejściu do Unii Europejskiej, istnieją tylko w sztywnych ramach. Jedni chcą głębszej Unii, ale kunktatorstwo nakazało im zatrzymać wprowadzanie Euro; drudzy chcą ograniczonej Unii, ale kunktatorstwo nakazuje im popierać niemieckie reformy mające pogłębić Unię. Tymczasem, zliczanie bilansów korzyści i strat z ponad dekady już członkostwa, tego czy w ogóle powinniśmy być w Unii, pozostaje zajęciem publicystów i niszowych partii: wykracza poza dozwolone ramy.

 

Tak jest w każdej niemal sferze. W sprawie aborcji, PO i PiS miewają odmienne deklaracje, ale ostatecznie zgadzają się, że nie wolno ruszać kompromisu. W sprawie edukacji, gdzie potrzeba ogromnych i autentycznych reform, toczy się dyskusja czy dzieci mają być deprawowane w pierwszej klasie gimnazjum, czy jednak siódmej klasie podstawówki. W gospodarce, dyskutujemy, czy należy zagranicznym inwestorom pozwolić wykupywać i niszczyć polską konkurencję, czy… zapraszać ich do Polski za pieniądze podatnika, aby robiły to samo za przyzwoleniem państwa. W obu przypadkach jest zgoda, iż ułatwianie życia polskim firmom może pozostać w sferze deklaracji. Rolnictwo i środowisko? Tu ostatnio POPiS przemówił wręcz jednym głosem: odgórnie narzucona mądrość etapu nakazała tępić myśliwych, więc tak będzie.

 

Jakże skwitować tę sytuację? POPiS przypomina dwóch chłopców w piaskownicy. Matki zabroniły im wyjść z piaskownicy – a matki trzeba słuchać. Pozostaje kłócić się o zabawki, o lokalizację zamku z piasku i ile będzie miał wież. Takie są te różnice ideowe, które rozpalają najgorętsze emocje. A przecież dla przyszłych historyków nie będzie ważne, gdzie kto chciał postawić zamek – tylko czy przetrwał burzę dziejów lub dlaczego runął. Tym lepiej byłoby dla nas gdybyśmy sami sięgnęli wyobraźnią poza obecne spory…

 

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie