22 października 2018

Jak powstał Smarzowski?

(Obsada i tworcy filmu Kler, Wojciech Smarzowski, Arkadiusz Jakubik, Robert Wieckiewicz. Fot. Lukasz Dejnarowicz / FORUM )

Co podarujemy przyszłym pokoleniom, jeśli nie odrzucimy treści, które proponują nam tacy „mistrzowie sztuki” jak Wojciech Smarzowski? Współczesna demoralizacja nie jest bowiem efektem mitycznego schyłku kultury i zdziczenia obyczajów, lecz świadomej akceptacji podobnych twórców.

 

Film „Kler”, choć jednoznacznie atakuje Kościół, spotkał się już z próbą zrozumienia go także przez tych, od których często oczekujemy, że obronią ważne dla wierzących wartości – kapłanów. Podejmują oni ze Smarzowskim dyskusję, wychodząc całkiem poważnie z ofertą rozmowy o sztuce na naprawdę wysokim poziomie. Znani, jak księża Grzegorz Kramer czy Adam Szustak lub szerzej nieidentyfikowani jak ks. Michał Barański – to niektórzy duchowni, którzy postanowili „zmierzyć się” z „Klerem” co najmniej tak, jak gdybyśmy mieli do czynienia z wiekopomnym filmem oraz dziełem, stanowiącym jakiś przełom w historii Kościoła.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dlaczego dzieje się tak, że kolejne tzw. dzieła sztuki, które skrupulatnie rozmontowują system wartości chrześcijańskich, przełamując tak potrzebne w wielu sferach tabu, cieszą się powodzeniem wśród tych, którzy – przynajmniej w sferze deklaratywnej – stoją po stronie tych wartości?

 

Wielka sztuka?

Trudno wątpić, że współcześnie sztuką okrzyknięte może być niemal wszystko. Wystarczy, iż zbierze się grupa klakierów, w dodatku wpływowych i uznawszy coś za wielkie dzieło, ogłosi to w mediach. Tak stało się chociażby z „Klątwą” Oliviera Frlijcia, która nie tylko obrażała uczucia ludzi wierzących, ale była „spektaklem” wyjątkowo wulgarnym, estetycznie odrażającym. Podobnie dzieje się z „Klerem”. Jego scenariusz wydaje się napisany w oparciu o anegdoty i opowieści osób wrogich kapłanom, w dodatku nie rozumiejących kompletnie ani zasadniczej roli kapłaństwa, ani roli Kościoła w ogóle. Film oparto wręcz na powiedzeniu ludowym, przewrotnie podsumowującym pokusy czyhające na duchownych: „Korek, worek i rozporek”. Do całości dołączono jeszcze problem pedofilii, szczególnie głośny w ostatniej dekadzie życia Kościoła i postawiono ostatnią kropkę na maszynopisie scenariusza. Jak na „dzieło sztuki” jest to raczej ubogi przekaz.

 

Nie można oczywiście negować warsztatu filmowego Smarzowskiego, który wielokrotnie udowadniał, że dobrze czuje się stając za kamerą. Tylko co z tego wynika? Że jest inteligentny? Że zna sztukę filmową? Że potrafi uchwycić obraz, zagrać symbolem, poprowadzić aktorów? No i co z tego? Nic. Jeśli ktokolwiek uznaje „Kler” za film dobry, ponieważ podobają mu się zdjęcia i gra aktorska, należy mu po prostu współczuć. Gdzie bowiem zgubił on widzenie jakichkolwiek wyższych celów sztuki? Jeśli dzieło ma żyć własnym życiem, to nie dlatego, by każdy je sobie interpretował w dowolny sposób, w oderwaniu od intencji i deklaracji autora, lecz byśmy mogli z jego pomocą, odwołajmy się w tym miejscu do Friedricha Schillera, przechowywać i przekazywać pewien system wartości kolejnym pokoleniom. Jakie wartości przekaże naszym wnukom „Kler”? Próżno szukać pozytywnej odpowiedzi.

 

Popadanie w estetyzm, którego zasadniczą idee świetnie wyraził Oscar Wilde twierdząc, iż nie ma dzieła moralnego lub niemoralnego, lecz po prostu: jest albo dobre, albo złe, świadczy raczej o ubóstwie umysłowym. Owszem, z estetycznego punktu widzenia „Kler”, a także inne dokonania Smarzowskiego ocenilibyśmy jako przynajmniej poprawne. Pytanie tylko, co z tego wynika? Uprawianie sztuki dla sztuki jest oczywiście swego rodzaju sztuką w sensie efektownego pokazu posiadanych umiejętności. Ale to wszystko.

 

Gest odrzucenia

Wychowawczy cel sztuki czy – skoro pojawił się tutaj Schiller – także szerzej: kultury, odgrywa istotną rolę. I nie jest to wcale jakaś forma futurologii, nakazująca już dzisiaj stawiać sobie pytanie co będzie z nami za 100 lat. To kwestia tak powszednia, jak kubek herbaty czy szklanka wody. Od lat wśród dorosłych panuje specyficzna moda na utyskiwanie na współczesne obyczaje młodszego czy dorastającego pokolenia. Nie jest to zjawisko nowe. Pamiętamy wszyscy wywód Podkomorzego z „Pana Tadeusza”, narzekającego na zdziczenie obyczajów i bezmyślne czerpanie z zachodnich wzorców. Jednak wydaje się, że ostatnia dekada przynosi nam wyjątkowe rozczarowanie moralną degrengoladą młodzieży, związaną ze zmianami kulturowymi, ale także rewolucją w edukacji.

 

Mniejsza jednak o powody – dość powiedzieć, że oburzenie starszych pokoleń na obyczaje młodszych to co najmniej niestosowna próba umycia rąk, powodowana jakąś niezrozumiałą potrzebą oczyszczenia samych siebie. To przecież nie kto inny, jak właśnie starsi stworzyli świat, w którym żyją młodsi. To oni byli – i są nadal – odpowiedzialni za przekazywanie im wartości, zwyczajów a także wiedzy, nawet jeśli szkoła nie spełnia w sposób doskonały określonych wymagań. Najprościej jest tłumaczyć ową degrengoladę młodzieży socjalizacją. Ale przecież środowisko, w którym obracają się dzieci czy młodzież nie jest jakimś plemieniem nomadów, które przywędrowało do naszej cywilizacji, niosąc obcy system wartości. To nasze decyzje, które podejmujemy dzisiaj, nasze przyzwolenia i zakazy – bez względu na to czy w szerokim sensie społecznym, czy wąskim, elitarnym – odgrywają istotną rolę w kształtowaniu kolejnych pokoleń. Tego w żadnej mierze nie powinniśmy lekceważyć. Zwłaszcza, gdy dopuszczamy się przyzwolenia na zło czy decydujemy się odrzucić dobro – nie pozostaje to nigdy bez znaczenia.

 

Roger Scruton doskonale przeanalizował zjawisko przyzwolenia na zło na przykładzie Le Corbusiera, samozwańczego urbanisty i architekta uchodzącego za ojca modernistycznej architektury. Ten Szwajcar, który swoje życie związał z Francją, jest autorem tego, co współcześnie nazywamy „blokowiskiem”, a co sam Le Corbusier określił dumnym mianem Cite Radieuse (Jasne miasto). Miała to być nowa miejska zabudowa, utworzona na gruzach tej tradycyjnej – przestarzałej i niefunkcjonalnej.

 

Mniejsza jednak o pomysły Le Corbusiera. Najistotniejsze jest to, w jaki sposób człowiek, który przyznał po latach, że uciekał z bombardowanego przez Niemców Paryża jako jeden z ostatnich, wierząc, iż to odpychające go swoją niefunkcjonalnością miasto zostanie całkowicie zburzone, stał się idolem wielu architektów i urbanistów? Jak to możliwe, że ten człowiek, zafascynowany rewolucją architektoniczną w stylu Haussmanna, ale bardziej odpychającą i dekadencką, okazał się twórcą nowego stylu w architekturze? Czy zaważyło zdziczenie obyczajów, jakaś fatalna siła niszcząca cywilizację? Scruton nie ma najmniejszych wątpliwości, że nie chodziło o „nieuchronne konsekwencje schyłku kultury, lecz świadomy gest odrzucenia”.

 

Nie ma zatem brzydkich bloków, lecz świadomy gest odrzucenia przez nas piękna, który otworzył drogę takim potworom, jak Jednostka Marsylska, matka wszystkich blokowisk, wpisana zresztą na listę UNESCO. Nie ma też jakiejś mitycznej degrengolady wśród młodzieży, jest nasz gest odrzucenia dobrych obyczajów, który skazuje kolejne pokolenia na przyjmowanie ubogiego dziedzictwa wartości, co przekłada się na ich styl życia, podejście do obowiązków itd. Elementem Scrutonowskiego „gestu odrzucenia” jest także akceptacja „tworów kultury” proponowanych nam przez Wojciecha Smarzowskiego, w tym filmu „Kler”. Wypowiadający się pozytywnie na jego temat katolicy świeccy oraz kapłani sami oczywiście padli ofiarami „gestu odrzucenia” pewnych wartości kulturowych przez ich wychowawców, ale również dopuszczają się tego „gestu” teraz, choć z racji otrzymania Łaski, zostali powołani do działań przeciwnych – konserwowania ponadczasowych zasad czy, powiedzmy to wprost, głoszenia Ewangelii.

 

Nowe potwory

To przykre, ale na naszych oczach dokonuje się kreacja kolejnego „Le Corbusiera”, tym razem jednak nie w architekturze, lecz w kinematografii. Podobnych powstało tysiące w naszej kulturze. Warto pamiętać o tej, pozornie oczywistej a jednak często nieuświadomionej prawdzie, iż nie ma czegoś takiego jak schyłek kultury, lecz jest schyłek człowieczeństwa. To my na własne życzenie tworzymy nowe potwory, dając przyzwolenie na zło, a odrzucając dobro.

 

Wielu dostrzega w Smarzowskim sztukmistrza, gotowi są dyskutować w najbardziej wysmakowanych miejscach i w najbardziej smakowitym stylu o jego „Domie złym”, „Drogówce” czy „Weselu”, podnosząc do rangi wielkiego dzieła stek wulgaryzmów i całą mieszankę demoralizujących zachowań. Warto, by pamiętali o tym również świeccy katolicy i księża, gdy rozpoczynają dyskusje na temat „Kleru”. Łatwo bowiem mogą zostać współtwórcami potworów, które odziedziczą po nas kolejne pokolenia. Znacznie bardziej odstręczających i niebezpiecznych niż Jednostki Mieszkalne w Marsylii, Nantes, Firminy czy Briey.

 

Tomasz Figura

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(1)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie