26 listopada 2019

Tomasz A. Żak: Prawicowa dekonstrukcja „Dnia gniewu”

Są twierdze nie do zdobycia. Jedną z nich jest twierdza wiary prawdziwej, Chrystusowej. Sednem wiary prawdziwej jest apostolstwo, czyli wypełnienie Bożego nakazu: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Najcenniejszymi owocami tej misji bywają nawróceni artyści: na przykład Domenikos Theotokopulos zwany El Greco, na przykład Gilbert Keith Chesterton, na przykład Roman Brandstaetter.

 

Jestem po nieprzespanej nocy. Telewizja Polska, zwana publiczną, w ramach Teatru Telewizji pokazała wczoraj inscenizację dramatu Romana Brandstaettera „Dzień gniewu”. Nie mogłem zasnąć. Za oknem dnieje, a ja wciąż – mówiąc potocznie – jestem wściekły. Jak można było tak zepsuć genialny i ewangeliczny w swej prostocie zapis wiary i nawrócenia? Jak można było tak wypaczyć autorskie przesłanie człowieka, który odnalazł drogę do Chrystusa?

Wesprzyj nas już teraz!

 

Brandstaetter akcję swego dramatu umieścił w czasach II wojny światowej, w małym okupowanym przez Niemców polskim miasteczku. Jest tam dzielnica żydowska (getto) właśnie eksterminowana przez specjalny oddział Schutzstaffel, zwanej potocznie Waffen SS. Na obrzeżu tej miejscowości jest klasztor katolicki, a w pobliskich lasach polska partyzantka. Te światy łączy niemiecki ludobójczy terror, w dramacie reprezentowany przez postać SS Sturmbannführera Borna. Osią dramatyczną tego dzieła jest zderzenie trzech kultur: nazistowskiej, judaistycznej i katolickiej, ze wszystkimi komplikacjami tych relacji obecnymi w Europie kiedyś i dzisiaj. To dzisiaj jest najważniejsze, bo nijak nie da się opowiadać tej historii bez obecnych w powszechnej świadomości skojarzeń z wmawianiem Polakom „antysemityzmu wyssanego z mlekiem matki”. Nie da się też udawać, że jest naszemu narodowi przypisywane współsprawstwo w zagładzie Żydów (owe „polskie obozy koncentracyjne”, owe pogromy jak w Jedwabnem czy w Kielcach). No i nie da się nie zauważyć, że te obrzydliwości, jakimi jesteśmy opluwani, są łączone z naszą wiarą, która – według panoszącej się propagandy – jest wręcz zarodkiem faszyzmu i ksenofobii. Ta fala kłamstw m.in. blokuje beatyfikację wielkiego papieża Piusa XII…

 

Dramat napisany przez polskiego Żyda konwertytę jest w każdym swym elemencie zanurzony w prawdzie – historycznej, psychologicznej, kulturowej i duchowej. No i w finale Prawda zwycięża, bo zwycięża Krzyż. W telewizyjnej inscenizacji „Dnia gniewu”, w reżyserii Jacka Raginisa-Królikiewicza, niemal wszystko co najważniejsze, a co przecież napisał Brandstaetter jest poodwracane i poskręcane. Ku memu zaskoczeniu jedyną wiarygodną postać odnalazłem w roli Człowieka z Podziemia kreowanego przez Daniela Olbrychskiego. Neurotyczna struktura postaci Juli Chomin, co eksponuje Natalia Rybicka, nieco pozbawia tę rolę koniecznego zimnego wyrachowania i zaprzedania się złu do końca, jak chce tekst Brandstaettera, ale i ona, pomimo to, oddaje prawdę autorską dramatu. Niestety najgorzej jest tam, gdzie być powinno najlepiej; gdzie mamy nie tylko materiał na wielkie aktorskie kreacje, ale i na – jakby to ujął Cyprian Norwid – wykonanie „pracy, jaka nas czeka i okolicznościom tak splątanym, jakimi nas teraz omotuje polityka europejska”.

 

Twórcy telewizyjnego „Dnia gniewu” nie dali w zasadzie szansy postaci oficera SS na to, co najważniejsze. Ten Niemiec, który nie tylko odrzucił wiarę, ale zaprzedał duszę diabłu, tak naprawdę przechodzi ekspiację, której sednem jest poczucie winy. To przez niego staje się dobro, co jest wielką tajemnicą Boga, który jako jedyny potrafi „pisać na krzywych”. I tego właśnie aktor Rafał Gąsowski nie pokazuje. Jego Niemiec nie jest intelektualny, jak w oryginale dramatu. Jest „prosty” jak mundur, który nosi, a pojawiające się „rozterki”, to nie wyrzuty sumienia, a raczej neurozy, jak u jego kochanki Julii. Podobnie sztampowo przedstawiono postać Żyda (tak jakbym widział Adriana Brodyego z „Pianisty” Polańskiego). Emanuel Blatt w wykonaniu Jana Marczewskiego zgubił gdzieś siłę swej kultury. Nie ma w nim tożsamości, która potrafi zdominować religijny dyskurs z Przeorem. No, ale przede wszystkim nie ma w nim najważniejszego przesłania dramatu – nawrócenia. Widzimy jakieś żale, jakiś strach, anachroniczny infantylizm i zupełnie nieuzasadnione psychologicznie środkami aktorskimi „wyjście zza zasłony”. Ucharakteryzowany przez Borna na postać krzyżowanego Chrystusa nie wygląda zupełnie, jak ten, w którym „powtórzyło się misterium cierni”; raczej jak przebieraniec. No i postać najważniejsza i na pewno najtrudniejsza do wykreowania aktorsko. Najtrudniejsza, bo „zagrać dobro” jest najtrudniej właśnie. A do tego trzeba jeszcze w tym dramacie zagrać zwycięzcę, co jest właśnie najważniejsze. Radosław Pazura w roli Przeora nie jest zwycięzcą jak Przeor u Brandstaettera. On nie wygrywa – to zło przegrywa. Ten prawdziwy Przeor, ten autorski pierwowzór, jest rycerzem Kościoła wojującego i jest jednocześnie apostołem. Dlatego może „wygrać” ze złem – z prowokującą panią Chomin, ze swoim byłym kolegą z seminarium Bornem i z odrzucającym Chrystusa Blattem. Także z linearnym i materialnym widzeniem świata, jakie prezentuje Człowiek z Podziemia. W efekcie „wygrywa” całą wojnę. Tej wiary nie ma w telewizyjnym Przeorze. To smutny przedstawiciel świata, który uwierzył w fatum – milczy, wznosi oczy ku górze, załamuje ręce. Nie wierzę mu. Zresztą postaci sceniczne też mu nie wierzą i robią swoje. Przegrywają po swojemu i umierają po swojemu. A krzyż zamiast, jak w oryginale, być celem, jest tutaj tylko dekoracją.

 

No i jeszcze „Epilog” telewizyjny, który jest horrendalnym zakłamaniem dramatu Brandstaettera; nieobecnym w oryginale, dopisanym i stawiającym na głowie przesłanie autora. W tym epilogu Raginisa-Królikiewicza wszyscy, którzy mieli być zwycięzcami w wierze giną – i Przeor, i zakonnicy, i Żyd. Tak łączy ich śmierć, a nie „droga i życie”, jaką jest Jezus. Strasznie to pogańskie.

 

A mój epilog jest tutaj taki – nie bójcie się marksistowskich bluźnierców obecnych w kulturze i sztuce. Nie lękajcie się, gdy macie wiarę w Tradycję, Boga i Ojczyznę. Bójcie się „prawicowych” dekonstruktorów, bo oni tę wiarę kradną nam „od środka”, tu – wewnątrz, za murami twierdzy.

 

Tomasz A. Żak

 

 

 „Dzień Gniewu” na podstawie dramatu Romana Brandstaettera. Reżyseria: Jacek Raginis-Królikiewicz. Teatr Telewizji, 25.11.2019.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie