6 lutego 2020

„Ocaliła nas wiara w Boga”. Poznaj historię rodziny skazanej przez sowietów na wywózkę

(Żródło: ipn.gov.pl Transport więźniów, okolice Kotłasu, luty 1940. Rys. nieznanego łagiernika)

Mama codziennie błagała Maryję, aby wyprosiła nam u Boga łaskę przeżycia i szczęśliwego powrotu do Polski. Mama opowiadała mi podczas pobytu w kołchozie, że w Polsce jest bardzo pięknie. Są tam piękne kwiaty, drzewa. Dlatego ciągle marzyłam o powrocie do tej wymarzonej Polski. Wszyscy za Nią tęskniliśmy i marzyliśmy o Niej, to też dodawało nam sił. Mama, choć po katorżniczej pracy w Kołchozie, ledwo stała na nogach, uczyła nas modlitw, języka polskiego oraz opowiadała o Polsce. To były niezapomniane lekcje prawdziwego patriotyzmu – opowiada Jadwiga Suchowierska z domu Sidz, wywieziona z rozkazu władz sowieckich w roku 1940 do Kazachstanu.

 

Gdzie pani rodzina mieszkała przed wojną i czym się trudniła?

Wesprzyj nas już teraz!

Moi rodzice prowadzili gospodarstwo rolne we wsi Tryczówka. Miejscowość ta leży niedaleko Białegostoku. Jak na tamte czasy, posiadali sporo ziemi, bo aż 10 hektarów, to pozwalało naszej rodzinie żyć w godnych warunkach. Mój ojciec Stanisław Sidz przed wojną mocno udzielał się społecznie, tak że nawet wybrano go na sołtysa Tryczówki. Ja urodziłam się w lutym 1938 roku, tak więc same okoliczności wywózki znam raczej z opowieści mamy Józefy Sidz. Wcześniej na świat przyszli moi bracia Feliks, starszy ode mnie o 5 lat, i Edward starszy o 3 lata. 

 

O co oskarżyli was Sowieci, co było dla nich powodem wywiezienia waszej rodziny na Wschód?

Mój ojciec należał do Rady Parafialnej przy kościele w Tryczówce. Podczas pierwszej sowieckiej okupacji członkowie tej rady zaangażowani byli w konspiracyjną działalność niepodległościową. NKWD dowiedziało się o tym i rozpoczęły się aresztowania. Zamknęli w więzieniu księdza proboszcza i wszystkich członków Rady Parafialnej. Do naszego domu przyszli w nocy 10 lutego 1940 roku. Aresztowali ojca. Później wywieźli go do łagru, gdzie pracował katorżniczo w kopalni, a potem na Syberii przy transporcie drewna.

 

Moja mama została z trojgiem małych dzieci, do tego nosząc w łonie czwarte dziecko. Była wówczas w szóstym miesiącu ciąży. Nie miał kto pracować na roli, więc zaczęła doskwierać nam bieda. Wiem z opowieści mojej mamy, że my dzieci bardzo ciężko przeżywaliśmy nieobecność ojca. Ja ciągle stałam w oknie, płakałam wypatrując kiedy wróci. My również już niedługo cieszyliśmy się wolnością, 13 kwietnia 1940 roku NKWD przyszło po nas, rodzinę „wroga ZSSR”.  Kazano mamie szybko się zbierać i wychodzić z domu. To był dramat, mój najstarszy brat miał 7 lat, brat młodszy od niego – 5 lat, ja zaledwie 2 latka, a jak wspominałam, mama była w zaawansowanej ciąży.

 

Mama nie chciała się ruszyć. Jeden z NKWD-zistów, ryknął do niej  „Wychodź bo jak nie, to wyrzucimy cię z domu jak sukę”.  Pozwolili nam zabrać jedynie kołdrę, trochę odzieży i prowiantu. Sąsiedzi, którzy przybiegli nas bronić, widząc że nic nie wskórają, pomogli nam chociaż nosić pakunki na furę. Dzięki temu mogliśmy co nieco zabrać, co pomogło nam potem przeżyć na wywózce. Przed wyjściem z domu mama zdążyła jeszcze, w ostatniej chwili, chwycić wiszący na ścianie obraz z wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej. Był on z nami przez cały długi okres naszej niedoli na Wschodzie. Maryja pomogła nam przetrwać ten okropny czas. Obecnie ten obraz jest w moim domu, w Białymstoku. Modlimy się często z mężem w jego obliczu.

 

W jakich warunkach transportowano was na Wschód?    

Kiedy wypędzono nas z rodzinnego domu, zaraz potem wsadzono z pakunkami na furmankę. Dziewięć kilometrów jechaliśmy tą furmanką na stację kolejową w miejscowości Lewickie. Stamtąd pociągiem przewieziono nas do nieodległego Białegostoku na dworzec fabryczny. Tam było już mnóstwo innych rodzin, które były w tej samej sytuacji co nasza. Wszystkich nas zapakowano na ścisk do bydlęcych, wagonów towarowych, 60 osób do jednego wagonu, i pociąg ruszył. Chorzy i słabi, w tym dzieci oraz staruszkowie, po drodze umierali. Ich ciała Sowieci wyciągali z wagonów i kładli przy torach, po czym pociąg ruszał dalej. Racje żywnościowe i wody były głodowe. Ta podróż, w okropnych, nieludzkich warunkach trwała aż 3 tygodnie.

 

Gdzie było miejsce waszej niedoli na Wschodzie?

Trafiliśmy do kołchozu Konstantinowka w Pietropawłowskiej Obłasti w Kazachstanie. Zaraz po transporcie wrzucono nas do nieogrzewanego magazynu zbożowego. Dobrze, że mama zabrała ze sobą z domu puchową kołdrę, bo mogła nią nas owinąć, żebyśmy nie zamarzli. Nikt ze strażników kołchozowych naszym losem się nie przejmował, byliśmy dla nich wrogami ludu, którzy powinni zginąć. Ulitował się nad nami jedynie starsza pani, Rosjanka. Kiedy nas zobaczyła, popatrzyła na mamę i tak jej powiedziała „Jaka ty kapitalistka, masz ręce spracowane jak nasze i do tego gromadkę zmarzniętych dzieci”. Zaprosiła nas do lepianki z gliny, w której mieszkała. Ona też była skazana. Byliśmy u niej kilka miesięcy. Niedługo po naszym przybyciu na miejsce katorgi, 20 maja 1940 roku, właśnie w tej lepiance, mama urodziła mojego braciszka.

 

W jakich warunkach przyszło wam żyć na katordze? 

Byliśmy w tym kołchozie pięć lat i sześć miesięcy. Przez cały ten długi czas nie opuszczał nas głód, chłód i cierpienie. Mama pracowała od świtu do nocy w kołchozie. Za tą katorżniczą pracę płacono jej zbożem – kilkadziesiąt kilogramów za cały rok harówki. Żeby mama nie podkradała po cichu, co jakiś czas, garstki zboża kołchozowego magazynu, poumieralibyśmy z głodu. A za to co dla nas robiła, groziło jej surowe więzienie. Mamę raz przyłapano na tym, że pozbierała kłosy ze ścierniska i z nich pozyskała trochę ziarna. Za to spędziła 3 dni w więzieniu. Kiedy mamy nie było, opiekował się nami tj. młodszym rodzeństwem, mój ośmioletni brat. Ciągle byliśmy głodni i często przy jedzeniu, kłóciliśmy się kto więcej, a kto mniej zjadł. Tym jedzeniem przeważnie była wodnista zupa z pokrojonym w obierce ziemniakiem lub garścią otrębów, a od święta placki. Chleb, w czasie prawie 6 lat katorgi, widzieliśmy tylko raz. Mama przyniosła wtedy kromkę chleba i skrupulatnie podzieliła ją między nas, czwórkę dzieci. Do dziś pamiętam cudowny smak tej okruszyny chleba.

 

Co jeszcze było zmorą życia na katordze?

Oprócz głodu, najbardziej dokuczał chłód. Zimą mrozy były ogromne, sięgały 40 stopni. W lepiance, w której mieszkaliśmy, przemarzały ściany. Rano, od środka, były całe oszronione. Woda, która stała w wiadrze zamarzała. Za dnia paliliśmy suszonym krowim nawozem. My dzieci latem zbieraliśmy te „krowie placki”, a potem suszyliśmy je na słońcu. Tak wyglądało przygotowanie opału na surową i długą zimę. A znów wiosną, kiedy padały deszcze, przez nieszczelny dach, lało się nam na głowy. Straszne były też insekty. Boleśnie gryzły nas pluskwy, dokuczały wszy. Jedynym środkiem higienicznym, który posiadaliśmy, był ług zrobiony z popiołu. Tym ługiem prało się ubrania. Chorowaliśmy na czerwonkę i tyfus. Raz mama poskarżyła się listownie władzom kołchozu na „trudne” warunki życia. Odpisano jej „Dlaczego się skarżycie? Czy nie wiecie, że zostaliście tu zesłani, żebyście zdechli wy i wasze dzieci”. Rzeczywiście wielu ludzi tam pomarło. A najwięcej ludzi z wyższych sfer, oni zupełnie nie mogli odnaleźć się w tych strasznych warunkach bytu.   

 

Co was trzymało przy życiu, co pomagało przetrwać w najtrudniejszych  chwilach?

Ocaliła nas wiara w Boga. Już zaraz po przyjeździe wszyscy zachorowaliśmy na czerwonkę. Przeżyliśmy jedynie dzięki opiece Matki Bożej, przed obrazem której mama modliła się, kiedy tylko miała na to czas. Mama codziennie błagała Maryję, aby wyprosiła nam u Boga łaskę przeżycia i szczęśliwego powrotu do Polski. Mama opowiadała mi podczas pobytu w kołchozie, że w Polsce jest bardzo pięknie. Są tam piękne kwiaty, drzewa. Dlatego ciągle marzyłam o powrocie do tej wymarzonej Polski. Wszyscy za Nią tęskniliśmy i marzyliśmy o Niej, to też dodawało nam sił. Mama, choć po katorżniczej pracy w Kołchozie, ledwo stała na nogach, uczyła nas modlitw, języka polskiego oraz opowiadała o Polsce. To były niezapomniane lekcje prawdziwego patriotyzmu. Do dziś pamiętam znany wierszyk, którego nas wówczas mama nauczyła „Kto ty jesteś, Polak mały”.

 

Jakie były losy pani ojca po tym, jak został aresztowany przez NKWD w 10 lutego 1940 roku za działalność patriotyczną?

Najpierw zamknięto go w więzieniu NKWD w Białymstoku. Stamtąd został przewieziony do więzienia NKWD w Mińsku (dzisiejsza stolica Białorusi). Tam po procesie w „stylu sowieckim”, trafił do kopalni w Karagandzie w Kazachstanie, która to kopalnia była łagrem, gdzie ludzie umierali masowo. Ojciec ciężko się tam rozchorował, dlatego przeniesiono go do bardzo surowego więzienia w Tobolsku, na Syberii. Cierpiał tam aż do roku 1943, po czym wskutek amnestii został zwolniony.

 

Za pośrednictwem konsulatu ojciec dowiedział się gdzie nas trzymają. Nie zastanawiając się długo ruszył w drogę. Aby do nas dotrzeć, pieszo pokonał około 700 kilometrów. Była wówczas wczesna wiosna 1943 roku. Gdy się spotkaliśmy radość była wielka, nie trwała jednak długo. Już w sierpniu 1943 roku władze sowieckie powołały mojego ojca Stanisława do wojska. Do wyboru miał, albo wstąpić do wojska, albo wrócić łagru. Więc właściwie nie było wyboru. Trafił do Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, z którą przeszedł cały szlak bojowy. Dzięki Bogu przeżył. W boju z Niemcami był dzielny, za co dostał stopień podporucznika. Po wojnie władze tzw. Polski Ludowej proponowały mu karierę wojskową. On jednak odmówił. Wrócił do naszej rodzinnej Tryczówki. Tam zastał jedynie fundamenty naszego domu. Sowieci rozebrali go, jako dom „wrogów ludu”, w roku 1940.  Rodzice odbudowali gospodarstwo i tam żyli do końca swoich dni. Tata i mama spoczywają na cmentarzu parafialnym w Tryczówce.      

 

I wy po wojnie wróciliście do Tryczówki z wywózki. W którym roku i jak to się stało?

Wracaliśmy do Polski jesienią 1945 roku. Miałam wtedy 7 lat. Pamiętam taką scenę, jak siedzieliśmy na poczekalni dworca kolejowego w Mińsku na Białorusi. Nagle z głośnika popłynęły dźwięki pięknej melodii. Kiedy usłyszała je mama zaczęła płakać. Zapytałam jej dlaczego to robi. Odpowiedziała mi łkając „Dziecko, to jest „Jeszcze Polska nie zginęła”, to jest  nasz Hymn Narodowy.

 

Czy chciałby się pani podzielić z nami, szczególnie z młodzieżą, przesłaniem dotyczącym sybirackich przeżyć?

My Sybiracy, przekazujemy młodym pokoleniom prawdziwe historie o naszych losach podczas sowieckich wywózek. Robimy to, aby pamięć o tamtych tragicznych wydarzeniach pozostała w świadomości narodu. A wy młodzi zróbcie wszystko co w waszej mocy, aby te straszne czasy nigdy więcej nie wróciły.

 

Dziękuję za rozmowę

Adam Białous

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 133 393 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram