18 maja 2020

Prof. Jacek Bartyzel: Papiestwo wiernych depozytariuszy Tradycji

Pan Rowiński buduje swoją narrację na bardzo kontrowersyjnym przywołaniu myśli dziewiętnastowiecznego tradycjonalisty, „Doktora Kontrrewolucji” Josepha de Maistre’a, którego myśli – moim zdaniem – interpretuje całkowicie fałszywie. Twierdzi, że de Maistre jest jakby ojcem intencji robienia z papieży „superbohaterów życia duchowego”. Jest to nieporozumienie. Ani de Maistre, ani katolicy w ciągu wieków nie oczekiwali od papieży, by byli wyjątkowymi mistrzami życia duchowego czy wybitnymi teologami lub filozofami – mówi w rozmowie z PCh24 profesor Jacek Bartyzel polemizując z tekstem redaktora Tomasza Rowińskiego pt. „Turbopapiestwo superbohaterów”.

 

Czy Pan profesor zgadza się z tezą redaktora Tomasza Rowińskiego na temat istniejącego od czasu Josepha de Maistre’a tzw. turbopapiestwa?

Wesprzyj nas już teraz!

Z tą tezą się nie zgadzam i myślę, że ona jest fałszywa z powodu sugerowania jakiegoś continuum tej sytuacji w tak długim okresie ponad dwóch stuleci. Tymczasem pomiędzy tzw. epoką Piusów (1800-1958) a ostatnim ponad półwieczem rozwiera się przepaść pod każdym niemal względem. Przede wszystkim jednak wydaje mi się, że bardziej wybijająca się jest ta teza redaktora Rowińskiego, która ma charakter lukrujący i usypiający należytą ostrożność, jaką winniśmy zachować. Redaktor Rowiński twierdzi bowiem, że opadły emocje i mamy najspokojniejszą rocznicę wyboru Jorge Bergoglio. Autor cieszy się, że Franciszek nie otworzył drzwi ani na święcenia żonatych mężczyzn, ani na propozycję diakonatu kobiet i że to przynosi Kościołowi pokój. To jest myślenie życzeniowe w stylu tzw. pobożnego życzenia, które nie znajduje – moim zdaniem – potwierdzenia w rzeczywistości. Przez analogię moglibyśmy powiedzieć, że to tak, jakbyśmy latem 1917 roku mieli się cieszyć z tego, że bolszewicy jeszcze nie wygrali, ponieważ jest Kiereński, który przeprowadza łagodniejszą pół-rewolucję. Tymczasem można zauważyć, że mamy tutaj taktykę leninowskiego NEP-u, czyli po zrobieniu dwóch kroków naprzód, zrobienia jednego kroku wstecz, kiedy okazuje się, że jest jakiś opór materii, którego nie można na razie pokonać.

 

Pan Rowiński buduje swoją narrację na bardzo kontrowersyjnym przywołaniu myśli dziewiętnastowiecznego tradycjonalisty, „Doktora Kontrrewolucji” Josepha de Maistre’a, którego myśli – moim zdaniem – interpretuje całkowicie fałszywie. Twierdzi, że de Maistre jest jakby ojcem intencji robienia z papieży „superbohaterów życia duchowego”. Jest to nieporozumienie. Ani de Maistre, ani katolicy w ciągu wieków nie oczekiwali od papieży, by byli wyjątkowymi mistrzami życia duchowego czy wybitnymi teologami lub filozofami. Wcale tak nie musi być. Papieże mogą być w tych aspektach przeciętni, natomiast muszą być wiernymi depozytariuszami Tradycji, mają przekazywać to, co otrzymali, a bronić Kościoła i wiernych przed herezjami i ich skutkami.

 

Co więc de Maistre pisał o papiestwie?

Jeśli chodzi o samego de Maistre’a, który jest tutaj bohaterem negatywnym jako prekursor osobliwie zinterpretowanego ultramontanizmu, to ja na tyle, na ile znam de Maistre’a, zupełnie nie odnajduję tej intencji, którą de Maistre rzeczywiście wyrażał, a którą mu przypisuje redaktor Tomasz Rowiński. De Maistre wcale nie był stricte politycznym decyzjonistą, który przyznawałby papieżowi możliwość przekraczania prawa kanonicznego, a tym bardziej niszczenia doktryny katolickiej. Owszem, definiował nieomylność papieską – i czynił to zanim została zdefiniowana dokładnie przez Sobór Watykański I – jako najwyższą suwerenność w znaczeniu, iż to papież wszystkich sądzi, a sam przez nikogo nie może być osądzany, ale to wcale nie znaczy, żeby de Maistre uważał, że papież może łamać prawo kanoniczne. Mamy tego oczywisty dowód choćby w jego reakcji na zawarcie konkordatu z Napoleonem przez papieża Piusa VII, który ugiął się przed żądaniem zdymisjonowania biskupów wiernych Kościołowi podczas rewolucji francuskiej, a uznania nominacji tych, którzy zdradzili, czyli tzw. biskupów konstytucyjnych. W reakcji na to de Maistre powiedział coś szokującego (co prawda w korespondencji prywatnej, a nie publicznie, ale jednak), czyli że życzy papieżowi śmierci. To reakcja z pewnością nazbyt emocjonalna i niewłaściwa, ale przeczy ona temu, żeby, zdaniem de Maistre’a, papież decyzjonistycznie mógł łamać prawo kanoniczne.

 

Natomiast w ogóle de Maistre’owi nie przyszło do głowy, że może zaistnieć sytuacja, w której ktoś, kto jest papieżem lub jest uważany za papieża, może dokonywać zniszczenia samej katolickiej doktryny. To było poza zasięgiem wyobraźni de Maistre’a. Oryginalność myśli z jego dzieła O papieżu dotyczy przede wszystkim relacji papiestwa ze światem politycznym; to przyznanie papieżowi tzw. władzy zwalniającej jako jedynego możliwego usprawiedliwienia powstania przeciwko rządom prawomocnie ustanowionym, ale popadającym w tyranię.

 

To było sednem ultramontanizmu de Maistre’a, natomiast redaktor Rowiński w sposób – moim zdaniem – intelektualnie przewrotny traktuje de Maistre’a jako, trochę à rebours, ale jednak, patrona dzisiejszego pseudo-ultramontanizmu, który nazywa „ultramontanizmem modernistycznym”, a który charakteryzuje eklezjalnych progresistów, chcących, aby papież mógł znosić czy zmieniać doktrynę, ustępować pod presją świata, dostosowywać ją do opinii panujących w świecie, czyli – tu akurat słusznie pisze – tych, którzy są zadowoleni wtedy, kiedy papież jednym aktem, jak Paweł VI, neguje trwającą ciągłość i Tradycję, czyli znosi ryt klasyczny liturgii tradycyjnej, a wprowadza zupełnie nowy i wątpliwy doktrynalnie, a zatem wtedy, kiedy papież okazuje się ważniejszy od Tradycji, a są niezadowoleni, kiedy papież się wycofuje i robi krok wstecz, ulega naciskowi w innej kwestii, jak na przykład Paweł VI co do kwestii regulacji poczęć w encyklice Humanae vitae. Twierdzenie, że ten pseudo-ultramontanizm, który reprezentują moderniści, eklezjalni rewolucjoniści, pragnący, aby papież był panem ponad Tradycją, działał jak lider polityczny, ale jako lider polityczny w Kościele, to model, który zaproponował de Maistre, jest fatalnym nieporozumieniem.

 

Również nieprzyjemnie uderza mnie zgrana płyta, którą posługuje się redaktor Rowiński, który jednak sam jej nie wymyślił, czyli szukanie jakiejś via media, drogi pośredniej między, z jednej strony progresistami, fałszywymi ultramontanami, a z drugiej rzekomo, zdaniem redaktora Rowińskiego, „twardymi integrystami”, którzy traktują integralność katolicką w sposób ideologiczny. To jest całkowita nieprawda. Nie ma takiej sytuacji, w której mielibyśmy do czynienia z jakąś słuszną drogą pośrednią między integralnością, a zniszczeniem Tradycji. Jest albo wierność Tradycji, albo jej niszczenie, więc jeżeli redaktor Rowiński proponuje, a wydaje się, że proponuje i uważa za właściwą ową drogę pośrednią, to odwołując się znów do pewnej analogii politycznej, powiedziałbym, że Pan redaktor jest eklezjalnym orleanistą. Orleanizm był w XIX wieku kierunkiem politycznym we francuskim liberalizmie, który popierał uzurpatorską monarchię lipcową Ludwika Filipa Orleańskiego pod sformowanym przez przywódcę tego obozu François Guizota hasłem juste milieu – słusznego środka pomiędzy reakcją a rewolucją. Otóż nie może być w Kościele, zresztą w polityce także, żadnego słusznego środka pomiędzy Tradycją a rewolucją.

 

A czy Pan profesor nie ma jednak wrażenia, że w ostatnich dekadach postrzeganie papiestwa uległo zmianie? Współcześnie wielu widziałoby w papieżach swego rodzaju gwiazdy mediów, inni oczekują od biskupów Rzymu pełnienia funkcji superbohaterów, a przez niejednego to, co papież powie, jest traktowane automatycznie jako nieomylne – nawet jeśli np. papież krytykuje palenie węglem, to ktoś może zarzucać katolikom czerpiącym energię z węgla, że nie są wierni papieżowi.

Oczywiście, Pan redaktor ma rację, ale to jest coś innego niż ów „modernistyczny ultramontanizm”, o którym pisze redaktor Rowiński. To jest, z jednej strony, nacisk ze strony zsekularyzowanego, medialnego świata świeckiego, który tak postrzega instytucję papiestwa – jeśli ją w ogóle akceptuje. Z drugiej strony jest to pokłosie postawy, w czasach sprzed kryzysu prawidłowej, niesteoretyzowanego, niedoktrynalnego, ale instynktownego „ultramontanizmu” pobożnych rzesz katolickich, które są uczone i przyzwyczajone do tego, żeby papieża, biskupów i Kościoła po prostu słuchać. Tragizm sytuacji polega na tym, że ta postawa była zupełnie prawidłowa wtedy, gdy nie było wątpliwości, że papieże są depozytariuszami Tradycji, natomiast powoduje zamęt, kiedy sytuacja pod tym względem uległa radykalnej zmianie. Wówczas postawa spontanicznego klerykalizmu i uległości obraca się przeciwko samej Wierze katolickiej i jej integralności.

 

Dziękuję za rozmowę

Michał Wałach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie