14 września 2017

„Sprawa jest zamknięta”. Jak Niemcy uciekają od reparacji

(© Jakob Ratz/Pacific Press via ZUMA Wire / Forum)

Polskie żądania reparacyjne Niemcy traktują ze śmiertelną powagą. Nie chcą ustąpić ani na krok, twierdząc, że mogłoby to wywołać lawinę analogicznych żądań od innych krajów. Dlatego manipulują historycznymi dokumentami i grożą politycznym kataklizmem. Czy Warszawie uda się przeforsować swoje stanowisko i otrzymać nawet jeżeli nie bilion, to chociaż tyle, co dostali od Niemców Żydzi?

                       

Na początku września rzecznik rządu kanclerz Angeli Merkel Steffen Seifert zadeklarował to, co Niemcy mówili w przeszłości już wielokrotnie: z ich perspektywy temat reparacji nie istnieje. „Niemiecki rząd federalny nie ma żadnego powodu, by wątpić w ważność rezygnacji z reparacji w 1953 roku” – powiedział krótko. Wcześniej taki sam wniosek zaprezentowali eksperci Bundestagu, którzy na zlecenie posła bawarskiej CSU Johannesa Singhammera przygotowali stosowny raport.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Strona polska niczego innego nie powinna się była spodziewać. Już w roku 2004 polscy i niemieccy eksperci przygotowali na zlecenie Warszawy i Berlina wspólną ekspertyzę, w której stwierdzono to samo: Polska nie ma żadnych podstaw do roszczeń wobec Niemiec, tak jak Niemcy nie mają podstaw do roszczeń wobec Polski. Wskazano tam też między innymi, że przewłaszczenia dokonane przez Warszawę po 1945 roku na przyłączonych do Polski dawnych ziemiach niemieckich stanowią już część reparacji. Władający wówczas Polską postkomuniści dalecy byli od zgłaszania jakichkolwiek roszczeń. Premier Marek Belka po spotkaniu z kanclerzem Gerhardem Schröderem stwierdził, że kwestie reparacji „zostały rozwiązane raz na zawsze”. „Nie ma co psuć relacji z Niemcami” – wtórował mu szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz, a prezydent Aleksander Kwaśniewski ostrzegał, że sprawą reparacji Polacy mogliby „zniszczyć zjednoczoną Europę”.

 

Czy to oznacza, że sprawa rzeczywiście jest zamknięta? Tak twierdzą niemal wszystkie niemieckie media. Polskie tłumaczenia, że umowa z 1953 roku jako zawarta przez dwa państwa niesuwerenne, PRL i NRD, z pominięciem w dodatku rzeczywistego spadkobiercy prawnego III Rzeszy – RFN, nie może mieć żadnego znaczenia, są z góry odrzucane jako absurdalne. Zresztą Polacy wielokrotnie później mieli potwierdzać ważność tej umowy. Było tak rzeczywiście i to nie tylko za czasów rządów postkomunistów czy nawet Platformy Obywatelskiej. Jeszcze w styczniu tego roku wiceszef MSZ Marek Magierowski w odpowiedzi na zapytanie Arkadiusza Mularczyka z PiS odparł, że zrzeczenie się reparacji z 1953 jest ważne.

 

„Przecież dostaliście nasze ziemie”

Poczytny „Der Spiegel” przekonuje dodatkowo, że niejako „ostatnim momentem”, w którym można było zasadnie zgłaszać żądania reparacyjne, był rok 1990. Odbywała się wówczas słynna „konferencja dwa plus cztery” z udziałem NRD, RFN, Francji, USA, Wielkiej Brytanii i ZSRR, która umożliwiła późniejsze zjednoczenie Niemiec. „Spiegel” ignoruje fakt, że Polska została dopuszczona do rozmów wyłącznie w sprawie potwierdzenia polsko-niemieckiej granicy na Odrze i Nysie. Twierdzenia tej samej gazety, że układ z 1953 jest ważny, bo w 1970 roku „milcząco” potwierdził jego ważność Józef Cyrankiewicz podpisując porozumienie dotyczące granic z kanclerzem RFN Willym Brandtem nie może być traktowane poważnie.

 

„Spiegel” idzie jednak dalej, twierdząc, że Polska… swoje już otrzymała. I nie chodzi tu tylko o kilka miliardów złotych, które dostali indywidualni Polacy w ramach funkcjonowania Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie, co naturalnie musi budzić pusty śmiech, biorąc pod uwagę skalę niemieckich zbrodni i rabunków. Według dziennika ,,po II wojnie światowej Polsce przyznano odszkodowanie przede wszystkim w postaci niemieckiego terytorium. Zwycięzcy zgodzili się przyznać [Polsce] część Prus Wschodnich, Śląska, Pomorza i wschodniej Brandenburgii. Wygnano stamtąd miliony Niemców, którzy zostawili prywatny dobytek, domy i fabryki”.

 

Tę samą argumentację rozwinął szczególnie na łamach  centrowego dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” historyk Gregor Schöllgen. Jego artykuł ma wagę szczególną, bo Schöllgen to nie tylko uznany na szczeblu naukowym badacz powojennej historii Europy, ale także – a może przede wszystkim – wieloletni współpracownik niemieckiego MSZ, ekspert i analityk, który współtworzył przez długi okres politykę zagraniczną RFN. W tym sensie jego ocenę można uznać nawet jeżeli nie za oficjalne stanowisko państwa niemieckiego, to na pewno za coś więcej niż tylko prywatną i wręcz ekscentryczną ocenę zwykłego historyka. Schöllgen twierdzi, podobnie jak „Spiegel”, że Polska otrzymała już reparacje właśnie w postaci dawnych niemieckich ziem przyłączonych do naszego kraju. Jeżeli Warszawa podnosi dziś kwestię reparacji, to znaczy, że kwestionuje jałtański podział granic. A to, pisał Schöllgen, otwiera drogę nie tylko do sporu z Niemcami, ale także z Ukrainą, Białorusią, Litwą i Rosją, w gruncie rzeczy grożąc wywróceniem do góry nogami całego powojennego porządku europejskiego. W domyśle – grożąc nową wojną. Argument, można rzec, rozpaczliwy; tym bardziej znamienne, że sięga po niego człowiek tej miary, jak gdyby wiedząc, że powoływanie się na traktat z 1953 roku niewiele może pomóc.

 

Unia Europejska zamiast reparacji?

„FAZ” zresztą sprawie reparacji poświęciła jeszcze więcej miejsca. Gazeta, która aż nazbyt wyraźnie sprzyja rządzącej CDU, pisała: „Położenie prawne jest właściwie jasne: w niemiecko-polskiej umowie o dobrym sąsiedztwie uznano granicę na Odrze i Nysie za polską granicę zachodnią. Niemcy są najważniejszym partnerem gospodarczym Polski, oba kraje to partnerzy w NATO i UE […]. Wreszcie Polska zrezygnowała już w latach 50-tych ze wszystkich reparacji od Niemiec”. „FAZ” pisała tak wprawdzie… w 2004 roku, ale dzisiaj narracja jest identyczna. Kilka dni temu internetowe wydanie dziennika opublikowało nagranie wideo jednego ze swoich dziennikarzy ds. zagranicznych, który sięga dokładnie po te same argumenty. Granicę ustalono, umowę z 1953 roku zaakceptowano, no, a poza tym – w ciągu ostatnich 13 lat do Polski trafiło naprawdę dużo pieniędzy z Unii Europejskiej, podkreśla dziennikarz „FAZ”. To argument rzadko padający po niemieckiej stronie, za to nagminny wśród… polskich przeciwników żądań reparacyjnych.

 

W niedawnej rozmowie z Robertem Mazurkiem na antenie RFM FM Rafał Trzaskowski – a więc prominentna figura w Platformie Obywatelskiej (wszak to były wiceszef MSZ, europoseł, potencjalny kandydat na prezydenta Warszawy) – zbywał całą sprawę właśnie „brukselskim” argumentem. Pytany, czy Platforma poparłaby żądania reparacyjne, odpowiadał, że poparłaby raczej negocjacje o jak najlepszy budżet unijny. Czy mamy rozumieć, że Polska otrzymuje od Niemiec „reparacje” w postaci unijnych dotacji? Argument absurdalny, bo dotacje dostają też kraje nieskrzywdzone przez niemiecki totalitaryzm, a przede wszystkim – płacą nie tylko Niemcy (notabene, postrzeganie Unii Europejskiej jako niemieckiego narzędzia prowadzenia polityki jest chyba zaskakująco niezgodne z oficjalną linią zarówno „FAZ” jak i Platformy…).


Argument „sowiecki”

Ciekawą narrację przedstawił w sprawie reparacji dziennik „Die Welt”. Na jego łamach czytamy, że reparacje Polsce… powinien był przecież wypłacić Związek Radziecki. Rzeczywiście, w 1945 roku w Poczdamie uznano, że to Sowieci zapłacą Polsce, wcześniej biorąc sobie z terenów NRD rozmaite bogactwa. To drugie zresztą skwapliwie uczynili, rozgrabiając ponad 2000 fabryk, demontując tysiące kilometrów żelaznych torów kolejowych i przez kilka lat przywłaszczając sobie średnio 22 procent całości wschodnioniemieckiej produkcji. Ile z tego zobaczyła Polska Rzeczpospolita Ludowa, „Die Welt” już nie pyta. Ten sam dziennik dość kuriozalnie „rozprawia się” też z problemem umowy z 1953 roku. Opisując polskie zarzuty co do niesuwerenności PRL i płynącej stąd nieważności tej umowy twierdzi, że… prawo międzynarodowe nie uznaje „automatycznie za niebyłe umów zawieranych przez niedemokratyczne rządy”. Tak, jak gdyby rzeczywiście największym problemem rządu PRL był „brak demokracji”, a nie podległość wobec Sowietów…

 

Inni dostali niewiele

Czy wobec tej ewidentnej słabości większości przedstawionych wyżej niemieckich argumentów Polska może liczyć na rzeczywisty sukces? Odpowiedź na to pytanie ma dwie płaszczyzny. Po pierwsze nie wiemy, czy rząd Prawa i Sprawiedliwości mówi o reparacjach na poważnie, czy też raczej – jak zarzucają mu to zresztą wszystkie niemieckie media – wykorzystuje temat wyłącznie na potrzeby bieżącej polityki wewnętrznej, próbując na niechęci do Niemców wzmocnić swoją pozycję i zarazem zdyskredytować opozycję jako „stronnictwo pruskie”, jak wyraził się poseł Mularczyk. Jeżeli zatem mamy do czynienia z poważną ofensywą dyplomatyczną a nie propagandową hucpą, to trzeba spojrzeć na drugą płaszczyznę, a zatem uwzględnić realne stanowisko Niemiec. A to nie może napawać optymizmem. Jeżeli nie liczyć wymuszonych brutalną siłą grabieży dokonanych przez Sowietów oraz „samodzielnie” wypłacanych sobie reparacji przez Brytyjczyków i Amerykanów okupujących po 1945 niemieckie terytoria, to RFN zapłaciło dotąd kwoty bardzo niewielkie. ZSRR i Żydów wyjąwszy (bo o Żydach za chwilę), dwunastu europejskim państwom przekazano niespełna miliard niemieckich marek, a zatem równowartość około 4 mld euro.

Najwięcej z tego otrzymała Francja (400 mld marek) oraz Grecja (115 mln marek). To suma wręcz śmieszna przy bilionie dolarów, o którym mówią dziś polskie władze. Od lat 60-tych, kiedy skończono prowadzić te negocjacje, Niemcy odrzucają wszystkie nowe żądania. Na ścianę natrafili Włosi, a ostatnio także Grecy, którzy domagali się blisko 300 mld euro. Gdyby Niemcy ustąpili w sprawie polskich reparacji, musieliby ustąpić także przed żądaniami innych krajów. Sumy, jakie przyszłoby im wypłacić byłyby wprost bajońskie. Stąd w najżywotniejszym interesie Berlina leży robić wszystko, by sprawę odwlekać. Bez zewnętrznej ingerencji Niemcy nie zapłacą, to więcej niż pewne. A czy międzynarodowe trybunały i instytucje, które miałyby ewentualnie zająć się oceną zasadności naszych roszczeń, będą wystarczająco odporne na niemiecką „brzęczącą” siłę przekonywania? Można w to zasadnie wątpić.

 

Rezygnować? Bynajmniej!

Czy Polska ma zatem rezygnować? Tu warto przyjrzeć się Żydom. Bo to właśnie oni dostali od Niemców – i wciąż dostają! – najwięcej. W 1952 roku kanclerz RFN Konrad Adenauer podpisał w Luksemburgu umowę z Izraelem, przekazując mu 3 mld niemieckich marek. Dodatkowo organizacja Jewish Claims Conference otrzymała dalsze 0,5 mld marek; byłoby to zatem około 12 mld euro. Od dłuższego czasu Niemcy wypłacają też wielu Żydom renty, rocznie łożąc na ten cel nawet 100 mln euro. Łącznie mowa zatem o przynajmniej kilkunastu miliardach euro. Polska otrzymała nieporównywalnie mniej, choć poniosła kolosalne straty nie tylko w ludziach, ale i w infrastrukturze. Nawet jeżeli nie bilion dolarów, to coś przecież może udać się wywalczyć – nie muszą to być przecież „oficjalne” reparacje, tak, by Niemcy nie musieli otwierać „puszki Pandory”, której tak się boją. Żydom się udało – dlaczego więc miałoby nie udać się nam?


Paweł Chmielewski





Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(1)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie