19 grudnia 2018

Co dalej z protestem „żółtych kamizelek”?

(©Christophe Petit Tesson/MAXPPP/Forum)

Tak zwany akt V protestów żółtych kamizelek był we Francji znacznie słabszy od poprzednich. Złożyło się na to szereg przyczyn: zmęczenie trwającymi ponad miesiąc manifestacjami, zamach terrorystyczny w Strasburgu, który miał zmienić priorytety bezpieczeństwa, złożone wcześniej obietnice prezydenta, brutalność policji, wykorzystywanie mediów do krytyki aktów przemocy towarzyszących poprzednim manifestacjom, różnego typu manipulacje socjotechniczne, czy po prostu mniej sprzyjająca aura.

 

Znacznie mniejsza mobilizacja miała miejsce zwłaszcza w Paryżu. Tutaj dodatkowo zamknięto niemal wszystkie stacje metra w centrum, prowadzono kontrole na dworcach kolejowych, blokowano autokary przyjeżdżające z prowincji, zatrzymywano na drogach dojazdowych do stolicy samochody.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Teza o gasnącym proteście byłaby jednak mocno na wyrost. We wtorek 18 grudnia, kiedy pisze te słowa, w całej Francji ma nadal miejsce 186 różnego typu blokad drogowych, manifestują związkowcy. Chociaż szef MSW Christophe Castaner zapowiada zlikwidowanie okupacji rond i autostrad, to nic nie zapowiada rezygnacji z tej formy protestów. Na blokadach trwa dość ludyczna atmosfera, tworzą się nawet nowe, lokalne więzi społeczne.

 

Najbardziej radykalni działacze „żółtych kamizelek” wzywają także do manifestacji w kolejne soboty i zapewniają, ze nie zrezygnują nawet z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Wydaje się, że nawet zmniejszenie się skali protestów nie oznacza, ze zniknęły przyczyny, które go wywołały. Działania rządu i prezydenta Macrona mogą okazać się zduszeniem protestów tylko na krótki okres. Niezadowolenie dużej części Francuzów, które skumulowało się na osobie prezydenta, trwa nadal i może się zintensyfikować również w późniejszym terminie. Powstaje jednak pytanie – co dalej z ruchem „żółtych kamizelek”?

 

Siła nabywcza to nie wszystko

Dotychczasowe działania rządu skupiały się na poprawie tzw. siły nabywczej Francuzów. Protest jednak dość dawno wyszedł już poza ramy rewindykacji czysto ekonomicznych. Chociaż zaczęło się od cen paliwa i podatków, to obecnie lista skarg dotyczy już wielu dziedzin życia społecznego, od zmian ustrojowych, po tezy dotyczące powstrzymania zjawiska emigracji. Prezydenckie propozycje podwyżki najniższego wynagrodzenia o 100 euro (w formie premii z kasy tutejszego ZUS), defiskalizacji godzin nadliczbowych i wstrzymania dodatkowego opodatkowania emerytur okazały się nie wystarczające. Żądania idą znacznie dalej. Jeden z politologów francuskich napisał nawet, że ta rewolucja nie będzie „szturmem na Bastylię, ale na Bercy” (siedziba ministerstwa finansów).

 

Francja jest dziś mistrzem Europy w dziedzinie fiskalizmu. Niezadowoleni są nie tylko ludzie, ale i firmy, które coraz częściej przenoszą z tego kraju swoją produkcję. Ostatnio swoje zakłady zamknął m.in. Ford. Przeciwdziałanie delokalizacji przemysłu, które obiecywał Macron, atakując m.in. z tego powodu Polskę, najwyraźniej mu nie wychodzi. Co więcej, tworzy się błędne koło. Społeczeństwo chce przerzucenia obciążeń fiskalnych na wielkie firmy i korporacje, ale to z kolei powodować może ich ucieczkę z kraju, a w efekcie dalsze zmniejszanie się wpływów do budżetu.

 

Najlepszym rozwiązaniem byłoby oszczędzanie i powstrzymanie rozbuchanych wydatków np. na administracje i infrastrukturę, które są często marnotrawieniem środków przez miasta, departamenty i regiony. W dodatku redystrybucja tych środków rozkłada się bardzo nierówno i wyraźnie pokrzywdzona bywa tu prowincja, na której mieszka 50 proc. Francuzów. Nic dziwnego, ze „żółte kamizelki” są tak popularne właśnie tam. Stąd także pomysł powołania „stanów generalnych”, które dokonałyby przeglądu wydatków budżetowych i prawdziwego stanu państwa.

 

Kryzys ustrojowy

Najpopularniejszym ostatnio zadaniem ruchu „żółtych kamizelek” stał się pomysł wprowadzenia instytucji obywatelskiego referendum. Wskazuje to na poczucie kryzysu obecnego systemu. Proponuje się rozpisywanie referendum po zebraniu 500 – 700 tys. podpisów poparcia obywateli. Rząd początkowo odżegnywał się od tego pomysłu, a premier Philippe twierdził, że referendum „jest niekompatybilne z republikańskim systemem władzy przedstawicielskiej”.

 

Teraz dopuszczono dyskusje na ten temat, a np. socjalistka Segolene Royal mówi, że być może obecny system demokracji potrzebuje uzupełnienia. Do dyskusji jest gotowy obecnie także premier, chociaż zaznacza, że idea referendum powinna być ograniczona tylko do niektórych tematów i kontrolowana przez instytucje władzy.

 

Warto tu przypomnieć, że postulaty ustrojowe na tym się nie kończą. Pojawiały się już wcześniej żądania proporcjonalności wyborów, czy przywrócenia 7-letniej kadencji prezydenta i rozdzielenia jej w czasie od wyborów parlamentarnych.

 

Dodatkowo mamy też cały zasób postulatów społecznych i kulturowych, związanych z obroną tożsamości Francji i pewnego stylu życia, który ustępuje pod naporem „postępowych” ideologii. Osoby związane z lewicą dodatkowo formułują pod adresem Macrona zarzuty obrony banksterów, żądają przywrócenia podatków od wielkich fortun i mnożą rewindykacje finansowe. Działania „żółtych kamizelek” pokazują również, że trudno jest też akceptować podatki nakładane np. na ideologiczny cel ochrony środowiska.

 

Chociaż gniew „żółtych kamizelek” został zdetonowany poczuciem głębokiej społecznej nierówności, arogancji władzy, utraty siły nabywczej i nadmierną fiskalizacja, to jego postulaty poszły znacznie dalej i zakwestionowały system władzy, razem z tworzącymi go elitami politycznymi.

 

Co dalej?

Francja i jej rząd jest ciągle bardzo daleko od rozwiązania kryzysu. Mówi się o sytuacji niemal rewolucyjnej i o tym, że podejmowane działania są spóźnione i niewystarczające. Rząd wydaje się iść na spore ustępstwa, apeluje o dialog. Z inicjatywy merów w siedzibach samorządów wystawiono np. „ksiązki skarg i postulatów”, które mają być przekazywane władzom centralnym. W protest włączyły się związki zawodowe, które przespały swój czas, a miały szanse skanalizować protest i podjąć postulaty ruchu. To wszystko to jednak za mało. Ruch nie ma wiary w syndykaty, stowarzyszenia i samorządy. Lekceważony na początku protest osiągnął własną dynamikę.

 

Warto zauważyć, że na kryzysie w znikomym stopniu korzysta opozycja. Lewicowa France Insoumise nawet pogorszyła swoje notowania, podobnie jak pro-prezydencki LREM, co jednak specjalnie nie dziwi. Trochę skorzystała partia France Debout suwerenisty Nicolasa Dupont-Aignana, której notowania doszły od 7 proc. i Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen (dodatkowe 3 proc.). Dołuje rzecz jasna Emanuel Macron, na którym skupił się gniew protestujących. Odarty z nimbu wielkiego nowatora i po utracie blasku Jowisza kumuluje niezadowolenie już 76 proc. ankietowanych Francuzów. Wg sondażu IPSOS, gdyby wybory prezydenckie odbywały się dzisiaj, przegraliby je z Marine Le Pen. Wydaje się, ze na dziś Macron nie ma już przyszłości i razem z protestem „żółtych kamizelek” rozpoczął się epilog jego kadencji. Żądanie jego wcześniejszej dymisji nie zostanie zapewne spełnione, ale trudno liczyć już na przeprowadzenie przez niego wielkich refom wewnętrznych, a zapewne także i jego „projekty europejskie” można włożyć do lamusa, co akurat wydaje się najlepszą strona utraty blasku Jupitera.

 

Pozostaje pytanie o przyszłość żółtych kamizelek? Politycznie trudno sobie wyobrazić jakąś formę instytucjonalizacji tego bardzo zróżnicowanego ruchu. Łączy go przede wszystkim wspólny gniew na władzę. Tak zaczyna się rewolucja, ale raczej już nie nowa partia polityczna. Powołanie jakichkolwiek struktur rozbiłoby natychmiast ruch, a nawet mogłoby by być korzystne dla… Macrona. Jeden z sondaży uwzględniający start listy przedstawicieli „żółtych kamizelek” w wyborach do PE przewiduje dla niej wynik 12 proc. LREM Macrona nie straciłby praktycznie nic (wynik ok. 21 proc.), a odpływ głosów odnotowałyby lewicowa France Insoumise Melenchona (12 proc.) i Zjednoczenie Narodowe Le Pen (14 proc.). Bez listy „żółtych kamizelek” wybory do PE wygrywa obecnie Zjednoczenie Narodowe.

 

Na razie artykulacją postulatów, głównie w mediach społecznościowych, zajmują się tzw. rzecznicy. Wystarczyło jednak, by niektórzy z nich zaproponowali koniec protestów po expose Macrona, a w Internecie pojawiły się wpisy w rodzaju – „nie mamy żadnych rzeczników!”. Z drugiej strony ten ruch protestu, bez głębszych reform i konkretnych działań ze strony władzy, raczej sam nie zaniknie. Francja stoi więc nadal przed wyzwaniami nie widzianymi tu co najmniej od 1968 roku.

 

Bogdan Dobosz

 

Zobacz także: Paryż, Bruksela,… Warszawa? Nadchodzą polskie „żółte kamizelki”

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie