9 kwietnia 2012

Dwa lata czekania na prawdę

(Fot. Forum/Reuters/RIA Nowosti)

Mimo upływu dwóch lat od katastrofy samolotu Tu-154M, wciąż nie wiemy, dlaczego rządowy samolot z polską delegacją udającą się 10 kwietnia 2010 roku na uroczystości do Katynia roztrzaskał się o smoleńską ziemię.

 

Wymiernym efektem 24-miesięcznego śledztwa jest zanegowanie wielu dotychczasowych ustaleń na temat okoliczności katastrofy Tu-154M, poczynionych przez rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) oraz Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.

Wesprzyj nas już teraz!

To znamienne i mało optymistyczne. Szczególnie, że na pokładzie samolotu zginęło dwóch prezydentów RP, dowódcy wszystkich rodzajów sił Zbrojnych RP, wielu reprezentantów polskiej elity, boleśnie doświadczeni przez historię członkowie rodzin katyńskich…

 

Badanie każdej katastrofy lotniczej wymaga ogromnej pieczołowitości. Tu – także z uwagi na fakt, że do wypadku doszło na terytorium Federacji Rosyjskiej – należało podjąć zdwojone wysiłki. Stało się zupełnie odwrotnie. Strona polska całkowicie oddała inicjatywę badawczą w ręce Rosjan. Na efekty nie trzeba było długo czekać – to notoryczne lekceważenie polskich ekspertów, przeprowadzone „na szybko” pseudobadania sekcyjne ofiar katastrofy (jak dziś już wiemy, nawet graniczące z bezczeszczeniem zwłok), czy potraktowanie wraku samolotu jak nie mającej wartości dowodowej kopy złomu.

 

Wymownym akcentem postawy Rosjan był raport MAK, w którym nie pozostawiono na polskich pilotach suchej nitki. Clou dokumentu to teza, że niedoświadczona załoga działająca pod presją prezydenta Kaczyńskiego oraz będącego pod wpływem alkoholu gen. Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych, za wszelką cenę chciała wylądować, ale przeceniła swoje umiejętności.

Tak niekorzystny dla Polski obraz katastrofy próbowała nieco prostować KBWLLP. Wskazała na zaniedbania strony rosyjskiej: złe działanie służb kontroli lotów, służb meteorologicznych czy dopuszczenie do obsługi ruchu lotniczego nieprzygotowanego lotniska. Jednak i polska komisja nie dotarła do całej prawdy.

 

Dlaczego nasze państwo – wbrew zaklęciom prezydenta, premiera oraz armii zaprzyjaźnionych z władzą publicystów i dziennikarzy – nie stanęło na wysokości zadania? Czy są podstawy, by żywić nadzieję, że złym doradcą był tu tylko pośpiech? Czas pokazał, że rzetelnie prowadzone badania dają wymierne efekty. Dobitnym tego przykładem są stenogramy rozmów z kokpitu Tu-154M, które opracował krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych. Wynika z nich jednoznacznie, że załoga samolotu w dniu katastrofy, wbrew raportom obu komisji współdziałała prawidłowo, a pilotom w wykonywaniu zadań nikt nie przeszkadzał.

Ponadto, kontrolerzy NIK wskazali ogólny bałagan i brak odpowiedzialności ze strony urzędników oraz służb zajmujących się przygotowaniem kwietniowych wizyt w Katyniu. Bezsprzecznym pozostaje grzech zaniechania ze strony Biura Ochrony Rządu czy brak należytego zabezpieczenia lotu w podstawowe informacje dotyczące warunków atmosferycznych, dostępności zapasowych lotnisk. Z pewnością te wszystkie uchybienia miały przełożenie na zmniejszenie poziomu bezpieczeństwa lotu. Nie one jednak spowodowały, że samolot – nie odesłany w porę przez Rosjan na zapasowe lotnisko – roztrzaskał się o ziemię.

 

Co zatem stało się 10 kwietnia 2010 roku nas Smoleńskiem? Czy można ostatecznie przyjąć, tak jak ustaliły MAK i KBWLLP, że przyczyną wypadku było zbyt niskie sprowadzenie samolotu, spóźniona procedura odejścia, co skutkowało kolizją z drzewem, utratą części skrzydła, a zatem i siły nośnej, prowadzącej do upadku samolotu na ziemię w pozycji odwróconej? Dlaczego skupiły się na udowadnianiu tezy przyjętej na samym początku, a nie zleciły np. wykonania modelu matematycznego ostatniego etapu lotu Tu-154M? Takie obliczenia mogłyby rozwiać wątpliwości czy samolot mógł w efekcie zderzenia z drzewem stracić część skrzydła, a następnie wznieść się i wykonać obrót „na plecy”. Odpowiedzi chcą poszukać polscy naukowcy, ale czynią to na własną rękę i dopiero dwa lata po wypadku.

 

Może odpowiedzi na pytania o przyczyny tej tragedii należałoby poszukać nieco wcześniej? Dotąd żadna z komisji nie zdołała jednoznacznie wyjaśnić, dlaczego doszło do nadmiernego obniżenia lotu. Skoro załoga działała prawidłowo, to może odpowiedź tkwi w mechanizmach samolotu? A może należałoby powrócić do hipotezy mówiącej o możliwości przeprowadzenia zamachu na nielubianego w Rosji Lecha Kaczyńskiego? O odnotowaniu dwóch wybuchów mówił dr Kazimierz Nowaczyk, fizyk z uniwersytetu w Maryland w Stanach Zjednoczonych, współpracujący z parlamentarnym zespołem smoleńskim, który własnymi środkami szuka drogi do prawdy. I nie są tylko domysły prowadzących własne śledztwa blogerów. Czy można informacje gromadzone przez zespół pozostawić bez echa?

 

Wiele zależeć będzie od jakości i zakresu działań Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która obecnie ma największe możliwości działania i – co najważniejsze – wciąż bada okoliczności tej katastrofy. W odróżnieniu od KBWLLP, może jeszcze zdać swój egzamin. Tyle, że na ocenę trzeba będzie poczekać do zakończenia śledztwa. Istnieją jednak poważne przesłanki rodzące obawy o jego niezależność. To złe doświadczenia szeroko zakrojonych działań podejmowanych przez polityków obozu rządzącego. Warto tu przypomnieć postawę ministra Radosława Sikorskiego, który tuż po katastrofie bezrefleksyjnie publicznie powielał rosyjską wersję przyczyn katastrofy albo wysoce niestosowne żarty Pawła Grasia, rzecznika rządu o podpiłowaniu skrzydła samolotu. To także fałszywe zapewnienia Ewy Kopacz, b. minister zdrowia o współpracy polskich specjalistów z rosyjskimi lekarzami przy badaniach sekcyjnych ciał ofiar katastrofy czy też o przekopywaniu „z całą starannością” ziemi na miejscu wypadku „na głębokości ponad 1 metra”. O staranności tej świadczą odnajdywane w ziemi smoleńskiej jeszcze kilka miesięcy po katastrofie elementy samolotu czy rzeczy osobiste ofiar oraz worki z „pamiątkami” po katastrofie, ujawnione kilka tygodni temu w garażu miejscowego rolnika. W tym świetle bardzo wymowne są słowa premiera Donalda Tuska, który nadal „nie rozumie” determinacji niektórych rodzin w sprawie ekshumacji kolejnych ciał.

 

Niestety, w dezinformacji na temat katastrofy swój duży udział miały wszystkie mainstreamowe środki przekazu, które tworzyły „fakty medialne” pod rosyjską tezę. Tak powielane były kłamstwa m.in. o kłótni na lotnisku, czterech podejściach Tu-154M do lądowania, godzinie katastrofy, o obecności gen. Błasika w kokpicie, o lądowaniu „debeściaków”, czy „wkurzonym” prezydencie RP.

To także, wpisująca się w ów obraz manipulacji niechęć wobec upamiętnienia ofiar katastrofy, marginalizowanie inicjatyw społecznych w tym zakresie, sprowadzanie ich do poziomu politycznego oszołomstwa. Jakże często, czytając opowieści członków rodzin ofiar katastrofy na temat kontaktów z urzędnikami rządowymi można odnieść wrażenie, że obie strony są jakby po przeciwnych stronach barykady.

 

Dlaczego ta władza aż tak boi się Smoleńska?

 

 

Olgierd Molik

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie