8 lutego 2016

Holokaust 2.0 – czy w Niemczech dojdzie do odwetu?

(Credit Image: © Jodi Hilton/NurPhoto via ZUMA Press/FORUM)

Wedle oficjalnych danych w 2015 roku do Unii Europejskiej przybyło ponad milion imigrantów z krajów islamskich. Zdecydowana większość dotarła do Niemiec. Wbrew medialnej propagandzie nie są to kobiety i dzieci uciekające przed konfliktem w ojczystym kraju, a wrogo nastawieni do zlaicyzowanej (ale również i resztek tej chrześcijańskiej) Europy młodzi mężczyźni. Islamiści lub osoby podatne na fundamentalizm i radykalizację. Swoją prawdziwą twarz i podejście do Europejczyków „uchodźcy” pokazali w sylwestrową noc w kilku niemieckich miastach, głównie w Kolonii. Często słyszymy o przestępstwach – z zabójstwami włącznie – dokonywanych przez przybyszów. Czy Europa Zachodnia będzie biernie przyglądać się swojemu upokorzeniu, czy w myśl zasady „akcja-reakcja” dojdzie do odwetu?

 

Kilka pokoleń temu Stary Kontynent zdominowany, tak jak i dziś, przez Niemcy udowodnił, że pomimo wysokiej kultury, w poddanym wpływom laicyzmu społeczeństwach drzemią pokłady nienawiści, czekającej tylko na przekroczenie czerwonej linii. Kiedy to się dokona, dochodzi do ataku, ostatecznego rozwiązania „palących problemów”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Gdy w epoce przedliberalnej i przedoświeceniowej Europa była głęboko chrześcijańska, społeczna koegzystencja z obecnymi na kontynencie Żydami nie stanowiła problemu. Znaczne różnice były dla każdego jasne. Istniały, rzecz jasna, napięcia, niejednokrotnie bardzo poważne. Wszystko udawało się jednak załagodzić w myśl chrześcijańskiego miłosierdzia do bliźniego. Nie było mowy o masowej eksterminacji jakiejś grupy etnicznej. Problem nadszedł wraz z pomysłami oświeceniowych filozofów-ideologów, nawołujących by „wszyscy ludzie stali się braćmi”. Naturalne do tej pory odmienności, w oświeconej Europie szybko stały się trudne do zniesienia. Dziedzictwo rewolucji francuskiej, wbrew deklarowanemu na wszystkie strony szacunkowi dla osoby ludzkiej, niosło w sobie zarzewie obudzenia demona. Mówiąc profesorem Feliksem Konecznym, cywilizacja zachodnia zaczęła odchodzić od „łacińskiej jedności w rozmaitości” w kierunku jednostajności. Wszyscy będą równi, gdy będą identyczni – zakładano. Nie znaczyło to dla nich jednak, by wszyscy mieli być chrześcijanami, wręcz przeciwnie. Zgodnie z logiką nastającej epoki planowano stworzyć nową, uniwersalną quasi-religię.

 

Część niemieckojęzycznych elit intelektualnych przełomu wieku XIX i XX zwróciła się w kierunku pogańskiego kultu krwi. Zamiast bliźniego, który często błądzi i potrzebuje pomocy w nawróceniu, człowiek innej nacji stał się wrogiem rasy, podniesionej do mistycznej rangi. Mieszkający w jednym państwie razem z Niemcami Żydzi nagle stali się jarzmem nie do udźwignięcia dla „narodu stworzonego do dominacji”. Rozpalona miłością do rasy (ale też niemieckiego stylu życia) nienawiść została zaogniona kryzysem ekonomicznym, którego nikt nie umiał przezwyciężyć oraz upokorzeniem wywołanym niespodziewanym wynikiem I wojny światowej.

 

Niemcy na zabój kochali samych siebie, coraz mniej osób czuło miłość do bliźnich, wszyscy zaś boleli z powodu bezrobocia i wstydu. „Winni” takiego stanu rzeczy szybko zostali wskazani, a autor najbardziej radykalnych diagnoz w 1933 roku został kanclerzem Rzeszy. Nikomu nie trzeba przypominać czego dokonali Niemcy w ciągu 12 lat sprawowania rządów, przez demokratycznie wybranych narodowych socjalistów. Żydzi, Polacy, Rosjanie, Romowie i przedstawiciele innych nacji padli ofiarą braku chrześcijańskiej miłości bliźniego i chorobliwego umiłowania samych siebie.

 

W końcu jednak reżim upadł, w Norymberdze jego czołowi przedstawiciele zostali osądzeni, a Niemcy w długim procesie przystąpili do oczyszczania się z przewin. Okupująca powojenne Niemcy aliancko-sowiecka administracja dbała, by rasistowski narodowy socjalizm nie powrócił. Sami Niemcy zaczęli dbać o to samo, do przesady wręcz tropiąc zbrodnicze myśli nawet tam, gdzie nigdy ich nie było.

 

Chęć odpokutowania win towarzyszyła i potęgowała charakterystyczny dla całego świata zachodniego trend odwrotu od Pana Boga. Skoro wykluczenie Żydów doprowadziło do ich zagłady, to Republika Federalna nie mogła już nigdy więcej nikogo wykluczać. Kraj, mimo że długo kierowany był przez chadeków, stawał się coraz bardziej świecki, a laicyzm tym razem dotarł już do szerokich mas, a nie tak jak na przełomie XIX i XX wieku jedynie do części elit intelektualnych. W tym momencie nie można było wykluczać już nikogo, także muzułmanów.

 

Niemiecka lewica, tropiąca zarówno sporadycznie podnoszący głowę faktyczny nazizm jak i widziany przez nią często nazizm rzekomy, uniemożliwiła uczciwą debatę nad przyszłością kraju. Gdy kilka miesięcy temu do bram RFN, zamieszkałego już wcześniej przez miliony mahometan, zapukały kolejne setki tysięcy mężczyzn z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, nie było innej możliwości. Bramy zostały otwarte.

 

Dyskusja nad gotowością państwa do ugoszczenia kłopotliwych obcokrajowców została zahamowana przez knebel poprawności politycznej, jeden z najdoskonalszych wytworów i narzędzi lewicy. Imigrantów, choćby co dzień gwałcili i palili ośrodki dla uchodźców, można więc dziś tylko lubić, podziwiać, witać z radością. Każda inna postawa to w oczach socjalistów „nazizm”. Jednak wszystko, nawet absurdalna hipertolerancja i głupota, mają swoje granice.

 

Gdy Niemiec czyta o zgwałceniu kobiety w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów miasteczku, czuje złość. Nie próbuje jednak wyciągać pochopnych wniosków, bo uogólnianie i stygmatyzacja to nazizm. Zgwałcił uchodźca? Być może był złym człowiekiem. Nie wszyscy są tacy. Niemcy też gwałcą – pomyśli Niemiec.

 

Gdy w jego miejscowości grupa Syryjczyków próbuje porwać córkę szanowanego obywatela, inni przybysze podpalają sklep z wieprzowiną i wulgarnie obrażają spacerujące kobiety, Niemiec czuje strach. Ograniczy się jednak do utyskiwania na władzę, bierność policji, a próby komentowania rzeczywistości w Internecie uniemożliwiają mu największe, politpoprawne portale. Selektywne dobieranie doniesień z kraju powoduje, że po kilku imigracyjnych wybrykach Niemiec na chwilę zapomni o sprawie. Nie dowie się wszak, że występki przybyszów są normą, a nie ewenementem.

 

Gdy jednak jego ukochana córeczka zostanie zgwałcona i brutalnie pobita przez uchodźców, Niemiec poczuje szczerą nienawiść. Krzywdę dziecku i jemu samemu zadali ci, których wpuszczono, by udzielić pomocy oraz kolejny raz odciąć się od zbrodniczego dziedzictwa „ich matek, ich ojców”. Co więcej, media będą tuszować sprawę, burmistrz miasteczka ogłosi, że dziewczynka była sama sobie winna, ojciec żądający sprawiedliwości zostanie przedstawiony światu jako rasista, a władze RFN zadeklarują otwartość na kolejne rzesze przybyszów. Niemiec jednak wie co przeżył i zna cierpienie jego córeczki. Zna prawdę.

 

W końcu nienawiść jednego Niemca do imigrantów, liberalnego rządu i politycznie poprawnych mediów spotka się z identycznymi odczuciami drugiego człowieka w podobnej sytuacji. Ofiary merkelowsko-imigracyjnego gangu tolerancji urosną liczebnie w siłę i zaczną mówić jednym głosem. Co więcej, spustoszenia dokonane przez laicyzację społeczeństwa nie zahamują wzajemnie nakręcających się, dotychczas na co dzień spokojnych, obywateli. Ludzie w końcu pękną. Miłość do bliźniego nie jest wszak cnotą społeczeństwa „wolnego od religijnych paradygmatów”, a przyjętych imigrantów nie da się wyprosić. Przybysze staną się „problemem”, bo sami z siebie nie podejmą decyzji o wyjeździe.

 

Już dziś obserwować można nieskrywaną niechęć coraz większych rzesz Niemców do imigrantów. Rośnie liczba ofiar uchodźców oraz tych, którzy osobiście te ofiary znają. Lewica nie zmaże krzywd nawet najbardziej postępowymi zaklęciami, nie cofnie czasu, a zgwałconej kobiecie nie przywróci brutalnie odebranej godności.

 

Niewykluczone, że w przytłoczonych imigracyjnymi problemami Niemczech pojawi się ktoś, kto da receptę na trudną sytuację kraju. Wystarczy, by przypudrowany i ubrany w szaty inteligenta były skinhead w hitlerowskim „Mein Kampf” słowo „Żyd” zastąpił wyrazem „Arab”, „muzułmanin” czy „imigrant”. Niemcy mają gotowy schemat – wypracowany przed dekadami model zabójczo skutecznego działania kryzysowego. Wiedzą, jak w najprostszy, cóż że w najbardziej zbrodniczy, sposób „uwolnić kraj” od problemów. Słynna książka Hitlera, której wydawanie znów jest legalne, bije właśnie rekordy popularności i rozchodzi się w niemieckich księgarniach jak „świeże bułeczki”.

 

Możliwe też, że przyciśnięta do ściany, ale wciąż bogata, Republika Federalna wynajmie specjalistów „od brudnej roboty”, by nie plamić swoich rąk we krwi. Wszak ze strony Władimira Żyrinowskiego padały już deklaracje o „chłopcach ze Specnazu, gotowych wyczyścić Europę z gniazd islamskiego terroryzmu”. Wiele osób uważa, że rosyjski populista-nacjonalista to swego rodzaju miernik nastrojów. Mówi rzeczy, których Kremlowi nie wypada, a władza patrzy na reakcję świata. Zaproszenie do współpracy zostało wypowiedziane.

 

Dla chcących zachować swój obecny standard i styl życia, zlaicyzowanych i nie zaprzątających sobie głów wyższymi wartościami Niemców, scenariusz eksterminacji groźnych skądinąd przybyszów nie musi stać się powodem rozterek moralnych. Rewolucja wymaga ofiar. Tak zawsze się kończy lewicowa polityka.

 

Michał Wałach

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie