12 lipca 2013

Ku chrześcijaństwu trzecioświatowemu?

(fot. Jerzy Pawleta / FORUM )

Gdy jeszcze kilka lat temu mówiło się o upadku Unii Europejskiej, można było zostać uznanym – w najlepszym razie – za niegroźnego oszołoma. Dziś przekonanie o „zmierzchu Zachodu” jest powszechnie przyjmowane i dyskutowane. Zmierzch dotyczy wszystkich sfer: od ekonomicznej po demograficzną i religijną.

 

O tym, że Europa pogrąża się w kryzysie gospodarczym świadczy fakt ustępowania pola (choćby Chińczykom) zarówno na gruncie wskaźników wzrostu, jak i np. procentu PKB przeznaczanego na innowacyjność. Gospodarka UE obciążona długiem i mniej nowoczesna przegrywa w zderzeniu z chińską drogą do dobrobytu. Optymizmem nie napawa też sytuacja demograficzna. Jest ona dużym problemem w zasadzie we wszystkich państwach Unii Europejskiej. Jak wynika z nowych danych Eurostatu, współczynnik dzietności wyniósł w 2011 r. zaledwie 1,58. Tylko tyle dzieci przypada średnio na jedną kobietę będącą w wieku rozrodczym. Szczególnie źle wypadają Węgry, Rumunia oraz Polska. Bez napływu imigrantów nastąpi załamanie systemu emerytalnego, uzależnionego od wymiany międzypokoleniowej. 

Wesprzyj nas już teraz!

 

Coraz silniejsza jest wiara w krajach Trzeciego Świata lub jak kto woli, w krajach słabo rozwiniętych, z których napływają i będą napływać imigranci. Jak pisze profesor Philip Jenkins w książce „Chrześcijaństwo przyszłości” (oryg.  „The Next Christendom: The Rise of Global Christianity”) to właśnie chrześcijaństwo, a nie islam będzie nadawało ton krajom rozwijającym się. Okazuje się, że więcej anglikanów jest w Nigerii niż w Wielkiej Brytanii, a w Ghanie więcej prezbiterian niż w Szkocji. Liczba chrześcijan w krajach niezachodnich stale rośnie. Według statystyk Pew Research Center, 100 lat temu w krajach tzw. globalnej północy (Stany Zjednoczone, Europa, Australia, Japonia i Nowa Zelandia) mieszkało 4 razy więcej chrześcijan niż na globalnym południu (reszta świata).

Tymczasem obecnie większość chrześcijan mieszka w krajach globalnego południa – 1,3 miliarda, a w krajach „północy” 860 milionów – a więc jedynie 39 proc. Te dysproporcje będą się jeszcze pogłębiać. Przewiduje się, że jeśli nic się nie zmieni, do 2025 r. 67 proc. chrześcijan będzie mieszkać w Afryce, Ameryce Południowej i Azji. Jeszcze bardziej wymowne są prognozy dotyczące katolików – aż 75 procent z nich ma wkrótce mieszkać na tych kontynentach. Tak więc wybór argentyńskiego kardynała na papieża jest znakiem czasu i prawdopodobnie nie stanowi wyjątku od reguły, lecz nowy początek. Wątpliwe, by Kościół upierał się przy papieżach z Europy – czy nawet ze Stanów – skoro już wkrótce trzy czwarte jego wiernych pochodzić będzie z innych kontynentów.

 

Będzie zmiana jakościowa?

 

„Dla ubogich na całym świecie – jak pisze Diniesh D’Souza w książce „To wspaniałe chrześcijaństwo”- biblijny – krajobraz społeczny jest dość znajomy. Oni także żyją w świecie ciężkiej pracy, niedostatku, lichwy i trądu. Motywy prześladowania i wygnania są im bliskie. Ponadnaturalne zło wydaje się im zupełnie rzeczywiste i nie mają problemów z przyjęciem wizji piekła”. Nawrócenie ludzi z innych kontynentów jest niewątpliwie powodem do radości. Poprawi też globalną siłę chrześcijaństwa, gdyż dzięki temu w połowie stulecia na dwóch muzułmanów na świecie będzie przypadać trzech chrześcijan. Jednak pozostaje obawa, na ile owo trzecioświatowe chrześcijaństwo jest prawdziwym chrześcijaństwem? I czy jest zgodne z fundamentami, na jakich opiera się cywilizowane społeczeństwo?

 

Najciekawsze jest bowiem nie to, że wśród chrześcijan będzie coraz więcej Afrykańczyków, Azjatów i Latynosów, lecz to, jak ta przemiana wpłynie na charakter chrześcijańskiej praktyki. Jak zauważa Mathew Roberts, publicysta „The Quarterly Review”, chrześcijaństwo nie natrafiło na kulturową próżnię, lecz na konkretną, pogańską kulturę. Zachowało z niej to co najlepsze – racjonalną filozofię, łacinę, rzymskie prawo. Przejęło też z wierzeń pogańskich rzeczy nieistotne, takie jak daty czy zwyczaje niektórych świąt, którym nadano chrześcijański charakter. Można powiedzieć, że katolicyzm, przynajmniej w swym doczesnym wymiarze, to efekt syntezy Pisma świętego z tradycją grecko-rzymską. Chrześcijaństwo rozwijając się w krajach Trzeciego Świata również nie natrafia na kulturową próżnię (zwłaszcza w Afryce), lecz na świat, w którym znaczną rolę odgrywają wierzenia pogańskie.

 

Mieszkańcy Azji, Południowej Ameryki czy Afryki nie widzą powodu by przyjmować chrześcijaństwo z całym dobrodziejstwem inwentarza. Dostosowanie go do własnej kultury jest znacznie bardziej praktyczne, tym bardziej, że cywilizacja zachodnia kojarzy się tam z uciskiem kolonialnym, rasizmem i kolonializmem. Znany kenijski pisarz Ngugiwa Thiong w książce „River Between” wyraża pogląd, że obraz chrześcijaństwa powinien zostać oczyszczony z dziedzictwa zachodniej kultury, a następnie… pogodzony z tradycją tubylczą. Z kolei według Phila Jenkinsa, autora książki „Nowe chrześcijaństwo”, będzie ono bardziej oparte na „natychmiastowym działaniu sił nadprzyrodzonych poprzez proroctwa, wizje, ekstazy i uzdrowienia”. Jak to ujął dziennikarz katolicki John Allen, „rzymski katolicyzm przyszłości nie tylko będzie mówił z latynoskim i afrykańskim akcentem; będzie też mówił językami”.

 

Zagrożenie synkretyzmem

 

Zresztą tak jest w znacznym stopniu już dziś. W Afryce chrzest nie odbywa się podczas dostojnej i sformalizowanej ceremonii, nie jest też zeświecczoną uroczystością rodzinną. To wydarzenia mistyczne, uosabiające sceny z Damaszku czy z Zesłania Ducha Świętego. W rzeczywistości są one syntezą liturgii z tubylczymi praktykami religijnymi. Ochrzczony, często dorosły, przyjmuje indywidualne instrukcje od Boga, zazwyczaj podczas wizji bądź transu. Wizja świata nadprzyrodzonego  u wielu afrykańskich chrześcijan zawiera w sobie wiele elementów wierzeń pogańskich. Brytyjski pisarz, V.S. Naipaul zauważa, że  taki synkretyzm jest powszechny nawet wśród Afrykańczyków wychowanych w chrześcijaństwie. – Istota Najwyższa, Jehowa, jest bardzo silna i nie można do Niej się zwracać podczas codziennych rytuałów – mówi cytowany przez Naipaula Afrykańczyk, którego dziadek jest przywódcą chrześcijańskiego kościoła. – Na co dzień możemy zwracać się do duchów, pomniejszych bogów, mających swoje fizyczne reprezentacje, takie jak pnie drzew, rzeźby etc. – dodaje. Taniec, emocjonalna ekspresja, rzewny płacz to popularne metody w tzw. religiach tradycyjnych, które są coraz częściej przenoszone do katolickich kościołów.

 

Charakterystyczne dla trzecioświatowego chrześcijaństwa są zatem: niekontrolowany mistycyzm, emocjonalność (wiara jako uczucie) i synkretyczne mieszanie chrześcijaństwa z prymitywnymi wierzeniami plemiennymi. Wspólnym mianownikiem jest tu trybalizm. Trybalistyczna religia opiera się na negacji rozumu, a przynajmniej jego znaczenia religijnego. Rozum i wiara nie są w tym egzotycznym pseudo-chrześcijaństwie dwoma skrzydłami, na których ludzki duch unosi się ku prawdzie, lecz zostaje sama wiara. Jednak bez oparcia w doktrynie wiara zostaje zredukowana do uczucia. Tak rozumiane chrześcijaństwo nieopatrznie powtarza potępiony przez św. Piusa X błąd modernizmu głoszący, że wiara jest ślepym uczuciem religijnym. W efekcie nie ma miejsca na doktrynę, na naukę Kościoła.

 

Islam kontra chrześcijaństwo emocjalne?

 

Tym, co się liczy jest uczucie i mistyczno-emocjonalne doznania. Dlatego też synkretyzm nie jest postrzegany jako coś niewłaściwego, gdyż nie uniemożliwia on doznań mistycznych. Zachodni apologeci „chrześcijaństwa trzecioświatowego” powinni pamiętać o ostrzeżeniu prof. Plinia Correi de Oliveira, który pisał, że „gdyby się trzymać marzeń obrońców trybalizmu mogłaby z tego wyniknąć bezbronna zależność hierarchii od świeckich, będących rzekomo jedynym przekaźnikiem woli Boga. Tak, „woli Boga”, z którą ten trybalistyczny laikat zapoznawałby się poprzez „mistyczne” objawienia jakiegoś czarownika czy „charyzmatycznego” guru lub czarnoksiężnika”.

 

Dostrzeganie zagrożenia trzecioświatowym chrześcijaństwem nie jest wynikiem uprzedzeń o charakterze rasowym. Pamiętajmy jednak, że Europejczycy również nurzali się w pogaństwie i próbowali mieszać je z Ewangelią. Główna różnica polega na braku woli wielu ludzi Kościoła do zwalczania synkretyzmu czy – powiedzmy to otwarcie – barbarzyństwa. Dzisiejsi chrześcijanie, nawet ci uznający się za konserwatystów, uważają niekiedy „chrześcijaństwo trzecioświatowe” za wybawienie dla pogrążonej w materializmie Europy. Taki pogląd głosi m. in. wspomniany Phil Jenkins. Obyśmy nie doczekali sytuacji, gdy Europa stanie się polem walki między imigracją islamską, a wyznawcami pseudocharyzmatycznego, synkretycznego i emocjonalnego chrześcijaństwa.

 

Przybysze z Trzeciego Świata mogą rzeczywiście ożywić pogrążony w wielowymiarowym kryzysie Zachód. Stanie się tak jednak pod warunkiem, że przylgną do prawdziwego chrześcijaństwa, którego źródłem jest Kościół. Wówczas, niejako z dobrodziejstwem inwentarza, przyjmą też chrześcijańską mentalność i cywilizację.

 

Marcin Jendrzejczak

Źródła: quarterly-review.org / brusselsjournal.com / pewresearch.org

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie