5 lipca 2019

Co dalej z Iranem? Donald Trump wciąż się waha

(Źródło: pixabay.com (heblo+Peggy und Marco Lachmann-Ank))

Iran ma szansę w perspektywie kilku dekad przekształcić się w silne, zasobne państwo o poważnym znaczeniu wykraczającym poza region bliskowschodni. Z punktu widzenia nowej amerykańskiej  administracji republikańskiej to nie do przyjęcia. Dlaczego? I dokąd doprowadzi ta różnica interesów?

 

Istnieją dwa główne filary polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Pierwszy z nich to dolar amerykański, drugi to surowce energetyczne, ze szczególnym uwzględnieniem ropy naftowej.  Wartość dolara amerykańskiego wynika m.in. z jego międzynarodowego statusu. Jest on mianowicie jedną z głównych walut rezerwowych, wykorzystywanych przez banki centralne na całym świecie do przechowywania swoich zasobów oraz do prowadzenia operacji rynkowych. Dolar jest także walutą rozliczeniową, za pomocą której reguluje się obligatoryjnie transakcje kupna-sprzedaży kluczowych surowców energetycznych (ropy naftowej i gazu ziemnego). Można powiedzieć, że jest to forma podatku, jaki każde państwo na świecie zobowiązane jest płacić na rzecz rządu w Waszyngtonie, bez względu na stan ich wzajemnych relacji. Aby kupić lub sprzedać energię, potrzeby jest dolar. Żeby pozyskać dolary trzeba coś Amerykanom sprzedać. Sprzedane USA towary mają konkretną wartość odpowiadającą co najmniej kosztowi ich wytworzenia. Stany tymczasem, żeby dolary wyprodukować nie potrzebują już nawet liczyć się z kosztem farby drukarskiej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W zdrowych warunkach ekonomicznych podaż pieniądza z grubsza odpowiada poziomowi lokalnej produkcji, a wzajemna relacja tych agregatów ma istotny wpływa na kształtowanie kursu danej waluty w przeliczeniu na inne. W przypadku USA (z resztą, nie tylko) ta sytuacja postawiona jest na głowie. Tutaj, można powiedzieć, że to podaż pieniądza determinuje poziom produkcji. Status dolara i jego przeszacowana, bo nieoddająca realiów amerykańskiej gospodarki wartość prowadzą do tego, że produkcja w USA jest nieopłacalna, bo droższa, niż gdzie indziej. Fetyszyzacja znaczenia pieniądza w gospodarce prowadzi do marginalizacji realnej produkcji.

 

Gdy chodzi o sferę stosunków ekonomicznych, nowa amerykańska administracja kluczową kwestią w tym zakresie uczyniła zmniejszenie deficytu w bilansie handlowym Stanów Zjednoczonych, jednak bez jakiejkolwiek ingerencji w międzynarodowy status ich własnego pieniądza. Rzecz odbywa się w sposób klasyczny – poprzez zwiększenie eksportu przy jednoczesnym ograniczaniu importu. Eksport stymulowany jest poprzez odbudowę rodzimej bazy produkcyjnej osiąganej na drodze luźniejszej polityki podatkowej oraz rozwijanie bazy eksportowej amerykańskich zasobów ropy naftowej i gazu ziemnego. Osiągnięcia przemysłu USA zwłaszcza w tym ostatnim zakresie widoczne są gołym okiem, skoro w krótkim czasie Stany Zjednoczone z czołowego importera nośników energii przekształciły się w czołowego ich producenta. Import ograniczany jest poprzez nakładanie kolejnych barier celnych na towary pochodzące z zagranicy oraz poprzez wycofywanie się rządu amerykańskiego z szeregu niekorzystnych zdaniem amerykańskiej administracji porozumień handlowych (np. NAFTA czy TPP). Niewiązanie sobie rąk w międzynarodowej polityce to ważny wyróżnik polityki obecnej prezydentury, czego naturalną konsekwencją jest jej awersja do podejmowania działań o charakterze bezpośrednich interwencji zbrojnych.

 

Za polityką ekonomiczną podąża – jak zawsze – twarda polityka międzynarodowa, w tym polityka militarna. Lista amerykańskich sojuszników i adwersarzy zdefiniowana jest przez obóz republikański od lat. Do grona czołowych przedstawicieli tej drugiej grupy należą obiektywnie Chiny i Rosja, jako dwa państwa mające potencjał i zasoby, by w którymś momencie przerwać w wymianie światowej dominację amerykańskiego dolara.

 

Do grupy kluczowych amerykańskich adwersarzy z drugiego szeregu awansował niedawno Iran. Stało się to wskutek podpisania przez administrację prezydenta Baraka Obamy porozumienia zwanego JCPOA (Joint Comprehensive Plan of Action), znoszącego nałożone na Iran sankcje ekonomiczne w zamian za jego rezygnację z rozwijania programu atomowego i poddanie irańskich instalacji atomowych stałemu międzynarodowemu audytowi. Umowa miała ogromne znaczenie międzynarodowe, bo jej stronami obok USA i Iranu były państwa o kluczowym znaczeniu dla światowej gospodarki i polityki – Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Chiny i Rosja. Zgodnie z zapisami umowy JCPOA Iran uzyskał możliwość nieskrępowanego eksportu własnych zasobów ropy i gazu. Zyskał także możliwość legalnego zakupu broni i prowadzenia własnego konwencjonalnego programu rakietowego. Innymi słowy, przed Iranem otwarta została szeroka autostrada do przekształcenia się w perspektywie kilku dekad w silne, zasobne państwo o poważnym znaczeniu wykraczającym poza region bliskowschodni.

 

Z punktu widzenia nowej amerykańskiej  administracji republikańskiej powyższe było nie do przyjęcia z kilku względów. Po pierwsze, otwarcie Iranu na eksport nośników energii oznaczać mogło i oznaczało istotne trwałe obniżenie cen ropy naftowej i gazu ziemnego na światowych rynkach. To zagrażało stabilności ekonomicznej i politycznej amerykańskich bliskowschodnich klientów, czyniło także produkcję amerykańskich łupkowych nośników energii nieopłacalną. Po drugie, wielu twierdziło, że JCPOA nie gwarantuje zakończenia przez Iran prowadzonego dotychczas programu atomowego. Nie sposób wszak skutecznie kontrolować obszaru o powierzchni pięciokrotnie większej od Polski o górskiej bądź płaskowyżowej specyfice terenu. Podobnie, irański program rakietowy mógł być, albo i nie, wykorzystywany do celów produkcji rakiet niekonwencjonalnych, co było trudne do weryfikacji. Wreszcie, słowa wypowiedziane w przeszłości przez czołowych irańskich przywódców politycznych i religijnych o chęci zniszczenia państwa Izrael nigdy nie zostały zapomniane ani przez Żydów izraelskich, ani przez amerykańską diasporę. Jakby tego wszystkiego było mało, w kwietniu 2018r. Iran zapowiedział odejście od dolara w publikowanych przez wszystkie państwowe spółki oświadczeniach finansowych oraz zapowiedział chęć promocji handlu niepartego na amerykańskim dolarze.

 

Sytuacja wydaje się zatem klarowna. Iran zagraża stabilności cen ropy naftowej. Nie uznaje amerykańskiej hegemonii. Realnie zagraża dominacji amerykańskiego dolara. Otwarcie grozi Izraelowi zniszczeniem. Za mniejsze przewinienia wrogowie Ameryki skazywani bywali na niebyt. Amerykańscy sojusznicy w regionie są uzbrojeni, jak nigdy dotąd, gotowi, w ich mniemaniu, do rzucenia Iranu na kolana i zdają się czekać w blokach startowych na zielone światło z Ameryki. Świat czeka w napięciu. Ameryka zielonego światła nie daje.

 

Donald Trump, prawdopodobnie najpotężniejszy człowiek na świecie, się waha. Odkąd sięgnąć pamięcią, krytykował on zamorskie interwencje kolejnych rządów USA. Dziś najwyraźniej kalkuluje ryzyko, związane z ewentualnym atakiem na Iran. Masa środków, jakie musiałyby być zainwestowane w podobną operację, jest trudna do wyobrażenia. Inwazja lądowa z uwagi na irański zasięg terytorialny, ukształtowanie terenu, liczbę ludzi pod bronią i inne względy, byłaby z perspektywy amerykańskiej armii najtrudniejszą chyba operacją wojskową co najmniej od czasu Drugiej Wojny Światowej. Skutki ewentualnego konfliktu zbrojnego byłyby trudne do oszacowania. Szyici stanowiący trzon irańskiego społeczeństwa stanowią największą grupę wyznaniową w Iraku, są większością w Bahrajnie, ważną mniejszością w Kuwejcie i Arabii Saudyjskiej, zwłaszcza na obszarach bogatych w ropę, nie wspominając już o społecznościach szyickich w Syrii, Libanie czy Jemenie. Istnieje zatem poważne ryzyko rozlania się ewentualnego konfliktu na cały region, w tym objęcia nim kluczowych na świecie dostawców nośników energetycznych i cieśnin morskich. Ponadto, zaangażowanie kilkuset tysięcy żołnierzy w długi konflikt zbrojny w jednym punkcie świata rozwiązałoby na lata ręce Rosjanom i Chińczykom w prowadzeniu własnej polityki gdzie indziej, bez potrzeby oglądania się na Amerykę. Wreszcie, gigantyczne koszty finansowe związane z podobnym przedsięwzięciem poniesione przez rząd amerykański, byłyby w obecnej sytuacji ekonomicznej i politycznej trudniejsze do udźwignięcia niż kiedykolwiek wcześniej.

 

Z drugiej strony, wojenne werble słychać w Waszyngtonie. Ważni republikańscy politycy, bezpośrednie otoczenie prezydenta, w tym jego główni doradcy w zakresie bezpieczeństwa należą do grona najgorliwszych doboszy. Niejasna jest sytuacja wokół dowództwa armii. Poprzedni sekretarz obrony, James Mattis, odszedł w styczniu w proteście przeciwko wycofywaniu wojsk amerykańskich z Syrii i Afganistanu. Pełniący następnie jego obowiązki Patrick Shanahan odszedł w atmosferze skandalu po wypłynięciu dokumentów wskazujących na stosowaną w jego domu przemoc domową. Jego miejsce zajął niedawno Mark Esper, w przeszłości m.in. lobbysta zbrojeniowego giganta, firmy Raytheon. Do objęcia stanowiska sekretarza obrony potrzebuje on zatwierdzenia swojej kandydatury przez Senat. Brak mu marki Jamesa Mattisa, stąd jego pozycja wobec armii, ale także wobec polityków i wobec samego prezydenta Trumpa jest nieporównanie słabsza. Dzisiaj, w obliczu zaostrzającego się konfliktu, można powiedzieć, że Pentagon pozbawiony jest głowy.

 

Biorąc pod uwagę powyższe, klasyczne militarne uderzenie na Iran wydaje się mało prawdopodobne. Amerykańskie siły w regionie nie są nawet w przybliżeniu tak duże, jak te zgromadzone w regionie przed inwazją na Irak. Trudno również oczekiwać, by amerykański prezydent zdecydował się na taki krok w przededniu kampanii wyborczej. Tym bardziej, że atak byłby jawnym złamaniem sztandarowej zasady amerykańskiego prezydenta znanej pod sloganem „America First”. Wreszcie, wskazuje na to jego dotychczasowe postępowanie. Zarówno w przypadku konfliktu z Koreą Północną, jak i z Wenezuelą jego administracja wytwarzała na adwersarzy podobną presję medialną, polityczną i ekonomiczną, ze stawianym wprost argumentem siłowym. Wszystko to prowadziło w okresie późniejszym do deeskalacji napięcia. Niewykluczone, że podobny scenariusz obserwować będziemy także i w tym przypadku.

 

Nie sposób również wykluczyć samodzielnego ataku sił izraelskich na irańskie instalacje atomowe, szczególnie gdy chodzi o serce irańskiego programu atomowego, tj. na reaktor atomowy zlokalizowany nad Zatoką Perską w okolicy miejscowości Bushehr. Izrael posiada własny program rakiet balistycznych zwany Jerycho-3, który jest jakby stworzony do realizacji podobnego celu. Doktryna Begina, zakładająca dławienie w zarodku potencjału atomowego państw w regionie wciąż obowiązuje. Zgodnie z nią siły izraelskie zniszczyły w przeszłości dwa reaktory atomowe – w irackim Osirak w 1981r. (operacja Babilon) oraz w syryjskim Deir ez–Zor w 2007r. (operacja Outside the Box). Wtedy jednak sytuacja wyglądała inaczej, bo niszczone były reaktory nieaktywne. W przypadku Bushehr mówimy o działającej pełną mocą elektrowni atomowej. Jej zniszczenie prowadziłoby do silnego radioaktywnego skażenia w promieniu obejmującym nie tylko Iran, ale także państwa arabskie leżące nad Zatoką Perską i samą cieśninę Ormuz. 7 lipca Iran powraca do swojego programu atomowego, co oznacza de facto odejście przez ten kraj od swoich zobowiązań wynikających z JCPOA. W tej sytuacji, z perspektywy izraelskiej patrząc, innego sposobu powstrzymania irańskiego programu atomowego nie widać.

 

Iran dobrze przygotował szachownicę do finalnej rozgrywki. Wytrącił adwersarzom z ręki ich najsilniejsze argumenty – argumenty siłowe. Realizacja ich celu w postaci siłowego zastopowania irańskiego programu atomowego zdaje się w każdym scenariuszu rodzić konsekwencje bardziej dotkliwe, niż utrzymanie obecnej chwiejnej równowagi. Wszystko zmierza w kierunku naszkicowanym przez ajatollaha al-Khamenei’ego w jednym z jego kluczowych przemówień, wygłoszonym w połowie maja tego roku, zgodnie z którym „pomiędzy Stanami Zjednoczonym a Iranem nie będzie ani negocjacji, ani wojny”. Iran przyjmuje do wiadomości sankcje, ale powraca do atomowego programu. Używając terminologii szachowej, przywódca Iranu ogłosił pat w rozgrywce między nim, a światowym supermocarstwem. Istnieje oczywiście możliwość zastosowania zagrywki nieznanej w klasycznym pojedynku szachowym, tj. wywrócenia szachownicy. Gdyby jednak miało do tego dojść, to byłaby to prawdopodobnie ostatnia wojna, jaką Amerykanie stoczą za Izrael.

 

 

Ksawery Jankowski

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie