26 sierpnia 2020

„Gwiazdeczki” – niebezpieczna gra Netflixa

(fot. pixabay)

Netflix przekroczył kolejną granicę. Po bluźnierczym filmie „Pierwsze kuszenie Chrystusa” oraz nagminnym prezentowaniu homoseksualizmu jako rzekomo normalnej preferencji, platforma opublikowała opis i plakat nowej produkcji pt. Cuties („Gwiazdeczki”). Prezentacja oburzyła wielu internautów zarzucających serwisowi seksualizowanie dzieci.

 

Choć w końcu Netflix przeprosił i zapewnił, że skandaliczny plakat do filmu „nie był reprezentatywny”, a grafika i opis uległy już zmianie, to i tak pozostaje niesmak oraz obawa o kierunki, w jakich zmierza popkultura. Wszak widok „twerkujących” 11-latek – czy to na ekranie czy „tylko” na plakacie – trudno uznać za zwyczajny i dopuszczalny.

Wesprzyj nas już teraz!

 

„Twerkowanie” to bowiem „rodzaj tańca o zabarwieniu erotycznym, który jest popularny głównie wśród kobiet i polega na rytmicznym potrząsaniu pośladkami” (wikipedia) oraz „nie tylko seksowny styl tańca”, ale „również idealny trening na jędrne i zgrabne pośladki” (kobieta.wp.pl). Coś więc jest nie tak, gdy tworzy się film prezentujący w takiej roli dzieci. A tak właśnie informował oficjalny opis filmu Cuties, głoszący, że Amy – główna bohaterka – „zaczyna fascynować się twerkującą grupą taneczną”. Po społecznych protestach dokonano zmiany, zaś grupa została określona jako „wyzwolona”.

 

Oburzenie – a jednocześnie rozgłos dla filmu – wywołał również plakat promujący produkcję. Widzimy na nim bohaterki w bardzo skąpych strojach oraz wyzywających pozach. Nawet gdyby w taki sposób zaprezentowane zostały osoby dorosłe, byłoby to dla wielu odbiorców gorszące. Tu mówimy natomiast o dzieciach. Jakich więc słów należy użyć?

 

Internauci – trudno im się dziwić – wytoczyli przeciwko Netflixowi ciężkie działa. Zwrócili uwagę na zagrożenie seksualizacją najmłodszych i tworzenie obrazu, który spodoba się zboczeńcom kierującym swoje wynaturzone upodobania w stronę dzieci. To obawy jak najbardziej zasadne, co potwierdza chociażby opinia znanej z łamów naszego portalu Bogny Białeckiej. Psycholog napisała na Facebooku: „Netflix robi wielką reklamę filmu propedofilskiego. Jedenastoletnie (mam córkę w tym wieku!) dziewczynki zakładają zespół tańca erotycznego (twerking). Jedna z bohaterek to dziewczynka z konserwatywnego domu, której udaje się zrealizować swe marzenie”. I dalej: „Niepojęte jest dla mnie, że pojawiają się głosy broniące tego filmu jako, uwaga, walczącego z seksualizacją. Szkoda została już wyrządzona – choćby biednym dziewczynkom, które zagrały w tym filmie”.

 

„Netflix zrobił plakat jaki zrobił z całkowitą premedytacją, bo wiedzą, że jak się przekracza kolejne granice, to to przyciąga uwagę. Więc usprawiedliwianie: oj tam, oj tam, już przeprosili za plakat, jest wyrazem zwykłej nieznajomości podstaw reklamy. Można podejść do tego na dwa sposoby – ignorujmy, nie róbmy im dodatkowej reklamy – czyli mówiąc wprost przyzwalajmy na pokazywanie dzieci w charakterze obiektów seksualnych w przestrzeni publicznej. Lub – pokażmy, że nadal w tym chorym społeczeństwie istnieją granice, na których przekroczenie nie pozwalamy. Ja wybieram to drugie podejście. PS. – zdecydowałam się wykasować sam plakat, nie będę przyczyniać się do oswajania ludzi z obrazem dzieci w pozycjach erotycznych” – czytamy na profilu Bogny Białeckiej.

 

Warto jednak także zauważyć, że nie do końca uzasadnione są obecne w sieci opinie przekonujące, iż problem leży wyłącznie po stronie netflixowego plakatu, gdyż ani oryginalna grafika, na której widzimy biegnące ulicą dziewczynki, ani zwiastun nie prezentują niczego kontrowersyjnego. Owszem, afisz promujący film pod francuskim tytułem Mignonnes nie wyróżnia go na tle wielu różnych filmów dla nastolatków, jednak ze zwiastunem jest inaczej.

 

„Krytyka plakatu szybko przekształciła się w krytykę filmu. Petycję nawołującą Netflix do wycofania filmu w serwisie Change.org podpisało już ponad 200 tys. osób, które nie tylko nie widziały filmu, ale prawdopodobnie nawet zwiastuna, który seksualnością w żaden sposób nie epatuje” – napisał na łamach portalu wyborcza.pl Łukasz Kamiński.

 

Ja osobiście filmu nie widziałem, co zresztą nie może dziwić – jego premiera odbędzie się na Netflixie 9 września. Widziałem natomiast zwiastun (a przypomnę dla porządku: zwiastun powstaje na bazie scen z filmu lub serialu) i wiem, że powiedzieć, iż „seksualnością w żaden sposób nie epatuje”, można jedynie pod warunkiem uznania za normalne trendów dominujących we współczesnej popkulturze. Bowiem nawet gdyby film opowiadał o przygodach dorosłych kobiet, to pokazany przez kilka sekund w zwiastunie sposób ich zachowania, tańca oraz dominujący styl ubierania się pozwalałby mówić o epatowaniu – nawet jeśli krótkotrwałym – seksualnością. Tu zaś mówimy o dzieciach, których wrażliwość i pojmowanie świata dopiero kształtują się pod wpływem różnych czynników.

 

Szczęśliwie wydaje się jednak, że zdecydowana większość rodziców wolałaby, aby ich dzieci nie zachowywały się ani nie ubierały w sposób zaprezentowany w zwiastunie filmu. Skąd taka opinia? Oczywiście nie dysponuję wnikliwymi socjologicznymi badaniami potwierdzającymi słuszność takiego poglądu, jednak 1,3 miliona „łapek w dół” przy zaledwie 32 tysiącach „łapek w górę” pod obecnym na YouTube zwiastunem filmu Cuties pokazuje, że społeczeństwo w wielu krajach świata traktuje przedstawiony obraz za niedopuszczalny. To zaś dobra wiadomość – wszak normalność ciągle dominuje i nadal sporo osób uważa, że są granice, których przekraczać nie wolno.

 

To o tyle istotne, że w ostatnich latach pewne negatywne trendy wdarły się do popkultury wręcz niezauważone, a dziś dominują. Mało kogo bowiem dziwi dziś w filmach przesadne roznegliżowanie, nagość czy stosunki płciowe, niejednokrotnie niemające istotnego związku z fabułą (dla mnie osobiście niechlubnym rekordem w tej dziedzinie było przesycenie scenami seksualnymi historycznego i fabularyzowanego filmu… dokumentalnego pt. „Ostatni carowie” – produkcji Netflixa). Mało kogo zaskakuje także pokazanie w filmie rozwodu jako słusznej decyzji dwójki ludzi, których drogi – mimo złożonej niegdyś przysięgi – zaczęły się rozchodzić. Niezbyt wielu przeciera oczy również wtedy, gdy na ekranie widzi dwóch mężczyzn czy dwie kobiety „mające się ku sobie”. A przecież niegdyś wszystkie te rzeczy w ogólnospołecznym postrzeganiu albo należały do katalogu spraw intymnych i zarezerwowanych dla współmałżonka, albo były – z rozmaitych powodów – uznawane za naganne. Wszystkie natomiast dość zgodnie określano jako nieodpowiednie do prezentowania widzom, szczególnie młodym.

 

Nie wiem oczywiście, czy podobna zmiana nastąpi w przypadku filmów z udziałem małoletnich aktorów odgrywających bohaterów w swoim wieku i czy wkrótce „normą” stanie się to, co dziś słusznie gorszy zdecydowaną większość. Wiem natomiast, że ryzyko takiej zmiany istnieje i będzie ona tym bardziej prawdopodobna, im mniejsze konsekwencje obranej strategii marketingowej poniesie Netflix. Bezbolesne przekraczanie powszechnie akceptowanych granic to bowiem zachęta do łamania kolejnych szlabanów.

 

Tymczasem dziś to Netflix, jemu podobne serwisy oraz rozmaite media społecznościowe – bardziej niż telewizje, gazety, partie polityczne czy szkoła – formują opinię młodego człowieka o tym, co „dobre”, a co „złe”. Wpływają też na jego rodziców, którzy w normalnej sytuacji – a więc bez mentalnej obróbki dokonywanej poprzez popkulturę – nigdy nie zaakceptowaliby pewnych zachowań.

 

Gwiazdy ekranu są bowiem w naturalny sposób dla młodych ludzi wyznacznikiem postępowania. Jeśli więc w jakimś filmie 11-latki wykonują taniec o zabarwieniu erotycznym, to najprawdopodobniej część ich rówieśników uzna takie postępowanie za właściwe. Może to prowadzić do niepotrzebnego i nienaturalnego w tym wieku zainteresowania seksualnością oraz – w dalszej konsekwencji – do podjęcia współżycia. To zaś – w połączeniu z obowiązkową w kilku krajach świata zachodniego i propagowaną także w Polsce gorszącą „edukacją” seksualną zachęcającą do „eksperymentowania” – droga do wepchnięcia wielu dzieci w łapska pedofilów, którzy wyrządzą im krzywdę na całe życie.

 

Czy jednak dzieci i nastolatkowie mają szansę dowiedzieć się o takich zagrożeniach z popkultury? A może za sprawą rozmaitych filmów i seriali za „tych złych” uznać mogą wyłącznie konserwatywnych rodziców?

 

 

Michał Wałach

 

 

TEKST W WERSJI DŹWIĘKOWEJ / PODCAST

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie