27 marca 2012

Gdy ślub jest pierwszym krokiem do… rozstania

(Fot. © iStockphoto.com/Uyen Le )

Coraz więcej par w Polsce wybiera życie w konkubinacie. Czasem jako rozwiązanie stałe, częściej jako tymczasowe, stanowiące swoisty wstęp do małżeństwa. Widać to choćby po zapowiedziach przedślubnych, gdzie zaczęły dominować wpisy typu: „Anna i Tomek, związani cywilnie” czy też „Joanna i Marek, zamieszkali razem”.

 

W ramach parafialnych katechez przedmałżeńskich, prowadzę wykłady pod tytułem: „Różnice w przeżywaniu miłości mężczyzny i kobiety, trudności w małżeństwie”. Gdyby podejść do tego tematu kompleksowo, wystarczyłby na jakieś 16 godzin intensywnych warsztatów. Dlatego po części odsyłam uczestników do dobrej literatury, a koncentruję się na problemie kryzysów małżeńskich.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W naszych czasach poważne trudności w małżeństwie z reguły prowadzą do rozwodu. Jest to problem szczególnie dużych miast, takich jak Poznań, w którym mieszkam. A zatem zaczęłam wręczać słuchaczom ankietkę, obejmującą czynniki podwyższonego ryzyka rozwodu. Omawiam pokrótce każdy z punktów, starając się też pokazać, co można z problematycznym obszarem zrobić, by małżeństwo stawało się coraz lepsze, zamiast staczać się ku rozpadowi. Większość ludzi zostawia mi te ankiety wychodząc. Okazuje się, że owszem, statystycznie rzecz ujmując, 60 procent z nich ma duże „szanse” na rozwód. Nie jest to żadne rewolucyjne odkrycie, bo praktycznie każde z zakrojonych na dużą skalę badań pokazuje, że nie ma zasadniczych różnic w liczbie rozwodów między osobami deklarującymi się jako katolicy, a resztą społeczeństwa. Mimo to, niektóre z odpowiedzi dały mi do myślenia.

 

Oto, teoretycznie mamy do czynienia z pewną wyselekcjonowaną grupą. Na nauki przedmałżeńskie przychodzą bowiem ludzie, którym zależy na przyjęciu sakramentu. Owszem, część z nich może na ślub katolicki godzić się ze względu na tradycję czy nalegania ze strony rodziców. Jednak znaczna liczba deklaruje się jako osoby uczęszczające regularnie na Msze święte, przystępujące do spowiedzi… Jeśli para bierze ślub kościelny wyłącznie z uwagi na oczekiwania rodziny, mamy kolejny czynnik zwiększający prawdopodobieństwo rozwodu: brak umiejętności odmowy rodzicom narzucającym młodym swą wolę w kwestiach najważniejszych decyzji życiowych.

 

Niezależnie jednak od motywacji, ważny jest fakt – oto para decyduje się na ślub kościelny. Wydawałoby się, że wiąże się to ze świadomym przyjęciem reguł obowiązujących w przypadku kościelnego sakramentu. Przecież, choćby podpisując umowę o pracę, czytamy warunki umowy, a jeśli nam nie odpowiadają, idziemy gdzie indziej… A tutaj mówimy przecież o deklaracji nie na najbliższe kilka lat, a w założeniach – na całe życie. Akceptujemy warunki umowy? I tutaj dochodzimy do sedna, czyli tego, co mnie uderzyło w odpowiedziach uczestników katechez. Nawet nie to, że ponad 90 procent z nich żyje w konkubinacie. Uderzający był fakt, że niemal wszyscy dopuszczali możliwość rozwodu, gdyby pojawiły się trudności w małżeństwie, takie jak uzależnienie, alkoholizm czy przemoc! Wielu z nich uważa, że wystarczającym powodem rozwodu byłoby wygaśnięcie uczucia bądź romans pozamałżeński. Drugi godny uwagi wynik to odpowiedź na pytanie o plany rodzinne, urodzenie i wychowanie potomstwa. Niemal wszyscy zadeklarowali, że mają zamiar stosować antykoncepcję w celu zaplanowania pożądanej liczby dzieci. Dlaczego jest to taki problem?

 

Za chwilę, w ramach protokołu przedmałżeńskiego, będą musieli złożyć oświadczenie, że nie dopuszczają rozejścia się w wypadku trudności małżeńskich, a także, że przyjmują zasady etyki katolickiej w planowaniu rodziny. Nauki przedmałżeńskie nie pozostawiają wątpliwości. Zasady etyki katolickiej oznaczają stanowcze odrzucenie antykoncepcji i tzw. aborcji. Podobnie w przypadku poważnych trudności małżeńskich (gdy np. jedna osoba zagraża bezpieczeństwu rodziny) dopuszczalna jest okresowa, a nawet stała separacja. Jednak zawsze towarzyszy temu założenie: robimy wszystko co możliwe, by małżeństwo uratować. Podejmujemy leczenie, odwyk, pracę z psychoterapeutą… A zatem za chwilę stosująca antykoncepcję i dopuszczająca rozwód para złoży podpisy pod krzywoprzysięstwem!

 

Wielu rozumuje tak: skoro i tak ślub kościelny nie znaczy dla mnie nic głębszego, jest to po prostu stresująca uroczystość w dekoracyjnym wnętrzu, głownie teatr na potrzeby rodziny, to tak naprawdę fakt krzywoprzysięstwa „facetowi w koloratce” nie jest istotny. Nie oszukałem nikogo ważnego, to tylko obcy człowiek. W dodatku on nic nie traci przez to, że go okłamię, a nawet zyska, bo mu się statystyki sakramentów poprawią. Do tego dostanie za uroczystość tzw. kasę. Same korzyści. To tylko ksiądz, obcy. Jest jasna granica. Nie będę przecież oszukiwał rodziny, bliskich, ludzi, których kocham i na których mi zależy…

– Ale przed chwilą złożyłeś podpis pod kłamstwem! Kłamstwem wypowiedzianym prosto w oczy. A gdy ksiądz uściślał: „Katolickie zasady planowania rodziny oznaczają odrzucenie antykoncepcji, czy deklarujecie, że nie będziecie korzystać z antykoncepcji?” odpowiedziałeś: „oczywiście”. Uznałeś, że cel uświęca środki, że to kłamstwo nic nie znaczy.

Zdolność człowieka do samousprawiedliwiania się jest niczym nieograniczona.

 

Gdy zaczynasz małżeństwo kłamstwem, dalej może być tylko gorzej. Teraz oszukałeś księdza, a nawet wytłumaczyłeś sobie ładnie, że tak naprawdę on dzięki twemu kłamstwu zyskuje. Za chwilę – no może teściową, bo po co tak się wam w życie pakuje. Potem żonę, w jakichś nic nie znaczących drobiazgach, jednorazowym skoku w bok, romansie… Jesteś na równi pochyłej. Jak to podsumował mój mąż: „Stara, znana prawda; kto nie jest wierny w rzeczach małych, nie będzie wierny w dużych”.

 

 

Bogna Białecka, psycholog

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie