19 września 2014

O katolicyzmie przedstawicieli młodego pokolenia, homoseksualistach i nieznośnym sentymentalizmie języka zbyt często używanym również w tekstach religijnych mówi Agnieszka Urbanowska, autora powieści „Paląc trawę na rykowisku”.

– Jeden z bohaterów Pani debiutanckiej powieści to homoseksualista, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, nienawidzący Kościoła, ujawniający stale antykatolickie fobie czy to w rozmowach, czy na portalach społecznościowych. Jednocześnie jest reprezentantem tego, co nazywamy hedonistycznym stylem życia w wymiarze dwudziestopierwszowiecznym. Wzorowała się Pani na kimś? Wielu Pani zna antyklerykalnych homoseksualistów, jak Gucio z Pani powieści?

Wesprzyj nas już teraz!

– „Paląc trawę na rykowisku” nie jest powieścią z kluczem (na marginesie, powieściowy Gucio wykłada w Krakowskim Instytucie Studiów Interdyscyplinarnych). Automatyczne sklejanie  tych dwóch rzeczy nie ma sensu, ponieważ nie każdy homoseksualista jest z miejsca antyklerykałem, i oczywiście odwrotnie. Bez wątpienia jednak znam trochę ludzi, którzy żyją w nieco podobny sposób, znam też antyklerykałów.  

– „Paląc trawę na rykowisku” jest w sporej mierze oparta na obserwacji takich osób. Są one aż tak inspirujące dla twórcy-katolika?

– Myślę, że stanowią dosyć istotny element otaczającego nas pejzażu. Bardzo ciekawym mechanizmem, który można zaobserwować, jest zjawisko przemiany młodych ludzi po przybyciu na studia do większego miasta. Chodzi głównie o osoby wychowane w dość tradycyjnych domach, gdzie ważną częścią życia były praktyki religijne. Nagle wyrywają się z tych domów, jadą na studia i przeżywają gigantyczny zwrot w swoim życiu.

Taki zwrot miewa różne oblicza. Czasem jest to zwyczajne zaprzestanie chodzenia do kościoła, przy czym coś z tęsknoty za Bogiem, z dawnych przekonań, wychowania lub przyzwyczajeń jednak w człowieku zostaje. Innym razem zwrot jest niezwykle radykalny – przeszłość zupełnie zostawia się za sobą. Są też sytuacje pośrednie: zlaicyzowane życie i knajpiane żarciki o Kościele wygłaszane na co dzień nie stają później na przeszkodzie, by decydować się na ślub kościelny (bo gdzie indziej będzie tak ładnie i uroczyście?). Nierzadko miejscy antyklerykałowie wracają na święta do swoich rodzinnych stron i idą tam na mszę, by „nie robić przykrości” babci bądź dla świętego spokoju.

Oczywiście wszystko to nie dotyczy jedynie tych, którzy przyjechali do większego miasta z prowincji. Zdarzyło mi się usłyszeć deklaracje czytelników urodzonych i wychowanych w Krakowie, że odnaleźli się w portretach książkowych postaci: z jednej strony odchodzących od katolicyzmu, z drugiej świadomych, że coś w nich z niego pozostało.

– O takich ludziach rzeczywiście jest ta książka. Czytelnika spoza Krakowa (w którym dzieje się akcja), może jednak zastanowić obraz młodych mieszkańców tego miasta – kojarzonego w wielu miejscach Polski z ostoją konserwatyzmu.

– Taki proces przemian światopoglądowych z pewnością nie jest regułą, czymś co przydarza się każdemu. Niekoniecznie wygląda on też tak, że oto niewinna młoda duszyczka przybywa do miasta, które ją deprawuje. I duszyczki bywają już na starcie nie tak czyste, i wina może być bardziej własna niż otoczenia. Co do konserwatyzmu, to nie wydaje mi się, aby Kraków w jakiś szczególny sposób w tym względzie różnił się od Warszawy czy innych miast. Nawet jeśli statystyki pokazują je jako bastion katolicyzmu, rzeczywistość może wyglądać nieco inaczej.

– Zgodzi się Pani z tezą, że w „Paląc trawę…” zachowała Pani dość tradycyjny podział na „dobrych i złych bohaterów”? Jest wspomnienie o dobrym Michale, młodym, zaangażowanym katoliku i postać Gucia – z katolickiej perspektywy stanowiącego siedlisko zła. Można tak jeszcze tworzyć bohaterów, bez światłocienia?

Ciekawie słyszeć taką interpretację – pokazuje ona, jak różnie można odczytywać ten sam tekst. Z mojego punktu widzenia Michał nie jest postacią kryształową, za to momentami przerysowaną i męcząco protekcjonalną. Nasz dobry bohater organizuje spotkanie dotyczące wartości chrześcijańskich, przyznając zniżki dziewczynom w spódniczkach; w mało rycerski sposób gardzi bezdzietnymi kobietami i upaja się własną wrażliwością, snując puste frazesy o „głodujących w Afryce”. Zresztą, znamy go tylko za pośrednictwem pierwszoosobowej narracji – wspomnień Gai, która wciąż ma sentyment do swej dawnej, szkolnej miłości. Niewykluczone, że Gaja ulega też pewnemu nakazowi mówienia o zmarłych (nie mówiąc już o zmarłych w katastrofie Smoleńskiej!) tylko dobrze.

Jeśli zaś chodzi o Gucia – to też wynika z indywidualnego nastawienia czytelnika. Myślę, że na pewno jest to człowiek w pewien sposób skrzywdzony. Zaś punktu widzenia bohaterki ma on dużo zalet: bystry, dowcipny, jest dobrym kompanem. Dwójkę Michał-Gustaw, zamiast w opozycji „dobry-zły”, widziałabym raczej na osi „konserwatysta kontra libertyn”. Trochę jak w „Listopadzie” Rzewuskiego, historii o dwóch mężczyznach z XVIII-wiecznej Polski, czyli czasów wielkich przemian obyczajowych, ścierania się tradycji z nową obyczajowością i kulturą.

Z pewnością jednak Gucio reprezentuje pewną szczególną, nierzadką dziś postawę. Należący do danej grupy społecznej oczekują od innych bezkrytycznej tolerancji wobec siebie, jednak zasada tolerancji ma obowiązywać wyłącznie w granicach ich grupy. „Obcym” się nie należy.

– Opisuje Pani także, dość szeroko, nowoczesną pseudosztukę. Nie chodzi tylko o wszechobecne dziwaczne instalacje, ale również o teatr. Bohaterka wybiera się na przykład na spektakl o XIX-wiecznych szwaczkach. Na scenie mamy metalową klatkę, telebimy, reżysera koncesjonowanego skandalistę, modną „dekonstrukcję”, goliznę i liczne profanacje.  Na ile to dla Pani ważny temat?

– Nie jestem specjalistką od sztuki nowoczesnej, więc nie powinnam generalizować. Zdarzają się rzeczy dobre, ale mnóstwo jest po prostu kiepskich i komicznych. Z kolei z teatru wieje pewnym rodzajem nudy. Syci reżyserowie, najczęściej nie najmłodsi, zajmują się wyważaniem otwartych drzwi. „Śmiało dekonstruują” „narodowe mity”; robiąc to od lat, nie zdążyli zauważyć, że żywotnych mitów prawie już nie ma. Robią to jednak dalej, bo tak jest dużo wygodniej niż stworzyć jakąś solidniejszą koncepcję intelektualną. Merytoryczny spór z tezami Mickiewicza? E, lepiej każmy mu nieporadnie chodzić po scenie w samych majtkach. „Śmiała dekonstrukcja” dawno przestała mieć dużo wspólnego z prawdziwą artystyczną odwagą, stała się za to bezpiecznym pewniakiem i płytką łatwizną.

Dość zabawnie jest też obserwować, jak coś, co kiedyś było awangardą, staje się obowiązkową, coraz bardziej tradycyjną konwencją. Estetyczny kanon większości sztuk wymaga dziś telebimu, sporej ilości krzyku i co najmniej jednej nagiej osoby.

– A no właśnie. Pani książka to naprawdę ciekawy obraz młodego pokolenia. Nie mogę jednak z zupełnie czystym sumieniem polecić jej czytelnikom PCh24.pl. Bowiem mnóstwo w niej opisów tzw. spraw łóżkowych. Muszę zadać Pani to pytanie – czy młoda dziewczyna z konserwatywnego środowiska nie krępuje się pisząc o takich sprawach?  Tym bardziej, że niektórzy recenzenci (więc i czytelnicy tym bardziej) utożsamiają autorkę z narratorką i główną bohaterką zarazem.

Nie mam specjalnego wpływu na etykietki środowiskowe, a tym mniejszy na wyobrażenia recenzentów i czytelników. Choć nie ukrywam, że jestem trochę zaskoczona – złota szkolna zasada uczy, że utożsamianie autora z narratorem to wpadanie w pułapkę…

Moje skrępowanie czy jego brak jest problemem drugorzędnym – liczy się konsekwencja w konstrukcji postaci i dobro tekstu. To znaczy, że priorytetem było dla mnie, by główni bohaterowie mówili swoimi głosami, „własnym” językiem. A wydaje mi się, że większość sformułowań, które mogą być przez czytelników PCh24.pl odbierane jako gorszące, pada z ust Gustawa, który bezpruderyjność podniósł do rangi dewizy.

I tu rzecz najważniejsza – dla mnie „Rykowisko” to powieść o zderzeniu języków. Okazuje się bowiem, że zarówno mówienie o miłości, jak o patriotyzmie czy wierze (wiara i patriotyzm też zresztą sprowadzają się w dużej mierze do miłości) natrafia na podobny problem: sentymentalizmu, żenującej ckliwości i kiczu. Oznacza to obyczajny wprawdzie, lecz anachroniczny język patetycznych akademii „ku czci”, infantylnych oazowych piosenek, pensjonarskich wierszy. W powieści najlepiej ujawnia się to w scenie z antyaborcyjnym wierszykiem. Sprzeciw wobec aborcji to rzecz słuszna, co jednak w momencie, gdy wyrażana jest ona w sposób tak żenujący, że bolą zęby? Czy nie ma niebezpieczeństwa, że taki język kompromituje sprawę?

Dla współczesnej wrażliwości sentymentalność stała się większą zbrodnią niż obsceniczność. Sentymentalność wiąże się z dużym zaangażowaniem emocjonalnym, odsłonieniem się, zniwelowaniem dystansu. Więc w opozycji mamy strategię współcześniejszą: okopać się na bezpiecznej pozycji, wybrać język obsceniczny albo ironiczny, ale zapewniający dystans i brak ryzyka (grozi to jednak niemówieniem o pewnych sprawach w ogóle). W tej sytuacji świadome narażenie się na niebezpieczeństwo ckliwości czy żenady jest pewnym aktem odwagi.

– Czy dużo jest wśród młodych kobiet osób takich jak Gaja sprzed przemiany? Nazwałbym ten typ „rozpustną nibykatoliczką, ale poszukującą”.

– Znów muszę odpowiedzieć, że nie znam statystyk. Trudno mi też wchodzić w dyskusje na temat stopnia rozpustności głównej bohaterki. Gaja wydaje mi się postacią dość realistyczną i współczesną. Różne jej cechy można przypuszczalnie zaobserwować w rzeczywistości, choć niekoniecznie w takim natężeniu jak u niej.

– Zdaje sobie Pani sprawę, że kiedy pani książkę przeczyta ktoś z kręgów określających siebie feministycznymi, zostanie Pani ostro zaatakowana?

Bardzo bym chciała dowiedzieć się, jak kręgi feministyczne odczytują tą powieść. Dla mnie bowiem również rola kobiety w Kościele jest bardzo istotna. Świadczy o tym między innymi postać zakonnicy Karoliny i problemy, z jakimi się ona zmaga. Jej powrót do klasztoru jest aktem heroicznej wierności, nie zaś utrwaleniem pośledniejszego miejsca w Kościele.

– Jedna z kobiet czytających Pani książkę wzdrygnęła się na to, że Gaja „buduje siebie” w oparciu albo o Michała, albo o Gucia. Nie ma „genderowej, kobiecej tożsamości”, myśli podobnie jak jej aktualny mężczyzna. To szalenie nienowoczesny skandal.

– Nie wiem, co miałaby tu znaczyć „genderowa tożsamość”. Ale problem budowania siebie dotyka sedna sprawy. Gaja to młoda dziewczyna, która im młodsza, tym bardziej nasiąka poglądami osoby, którą kocha, z początku dość bezrefleksyjnie. Tak było z Michałem; potem Gucio, który ją fascynował, ale przy którym wykształciła sobie zdolność do sprzeciwiania się. Dwie relacje z dość protekcjonalnie traktującymi ją mężczyznami, dwie porażki. To, że na końcu odchodzi w siną dal sama, byłoby zakończeniem zupełnie smutnym, gdyby nie fakt, iż przypuszczalnie zyskuje jedno – powoli przestaje budować siebie w oparciu o kogoś. Nie odbieram jej wyborów jako powrotu do światopoglądu Michała (bo takim powrotem byłoby np. porzucenie pracy i jak najszybsze wyjście za mąż za Michała-bis), lecz jako początek samodzielnych poszukiwań własnej tożsamości. Zaczynających się na rozdrożu, chaotycznych, prawdopodobnie długich. Ale potrzebnych u każdego człowieka, mężczyzny i kobiety. Wcześniejsza niesamodzielność intelektualna jest, według mnie, jednym z największych grzechów głównej bohaterki.

 

Rozmawiał Krystian Kratiuk

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 132 773 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram