5 czerwca 2015

Nafąfanie i nihilizm

(fot. Jaroslaw Stachowicz / FORUM )

Na naszych oczach umarł galwanizowany trup Unii Demokratycznej. „Partia ludzi rozsądnych”, które swoje ostatnie residuum znalazła w kancelarii odchodzącego prezydenta (J. Lityński, H. Wujec et consortes), odchodzi. Ale niezupełnie. Pozostało jednak tak charakterystyczne dla „ludzi rozsądnych” nafąfanie. „Ludzie nie dorośli”, „przegraliśmy z takim chłystkiem”, odsyłanie wyborców na mirabelki i szczaw przez ludzi, dla których płaca minimalna miesięcznie wynosi sześć tysięcy złotych (i to z poważnym uszczerbkiem na wizerunku, bo jak wiadomo za takie pieniądze pracuje „albo wariat albo złodziej”) – to tylko próbka ciągłego nafąfania charakterystycznego dla rządzącej aktualnie formacji. Jego personifikacją był i ciągle jest (sądząc po ostatnich wypowiedziach) kończący kadencję prezydent Bronisław Komorowski.

Jest jeszcze para-naukowa egzemplifikacja nafąfania. Ostatnio próbkę tego dostaliśmy w postaci ksiązki prof. Marcina Króla „Byliśmy głupi” (Wydawnictwo Czerwone i Czarne 2015).

Tytuł cokolwiek mylący, bo po lekturze książki, można odnieść wrażenie, że błędny jest zastosowany w tytule czas przeszły. Tytułowe „my” odnosi się właśnie do „ludzi rozsądnych”, którzy znaleźli przystań w UD (później w UW). Autor z jednej strony traktuje tą publikację jako rozliczenie błędów popełnionych przez swoje środowisko. A więc niedocenienie rychło w czas prezydenckich ambicji Lecha Wałęsy i przecenienie zdolności Tadeusza Mazowieckiego (przeoczenie jego „psychologicznej głuchoty”), utratę z pola widzenia „społecznej strony” tzw. gospodarczej transformacji kierowanej przez Leszka Balcerowicza, a nawet zbytnie demonizowanie przez środowisko „Gazety Wyborczej” zagrożenia nacjonalistycznego w Polsce po 1989 roku („antynacjonalizm bez nacjonalistów” jak pisze M. Król).

Wesprzyj nas już teraz!

O wiele bardziej jednak książka Marcina Króla jest zapisem tego, co jest; tej charakterystycznej dla Unii Demokratycznej maniery traktowania swoich przeciwników z mentorskim poczuciem wyższości, postrzeganiem lustracji i dekomunizacji jako „zagrożenia dla demokratycznego państwa prawa” (przy czym zazwyczaj takiemu opisowi towarzyszy moralne wartościowanie w stylu „podli lustratorzy”) oraz inkryminowania „nieprzystosowania się” Kościoła do nowej sytuacji po 1989 roku. Typowa postać nafąfania.

Jej kliniczną postacią jest diagnoza, którą stawia M. Król w swojej książce, że u progu III RP „politycznie społeczeństwo było także głupie”. Oczywiście nie licząc „poszczególnych rozumnych i inteligentnych ludziach” – wiadomo w jakiej partii skupionych. Przecież tylko Unia Demokratyczna (potem Wolności) oraz obóz postkomunistyczny „dysponowali jako jedyni wyobraźnią dotyczącą tego, czym jest państwo”.

I oto rządom tej oświeconej, namaszczonej przez samą siebie elity przeszkodziło „głupie politycznie” społeczeństwo tworząc aberrację w postaci partii politycznych. Co prawda jest taka szkoła w politologii (skupiająca ok. sto procent badaczy), która twierdzi, że instytucja partii politycznych jest czymś normalnym w ustroju demokratycznym, ale przecież skoro społeczeństwo jest „politycznie głupie”… .

W każdym razie, jak wywodzi prof. Król, „partie polityczne [po 1989 roku – G.K.] w Polsce powstały w kompletnym bałaganie ideowym, a stworzyły je grupki kilkuosobowe, które wystawiły reprezentację w wyborach parlamentarnych”, były one „tworem ambicjonerów” i dowodem „sarmackiej głupoty”. A najgorsze były to, że powstały partie odwołujące się wprost do programu katolicko-narodowego jak ZCh-N. Powstanie tego ugrupowania jesienią 1989 roku czyni autor odpowiedzialnym za dokonanie „pierwszego oficjalnego rozbicia obozu solidarnościowego”.

Kościół generalnie w pierwszych latach po 1989 roku „szkodził, gdzie mógł”, „zawsze psuł lub starał się o korzyści dla siebie”. Konstatację tą – to kolejny przykład klasycznego nafąfania trupa galwanizowanego – autor podpiera wziętymi wprost z GW argumentami. Autor publikowanych niegdyś przenikliwych analiz polskiej myśli konserwatywnej pisze teraz w gazetowowyborczym stylu o tym, że Kościół „nie zajął się reformą wewnętrzną i unowocześnieniem”, „nie zajął się ewangelią [pisownia oryginalna –G.K.], co widzimy doskonale teraz z perspektywy papieża Franciszka”. Szczególnie zaś boli autora jako „przykład zupełnie absurdalnego zachowania Kościół” stosunek do ideologii gender, która według M. Króla jest przecież „kwestią czysto naukową”.

Wątpliwości co do trafności użytego w tytule czasu przeszłego budzą dodatkowo te fragmenty książki, w których M. Król powtarza rytualne zaklęcia przeciw lustracji. Czytamy więc o „zamachu lustracyjnym” w czerwcu 1992 roku, o charakterystycznym dla polskiego modelu lustracji „stylu chuligańskim”, co sprawiło, że stała się ona nie tyle „głupstwem, co świństwem”. Bez lustracji zaś nie byłoby „kanalijnego dzieła”, jak nazywa autor ujawnienie w 2005 roku przez Jacka Kurskiego prawdziwego przecież faktu służby dziadka Donalda Tuska w szeregach Wehrmachtu.

Czytając książkę M. Króla można odnieść wrażenie, że akurat prawda liczy się dla niego najmniej. Wszak „prawda historyczna nie istnieje”, a „czysto powinno być w łazience, a nie w życiu politycznym” (to a propos lustracji). Wydaje się jednak, że trochę zawstydzony tak jawnie głoszonym nihilizmem, autor w innych miejscach swojej książki twierdzi jednak, że „jeżeli wszystko będziemy zapominali, to utracimy poczucie dobra i zła”. W ten sposób M. Król uzasadnia swoje poparcie dla postulatu dekomunizacji. Idzie nawet dalej, twierdząc pod koniec swojej książki, że zasadniczym błędem „polskiego modelu transformacji” po 1989 roku było to, że „wielkiej zmianie” nie towarzyszyło „kontynuowanie tego, co było dobre” czyli podtrzymywanie „jedynej wspólnoty, czyli wspólnoty duchowej”.

Ale jak budować tą „wspólnotę duchową”, gdy „prawda historyczna nie istnieje”? Symptomatyczny dla stosunku M. Króla wobec „wspólnoty duchowej” jest jego krytycyzm wobec podejmowanych po 1989 roku rozmaitych działań na rzecz przywrócenia pamięci o dotychczas wymazywanych kartach polskiej historii. Najbardziej znany przykład pod tym względem jest renesans pamięci o Żołnierzach Wyklętych, o ludziach – jak mało kto – uosabiających wierność do końca imponderabiliom, które tworzą przecież najważniejszą ze wspólnot – wspólnotę duchową. Jej brak M. Król dostrzega i boleje nad tym deficytem. Jednocześnie postponuje Żołnierzy Niezłomnych pogardliwymi słowy o „biednych ludziach, którzy słusznie obawiali się powrotu do normalnego życia w czasach stalinizmu”, przy czym „wielu z nich już nie walczyło za ojczyznę, ale o przetrwanie z wszystkimi oczywistymi negatywnymi konsekwencjami walki bez przywódców, bez kierownictwa”.

W ten sposób nafąfanie spotyka się z nihilizmem.

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie