7 października 2019

Filary czerwonej władzy

(fot. Forum)

W październiku 1944 roku kolaboracyjny Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN) ogłosił dwa ważkie dekrety, mające wesprzeć wysiłki „utrwalaczy władzy ludowej” na obszarze zarządzanym przez polskojęzycznych komunistów.

 

W październiku 1944 roku kolaboracyjny Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN) ogłosił dwa ważkie dekrety, mające wesprzeć wysiłki „utrwalaczy władzy ludowej” na obszarze zarządzanym przez polskojęzycznych komunistów.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dzień Milicjanta

7 października PKWN powołał Milicję Obywatelską, która miała pełnić rolę podstawowej formacji policyjnej w tak zwanej Polsce Ludowej.

 

Oczywiście początków tworzenia aparatu bezpieczeństwa należy szukać znacznie wcześniej. Szkolenie kadr przyszłych „utrwalaczy” rozpoczęto w kwietniu 1944 roku w szkole NKWD w Kujbyszewie. 21 lipca tego roku w ramach PKWN utworzono Resort Bezpieczeństwa Publicznego. Już sześć dni później wydano pierwszy dekret o powołaniu Milicji Obywatelskiej, urzędowo jednak nieuznany (nie ogłoszono go w Dzienniku Ustaw RP).

 

Oficjalny zakres działań MO – utrzymanie ładu i porządku, zwalczanie przestępczości, zapewnienie bezpieczeństwa publicznego – mógłby zostać uznany za typowy dla każdej policji w dowolnym kraju. Jednakże milicja została podporządkowana Resortowi Bezpieczeństwa Publicznego (potem Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, a dopiero od 1955 roku Ministerstwu Spraw Wewnętrznych). Oznaczało to skierowanie milicjantów również do działań represyjnych wobec opozycji, wespół z policją polityczną – Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego (UBP).

 

W przyszłości rocznica utworzenia MO miała być uroczyście obchodzona jako Święto Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa (potocznie: Dzień Milicjanta). Celebrowano ją podniośle aż do 1989 roku, nie tylko jako święto ludzi, „którzy stoją na straży porządku i bezpieczeństwa obywateli PRL”, ale i jako okazję do heroiczno-rzewnych wspominek o czasach, gdy hartowała się bolszewicka stal.

 

„Czapa” za brak donosu

Niejako w cieniu milicyjnego święta pozostawała inna nieodległa rocznica – dekretu PKWN z 30 października 1944 roku „o ochronie państwa”.

 

Dekret stanowił uzupełnienie obowiązującego Kodeksu Karnego Wojska Polskiego. Wszedł w życie 3 listopada 1944 roku, jednak obowiązywał od… 15 sierpnia, co było ostentacyjnym złamaniem zasady lex retro non agit (łac. ,,prawo nie działa wstecz”). Obowiązywał ponad rok, nim zastąpił go Mały Kodeks Karny.

 

Jak łatwo się domyślić, dekret miał zapewnić komunistom pseudoprawną podstawę do rozprawy z opozycją. Zawierał aż jedenaście artykułów karnych grożących „karą więzienia lub karą śmierci” za popełnienie określonych przewinień. Władcy Polski Ludowej obiecywali swoim poddanym „czapę” między innymi za: udział w związku dążącym do obalenia „demokratycznego ustroju Państwa Polskiego” (art. 1), uniemożliwianie i utrudnianie wprowadzenia reformy rolnej, a nawet „pochwałę takich czynów” (art. 2), posiadanie broni bez zezwolenia (art. 4), posiadanie aparatu radiowego, nadawczego lub odbiorczego (art. 6), „przeszkadzanie czynnościom” PKWN, rad narodowych, sądów, urzędów państwowych lub samorządowych (art. 7), kierowanie lub przynależność do „związku, którego istnienie, ustrój lub cel ma pozostać tajemnicą wobec władzy państwowej” (art. 8).

 

Szczególnie intrygujący był artykuł 11, który warto tu zacytować w całości: „Kto mając wiarygodne wiadomości o przestępstwach określonych w art. 1 – 10 niniejszego dekretu, lub o przygotowaniach do ich popełnienia, zaniecha donieść w porę o tym władzy, podlega karze więzienia lub karze śmierci”.

 

Podpisy pod dokumentem złożyli: Bolesław Bierut, Michał Rola-Żymierski, Edward Osóbka-Morawski, Stanisław Radkiewicz. Wyśniony przez tych panów demokratyczny ustrój Państwa Polskiego miał się opierać na terrorze dyscyplinującym społeczeństwo, w którym rolę wzorowych obywateli wyznaczono konfidentom.

 

Kadry rewolucji

Wedle zaleceń Komitetu Centralnego PPR, jeden funkcjonariusz UB lub MO miał przypadać na dwustu obywateli. Wkrótce nastąpił lawinowy rozrost aparatu bezpieczeństwa.

 

Bezpiekę i milicję określano mianem „zbrojnego ramienia partii” bądź też jeszcze bardziej podniośle „mieczem rewolucji”. W 1947 roku do PPR należało 82 proc. funkcjonariuszy (ponadto 2,4 proc. było członkami koalicyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej). Czy rzeczywiście byli to ideowi sympatycy marksizmu-leninizmu?

 

Motywacje zgłaszających się w szeregi UB i MO były najrozmaitsze, niekiedy nie miały nic wspólnego z polityką. Praca w aparacie bezpieczeństwa dawała niemal absolutną władzę, zapewniała bezkarność, przysparzała dochodów. Wśród chętnych do służby nie brakowało pospolitych przestępców. Raport wrocławskiej prokuratury stwierdzał bez ogródek:

 

„Początkowo kadry funkcjonariuszy UB na Dolnym Śląsku rekrutowały się z najgorszego elementu, który przyjechał na Ziemie Odzyskane znęcony chęcią zysku”.

 

Dla wielu „utrwalaczy” wywodzących się z nizin społecznych służba u komunistów była jedyną możliwością awansu. W 1945 roku aż 60 proc. milicjantów nie mogło pochwalić się nawet ukończeniem szkoły podstawowej. Wymowny był raport szefa białostockiej bezpieki, który swoich podwładnych określał następująco:

 

„Co prawda ludzie oddani sprawie demokracji, ale częstokroć kompletni analfabeci”.

 

Bywało, że kandydaci do służb mundurowych usiłowali uzyskać darowanie win z czasów wojny. Szczególnie widoczne było to na Śląsku, gdzie w łaski nowej władzy próbowało się wkupić setki niedawnych hitlerowców. W jednej z miejscowości były major Wehrmachtu wystawił aż 600-osobowy oddział milicji, jak stwierdzał poufny raport – „przeważnie niemieckich faszystów”. Sporo szumu narobiła sprawa Gerarda Kamperta, który starał się o posadę komendanta wojewódzkiego MO w Katowicach. Wyszło na jaw, że podczas okupacji niemieckiej Herr Kampert zarabiał na chleb jako… agent Gestapo.

 

Dawni naziści służyli w bezpiece i milicji ramię w ramię z żydowskimi komunistami, w tym z niedobitkami czasu Zagłady. W latach 1944-1954 (to jest w najkrwawszym okresie Polski Ludowej) spośród 450 ubeków zajmujących najważniejsze stanowiska w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego (od naczelnika wydziału wzwyż) aż 167 osób (tj. ponad 37 proc.) deklarowało narodowość żydowską. Była to gigantyczna „nadreprezentacja”, jeśli pamiętać, że tuż po wojnie Żydzi stanowili około 1 procent obywateli. Nawet I sekretarz PPR Władysław Gomułka raczył stwierdzić:

„Byłem w tym czasie jedyną osobą w Biurze Politycznym, która  miała odwagę i konsekwentnie dążyła do tego, aby zmienić skład osobowy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W resorcie tym bowiem na stanowiskach wszystkich dyrektorów departamentów i naczelników wydziałów byli towarzysze pochodzenia żydowskiego. Wszyscy aresztowani Polacy przechodzą przez ich ręce i w ten sposób wytwarza się antysemityzm”.

 

Osobną kategorię stanowili konfidenci pozyskani przez aparat bezpieczeństwa. O ile w szeregi funkcjonariuszy UB i MO przyjmowano wyłącznie ochotników, to od 70 do 80 proc. spośród Tajnych Współpracowników bezpieki zwerbowano pod przymusem. Często osoby takie szantażowano ujawnieniem ich występków natury kryminalnej, obyczajowej, również politycznej. To ostatnie mogło dotyczyć także postawy zaprezentowanej w czasach okupacji niemieckiej, na przykład bezpieka z Nowego Targu wykorzystywała w działaniach przeciw Żołnierzom Wyklętym konfidenta – byłego ochotnika Góralskiego Legionu SS.

 

Wolna wola

Niestety, nie da się powiedzieć, że w naszym kraju po stronie Stalina opowiedzieli się wyłącznie analfabeci, złodzieje, prohitlerowscy kolaboranci i Żydzi.

 

Sowietyzację Polski popierała mniejszość obywateli, ale nie była to mniejszość marginalna. Już w kwietniu 1945 roku główna formacja polityczna komunistów, Polska Partia Robotnicza, liczyła 300.000 członków, bez ugrupowań satelickich. Pod koniec tego roku władze mogły liczyć na wsparcie m.in. 24.000 ubeków i 70.000 milicjantów, którzy zaciągnęli się do służby ochotniczo (dla porównania w 1939 roku polska Policja Państwowa liczyła 33.000 funkcjonariuszy – w kraju posiadającym wówczas o 50 proc. więcej ludności). Kiedy po wielu latach odtajniono prawdziwe wyniki głosowania w referendum w lutym 1946 roku, okazało się, że komunistów poparło wtedy 26,9 proc. głosujących. Ludzie ci opowiedzieli się po stronie czerwonej władzy w czasach, gdy więzienia pękały w szwach, a ubeckie katownie spływały krwią.

 

Wśród sługusów Stalina znaleźli się również przedstawiciele elit, także osoby z piękną patriotyczną przeszłością. Prokuratorami i sędziami zhańbionymi mordami sądowymi bywali nie tylko „pełniący obowiązki Polaków” obywatele sowieccy nieporadnie posługujący się polszczyzną (w rodzaju Aleksandra Michniewicza, prezesa Najwyższego Sądu Wojskowego). Niestety, obok nich oskarżali i skazywali również gruntownie wykształceni prawnicy, absolwenci renomowanych uczelni, co więcej niedawni żołnierze Armii Krajowej (!), tacy jak Wilhelm Bigda, Zygmunt Bukowiński, Władysław Garnowski, Jan Hryckowian, Tadeusz Lercel, Wiktor Leszek, Jerzy Tramer. Akowską przeszłość miał osławiony sędzia Mieczysław Widaj, odpowiedzialny za 106 wyroków śmierci (m.in. na asa lotnictwa majora Stanisława Skalskiego, porucznika Zygmunta Szymanowskiego „Lisa”, majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” i innych) oraz wiele kar więzienia (w tym dożywocia dla podpułkownika Jana Mazurkiewicza „Radosława” oraz 15 lat więzienia dla biskupa Czesława Kaczmarka).

 

Powszechnie znana jest postać sędziego Stefana Michnika, służącego Sowietom wiernie i krwawo, mimo faktu, iż jego ojciec, Samuel Rosenbusch, został wcześniej zamordowany podczas Wielkiej Czystki. O ile jednak przypadek Michnika można wytłumaczyć wychowaniem przez matkę – fanatyczną żydowską komunistkę, to cóż powiedzieć o postawie generała Gustawa Paszkiewicza?

Generał Paszkiewicz miał za sobą udział w wojnie polsko-bolszewickiej i kampanii wrześniowej, zasiadał w rządzie emigracyjnym, dowodził szeregiem związków taktycznych Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Był wielokrotnie odznaczany za męstwo i zasługi (w tym Krzyżami Srebrnym, Złotym i Kawalerskim Orderu Virtuti Militari, czterokrotnie Krzyżem Walecznych, Krzyżem Niepodległości). A jednak w roku 1946 objął godność przewodniczącego Wojewódzkiego Komitetu Bezpieczeństwa w Białymstoku, odpowiedzialnego za zwalczanie podziemia niepodległościowego; nadto jako poseł marionetkowego Stronnictwa Ludowego oczerniał z trybuny sejmowej swego byłego towarzysza broni, generała Władysława Andersa.

 

Jakiż argument mógł zaważyć na wyborze Paszkiewicza pójścia na służbę u komunistów, skoro jego rodzony brat, Wilhelm, podpułkownik Wojska Polskiego, zginął w roku 1940 w Charkowie od strzału w tył głowy, podczas operacji katyńskiej?

 

Początek

Pierwszymi ofiarami mordów sądowych w „wyzwolonym” przez komunistów Lublinie byli żołnierze AK rozstrzelani 15 listopada 1944 roku na dziedzińcu Zamku Lubelskiego – ppor. Stanisław Siwiec, Tadeusz Benesz, Franciszek Gadzała.

 

Żaden z nich nie był zaangażowany w działalność zbrojną przeciw nowej władzy. Siwca skazano za przynależność do AK, kierowanie miejscową komórką Biura Informacji i Propagandy oraz za „posiadanie 35 egzemplarzy ulotek, wydawnictw i komunikatów radiowych nawołujących do obalenia PKWN i do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej ze Związkiem Radzieckim”.

 

Niedługo potem z wyroku komunistycznego sądu zginął podpułkownik AK Edward Jasiński „Nurt” (który wcześniej, podczas okupacji niemieckiej apelował o unikanie zadrażnień z PPR i AL, by nie dopuścić o walk bratobójczych). Po aresztowaniu przez UB poddano go tak bestialskim torturom, że podczas procesu nie mógł utrzymać się na nogach. Na miejsce kaźni transportowano go na noszach.

W kwietniu 1945 roku przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Poznaniu stanęła mieszkanka tego miasta, Stanisława M. Zgodnie z aktem oskarżenia „[…] bez prawnego zezwolenia władzy ukrywała u siebie w domu w piwnicy radioodbiornik marki »Philips«, dwa głośniki radiowe  i 1 parę słuchawek – czym dopuściła się przestępstwa z art. 6 Dekretu PKWN z 30.10.1944 r. o ochronie Państwa.” Rozprawa odbyła się bez udziału oskarżyciela i obrońcy i trwała zaledwie pół godziny. Wyrok – karę śmierci oraz konfiskatę całego majątku – zatwierdził dowódca Okręgu Wojskowego w Poznaniu. Nieszczęsną kobietę, winną „zbrodni” posiadania radia, rozstrzelano 1 maja 1945 roku.

W nocy z 12 na 13 kwietnia 1945 roku w Siedlcach funkcjonariusze UB wywlekli z domów dziewiętnastu młodych ludzi podejrzanych o działalność konspiracyjną, po czym przeprowadzili ich doraźną egzekucję na ulicach miasta (dwóch postrzelonych zdołało przeżyć mimo ciężkich ran). Wcześniej, nocą z 2 na 3 marca, podobną akcję przeprowadziła bezpieka w Hrubieszowie.

 

2 maja 1946 roku bezpieka z Puław dokonała pacyfikacji wsi Wąwolnica – spalono żywcem dwóch chłopów, wielu poparzono. W grudniu tego samego roku UB przeprowadził w iście hitlerowskim stylu „akcję oczyszczającą” w powiatach bielskim i sokólskim. Zameldowano o „przepuszczeniu przez filtr” 1200 osób, z których osiem rozstrzelano publicznie na oczach spędzonej ludności, jedną zabito „w czasie próby ucieczki”, a jedna rzekomo „popełniła samobójstwo”. Z dumą wyliczono zdobyte trofea: „16 jednostek  broni, 10 koni, 15 krów, 2 źrebaki, 9 cieląt, 17 owiec i 23 sztuki świń”.

 

W nocy z 9 na 10 maja 1946 roku w piwnicach PUBP w Radomsku odbyła się zbiorowa egzekucja dwunastu partyzantów Konspiracyjnego Wojska Polskiego (KWP). Pół wieku później, w orzeczeniu rehabilitacyjnym Sądu Wojewódzkiego w Piotrkowie stwierdzono:

 

„Egzekucja skazanych na karę śmierci miała wszelkie cechy mordu połączonego z okrutnym okaleczeniem ciała (łamanie nóg i żeber, wydłubywanie oczu, wbijanie gwoździ w głowę, wycięcie języków, odcięcie dłoni)…”

 

 W lutym 1947 roku w Łodzi stracono dowódcę KWP, kapitana Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca” oraz pięciu jego żołnierzy. Aresztanci przesłuchiwani potem przez łódzki UB opowiadali, że ich zastraszano pokazując odciętą głowę „Warszyca”.

 

W latach 1945-1947 w Płocku, w porozumieniu z tamtejszym PUBP, działała niejawna „grupa egzekucyjna” złożona z aktywistów PPR, milicjantów i ubeków, odpowiedzialna za około 100 mordów dokonanych na byłych żołnierzach AK i sympatykach PSL…

 

***

Takich i podobnych zdarzeń było wiele. Tak wyglądały pierwsze lata Polski Ludowej. Komuniści ukuli dla tamtych czasów określenie: „po wyzwoleniu”. Patrioci podchwycili je jako gorzkie szyderstwo.

 

Andrzej Solak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie