1 lipca 2013

Chorwaci nie liczą na unijne cuda

(W ciągu zaledwie dwóch tygodni wolontariusze inicjatywy "W imię rodziny" zebrali 750 tysięcy podpisów w obronie małżeństwa. Fot. U ime obitelji)

Lewicowo-liberalnym elitom nie udało się wzbudzić unioentuzjastycznego ducha w kraju pełnym eurorealistów, gdzie żywe są zarówno tradycje narodowe, jak i wpływy Kościoła katolickiego.

 

– Chorwacja nie jest ogrodem różanym, ale definitywnie nie jest Grecją – zapewniał w niemieckim tygodniku „Focus” socjaldemokratyczny premier Zoran Milanović, na kilka dni przed przyłączeniem swego państwa do UE. Odniósł się w ten sposób do bardzo krytycznych ocen sytuacji gospodarczej oraz strukturalnej formułowanych pod adresem swojej ojczyzny od dłuższego czasu w prasie zachodnioeuropejskiej. – Nie będziemy was nic kosztowali. Nawet gdyby doszło do krachu, a na pewno nie dojdzie, to będzie nasz problem, a nie niemieckich podatników – zapewniał Milanović. Mało jednak prawdopodobne, by słowa te wpłynęły na zmianę co najmniej chłodnego przyjęcia, jakie zgotowała UE swojemu nowemu członkowi. Zamiast rozszerzania się na kolejne kraje znanej z niedawnej historii sztafety gratulacji, uśmiechów i życzeń, słyszymy zarzuty, oskarżenia i nieprzychylne komentarze. Od momentu, gdy Polska weszła w skład UE, w świadomości „starych” Europejczyków doszło do gwałtownego przewartościowania sprawy unijnego rozszerzenia. Z jednej strony kryzys, z drugiej akcesja w kolejnym rzucie Bułgarii i Rumunii, spowodowały zmianę nastrojów i coraz większą niechęć do przyjmowania nowych członków.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Kolejny bankrut na pokładzie?

 

Dlatego też włączenie do unijnego grona pozostającej od pięciu lat w głębokim kryzysie Chorwacji, zostało przyjęte z niechęcią przez część zachodnioeuropejskich elit politycznych i eksperckich. I to pomimo faktu, że kraj ów liczy jedynie 4,2 mln mieszkańców, a także, zarówno poziomem życia, jak i – mimo wszystko – skalą rozwoju gospodarczego oraz efektywnością przeprowadzonych reform przewyższa Rumunię czy Bułgarię. Jednak dla niewiedzących, jak sobie poradzić z kryzysem unijnych urzędników i przedstawicieli najważniejszych stolic, nie jest to przekonujące usprawiedliwienie. Chorwaci też zdają sobie sprawę, że nikt na nich w Unii nie czeka z otwartymi rękami. Sami więc nie wykazują zbytnich emocji i tylko część z nich wierzy, że dzięki integracji dojdzie do radykalnej poprawy sytuacji w kraju.

 

A jest co poprawiać, Chorwacja pod rządami socjaldemokratów wciąż nie może sobie poradzić z zahamowaniem wynoszącego dziś 11 procent spadku PKB w stosunku do 2008 roku, wysokim, ponad dwudziestoprocentowym bezrobociem, galopującym zadłużaniem się kraju, coraz bardziej niewydolnym systemem emerytalnym i zdrowotnym. Na jej przykładzie widać, że turystyka, chociaż gwarantuje poważne wpływy do budżetu, nie zastąpi konkurencyjnej gospodarki, a ta wciąż się tutaj nie rozwinęła. Wprost przeciwnie, poupadały komunistyczne molochy, zagraniczne firmy wykupiły za bezcen to, co przedstawiało jakąś wartość, a mieszkańcy tego pięknego kraju nagle obudzili się bez pracy i perspektyw. W szczególności młodzi ludzie pozbawieni są większych złudzeń. Połowa z nich nie ma stałego zatrudnienia, a wielu nie widzi innego rozwiązania jak opuszczenie ojczyzny. Chorwacja ma w tym długą tradycję, w czasach Jugosławii wielu jej mieszkańców jeździło na prace sezonowe do Niemiec, z czego utrzymywały się całe rodziny. Pod tym względem wiele się od tamtego czasu nie zmieniło.

 

Elity chcą się nachapać

 

Po co więc Chorwacja wchodzi do Unii? Motywacja nie różni się od tej, jaką miały inne postkomunistyczne kraje. Jeśli chodzi o elity polityczno-intelektualne, w szczególności te z największym eurooptymistycznym odchyleniem – sprawa jest jasna. Politycy liczą na unijne dotacje, które będą mogli wyprowadzać, przy okazji różnych inwestycji i przy pomocy „zaprzyjaźnionych” firm. Chcą mieć też możliwość promowania się jako najbardziej proeuropejscy (czytaj – najlepsi) reprezentanci kraju. Środowiska medialno-kulturowe dążą zaś do przeprowadzenia rewolucji światopoglądowej ze wszystkimi jej konsekwencjami. Nie będzie to jednak łatwe, nawet przy wykorzystaniu całego dostępnego unijnego arsenału, gdyż Chorwaci są w większości silnie związani tożsamościowo ze swoją ojczyzną, wyznają tradycyjny system wartości (wywarła na to wpływ także niedawna wojna domowa, co wzmocniło poczucie wspólnoty narodowej) i mocno opierają się lewicowej propagandzie. Większość społeczeństwa, choć bez optymizmu i raczej z powodu braku innych perspektyw, poparła akcesję, ale frekwencja w tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego, do którego mieli wybrać swoich przedstawicieli, wyniosła ledwie 20 procent, co wiele mówi o ich stosunku do tej organizacji.

 

Lewicowo-liberalnym elitom nie udało się wskrzesić euroentuzjastycznego ducha w kraju pełnym eurorealistów, w którym żywe są zarówno tradycje narodowe, jak i wpływy Kościoła katolickiego. Mieszkańcy tego położonego nad Adriatykiem państwa są świadomi do jakiej organizacji wchodzą i zdają sobie sprawę, że wyznawane przez większość społeczeństwa katolickie, prawicowe, patriotyczne i konserwatywne wartości, nijak się mają do obowiązujących w Unii trendów. Najlepiej pokazała to niedawna próba wprowadzenia do szkół podstawowych wychowania seksualnego opartego na nauczaniu Alfreda Kinseya, promującego dewiacje seksualne, masturbację i „alternatywne rodzaje rodziny”. Na szczęście, Trybunał Konstytucyjny cofnął reformę i oskarżył władze o niekonsultowanie jej z rodzicami. Także wielka akcja zbierania podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie wpisania do konstytucji, że małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny, spotkała się z wrogością lokalnych lewicowo-liberalnych mediów i polityków. Pomimo tego, że w 4,2-milionowym kraju, w ciągu dwóch tygodni, oddolna inicjatywa zebrała 750 tysięcy głosów poparcia, rządząca partia robi wszystko, by nie dopuścić narodu do głosu. Znamienne, że inicjatywa ta zbiegła się z wejściem tego kraju do Unii, przez co stała się symbolem walki Chorwatów o zachowanie tożsamości narodowej i wyrazem sprzeciwu wobec światopoglądowych nowinek, triumfujących w najważniejszych państwach wspólnoty.

 

Chorwaci mogą nam pomóc

 

Przy zmianie władzy na prawicową, do której przy następnych wyborach zapewne w Chorwacji dojdzie i przy prawdopodobnej rewolucji na polskiej scenie politycznej, możliwe jest, że Warszawa znajdzie w Zagrzebiu partnera do budowania środkowo-europejskiego bloku, broniącego w UE praw mniejszych państw, sprzeciwiającego się zarówno unijnej centralizacji, niemieckiej hegemonii, jak i narzucaniu suwerennym państwom lewackiej agendy. Z Chorwatami Polacy mogą się dogadać i stać w jednym szeregu broniąc wspólnych wartości. Gdy nowy polski rząd będzie szukał sojuszników do walki na unijnej arenie, nie może zapominać o Zagrzebiu.

 

Aleksander Kłos

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie