19 lutego 2019

Kto sabotuje modernizację Wojska Polskiego?

(Jakob Ratz/Pacific Press via ZUMA Wire / FORUM)

Zdolności Wojska Polskiego, nie tylko Wojsk Obrony Terytorialnej, są tak niskie, że gdyby wybuchła wojna to mogłoby się okazać, że opór stawiony przez nas nieprzyjacielowi wyglądałby jak duński z czasów II wojny światowej. Kiedy Wermacht zajął całą Danię, to niektórzy obywatele nawet nie zauważyli tego w drodze do pracy. Zamiast drogówki przy drodze po prostu stał żołnierz Wehrmachtu – mówi w rozmowie z PCh24.pl Jacek Hoga, prezes Fundacji Ad Arma, jeden z autorów raportu o stanie polskiej armii.

 

Minęło 10 lat od zniesienia przez koalicję PO-PSL obowiązkowego poboru do wojska. Obiecano nam stworzenie zawodowej armii. Czy udało się tego dokonać?

Wesprzyj nas już teraz!

Cała operacja została przeprowadzona co najmniej nieracjonalnie. Osiągnęliśmy coś pośredniego między armią poborową a armią zawodową. Z jednej strony nie szkolimy rezerwistów, w związku z czym nasza armia kuleje, ponieważ nie mamy odpowiednio przygotowanych rezerw, które w przypadku konfliktu mogłyby zasilić jej szeregi. Z drugiej strony prawdziwa armia zawodowa cechuje się tym, że w każdej chwili jest gotowa do natychmiastowego użycia. W przypadku Polski jest inaczej. Nasza „armia zawodowa” nie ma nawet jednego batalionu, który jest w pełnej gotowości operacyjnej.

 

Zupełnie inna sytuacja panuje u naszych potencjalnych przeciwników. Mają oni żołnierzy zakontraktowanych na dwu- i trzyletnie kontrakty, dzięki czemu jednostki będące w koszarach są gotowe na przysłowiowy gwizdek, aby stanąć w razie potrzeby do boju.

 

Wielu ekspertów podkreśla, że zmiana sprzed dekady doprowadziła do sytuacji, w której Polskę najlepiej zaatakować w piątek po południu. Koszary będą puste, ponieważ żołnierze zakończą swoją zmianę a ponad połowa z nich zorganizuje sobie L4 na poniedziałek.

To smutna, ale prawdziwa rzeczywistość. Większa gotowość na niespodziewane sytuacje panowała w polskiej armii, kiedy funkcjonowała armia poborowa, ponieważ jeden rocznik Polaków znajdował się w koszarach i w razie potrzeby istniała możliwość natychmiastowego zareagowania. Dzisiaj natomiast takiej możliwości nie ma.

 

Jak wygląda obecnie stan polskiej armii?

Nie jest to wiedza tajemna. W opublikowanym niedawno raporcie Fundacji Ad Arma przedstawiliśmy publicznie dostępne dane. Przykre jest to, że niemal wszyscy analitycy o tym wiedzą, a mimo to problem nie jest w stanie przebić się do szerszego gremium odbiorców.

 

Ludzie, którzy się interesują tematem, wiedzą, co się dzieje. Politycy natomiast nie mają interesu w tym by zmienić stan rzeczy. Liczy się „pijar”, nie zaś rzeczywiste możliwości Wojska Polskiego. Niestety, może się okazać, że sytuacja międzynarodowa powie: „sprawdzam”, a wtedy hańba i wieczne przekleństwo tym, którzy będąc u władzy nic nie zrobili. Już od aneksji Krymu wszystko w działaniach rządu powinno być ukierunkowywane na zabezpieczenie potrzeb armii.

 

Proszę zwrócić uwagę: generałowie w stanie spoczynku potrafią otwarcie powiedzieć, że Wojsko Polskie jest zdolne bronić linii Wisły przez 7 dni.

 

Nawet nie wiem, jak to skomentować…

Jest to dosyć duży problem. Jeśli spojrzymy na nasze wojsko z perspektywy sprzętu to widzimy, że stanowi ono masę upadłościową po Ludowym Wojsku Polskim. Modernizacja jest wybiórcza, a nie systemowa. Sprzęt dla armii jest kupowany w sposób niespójny, nielogiczny i przede wszystkim w dużo za skromnych ilościach.

 

Niejednokrotnie podkreśla Pan, że wyposażenie dla polskiej armii jest zaliczkowane. Jeśli przez ostatnie lata to rozwiązanie nie przyniosło większych efektów, to dlaczego ludzie odpowiedzialni za wojsko nie postanowili tego zmienić?

Jak to nie odnosi skutku? Patrzy Pan na to ze złej perspektywy.

 

W tabelkach polityków wszystko się zgadza. Sprzęt jest zamówiony i już niedługo będzie w naszym posiadaniu. Obiektywne trudności zdarzają się wszędzie i tylko złośliwi twierdzą, że coś jest nie tak. Na papierze wszystko wygląda pięknie i nie ma się do czego przyczepić. Tylko jedna sytuacja może pokazać, że rzeczywistość jest katastrofalna. Mam na myśli wybuch wojny.

 

Póki co jednak większość ludzi związanych z wojskowością ma nadzieję, że wojny nie będzie, więc stawia na niemający nic wspólnego z faktycznym stanem rzeczy „pijar”.

 

Dlaczego sprzęt dla polskiej armii jest obecnie zakupywany za granicą? Przecież to całkowite zaprzeczenie tego wszystkiego, co politycy Prawa i Sprawiedliwości i związani z nim eksperci głosili przed objęciem władzy.

Nie da się wszystkiego wytwarzać w Polsce. Wydaje się, że współczesne wojny będą trwać dosyć krótko. Są rodzaje sprzętu, który produkuje się długo i to zazwyczaj za granicą. Jeśli będziemy na to patrzeć w ten sposób, to dojdziemy do wniosku, że nie jest to żaden problem, ponieważ na czas wojny potrzebne wyposażenie i tak nie powstanie.

 

Są jednak pewne podstawowe rzeczy jak amunicja, broń przeciwpancerna, broń przeciwlotnicza, które powinny być produkowane na naszym terytorium. Jak to jednak wygląda w praktyce? Weźmy np. pociski Spike, które teoretycznie powstają w Polsce. W rzeczywistości montowane są z komponentów sprowadzanych z Izraela, który w ubiegłym roku okazał Polsce swoje prawdziwe, wrogie oblicze.

 

Jeśli do tego dołożymy niedawne agresywne zachowania Stanów Zjednoczonych dotyczące archiwów polskiego IPN – a chodzi przecież o państwo, od którego mamy kupić większość sprzętu, w tym bardzo drogie systemy Patriot – to sprawa wygląda tak, jakbyśmy nabywali broń od naszych potencjalnych wrogów. Wrogów, a nie sojuszników.

 

Żebyśmy się dobrze rozumieli. Wiem, że Izrael i USA to nasi deklarowani sojusznicy i nie miałbym nic przeciwko, żeby byli naszymi sojusznikami, ale od kilkunastu miesięcy zachowują się nie jak nasi partnerzy i przyjaciele, tylko wrogowie.

 

Na potwierdzenie Pana słów dodam tylko, iż w mediach pojawiły się informacje, że jeśli strona polska nie udostępni Amerykanom dokumentów z archiwum IPN, to w odwecie Stany Zjednoczone zrezygnują z budowy nad Wisłą „Fort Trump”.

Tego typu informacje mają bardzo silne uzasadnienie. Prawdopodobieństwo, że Amerykanie mogą sobie pozwolić finansowo, wojskowo i politycznie na powstanie w Polsce „Fort Trump” jest niewielkie. W związku z czym będą żądać od nas wszystkiego tylko i wyłącznie po to, żebyśmy za którymś razem powiedzieli „NIE”. Wówczas światu zostanie ogłoszone: Widzieliście, że my – Amerykanie mieliśmy dobre intencje, ale Polacy zawiedli i nie chcieli z nami współpracować.

 

W II RP, mówiąc kolokwialnie, został rzucony pomysł: zbudujmy sobie samolot wojskowy. 18 miesięcy później z linii produkcyjnej zszedł pierwszy egzemplarz bombowca „Łoś”. Obecnie zaś od kilku lat nie jesteśmy w stanie zakończyć przetargu na helikoptery.

Poruszył Pan dwie różne sprawy. W przypadku produkcji samolotów okres 18 miesięcy współcześnie jest nieosiągalny. Nie zmienia to jednak faktu, że w Polsce jesteśmy w stanie odtworzyć pewne zdolności lotnicze. Potrzebna jednak jest do tego polityczna wola.

 

Nie to jednak stanowi największy problem, ale prawo przetargowe. Sposób pozyskiwania sprzętu dla polskiej armii jest całkowicie wadliwy i można odnieść wrażenie, że chodzi o długotrwały i celowy sabotaż. Być może za jakiś czas zostaną odtajnione źródła związane ze szczegółami przetargów dla polskiej armii – wówczas poznamy prawdę.

 

Skąd takie wnioski?

Jeżeli w ramach pilnej potrzeby operacyjnej jedynym, co są w stanie zrobić polskie władze jest rozważanie, jaki sprzęt kupić, to jak inaczej na to patrzeć? Cały czas eksperci MON debatują, co jest lepsze i nie są w stanie na cokolwiek się zdecydować.

 

To tak jakby ktoś potrzebował w związku z nadchodzącą zimą kupić nowy piec. Nie robi jednak tego, ponieważ przez kilka miesięcy poszukuje najbardziej efektywnego i w najlepszej cenie. Przychodzi zima a on nadal mówi żonie, że szuka najlepszej oferty. W normalnym życiu nikt tak się nie zachowuje. W polityce jednak decydentom uchodzi to na sucho do czasu. Wszystko jest dobrze dopóty, dopóki nie stanie się tragedia.

 

Dlaczego w związku z tym nie wspiera się chociażby polskich uczelni, aby tworzono tam nowe technologie i sprzęty, które mogłyby później być produkowane przez polskie zakłady zbrojeniowe?

Nie tutaj leży problem. Problemem jest metoda podejmowania decyzji. Komisje, podkomisje i inne elementy struktury biurokratycznej uniemożliwiają sprawne podejmowanie jakichkolwiek działań. Jeśli rzeczywiście komuś zależałoby na tym, aby polską armię dozbroić, zmodernizować i umożliwić produkcję odpowiedniego sprzętu również w polskich zakładach, to należy wprowadzić jednoosobową decyzyjność w tej kwestii.

 

Musi być przysłowiowy Iksiński wskazany palcem przez ministra obrony narodowej lub premiera, który biorąc na siebie całkowitą odpowiedzialność zajmowałby się wyłącznie decydowaniem o tym, jaki sprzęt danej jednostce jest potrzebny, i jaki zostanie zakupiony w kwocie wskazanej przez rząd.

 

Bez tak radykalnej zmiany w sposobie działania wojskowej biurokracji nie jesteśmy w stanie przeprowadzić jakiejkolwiek realnej zmiany w polskim wojsku.

 

Kto zasiada we wspomnianych przez Pana komisjach: politycy, urzędnicy, wojskowi?

To całkowicie bez znaczenia. Problemem nie są ludzie. Problemem jest system, który całkowicie paraliżuje podejmowanie jakichkolwiek decyzji.

 

Strukturę relacji pomiędzy komisjami zbudowano w sposób patologiczny i łatwość zablokowania jakiejkolwiek decyzji jest ogromna. Wystarczy wpłynąć na jedną z kilku, kilkunastu zainteresowanych komisji, aby sparaliżować wszelkie działania. Powiem więcej: nie musi być to spowodowane korupcją czy ignorancją, ale najlepszymi intencjami. Jeżeli mamy bowiem kilkuset zainteresowanych sprawą, to co za problem wpływać na nich i przekonywać, że ten sprzęt jest lepszy od tamtego? Zagryzą się nawzajem myśląc, że służą dobrze pojętemu interesowi państwa.

 

Jakiś sprzęt jednak pozyskujemy… Mam na myśli nabycie przez Polskę od USA dywizjonu samobieżnej artylerii rakietowej HIMARS. Z informacji podanych przez MON wynika, że wejdziemy w posiadanie 20 wyrzutni z amunicją. Zostaną one zakupione w ramach programu Homar, za 414 mln dolarów, czyli 1,5 miliarda złotych. Czy to dobry sprzęt? Czy tak jak w przypadków systemu Patriot tutaj również odpowiedzialnymi za jego obsługę przez pierwszych kilka lat będą Amerykanie?

Jeden dywizjon to mało. Należy przy tym pamiętać, że sprzęt zostanie zakupiony w całości, co nie daje nam żadnych zdolności produkcyjnych, nawet w zakresie amunicji. Problemem jest też rozpoznanie, którego nie mamy, a jakie jest niezbędne w przypadku zakupu tego typu broni.

 

Ten dywizjon będzie nam służył, jeśli Amerykanie będą nam wskazywać cele, dosyłać amunicję i części zamienne. Są więc to zdolności uzupełniające dla Amerykanów, za pieniądze polskich podatników.

 

Czy nasi rządzący zdają sobie sprawę, co dzieje się na naszą wschodnią granicą? Mam na myśli ogromne manewry organizowane w ostatnich latach przez Federację Rosyjską, m.in. Wostok 2018. Czy nie powinno ich to zmobilizować do wzmocnienia polskich systemów przeciwlotniczych i przeciwpancernych?

Pana pytanie powinno brzmieć: czy polskie władze mogą i są w stanie podjąć samodzielną decyzję w tej sprawie?

 

Żeby tak się stało, najpierw należałoby zmienić rozporządzenie szefa MON, regulujące metody pozyskiwania sprzętu. Bez tego dalej będziemy się bawić w kotka i myszkę.

 

Proszę sobie wyobrazić, że tworzone w Polsce Wojska Obrony Terytorialnej mają biegać na piechotę i rozpoznawać teren z prędkością 1-2 km na godzinę z karabinem i dwoma granatami. Jeden na kilkudziesięciu WOT-owców będzie miał moździerz z kilkoma pociskami.

 

Ci sami ludzie, którzy podejmują tak szaleńcze decyzje, jeśli mają do jakiegoś marketu z żywnością więcej niż 500 metrów, jadą tam samochodem. Jednocześnie uznają, że żołnierzom nie należą się pojazdy, bo wszystko załatwią na piechotę. Chciałbym tylko przypomnieć, że samochody w wojsku umożliwiają szybsze przeprowadzenie manewru i oderwanie się od nieprzyjaciela. W samochodach można przewozić dodatkową ilość amunicji, nie tylko na jeden kontakt bojowy.

 

Trzeba bowiem sobie uświadomić, że żołnierz nawet jeśli ma przy sobie kilkaset sztuk amunicji – to jest to ilość nie na jeden dzień walki, tylko na jeden kontakt bojowy. Co jednak zrobić jak amunicja się skończy? Schować w lesie i udawać jelenia?

 

Odnoszę wrażenie, że jest gorzej niż w czasach marszałka Piłsudskiego, który uważał, że każdy żołnierz musi mieć przynajmniej swoją kasztankę…

Jeżeli obrona terytorialna przemieszczałaby się na koniach, to byłby to znaczący postęp z perspektywy manewru taktycznego, jakkolwiek absurdalnie to by nie brzmiało.

 

Zdolności Wojska Polskiego, nie tylko Wojsk Obrony Terytorialnej, są tak niskie, że gdyby, nie daj Panie Boże, wybuchła wojna, to mogłoby się okazać, że opór przez nas stawiony nieprzyjacielowi wyglądałby jak duński z czasów II wojny światowej. Kiedy Wermacht zajął całą Danię, to niektórzy obywatele nawet nie zauważyli tego w drodze do pracy. Zamiast drogówki przy drodze po prostu stał żołnierz Wehrmachtu…

 

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie