1 lipca 2014

Eurosceptycy w europarlamencie, czyli kto zarżnie bydlę?

(fot. FORUM)

Unijny moloch trzęsie się w posadach. Czy tzw. eurosceptyczne partie wykorzystają kryzys jego propagandy? Na brukselskiej szachownicy stanęli „szaleńcy”, przed którymi podobno drży cała politpoprawna Europa.

 

Sceptycyzm wobec Unii Europejskiej – mówiąc najogólniej – opiera się na przekonaniu, że unijna struktura jest niewydolna, coraz bardziej moralnie zbutwiała, a kierująca nią elita polityczna to grupa ludzi bez wyraźnego politycznego konceptu. Chyba że jako poważny koncept traktować nieustanny pęd ku tak zwanemu postępowi i totalnej demoralizacji poszczególnych narodów.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Kryzys narracji

 

Kryzys ekonomiczny obnażył w pełni kłamstwa stojące u podstaw Unii Europejskiej. To kryzys nadał kontrastu oczywistemu podziałowi Europy na kraje strefy euro i te posiadające walutę narodową. Narracja o unijnej solidarności spaliła więc na panewce. Brzydką i jakże prawdziwą twarz pokazała też słynna wrażliwość społeczna krajów Europy. Upadek gospodarczy Grecji, której – mimo protestów społecznych – Angela Merkel do spółki z MFW narzucała kolejne rygorystyczne programy finansowe był nad wyraz klarownym obrazem fiaska prosocjalnej Europy. Niemało o tym fiasku powiedzieli by nam też zapewne Hiszpanie czy Portugalczycy. Kto miał odrobinę intelektualnej ciekawości ten przejrzał na oczy i zrozumiał, że wymyślone przez Bismarcka welfare state to znakomite narzędzie do manipulowania masami. Państwo daje obywatelom opiekę, ci zaś winni są mu posłuszeństwo. Bo państwowa opieka działa jak narkotyk – człowiek odcięty od niej nie myśli o detoksie, o zmianie istniejącego ładu, ale o przyjęciu kolejnych dawek finansowego zastrzyku.

 

Niemała część Europejczyków powoli orientuje się jednak, że unijny moloch ze stolicą w Brukseli to przede wszystkim agregat kombinatorów, politycznych technologów zainteresowanych przede wszystkim fruktami spływającymi co miesiąc do ich kieszeni i na konta bankowe. Kurtyna opadła i w wyborach do Parlamentu Europejskiego mniejszy bądź większy sukces odniosły tzw. partie eurosceptyczne. Również w Polsce wybory przyniosły swoistą niespodziankę – próg wyborczy przekroczył Kongres Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikke.

 

Złudna nadzieja

 

Czy faktycznie eurosceptycy w Parlamencie Europejskim będą wykonywać rzetelną, polityczną „robotę” obliczoną na dekonstrukcję unijnego lewiatana? Dekonstrukcję – dodajmy – twórczą, to znaczy oferującą coś w zamian jak np. ogólnoeuropejskie porozumienie gospodarcze, umożliwiające wolny handel czy wspólną politykę energetyczną? Trudno w to uwierzyć. Dlaczego? Każda z tzw. partii eurosceptycznych, które odniosły sukces w swoich krajach (Front Narodowy Le Pen, UKIP Farage’a, względnie partia Holendra, Gerta Wildersa) mają znacznie ważniejsze sprawy do załatwienia u siebie w kraju. Nie oszukujmy się: dla polityków walczących o władzę i realny wpływ na rzeczywistość prawdziwym sukcesem jest wzięcie w ręce sterów tej prawdziwej władzy – władzy wykonawczej. „Zabawa” w europarlament – i trudno tu odmówić racji tak myślącym politykom – to zajęcie dla rentiera.

 

Kociokwik unijnych eurokratów i całego szeregu intelektualistów spod znaku „światłych Europejczyków” po zwycięstwie w eurowyborach sił deklarujących antyestablishmentowe nastawienie, nie był więc wyrazem strachu o to, co teraz będzie z Unią Europejską, ale obawą, że nadchodzą „chude lata” korygowania dotychczasowego kursu politycznego i rezygnacji chociażby z pomysłów głębokiej integracji politycznej. Poza spowolnieniem niektórych działań unijnych elit tzw. eurosceptyczne partie nie będą realizowały żadnego alternatywnego planu politycznego w stosunku do tego, który Bruksela wdraża od kilku lat. Najdobitniej pokazała to koalicja partii Farage’a z włoską centro-lewicą Peppe Grillo. Ów włoski populista to kpiarz i komediant, przy którym koń wprowadzony niegdyś do Senatu przez Kaligulę zdaje się być dziecinną igraszką. Czy z kimś takim można w ogóle realizować jakikolwiek pozytywny program?

 

Wiele więc wskazuje na to, że z dużej chmury spadnie mały deszcz. Sukces antyestablishmentowych partii w wyborach do Parlamentu Europejskiego może co najwyżej skompromitować eurosceptycyzm. I od dłuższego czasu właśnie taki scenariusz wydaje się być prawdopodobny. Przykładem tego jest nasz rodzimy Korwin-Mikke, który już od wielu lat na naszym własnym gruncie z jednej strony konsekwentnie propaguje konserwatywno-liberalne hasła, by zaraz potem kompromitować je powtarzaniem obliczonych na skandal bonmotów o tym, jak to pięknie było za Hitlera, jakim znamienitym człowiekiem był Jaruzelski, czy o konieczności natychmiastowego odebrania kobietom praw wyborczych. Już dzisiaj eurosceptycyzm – właśnie za sprawą Korwin-Mikkego – kojarzy się wielu Polakom z komedianctwem, absurdalnymi postulatami darwinizmu społecznego nazywanego przez szefa KNP „programem wolnościowym” czy pochwałą mordu na Placu Tiananmen. Bądźmy przy tym uczciwi: odgrywający rolę hałaśliwego „oszołoma-konserwatysty” Korwin-Mikke celnie krytykuje zwyrodnienia demokracji i polskiego modelu ekonomicznego szumnie nazywanego wolnorynkowym. Jednak do czasu… Bo Korwin-Mikke jest dla postępowców wrogiem idealnym, uosabiającym wszystkie wady, które lewica przypisuje prawicy: sympatię dla faszyzmu, mizoginizm, rzeczony darwinizm społeczny itd. Czy w Polsce da się jeszcze kogoś przekonać, że można być eurosceptykiem nie będąc zarazem wariatem? A proszę pamiętać, że jest to zadanie tym trudniejsze, że Polacy – jak wynika z badań – nadal bardzo sobie cenią Unię Europejską.

 

Płomień, który zgaśnie?

 

Ani Farage, ani nasz rodzimy Korwin-Mikke nie sprowadzą Europy do jej szlachetnych korzeni. Nie przypomną jej o chrześcijańskich wartościach, bo sami – jak wynika przynajmniej z niektórych publicznych wystąpień obu panów – mają duże kłopoty ze zrozumieniem chrześcijaństwa. Nie pomoże Europie także Marine Le-Pen skoncentrowana na krajowej polityce i usiłująca zrzucić z siebie wstydliwą otoczkę, jaką pozostawił jej w politycznym spadku ojciec. Wielkie nadzieje eurosceptycznych obserwatorów, wieszczących, że sukces tych partii w wyborach może doprowadzić do skompromitowania się dotychczasowej polityki unijnych elit może okazać się gorącym płomieniem, który prędko zgaśnie, prowadząc być może do ostatecznego zwątpienia w możliwy radykalny zwrot polityki europejskiej. Unijnego bydlęcia nikt nie zarżnie. Wiele wskazuje na to, że jeśli zginie, to tylko dlatego, że samo biegnie jak oszalałe w kierunku głębokiej przepaści.

 

 

Krzysztof Gędłek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie